sobota, 5 września 2009

Why?

Znaliśmy się nie od dziś. Zawsze był uśmiech, ciepłe spojrzenie. Wymiana zdań. I kolejny uśmiech. To był początek, namiastka początku Twojego życia, którego ktoś w najbardziej brutalny z brutalnych sposobów odebrał Ci, nie pytając o zdanie. Nie pytając o zgodę. Dlaczego? Pytają wszyscy ... pytam i ja?

Każde słowo, każdy wers, każde zdanie...każde wspomnienie, każdy wspólny moment, każda chwila...... tak bardzo boli..... dlaczego?


Do kurwy nędzy... dlaczego?????


RIP SRJ!!! We love you... always and forever.............

sobota, 29 sierpnia 2009

Manc Pride 09'

Po raz 19-y mieszkańcy Manchesteru oraz wielu pobliskich miast i miejscowości miało okazję do świętowania.

W dniu dzisiejszym kilka tysięcy osób wyszło na ulice aby wspólnie ze środowiskiem GLBT przemaszerować przez centrum miasta. I nikogo nie zdziwił widok policji, wojska, pielęgniarek czy straży pożarnej dumnie kroczących w pochodzie.

A wszystko zaczęło się na Deansgate niedaleko Piccadilly Train Station o godzinie 13-ej z minutami, przemowami oraz apelami władz miasta które zakończyły się gromkimi owacjami.

Tęczowych flag, bannerów, znaków i znaczków końca nie było widać. Kolorowy pochód był niczym cudownie prażące słońce w ten pochmurny dzień. Ale ani pogoda ani nic innego nie było w stanie popsuć dzisiejszej imprezy, ponieważ nie warunki atmosferyczne miały wpływ na panująca atmosferę a ludzie; uśmiechnięci, zadowoleni i szczęśliwi.

Pochód, który początkowo liczył i tak już kilka tysięcy osób, w miarę posuwania się do przodu, pochłaniał kolejne osoby. Całe rodziny z dziećmi, pojedyncze osoby, pary zarówno mieszane jak i jednopłciowe... nikt nie czuł się w tamtym momencie osamotniony.

Poza policją, wojskiem, strażą pożarną czy tez lekarzami i pielęgniarkami którzy brali udział w pradzie, można było zauważyć także celebrity takie jak : Panienki z Booty Luv, Jenna C, Bananarama czy The Human League.

Misiów, misiaczków, zakonnic, księżniczek i księciuniów, marynarzy i kucharzy, duchownych i szatanów, drag queens i drag kings, kolarzy i kuglarzy końca nie było.

Kilkadziesiąt kolorowych platform na których gorące i nęcące ciacha i ciasteczka wyginały swe ciałka w rytm najnowszych hitów i hiciorków zachęcały do wspólnej zabawy... ale zachęcać nie musieli, bo i tak wszyscy się świetnie bawili.

Przed godziną 15-ą parada i jej uczestnicy przemaszerowali do celu którym była Whitworth Street znajdująca się w Gay Village.

Manchester po raz kolejny udowodnił, że niezależnie od pogody można się świetnie bawić. Brawo Manchester!Wykrzyknik Brawo organizatorzy!Wykrzyknik Brawo wszystkie kluby, puby i bary!Wykrzyknik Brawo wszystkim biorącym udział w paradzie!Wykrzyknik

Wstęp na tegoroczną paradę wynosił w zależności od rodzaju od 15 do 17,50 funtów, a wpływy z biletów przeznaczone są na cele organizacji GLBT.

Na paradzie dało się zauważyć również i polskie motywy :)

I ja tam byłem... whisky piłem, się wybawiłem, tipsy pogubiłem... ale warto było! :)











poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Hey Joe

Matt i Tom nabijają się ze mnie, że przez tyle czasu, każdy z nich usilnie starł się mnie usidlić, aż tu nagle pojawił się Joe i od razu zawrócił mi w głowie. Cóż... ukrywać nie będę, że zawrócił i to maksymalnie. Ale po prostu Joe był odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu i czasie, której nota bene ja nie szukałem. Ale tak jest chyba zawsze... jak za wszelką cenę chcesz znaleźć swoją drugą połówkę to ta za nic odnaleźć się nie chce.. ale gdy tylko zwolnisz tempo i próby upolowania zdobyczy przechodzą na dalszy plan, wtedy nie wiadomo skąd i kiedy zdobycz pojawia się sama.

Koniec puszczalstwa, balang do wczesnych godzin popołudniowych. Koniec poranków spędzonych codziennie z kimś innym, dragów, alkoholu i innych używek. Czas się unormować i ustatkować. (Sam jeszcze w to nie wierzę, co piszę, ale od czegoś do jasnej cholery trzeba zacząć?!)

Oczywiście, życie było by zbyt słodkie, gdyby każdy z każdym się we wszystkim zgadzał i podobnie my z Joe również w wielu sprawach mamy odmienne zdanie. I jak w większości takich przypadków najczęściej są to pierdoły i mało istotne sprawy, jednakże nawet i takie duperele potrafią urosnąć do rangi strzelania fochów....ale, nawet sprzeczki i awantury mają swoja dobrą stronę w postaci wspólnego przepraszania i godzenia się :) O wzajemnym śmiechu z własnej głupoty nawet nie wspominam.


**********


Wspólny weekend w Plymouth nie popsuła ani okropna pogoda ani lodowata woda w morzu. Zresztą, kto by się tym przejmował? My byliśmy bardziej zajęci sobą nawzajem niż aurą pogodową za oknem XVI wiecznego dworku, w którym mieliśmy okazję spędzić trzy dni. Nawet skrzypiące drzwi, podłogi czy też łóżko nie było w stanie popsuć nam humorów. Wręcz przeciwnie... to dodawało swojego rodzaju romantyzmu, zatrzymania się w czasie, a może raczej cofnięcia się w nim. A nasz pokój, jakby zaczarowany, gdy nieśmiało przez szczeliny wpadające przez znalezione tylko swoimi znanymi sposobami promienie słoneczne odkrywały kolejno, kawałek po kawałeczku, czerń mahoniu, na tle którego można było dostrzec wielkie, poczerniałe lustra w przybrudzonych srebrnych ramach, które w równie zaczarowany sposób odbijały światło dalej na mosiężną wannę stojącą praktycznie na środku w przy pokojowej łazience czy też na wielkie mahoniowe łoże z baldachimem. Już sam ten widok spowodował, że poczułem się cudownie, specjalnie i wyjątkowo, a fakt, że kolejne trzy noce będę dzielił ten cudowny pokój z Joe, jedynie umocnił mnie w przekonaniu, że do szczęścia nie wiele potrzeba.

Stadnina koni znajdująca się na miejscu, umożliwiła nam zwiedzenie pobliskich wsi, w których czas również jakby się zatrzymał wieki temu, ale których przyszłość, niestety nie jest zbyt wesoła ze względu na posuwające się w głąb lądu w zastraszającym tempie klify i urwiska, które co prawda są przecudowne ale i bardzo niebezpieczne jednocześnie.

W sobotę postanowiliśmy urządzić sobie piknik. Wszelkie próby przedarcia się słońca poprzez chmury spełzały na niczym. Na szczęście nie padało. Zaopatrzeni w lokalne „smakołyki” , butelkę wina i dwa rumaki, udaliśmy się w stronę pobliskiego lasu, gdzie według zaczerpniętych wcześniej informacji, miała się znajdować wspaniała polana z widokiem na całą okolicę. Jednym słowem idealne miejsce na piknik. Po blisko godzinie błądzenia udało nam się w końcu odnaleźć to miejsce. Miejsce, które naprawdę warte było zobaczenia i spędzenia choćby momentu. Miejsce w którym zapomina się o problemach i sprawach przyziemnych. Miejsce, które przez swój urok i rozprzestrzeniające się widoki powoduje wstrzymanie oddechu oraz przeszycie ciarkami i gęsią skórkę na całym ciele. Aż w końcu miejsce w którym nie sposób się nie zakochać od pierwszego wrażenia.

Hasające po całej polanie zające czy bażanty nic nie robiły sobie z faktu naszej obecności i nadal zajmowały się swoimi sprawami. My postanowiliśmy uczynić to samo i zająć się sobą. ;)

Wiatr, szelest pobliskich drzew, szum morza w oddali i nasze jakby szybciej bijące serca to wszystko w co obaj wsłuchiwaliśmy się przez dłuższy czas. Nasze oddechy również jakby się nasiliły, a nasze usta.. a nasze usta jakby po raz kolejny odkrywały się nawzajem.

Sobotnio-wieczorny spacer po plaży zakończył się próbami kąpieli w morzu. Ale i próby skończyły się na fiasku, podobnie jak wspólne próby ogrzania się w tej lodowatej wodzie. O późniejszym „ogrzaniu” się na plaży też nie za bardzo było mowy ze względu na wysoką kamienistość tejże. Po kilkunastu „Auciach!” doszliśmy do wniosku, że seks na kamienistej plaży to nie najlepszy pomysł, po czym wróciliśmy do pokoju dokończyć to co zaczęliśmy, poprzedzając wszystko wspólną, gorącą kąpielą.

Niedziela upłynęła pod wspólnym zwiedzaniem Plymouth w towarzystwie moich znajomych, którzy pokazali nam przede wszystkim mniej znane, ale równie warte zobaczenia miejsca. Czyli tak jak lubię, żadnych książkowych przewodników turystycznych i utartych szlaków. Oczywiście nie mogło by się obyć bez zakupów pamiątek i miliona innych zbędnych dupereli. Z całym nadbagażem udaliśmy się do pobliskiego pubu na niedzielny obiad, którym okazała się pieczona owca.

Obżarci, opici, trochę już zmęczeni ale bardzo zadowoleni wróciliśmy do hotelu, gdzie po kolejnej wspólnej kąpieli, spakowaniu swoich manatków oczekiwaliśmy taksówki, która miała zabrać nas na dworzec.

Będąc już w taksówce, obejrzałem się za siebie... chciałem ten widok zapamiętać, uwietrzyć w pamięci... w końcu z tym miejscem będę miał wiele wspaniałych wspomnień i wiem, że do tego miejsca powracać będę często.. jeśli nie w rzeczywistości to z pewnością w pamięci.


sobota, 22 sierpnia 2009

Nic więcej

No i stało się... zaświergoliło mnie zupełnie.

Sądziłem, że nie ma na mnie sposobu żadnego, a to nie sposób był potrzebny a po prostu odpowiednia osoba.

Usidlił, związał, zakneblował, że aż z trudem oddech można złapać. Ale to i tak nic w porównaniu jak mnie to łechce, pieści i powoduje, że każdy dzień i każda chwila wspólnie spędzona mogła by trwać wieczność.

Czy chcę czegoś więcej? A czegoż więcej ja mógłbym chcieć? Niczego!!!


niedziela, 16 sierpnia 2009

Les Plaines D'Irlande - pour toi mon cherie (Always and for ever!)

Réduire mes rires à
Des ridules abandonnées.
C’est bien difficile, mais…
Je crois mes démences à l’infini.
C’est tout comme un prêtre
Qui fait l’amour dans des vers…
Vit son manque d’être,
Un homme chaste qui veut naître

Mais sans blême ma vie est belle
Dans les plaines d’Irlande
Au risque d’être éternel
Notre amour s’étreint.
Frère j’ai des projets pour nous deux
Et les plaines d’Irlande
Comprendront toutes les chimères
Qui fondent en moi
Quand tu es là…

Je refais ma vie pour
Retrouver mon frère aimé
Essayer de vivre…
Tenter de relier nos destinés.
Quand le manque de père
Nous éloigne pour disparaître.
Je jetais la pierre,
Pour mieux vivre et j’espérais, tu sais…

Mais sans blême ma vie est belle
Dans les plaines d’Irlande
Au risque d’être éternel
Notre amour s’étreint.
Frère j’ai des projets pour nous deux
Et les plaines d’Irlande
Comprendront toutes les chimères
Qui fondent en moi
Qui vivent là…



Merci moi soeur! <3

niedziela, 9 sierpnia 2009

Leave me alone!!!!

Et tu as été admise bien sur. Et tu as quitté X pour emménager à X. Un petit appartement dans la rue du X's.

Je t’ai montré notre quartier, mes bars, mon école. Je t’ai présenté à mes amis, à mes parents.

J’ai écouté les textes que tu répétais, tes chants, tes espoirs, tes désires, ta musique.

Tu as écouté la mienne, mon italien, mon français, mes bribes de hébreu. Je t’ai donné un walkman, tu m’as offert un oreiller et un jour tu m’as embrassé.

Le temps passait, le temps filait, et tout paraissait si simple, libre, si nouveau et si unique.

On allait au cinéma, on allait danser, faire des courses. On riait, tu pleurais. On nageait, on fumait, on se rasait.

De temps à autre, tu criais sans aucune raison… Oui même avec raison parfois.

Je t’accompagnais au conservatoire. Je révisais mes examens. J’écoutais tes exercices, ta musique. Tu écoutais la mienne.

Nous étions proches, si proches, toujours plus proches.

Nous allions au cinéma. Nous allions nager. Nous riions ensemble.

Tu criais avec une raison parfois et parfois sans.

Le temps passait, le temps filait.

Je t’accompagnais au conservatoire. Je révisais mes examens. Tu m’écoutais parler italien, hébreu, anglais, français. Je révisais mes examens. Tu criais parfois sans raison. Le temps passait, sans raison. Tu criais sans raison.

Je révisais mes examens, mes examens, mes examens.

Le temps passait. Tu criais, tu criais, tu criais.

J’allais au cinéma.

Pardonne-moi X.

czwartek, 16 lipca 2009

Like a virgin .... lol lol lol

Aktualnie umawiam się z 3-a facetami na przemian, aby zaspokoić swoje potrzeby, przy czym ani Matt ani Tom nie mają o tym zielonego pojęcia. Zawsze twierdziłem że jestem świętojebliwa :)

Wcześniejsze wydarzenia.. hmm.. może w końcu ogranę do kupy i zapodam na blogu.. jeśli nie.. no cóż.. w końcu coś pozostanie dla mnie ;) I tylko dla mnie ;)

niedziela, 14 czerwca 2009

Jeden wielki chaos

Całe przedpołudnie latałem jak kot z pęcherzem, od kąta do kąta, co i rusz wyglądając na poranną pocztę. Ale ta jak na złość przywędrować nie mogła na czas. Musiał(a) mnie złapać podczas zabiegów upiększających w postaci maseczki na mordzie! :)


*******


Czasami mam wrażenie, że żyję na jakiejś dziwnej planecie do której praw żadnych nie mam. A otaczające mnie alieny to jedno wielkie bydło, któremu w ramach redukcji, restartu, upload'u nadmiar płynnego pudru wylewa się każdą możliwą szczeliną i dziurą.


*******


Chodzę jakiś taki... nie swój. Dziczeje? Wariuje? Efekt pana po 30-ce? Chuj go wie! Z jednej strony nie powinienem narzekać na brak zainteresowania ze strony Matta i Toma oraz spełnianie większości moich zachcianek, z drugiej, chyba zaczyna mnie to męczyć, a co za tym idzie, oglądam się czy to w klubie, w supermarkecie czy na ulicy za nowymi ewentualnymi i potencjalnymi.. hmm... właśnie! Kim? Najprościej było by napisać kochankami. Ale kochankami można równie dobrze nazwać moje wszystkie przygody na jedną noc. A zatem kim? Przydupasem? Absztyfikantem? Zachciewajką? Nie ważne! Jak zwał tak zwał. Ja tymczasem oglądam i ślinię się na widok nowego, fajnego mięska, dając ewidentnie delikwentowi do zrozumienia, że nie miałbym nic przeciwko aby znalazł się w mojej sypialni. I o ile część z nich nie ma absolutnie nic przeciwko o tyle nadal maksymalnie kreci mnie cała reszta. Owoc zakazany smakuje najlepiej.


********


Budzik zaczął szaleć przed 6-a rano! Czy mnie do końca popierdoliło? Na lotnisku muszę być za 4 -y godziny! Co najmniej kolejne dwie, mógłbym przespać. Nie dało się. Brat rzucał się po całym domu udając, że stara się być cicho. Chuj by to strzelił! Miałem ochotę zajebać wszystko co się rusza, a przede wszystkim wydaje jakiekolwiek dźwięki.

- Przecież, chwilę temu położyliśmy się spać – mogło by się wydawać. A tu już pobudka. Upojna, poprzednia noc ponownie dała mi o sobie znać w postaci : nic nie mów, nie odzywaj się, bądź cicho, jedno słowo i zajebie! Tiaaa... pomarzyć - fajna sprawa, ale w życiu bywa różnie – kwadratowo i podłużnie.

Zanim w ogóle doszło do mnie, że budzik szaleje, On w najlepsze, był w szczytowej formie szaleństwa. No tak... nie ma to jak brać mnie na śpiocha :P

Śpioch śpiochem , ale humor mi się w końcu poprawił mimo jakiejś dziwnej pory późno nocnej (nie do pomyślenia jest wstawanie o 8-ej nad ranem.... gdzie normalni ludzie dopiero wtłaczają swoje zwłoki z mocno alkoholowych, dragowych, szalonych imprez do domów... przy czym łóżko występuje w postaci wycieraczki – jeśli masz szczęście dotrzeć aż do tejże :P)


*********


Umówiłem się z Nim, że w międzyczasie, kiedy On będzie podstawiał nasze wszystkie bagaże na stację kolejową, ja z bratem, będziemy odbierać naszych rodziców z lotniska. I choć odprawa paszportowa rodziców zajęła (ha! ha! ha! nic nowego) więcej niż ustawa przewiduje, to powiedzmy, że w miarę w czasie, wyrobiliśmy się ze wszystkim. Ok! Ok! Wyrobiliśmy się tylko i wyłącznie dlatego, że pociąg miał opóźnienie. Uff!
Na szczęście, udało się całej naszej piątce dotrzeć na lotnisko w Manchesterze na czas. I choć nie byłem na tym lotnisku po raz pierwszy to odnalezienie odpowiedniego terminala, tunelu, poziomu, windy i schodów, to w pewnym momencie okazało się mega zagadką nie do rozwiązania i bez pomocy jakiejś blond stewardesy się nie obyło. (Heh! Wyszło na to że jestem większą blondynką od blondynki, ale bywa i tak :P )

Gdy w końcu udało dotrzeć się na miejsce – pokazane palcem (obok którego każdy z nas przechodził wielokrotnie)- odprawa zajęła dosłownie moment i nawet nie zdążyliśmy się obejrzeć jak zaproszono nas na pokład samolotu.

Wyszukiwanie miejsca na skrzydłach, gdzie są największe przestrzenie pomiędzy siedzeniami okazało się całkowicie zbędne. Każde miało wystarczającą przestrzeń na moje długaśne kulasy, a zwijanie się w chińską ósemkę było całkowicie nie na miejscu. (Kurwa mać! W końcu ktoś pomyślał o wysokich osobnikach! Heh! Jak się chce to można!)

Dodatkowo, starałem upewnić się, że w pobliżu nie ma żadnych dzieci, ale i tu się pozytywnie rozczarowałem, ten lot był bardzo nikły w dzieci i wrzeszczące bachory! Ogólnie cały samolot nie był jakiś „napakowany” - widocznie, nikomu nie spieszyło się do Paryża – chociaż z drugiej strony, to nie weekend, ani żaden świąteczny dzień, więc może to dlatego?! Bynajmniej nie miałem na co narzekać. No, może jedynie, na nadal męczącego kaca i nieprzespaną noc? Ale i to zostało mi wynagrodzone.... podczas lotu w toalecie.


wtorek, 2 czerwca 2009

Ludzie gadają....

Ja : Jestem szczęśliwy.
To: Po czym wnosisz?
Ja : Niestety, najczęściej po schodach....
To: A co z tego wszystkiego mają schody?
Ja : Bo nie są zarzygane.
To: Hmm...

******

Ja : Jestem naprawdę szczęśliwy.
To: Udowodnij!
Ja : Nie muszę!

*******

Ja : Moje szczęście powoduje, że brak mi tchu.
To: Idź do kardiologa.
Ja : Idź do dentysty. Może Twój oddech przestanie tak jebać?

*******

Ja: Nie mogę przestać o Nim myśleć!!!
To: Pomyśl o kimś innym.
Ja: Czy Cię popierdoliło?

piątek, 8 maja 2009

Herbatka u Królowej :)

אל תרצה להיות טוב מאחרים. תחילה היה אתה עצמך
Nie pragnij być lepszym od innych, najpierw bądź samym sobą.



********

Leżałem w pozycji embrionalnej gapiąc się jak zahipnotyzowany w budzik dzwoniący od przeszło 20-u minut. Nie słyszałem go. I chyba tak naprawdę, nawet go nie widziałem. A może nie chciałem?

********


Zeszło piątkowa imprezka przed urodzinowa przeszła moje najśmielsze oczekiwania. Z kilkunastu zaproszonych osób w pewnym momencie zrobił się tłum. I to taki tłum, że nie mieścił się w salonie, kuchni oraz łazience.

Od środy zaczęło się szaleństwo. Zakupy, upchnięcie zakupów gdzie się da, kolejne zakupy i kolejna próba zorganizowania przestrzeni na nie, przemeblowywanie, zakupy i kolejne meble powędrowały na górę do sypialni. Zamrażalka pękała w szwach od torebek z lodem oraz wódką, łazienka dla odmiany od zgrzewek piwa i butelek wina. Cała kuchnia, blaty, półki aż w końcu i podłoga zaczynała przypominać cukiernię oraz bufet z sałatkami i przekąskami.
Brat widząc to wszystko, co jedynie machnął ręką nic nie powiedziawszy – jak to on ma w zwyczaju.

Matt i Katie zaoferowali swoją pomoc w czwartek. Prawdę powiedziawszy nie wyrobiłbym się z niczym gdyby nie Oni. Co prawda, pomoc zaczęła się od otwarcia butelki z winem.. ale potem jakoś już poszło w miarę sprawnie i zwinnie. Na zmianę robiliśmy kolejne zakupy, bo przecież nie mogło by się obyć, gdybym o czymś nie zapomniał. I raz po raz, któreś z nas biegło do sklepu, po głupi majonez bądź truskawki.

Grubo po 1-ej w nocy uporaliśmy się ze wszystkim co miało być przygotowane w tym dniu. Zaproponowałem Katie przenocowanie w swojej sypialni z czego z niezaprzeczalną ochotą skorzystała, a sam z Mattem udałem się do salonu. Rozłożyłem sofę i przygotowałem do snu, po czym rozbierając się i szykując do kąpieli, usłyszałem jedynie : - Wracaj szybko!

Kąpiel była zbawienna, i choć trwała moment dodała mi sił. Dwa ostatnie dni były naprawdę wykańczające. Nie tylko fizycznie ale i psychicznie. Próba ogarnięcia tego wszystkiego to nie lada wyczyn. Każdy, zawsze chce się pokazać od najlepszej strony – ja również. I nie bez przyczyny postanowiłem, że ta impreza będzie inna od moich wcześniejszych czy też od tych na których byłem gościem. Jestem znudzony pizzą, curry czy kebabem, bo to jest zawsze i wszędzie.

Niespełna 10 minut po gorącym prysznicu, głaskałem po włosach śpiącego już Matta. Nagle usłyszałem : - Przytul mnie mocno.

Wtuliłem się w Niego najmocniej jak potrafiłem i sam oddałem się w objęcia Morfeusza.


*******

“ (...)...daj znać jak przejdzie Ci cieczka... marzec mamy za sobą , kwiecień prawie też... zatem przestań trzeć cipą o podłogę!

*******


Przed południem wszyscy siedzieliśmy w kuchni zajadając płatki z mlekiem (zimnym!). Po ostatnim dniu nikomu nawet przez myśl nie przeszło aby przygotowanie śniadania trwało dłużej jak 3 minuty. Rozmawiając i śmiejąc się z byle czego, wybiegałem z wyobraźnią troszkę do przodu wyobrażając sobie i planując co do szczegółu wieczorną imprezę. W przypadku kilku zaproszonych osób nie wiedziałem czego mogę się spodziewać i to chyba przerażało i porażało mnie najbardziej. Niby znamy się już od jakiegoś czasu, z uczelni, z wydziału, z pracy czy nawet z ulicy, ale mimo tego nigdy wcześniej nawet nie próbowałem zgromadzić swoich znajomych w jednym miejscu o tej samej porze. Sam fakt, że Oni wszyscy w większości nie znali się na wzajem już mnie paraliżował.

Po blisko trzech kwadransach próśb, błagań a nawet gróźb udało mi się przekonać Katie aby była u mnie wcześniej. To samo tyczyło się Matta oraz Tom'a do którego zadzwoniłem w międzyczasie.

Sam udałem się na basen i siłownię aby choć na moment zapomnieć co może mnie czekać tego wieczora. A że było mi mało to udałem się również i na solarium.


*******


" (...)....and another chapter of my life is finished. Sometimes very nice and funny other time sad and hard... but c'mon, no ones said life is always funny. Time to pick up our-self into one piece and find a peace in new place...(...)."


*******


W miarę zrelaksowany, grubo po szóstej zjawiłem się w końcu w domu, w którym od jakiegoś czasu krzątali się Katie, Matt oraz Tom rozwieszając gdzie się da jakieś durne ozdóbki, świecidełka i inne pierdoły przypominające mi jedynie, że się starzeję. Bleeeh!

Wziąłem kąpiel, przywdziałem co miałem do przywdziania tego wieczora i niczym Pan(na) na włościach usiadłem przy stole kuchennym, wcześniej nalewając sobie szklaneczkę whisky i patrząc się jak inni odwalają ciężką robotę. Poczułem się naprawdę zrelaksowany i wszelkie obawy minęły jakby ręką odjąć.


*******


....Prawdopodobnie deszcz zalał mój dzwonek przy drzwiach i musi powodować jakieś spięcie, które wywołuje dziwne odgłosy tegoż z częstotliwością co 10 sekund.. A że spięć wszelakich unikam, po godzinie i dwudziestu minutach założyłem słuchawki na uszy aby tego nie słyszeć.... Trzeba umieć jakoś sobie radzić z problemami ;)


********

Alkohol lał się strumieniami, ludzie się przewijali niczym w kalejdoskopie, w większości wcale mi nie znani.

Gdy doszło do momentu, kiedy miałem problemy z przeciśnięciem się z kuchni do salonu, patrząc na to cale zjawisko i show jedyne w swoim rodzaju, postanowiłem udać się na górę do sypialni.

Usiadłem na podłodze i opierając się o łóżko zacząłem myśleć o swoim dotychczasowym życiu.. wtedy też oświeciła mnie myśl... potrzebna mi zmiana! Nie pierwsza i z pewnością nie ostatnia w moim życiu.

Kilka minut później pojawiła się Clare, która przysiadła obok mnie, objęła mocno i powiedziała jedynie :

- Fuck it! It's yours day! Let's have a fun!

Uśmiechnąłem się jedynie do niej, wiedząc doskonale, że zarówno Ona jak i wszyscy znajomi czekają na mnie na dole. Nie czekali długo.


*********


Gdy w końcu dotarło do mnie, że jest już grubo po południu, a w moim łóżku leży dwóch kompletnie nie znanych mi facetów, byłem pewien, że ostatnia noc musiała należeć do wesołych. Szkoda tylko, że tak niewiele pamiętam.

Zszedłem do kuchni, zaparzyłem kawę, po czym zadzwonił telefon. Po drugiej stronie Katie w delikatny sposób zapytała czy zdaje sobie sprawę z faktu, że jeden z facetów w mojej sypialni jest stricte hetero a jego kobieta martwiąc się o niego wydzwania po wszystkich znajomych wypytując o niego.

Do jasnej cholery! - pomyślałem. Czy ja przykułem go kajdankami? I jeśli miał ochotę zboczyć z torów to jakby nie mój problem.

********

Godzinę później, w pośpiechu, tłumacząc się nie wiadomo po co, niczym porażony prądem wybiegł z domu.




Cóż, herbatka u Królowej czasem bywa z prądem :)

środa, 6 maja 2009

Fook me ;)

Ostatni nawał nauki, pracy i innych zajęć uniemożliwiają mi regularne wpisy na blogu, ale dla wszystkich, którzy jeszcze tu czasami zaglądają, kawałek, który mam nadzieję, że sprawi wszystkim przyjemnosć :)

niedziela, 29 marca 2009

.

Przejść przez życie z butelką wina pełną Ciebie i mieć pewność, że kieliszek nigdy nie będzie pusty.


********


Przyjaciel się zapytał : Co czyni że jesteś sobą? Po trzech godzinach rozmowy, nadal nie znalazłem na to odpowiedzi. Czy kiedykolwiek będzie mi dane poznać tą „tajemnicę”? Tego też nie wiem. Ale może to dlatego, że nie zastanawiam się nad tym, nie rozmyślam i po prostu przechodzę do porządku dziennego nad każdym, mniejszym czy większym problemem. I w taki lub inny sposób staram się tenże problem rozwiązać? A może dlatego, że nie dostrzegam problemów? Bo wiem, że i tak sobie z nimi poradzę?


********

Czy miewasz czasem takie momenty, że siedzisz przez godzinę, dwie.. czasem trzy godziny przed ekranem monitora z niezapisanym arkuszem word'a i migającym kursorem? I raz bijesz się z myślami, bo nie wiesz od czego zacząć a po chwili nie wiesz czy w ogóle zaczynać bo nie myślisz o niczym. Gapisz się jak zahipnotyzowany w ekran i nic nie ma znaczenia. Wszelkie dźwięki cichną. Nawet głośno tykający zegar jakby zatrzymał się na moment. Jedyne co słyszysz to bicie własnego serca. Następnie kursor się zlewa z resztą ekranu, ekran z resztą tła, a całość zaczyna przypominać Ci obrazy. Na początku mgliste i rozlane, aby po chwili stać się wyrazistymi. I czasem są to jedynie migawki a czasami pełne zdarzenia. Czasami sprzed kilku minut a czasami z dawnych lat. I zwłaszcza te z dawnych lat uwielbiam najbardziej, zawsze są to wspomnienia bardzo dobre i pozytywne, nadające mi pozytywnego myślenia.

Kiedyś, uważałem, że mam skopane dzieciństwo i okres dojrzewania. Z jednej strony byłem trzymany krótko i za przysłowiową mordę ale z drugiej rodzice w jakiś swój własny sposób pozwalali mi wyrażać siebie, swój młodzieńczy bunt, niewracanie na noc i ucieczki z domu, wypady nad morze czy w góry autostopem, balangi, imprezy i inne wyskoki. Byłem nieprzeciętnym nastolatkiem i zawsze udawało mi się jakoś wychodzić z opresji wszelakich. Ponadto rodzice doskonale wiedzieli, że wszelkie zaległości w nauce nadrobię, więc o szkołę i moje nałogowe wagary się nie martwili (albo tak mi się wydawało). Roczna średnia miała dla mnie takie samo znaczenie w tamtym czasie jak to czy dziś jest wtorek czy środa. I o ile mogłem zrobić wiele, bardzo wiele.. często nawet wbrew sobie (ale w końcu jakoś musiałem uzewnętrzniać swój bunt!) to o tyle NIKT w całym moim dotychczasowym życiu nie miał takiego daru przekonywania, tłumaczenia i pokazywania mi moich błędów jak matka. Tak pozostało do dziś. Wszelkie awantury, wrzaski, krzyki, a już nie daj boże rękoczyny prowadzą do tego, że mój ptasi móżdżek włącza tryb awaryjny bez dostępu do sieci. I to właśnie matka zawsze potrafiła do mnie dotrzeć, w swój jedynie sobie znany sposób i zatrzymać przed popełnieniem kolejnego głupstwa. To jedynie Ona potrafi trzymać mnie krótko i za mordę.

Dziś wiem, że miałem najwspanialsze dzieciństwo o jakim niejedna osoba mogłaby jedynie pomarzyć. Zostałem bardzo wcześnie wypuszczony na głęboką wodę i dziś mogę po pierwsze dojść do takiego wniosku a po drugie ze zdobytej wcześniej wiedzy wyciągać wnioski. Jestem wdzięczny swoim rodzicom za swoje dzieciństwo...

I nagle obraz zaczyna być mglisty i rozlany, przypominając jednocześnie tło Twojego monitora aby po chwili tło stało się na tyle wyraziste aby można było dostrzec monitor, na którym nadal miga kursor... na zapisanym arkuszu word'a.

Bicie serca okazało się głośnym tykaniem zegara, którego wskazówki nie poruszyły się nawet o jotę.

Nadal patrzysz na migający kursor i na klawiaturze klikasz na kropkę.


.

sobota, 14 marca 2009

Pomieszanie z poplątaniem

Czy ja zawsze muszę się w coś wpakować? I jak nie urok to sraczka. Na czym polega mój „fenomen” dążenia do problemów wszelakich? Pojęcia nie mam. I z całą pewnością długo się jeszcze nie dowiem. Jednakże cieszę się, że potrafię swoje problemy rozwiązywać, z lepszym bądź gorszym skutkiem, zamiast od nich uciekać i udawać, że ich po prostu nie ma.


*********

Przyjaciel, po rozmowie o wszystkim i o niczym, o życiu i o byciu sobą, sobą naprawdę i w stu procentach napisał mi: „ (...)a czy czasem nie jest częścią bycia sobą przyznawanie się do błędów (...)”. Bez namysłu odpowiadam : TAK! TAK ! I RAZ JESZCZE TAK!!!
To kolejna rzecz która mnie cieszy. Potrafię, pogodzić się z faktem, że mogę nie mieć racji i że mogę się mylić. Potrafię głośno i otwarcie przyznać się do winy i schylić głowę.


********


Juana poznałem przez Facebooka. 33 letni Portorykańczyk z San Juan. Prawnik.

Odkąd pamiętam zawsze Latynosi działali na mnie, że nogi mi miękną a cała reszta robi się sztywna :P Bruneci z gęstym zarostem i ciemną karnacją skóry to jest coś co tygryski lubią najbardziej. :)

Tymczasem Juan w niczym nie przypomina Latynosa. Jest blondynem o niebieskich oczach, a na domiar tego wszystkiego, po kilkunastu może po kilkudziesięciu minutach rozmowy, nawet nie stwierdził ale oznajmił mi, że właśnie zabookował bilety na kwiecień aby się ze mną spotkać. (What the fuck???)

Perfidność i bezczelność ludzka czasem nie zna granic. Nie mam pojęcia czego koleś się spodziewa? Ale musiałbym być bardzo mocno pijany aby wylądować z nim w jednym łóżku, a po dalszej rozmowie i mojej próbie przekonania go, że to nie za dobry pomysł, aby przylatywał, stwierdził jedynie : - Zabawimy się! Będzie fajnie!
(What the fuck???)

Fajnie? Zabawić się? Zaraz! Zaraz! Woo hoo! To ja jestem rybakiem i to ja wybieram sobie rybki które mam ochotę skonsumować i absolutnie rybką być nie zamierzam. Co to to nie!!!

Dalszą rozmowę uznałem za całkowicie zbędną. Jak dla mnie może robić na co ma ochotę, ale prędzej nadzieję się na swój własny palec niż na jego drążek.


*********

Z Mattem i Tomem widuję się coraz rzadziej. Wszyscy mamy mnóstwo materiału do nadrobienia, ale to efekt wcześniejszego olewania uczelni, wykładów i zajęć oraz przede wszystkim systematyczności. I o ile z Tomem widzę się na każdych wykładach z hebrajskiego o tyle z Mattem widzieliśmy się ostatnio blisko trzy tygodnie temu. Strasznie mi ich brakuje. Brakuje mi naszych wspólnych szaleństw, imprez i balang do wczesnych godzin porannych. Brakuje rozmów. Brakuje wspólnego ciepła i świadomości, że każdy może na każdego liczyć w potrzebie. Gdzieś to się zapodziało. A szkoda.

Niestety, SMS'y i rozmowy telefoniczne nie są w stanie zrekompensować mi Ich braku.



niedziela, 8 marca 2009

Bo życie należy brac takim jakim jest .. a nie jakim chcielibyśmy czy też jakim oczekujemy aby było.

Powiada się, że ma się tyle lat na ile się czuję. Wczoraj czułem się co najmniej jak sześćdziesięcioletni pan z laską u boku. Gdzie laska to całkowita przenośnia w postaci bagażu. Życiowego bagażu.

Przeglądając tysiące, jak nie setki tysięcy profili na przeróżnych portalach, oglądając, czytając i porównując dochodzę do wniosku, że kompleks starszej cioty nadal mnie nie dotyczy.

A z wieloma dwudziestoparolatkami mógłbym stanąć w konkury.

Skromność w drugą stronę? Nie. Prawda.


******


Zapewne nie jednokrotnie już wspominałem, że jestem uzależniony od FaceBook'a. I może nawet nie tyle co od samego FaceBook'a ale co od ludzi, którzy są w gronie moich przyjaciół.

I pośród tych przyjaciół, którzy nie wiedząc czemu w 90 procentach stanowią mężczyźni, jest kilkunastu, którzy niejednokrotnie rozłożyli mnie na łopatki.

Natura faceta nie jest skomplikowana w przeciwieństwie do kobiety. Faceta wystarczy dobrze nakarmić, powiedzieć czułe słówko i popieścić po obrastającym tłuszczem brzuszku. Gdy spełniasz te warunki, nie dziw się, że ktoś obsypuję Cię kwiatami, śle niejednoznaczne kartki o wyznawaniu miłości (nawet jeśli się na oczy nigdy nie widzieliście) skończywszy.


*******


Środowy wieczór postanowiłem spędzić poza domem. Niby środek tygodnia, ale kluby i tak pękały w szwach. Affinity, IDendyty, Sancurarium, Lion's Liar. Gdy w końcu grubo po 1-ej nad ranem udało mi się dotrzeć do Demspeys, okazało się, że ten wprowadził selekcję tego wieczora, a kolejka przed wejściem kończyła się 300 metrów za rogiem, czyli minimum godzina czekania.

- Fuck off! Nawet nie zamierzam czekać. - pomyślałem udając się w kierunku wejścia dla VIPów.

Pięć minut później byłem w środku pijąc kolejną tequile tej nocy.

Nie zwracałem większej uwagi na to co się dzieje wokół mnie.. do czasu.

Tańczył w samych slipkach na środku dance floor'u w klatce. I nie Jego wyrzeźbione na siłowni ciało, czy też godziny spędzone w salonie kosmetycznym sprawiły, że nie mogłem oderwać od Niego wzroku. Ale Jego oczy oraz każda uwydatniona żyłka na Jego cudownym ciele. Czego nie dało się nie zauważyć podczas Jego popisów w klatce.

Koleś, przez kolejne kilka utworów, na serio nieźle wymiatał w klatce, a to tego na tyle zmysłowo i seksownie, że obudził moją „fantazję” :P

Po kilkunastu minutach mojego natrętnego wpatrywania się z Niego, okazało się, że zmierza w kierunku baru. Byłem szybszy i zamówiłem dwa piwa przy czym poprosiłem Craig'a (barmana) o podanie jednego kolesiowi w slipkach.

Przez chwilę Craig i koleś w slipkach wymieniali się uwagami, aż w końcu Craig wskazał na mnie palcami. W tym samym momencie ja podniosłem piwo do góry i kiwnąłem głową do kolesia.

Nie dało się nie zauważyć Jego zmieszania i chyba nawet delikatnej purpury. Nie wiedział za bardzo co ma zrobić i jak się zachować. W końcu, niepewnym krokiem ruszył w moim kierunku.

- Dziękuję za piwo. - Powiedział bardzo nieśmiele, gdy w końcu się do mnie przecisnął przez tłum wszystkich spragnionych kolejnych drinków.
- Nie ma za co. To dla mnie przyjemność. - Odpowiedziałem, stukając się z Nim piwem. - Czy ktoś Ci już mówił, że świetnie tańczysz? - Zapytałem.
- Yyyy.. nie... raczej nie.. nie przypominam sobie, ale.. ale skąd.. to znaczy... widziałeś jak tańczę? - Wydusił w końcu z siebie a Jego oczy zrobiły się jeszcze większe niż wcześniej.

Jaki On był słodki w tej całej swojej nieśmiałości! Po prostu, nic tylko schrupać!

- Przyglądałem się jakiś czas. Czy to coś złego? - Odpowiedziałem i nie dając Mu możliwości odpowiedzenia na moje pytanie, zadałem kolejne. - Skąd jesteś? Nie widziałem Cię tu wcześniej?
- Yyy.. jestem tu.. od tygodnia... nie znam tu nikogo.. ale postanowiłem wyjść i zobaczyć nocne życie. A przyjechałem z Aberdeen.
- To na północy? Prawda?
- Tak. Chyba najbardziej wietrzne miasto w Wielkiej Brytanii.- odpowiedział, już jakby spokojniej. Jakby ktoś kto wie gdzie jest położone Aberdeen zasługiwał na Jego zaufanie.

Nasza dalsza rozmowa przebiegała już na spokojnie i nawet się nie obejrzeliśmy, gdy kolejne piwo się skończyło. Moja „fantazja” nadal sprawnie działała, dumnie wyprężona na sztorc.

Postanowiliśmy przejść na parkiet.

Lakhi – jak się w końcu dowiedziałem jak ma na imię, nie musiał udowadniać swoich możliwości tanecznych. Przyszedł czas na mnie.

Nie należę do osób, które nie wiedzą jak się zachować na parkiecie i rozróżniam przytupańca weselnego z podstarzałą ciocią – wieczną panną, którą widzę po raz pierwszy na oczy od rytmów i reguł panujących w klubach.

Wcześniejsze piwa i tequilla jedynie pomogły mi poddać się całkowicie rytmowi. Nie byłem pijany, ale wraz z kolejnym kawałkiem, alkohol pod wpływem szybszego tętna zaczął uderzać mi do głowy. I lepiej! Świat zawirował a ja wraz z nim. Żadnych oporów i żadnych barier. Całkowicie poddałem się panującej wokół atmosferze. Atmosferze, która aż tętniła seksapilem i wszelkimi możliwymi sposobami próbowała wydostać się na zewnątrz i wykrzyczeć : Tu jestem!!! Bierz mnie tu i teraz!!!

W pewnym momencie nasze ciała zbliżyły się do siebie. (czemu dopiero teraz?) Bardzo ostrożnie i delikatnie moja dłoń powędrowała w kierunku Jego twarzy. Musiał się niedawno ogolić, bo Jego twarz była nieskazitelnie gładka i delikatna. Moja dłoń wędrowała po całym jego nagim torsie i plecach. W końcu nie wytrzymałem. Przyciągnąłem Go mocno do siebie, objąłem dłońmi Jego twarz i zacząłem całować. Nie opierał się. Odwzajemnił pocałunek.

Miałem wrażenie, że czas się zatrzymał, muzyka ucichła, ludzie wokół nas zniknęli i że nie liczy się nic poza tym momentem.
*********

- Mieszkam niedaleko. - Powiedział, gdy zauważył, że próbuję złapać jakaś taksówkę.
- Yyyy... - Tymczasem to ja byłem zmieszany i nie wiedziałem co odpowiedzieć, przyzwyczajony i spodziewający się, że pojedziemy do mnie. - Oooo... Key – Wydusiłem z siebie.

Całą drogę do Jego mieszkania przystawaliśmy i wymienialiśmy się pocałunkami i zamiast 5 minut, bo tyle mieliśmy do przejścia, na miejscu byliśmy po dwudziestu :)

*********

- Kawa? Herbata? Drink? - Zapytał.. po czym dodał. - Spliff? Koka?
- Kawę i herbatę zostawmy na rano.. ale nie mam nic przeciwko wódce z colą zaprawioną odrobinką koki. - odpowiedziałem, nie dowierzając własnym uszom i temu co sam powiedziałem.

Gdzie podział się ten nieśmiały chłopczyk?

- Już mamy ranek. - Uśmiechnął się nalewając dwa drinki i rzucając na stół kuchenny torebeczkę z koką. - Zajmij się tym, a ja zajmę się drinkami. - Dodał.

**********

Po 4-ej po południu, po wspólnym śniadaniu, prysznicu i wymianie numerów telefonów i danych wszelakich, próbując wejść do taxi aby wątroba mi nie wypadła i modląc się do niebios abym w końcu mógł usiąść na tyłku wróciłem grzecznie do domu.

piątek, 20 lutego 2009

My dream is to fly over da rainbow.. soo high

Tęsknię za latem. Tęsknię za ciepłem i słońcem. Tęsknię za światem tętniącym życiem. Tęsknię za bieganiem na bosaka po łąkach. Za nocnymi kąpielami na golasa z przyjaciółmi. Za nocami nieprzespanymi na imprezach z grillem. Za ogniskiem w lesie, gitarami i śpiewem po pijaku. Za spaniem pod gołym niebem i rozmowami do białego rana. Tęsknię za beztroskim życiem i nie przejmowaniem się co przyniesie jutro.

Tak bardzo bym chciał cofnąć czas.. choć na moment, na ułamek sekundy.


*******


W życiu każdego z nas nadchodzi taki moment, w którym musimy podjąć ważne dla nas decyzje. Decyzje, które mogą zaważyć na naszej przyszłości i całym życiu. I wydaje mi się, że nie chodzi o same decyzje, ale o moment ich podejmowania.

Czy to jest „ten” moment? Nie wiem... czas pokaże.


********


Po kilku tygodniach egzystencji, bo życiem tego nie można było nazwać, w końcu poczułem, że jestem wolny. Całkowicie i w stu procentach wolny. Mogę robić to na co mam ochotę, kiedy mam ochotę i z kim mam ochotę. I nikt ani nic nie może mi w tym przeszkodzić.

Rzucenie pracy, pozwoliło mi spojrzeć na świat z innej perspektywy i pod innym kątem odbieram wiele rzeczy. Przede wszystkim czas, którego wiecznie mi brakowało na cokolwiek nagle się znalazł, a co za tym idzie i zaległości w nauce mogłem nadrobić. A to w tym momencie dla mnie najważniejsze.

Praca zawsze i wszędzie się znajdzie, a zwłaszcza w Londynie, do którego zamierzam się przeprowadzić po zaliczeniu wszystkich egzaminów poprawkowych.


********


Długi (walentynkowy) weekend w Londynie jedynie mnie upewnił i utwierdził w przekonaniu, że ponownie jestem wolnym człowiekiem. Niezależność, odkąd pamiętam dodawała mi skrzydeł i konstruktywnie motywowała do działania. Indywidualność to zarówno moja cecha jak i wada. I nie jednokrotnie zarzucano mi, że nie potrafię pracować w zespole. I może tak jest, ale jestem zdania, że jeśli chcesz, aby coś było porządnie zrobione – zrób to sam i jeśli na coś liczysz – licz na siebie. Z drugiej strony, to właśnie indywidualności, niezależności i czasami szalonym pomysłom wiele zawdzięczam.

Przez 4 dni do moich obowiązków należało podlewanie kwiatków oraz opieka nad psem. Zara, bo tak się wabi, co cudowne psisko z wiecznie merdającym ogonem. Osobiście rozróżniam cztery gatunki psów: duże, małe, grzeczne i niegrzeczne :P Zara sprawiła, że do moich gatunków doszedł kolejny: psy przeurocze.

Co prawda, początek nie był łatwy, bo Zara dawała mocno do zrozumienia, że nie znosi wychodzić na spacery na smyczy. Ale jak by nie było, w większości związków, zwłaszcza na początku są jakieś waśnie i sprzeczki. I tak też było w naszym przypadku. Musieliśmy się dotrzeć :P :P :P

I się dotarliśmy :) Jeszcze tego samego wieczora, po bardzo długiej i wyczerpującej „rozmowie” z Zarą, przy współudziale świadków w postaci dwóch butelek wina, wszystko sobie wyjaśniliśmy i ustaliliśmy, że Zara będzie wychodzić bez smyczy jednocześnie obiecując, że nie będzie mi nigdzie uciekać. Nasze obietnice przypieczętowaliśmy wspólną nocą.. w jednym łóżku ( na co właściciele absolutnie nie pozwalają, jednakże wiedziałem, że Zara mnie nie wyda :P :P :P ).

I tak, przez kolejne trzy dni mieliśmy mega sielankę i szaleństwo, z ganianiem się po całym domu, ciąganiem za uszy i podgryzaniem na czele. Zara wiedziała, że nie zrobię jej krzywdy i pozwalała sobie na bardzo wiele, jednocześnie, ja wiedząc to samo dawałem z sobą robić dosłownie wszystko.

Drugiej nocy, gdy byłem już w łóżku czytając jakieś cholernie interesujące poradniki ilustrowane na temat karmienia piersią czy też używania odpowiedniego tuszu do rzęs, Zara zajrzała przez uchylone drzwi sypialni, niby to chcąc jedynie sprawdzić czy wszystko w porządku z jednoczesną błagalną miną. Wiedziałem o co Jej chodzi. Rozumieliśmy się bez słów. Nie zdążyłem machnąć ręką, gdy Ta już leżała na mnie liżąc mnie całego. Gdy w końcu udało mi się spod Niej uwolnić, umyć i wrócić do sypialni, okazało się że Zara chrapie w najlepsze, centralnie rozwalona na środku łóżka. Wszelkie próby przesunięcia Jej spełzły na niczym, a co za tym idzie musiałem zadowolić się kawałkiem brzega łózka.

Cztery dni upłynęły niepostrzeżenie. We wtorek rano, podczas porannego joggingu ( nie to żebym chciał, ale musiałem :P ), przypomniałem sobie, że poza Zarą miałem się opiekować również kwiatami. Po powrocie ze spaceru podlałem je od razu dwukrotnie – tak na wszelki wypadek.

Wczesnym popołudniem Michał i Sean wrócili z walentynkowego voyage'u po Amsterdamie. I na szczęście nic nie zwróciło Ich uwagi.... no poza faktem, że Zara nawet nie machnęła ogonem na Ich widok.

Sean spoglądał to na mnie to na Zarę, zastanawiając się co jest grane? Jednakże, wiedząc, że Zara może mieć problemy szybko wtrąciłem, że postanowiłem się przeprowadzić do Londynu. Michał i Sean oniemieli, ale gdy w końcu to do Nich dotarło i zrozumieli że mówię całkowicie poważnie, jeden przez drugiego wykrzykiwał, że to zajefajny pomysł i że częściej będziemy mogli się spotykać i bla bla bla. Nie słuchałem Ich. Spojrzałem na Zarę, mrugnąłem oczko, a Ta odwdzięczyła mi się machnięciem ogona... a może mi się tylko wydawało?



W życiu wszystko jest możliwe.. wystarczy tylko bardzo tego chcieć!

poniedziałek, 9 lutego 2009

raz na wozie, raz pod wozem.. a jeszcze innym razem na wózku

Bilety na The Script miałem już od jakiegoś czasu.. Zdobycie ich nie było łatwe, zważywszy, że wszystkie wejściówki zostały wyprzedane pół roku temu. Ale w końcu od czego są znajomości?

Nie bez przypadku starałem się o bilety na ten koncert, Matheo wręcz uwielbia tą grupę.. ale to już przeszłość. Nie ma o czym wspominać. Nie ma do czego wracać.

Mając w ręku dwie darmowe wejściówki nie wiedziałem na początku co mam z tym fantem zrobić... zabrać Toma? Matt będzie zły... zabrać Matt'a? Tom będzie zły.

Wyjściem z sytuacji było wyjście z kimś innym. I wyszedłem.

Paul Andrew to osoba pełna życia, pełna optymizmu, pełna szczęścia, czym się dzieli ze wszystkimi. I co jest zajebiaszcze!

Mieliśmy się spotkać na stacji kolejowej. Nota bene po raz pierwszy. Pociąg się spóźnił. Z czego zadowolony najbardziej nie byłem biorąc pod uwagę warunki atmosferyczne panujące na dworze.

Kwadrans po czasie w końcu pociąg zjawił się na peronie.


******


W Anglii, w weekend, zjawisko migracji i przemieszczania się to rzecz oczywista i nikogo nie dziwi widok wysypującego się tłumu przyjezdnych z innych miast do Sheffield. Mało tego, mieszkańcy Sheffield w tym samym czasie również się przemieszczają, co jest poniekąd swojego rodzaju wyrównaniem i selekcją naturalną. Niestety, wielką bolączką jest, że brytyjska kolej nie wpadła na pomysł utworzenia nocnych składów kolejowych do najbliższych większych miast i miasteczek. Ale miejmy nadzieję, że i to się kiedyś zmieni.


******


Z pociągu wysypały się tłumy, ale Paul'a nie dostrzegłem. Do momentu.

Do momentu, kiedy to konduktorzy nie podstawili specjalnej platformy dla wózków inwalidzkich.

Moim oczom, ukazał się uśmiechnięty i szczęśliwy człowiek, dla którego, mogło by się wydawać, wózek inwalidzki, to żaden problem. I tak też było. Dziś wiem, że problem na początku miałem ja, nie Paul.


******


Niektórzy nie potrafią lub nie chcą żyć bez laptopa, komórki, samochodu ect. Paul, choć nie z wyboru ale z musu, żyć nie może bez wózka. Z późniejszych, wspólnych rozmów, wywnioskowałem, że dla tego człowieka nie liczy się co na zewnątrz lecz co wewnątrz. Strasznie spodobało mi się Jego podejście do życia, do świata i do innych.


******

Mieliśmy niespełna 20 minut do rozpoczęcia koncertu, a do przejścia szybkim krokiem minimum 15. Przy tempie jakie narzucił Paul, na miejscu byliśmy po 10. Przyznam się, że choć na co dzień chodzę dość szybko, tak tym razem się zdyszałem.

Kolejka przed Carling Academy była nawet nie duża, ale gigantyczna. Stanęliśmy na jej końcu. Staliśmy tak niespełna minutę, gdy ktoś z tłumu krzyknął aby nas przepuścić. Nikt z tłumu, czekających na mrozie, nie wyraził nawet słowa sprzeciwu, a kolejną minutę później byliśmy już w środku.


******

Tequilla na rozgrzanie się, była doskonałym pomysłem. Jak się później okazało nie tylko na rozgrzanie ale i na przełamanie lodów, jakim jest pierwsze spotkanie. Zazwyczaj nie mam z tym żadnych problemów, tym razem było inaczej. Starając się nie urazić w żaden sposób, zwracałem uwagę na każde swoje słowo. Jak się chwilę później okazało, niepotrzebnie.

- To że jestem na wózku, nie oznacza, że jestem nieszczęśliwy. Bo jest kompletnie inaczej. Wózek będzie moim dodatkiem do końca życia, ale nie przeszkadza mi to. Mało tego, często to wykorzystuję i mam z tego ubaw. To po prostu życie. I korzystaj z niego ile możesz. – Powiedział.

Nie musiał mi powtarzać dwa razy. Zrozumiałem za pierwszym. Zrozumiałem, że nie chce i nie życzy sobie aby ktoś Go traktował specjalnie, w inny sposób. A jeżeli sobie na to pozwala to po prostu czysty egoizm.


*******


Koncert trwał, a nam się piwo skończyło. Paul zaproponował kolejne po czym poprosił abym poszedł po kolejne.

Nie wiedziałem, czy mnie sprawdza, czy aby na pewno zrozumiałem to co powiedział, ale zaryzykowałem.

- Sam idź. Ja tu poczekam.- powiedziałem.

Chyba nigdy wcześniej w swoim życiu nie udało mi się dostrzec takiego szczęścia w oczach drugiej osoby. To był strzał w dziesiątkę.

******


Po kilku kolejnych piwach, trwającym koncercie, rozmowach o wszystkim i niczym, Paul poprosił abym się nachylił bo chce coś mi powiedzieć. Gdy to uczyniłem, Paul objął moja twarz i pocałował. Odwzajemniłem się tym samym. Całowaliśmy się przez dłużą chwilę, aż do momentu kiedy to nie zakręciło mi się w głowie, a Paul nie złapał mnie w objęcia i nie posadził na swoich kolanach. Reszty samego koncertu nie bardzo pamiętam. Po co? Skoro w pamięci mam inne, bardziej przyjemne rzeczy ;)


******


Przed 9-ą koncert się skończył... (nadal uważam, że był udany :P ), a ja zaproponowałem albo wyjście na kolację na miasto albo na kolację do mnie. Nalegać nie musiałem.

Po kwadransie byliśmy przed moim domem. I tu powstał dylemat. Sam mam problemy aby wejść po schodach po kilku piwach... a co dopiero osoba na wózku.

Ale i tym razem Paul mnie zaskoczył. Tylko w sobie znany sposób był na górze przede mną. Nadal nie wiem jak to zrobił i nadal graniczy to dla mnie z cudem. Ale zrobił to.

Z samej kolacji nie wiele wyszło... ale to nie ma znaczenia żadnego.



*******


Paul może jest na wózku, ale jest przede wszystkim sobą, jest optymistą i poraża szczęściem. Może Jego nogi nie funkcjonują tak jak powinny, ale cała reszta.. hmm.. :P

I wiem, że nic z tego nie wyjdzie i nic z tego nie będzie, On również, ale wiem również, że jeszcze niejednokrotnie się zobaczymy i będziemy mieć tak jak za pierwszym razem wiele przyjemności.

czwartek, 5 lutego 2009

Moje szczęścia ;)

Śmieszą mnie sytuacje, czy to w sklepach wszelakich czy na ulicy, czy też w klubach, gdy ktoś zadaje mi pytanie: skąd jestem, i zanim zdążę odpowiedzieć, od razu dodaje, że na pewno jestem z Francji.

Najczęściej patrzę się na tych ludzi przez moment, po czym nie wyprowadzając ich z błędu, mówię : „Oui! Oui, je suis Français.”. Taka głupota a cieszy obie strony. Mnie z samego faktu zaistnienia, a drugą stronę z faktu, że nie wyprowadziłem z błędu.

Nie raz i nie dwa ułatwiło mi to wiele kontaktów i znajomości, i choć niejednokrotnie zastanawiałem się czemu akurat francuz, to do tej pory nie udało mi się rozwiązać tej zagadki.

Akcent odpada – nawet, pomimo nowego piercingu na języku (znam mnóstwo francuzów i w niczym mój akcent nie przypomina francuskiego).
Ubiór odpada – ubieram się tam gdzie wszystkie cioty w UK.
Uroda odpada – typowo ... typowo... kurwa mać... jaka jest moja uroda? Zatem nijaka :P
Sposób bycia – hmm... jeżeli brak problemów z wyrażaniem siebie, swoich emocji, komunikacji z innymi i puszczania oczka do facetów którzy właśnie ściskają swoje panienki za rączki w barach jest typowo francuskie.. to kurwa, jestem jak nic francuzem! :) :) :)


*******

Kolacja była bardziej niż udana. Dorsz po maminemu z ziemniakami tłuczonymi i surówką z kiszonej kapusty. Dorsz po maminemu to nic innego jak po prostu ryba panierowana w jajku i bułce tartej. O ile ryba nie zrobiła jakiegoś większego wrażenia, bo każdy z chłopców wychował się na paluszkach rybnych z frytkami i z przememłanym zielonym groszkiem, ewentualnie fasoli w sosie pomidorowym, o tyle surówka z kiszonej kapusty była tematem wieczoru.

Na początku bardzo nie chętnie, z ogromną ostrożnością i podejrzliwością, nakładając na widelec najmniej ile się da i krzywiąc się przed spróbowaniem, aby w końcu poprosić o dokładkę ;)

Jednakże, niespodzianka czekała Ich na sam koniec, kiedy po wszystkim wytłumaczyłem Im co to takiego kapusta kiszona. :) :) :)

Po ponad godzinie tłumaczenia, że się nie mylę co do produkcji kapusty kiszonej i że wiem na pewno co to takiego, wspólnie stwierdzili : Cool!

Rozbawili mnie po pachy. ;)


*******

Rozmawialiśmy przez jakiś czas na temat, co wydarzyło się w naszych życiach przez ostatni czas, zerkając na telewizję.
Nie powiedziałem Im co się wydarzyło w moim. Nie mogłem. Zresztą, tego wieczora obaj byli tacy cudownie szczęśliwi, że sam ten fakt dodawał mi skrzydeł coraz większych z sekundy na sekundę przebywając w Ich towarzystwie. Po co to psuć?

Tom sprzątał ze stołu jadalnego i wycierał to co Matt zdążył pozmywać, ja miałem wolne ze względu na przygotowanie całej kolacji :P

Po wszystkim Matt zaproponował wspólny prysznic, jednakże podziękowałem i przeprosiłem, ponieważ miałem (zresztą nadal mam) sporo zaległości z pocztą mailową oraz kilka innych problemów należących rozwiązać, bądź starać się rozwiązać.

Jak gdyby nigdy nic i prawie jak na zawołanie obaj się rozebrali i przeszli do łazienki nie zamykając za sobą drzwi.

Próbowałem się skoncentrować na rozwiązaniu niepokojącego mnie problemu, ale Ich widok, razem, pod prysznicem przyciągał moją uwagę i mój wzrok bardziej. Nie robili niczego sprośnego, po prostu wspólnie się mydlili, chlapali wodą i śmiali.

W końcu nie mogąc oderwać od Nich i od Ich cudownych ciał wzroku zrozumiałem: Byłbym idiotą , gdybym to stracił przez własną głupotę, którą popełniłem kilka miesięcy temu.


********

Pieprzyliśmy się jak króliki i wiem że obudziłem pół osiedla, o bracie, który walił (hahaha) w ścianę nie wspominam. Ale miałem to wszystko w nosie (cała reszta była już zajęta :P ). Najważniejszy dla mnie w tamtej chwili był fakt, że w końcu czuję się, że mogę latać. Coś czego przez jakiś czas nie czułem, bo jakiś cholerny, pierdolony kamień mnie przygniótł i puścić nie chciał.

O 4-ej nad ranem padli wycieńczeni ale również szczęśliwi co dało się zauważyć na Ich śpiących twarzach. Ja zasnąć nie mogłem, byłem/jestem zbyt szczęśliwy, aby spać i nie korzystać z tego szczęścia.


*******


Tymczasem uciekam wtulić się mocno w moje szczęścia.

Dobranoc ;)

środa, 4 lutego 2009

..a życie musi toczyć się dalej...

Kurwa! Dosyć tego marazmu! Jest jak miało być i nie ma najmniejszego powodu do obwiniania kogokolwiek. Dosyć użalania się nad sobą i nad własnym – Buy One Get One Free – losem. Pieprzyć przeszłość, czas zająć się przyszłością i samym sobą.

Do pracy jeszcze nie chce mi się wracać... może po weekendzie. Obawiam się zbyt dużej ilości pytań, dziwnych spojrzeń i plotek za plecami.

Zadzwoniłem do Tom'a. Po 45 minutach Jego dopytywań czy wszystko ze mną w porządku i moich upewnień, że tak, umówiliśmy się na dzisiejszy wieczór.
Podobnie sprawa miała się w przypadku Matt'a.

Zrobiłem sobie mocną kawę, zapaliłem papierosa i usiadłem w kuchni przy stole jadalnym, przeglądając jednocześnie całą zaległą korespondencję, wśród której znalazłem kartkę od niego.

„I'm sorry!” - przeczytałem, spojrzałem na obrazek przedstawiający serduszka, po czym wsadziłem kartkę z powrotem do koperty i wyrzuciłem do kosza.


******

- O boże!!! To mieszkanie wygląda jak po jakimś pobojowisku! - Pomyślałem, wchodząc do salonu, który przez ostatni tydzień był miejscem mojego schronienia.

Walające się wszędzie puste butelki po whisky, coli, milion zużytych chusteczek, rozpuszczone lody, o wysypujących się petach z popielniczki nie wspominam. Wśród tego całego burdelu dało się zauważyć jedynie dróżkę umożliwiającą mi przez ostatni tydzień dojść do i z toalety.

- Od czego zacząć? - Zacząłem panikować.

Nie miałem zbyt wiele czasu. W końcu wieczorem przychodzą Matt i Tom, a ja nawet zakupów na kolację jeszcze nie zrobiłem.

Po blisko godzinie ciężkiej pracy na wysokich obrotach mogłem spokojnie usiąść i zapalić, a dwadzieścia minut później byłem już w Morrisonie.

Nie znoszę super/hiper i innych grand molochów. Ale czasem w moim ulubionym osiedlowym sklepiku w którym czuję się zawsze jak u siebie w domu i w którym zawsze jestem obsłużony indywidualnie, z uśmiechem na ustach, gdzie sprzedawcy, przez ponad 3 lata moich zakupów tam, nie zdarzyło się ani razu nie życzyć mi miłego dnia czy też zapytać o zdrowie lub humor, czegoś poprostu nie ma. W molochach jest inaczej. Jesteś kolejnym klientem zapełniającym kasy tychże gigantów. A traktowany jesteś bezosobowo.

Jednakże czasem muszę zrobić zakupy i w tych dużych sklepach, pełnych nieznajomych twarzy, wózków, wózeczków, drących pyski bachorów i hostess namawiających Cię do zakupu, kompletnie nie potrzebnego Ci kolejnego gówienka.

Nie miałem absolutnie żadnego pomysłu na kolację. Przechadzając się pomiędzy milionem półek, towarów, bardziej lub mniej konsumpcyjnych, doszedłem do wniosku, że ryba będzie najlepszym wyborem. Dorsz wyglądał wspaniale.

Stojąc na stoisku rybnym, przypomniał mi się zapach z dzieciństwa, gdzie to z mamą bardzo często odwiedzaliśmy sklep rybny na Gagarina. Uwielbiałem przyglądać się wypatroszonym i wysuszonym na pieprz różnym rybom i stworzeniom morskim.

Już wiedziałem dokładnie co będzie na kolację.

wtorek, 3 lutego 2009

Postęp

Musiałem mieć chyba przyjemny sen, bo obudziłem się z uśmiechem na ustach. Co mi się śniło? – nie pamiętam – ale nie ma to najmniejszego znaczenia. Najważniejszy był i jest fakt, że coś co tak mocno mnie ściskało, gdzieś tam w środku w końcu, w końcu poluźniło więzy, dając mi tym samym możliwość oddychania. A tego potrzebowałem najbardziej. Bo dusząc się niczym ryba dopiero co wyciągnięta z wody, myśleć nie mogłem. Realnie.

Widok w lusterku, nie był już nawet przerażający, a odrażający i prosił się o pomstę do niebios.”Zapach” również .

Ogoliłem się, wziąłem prysznic i wyszedłem po świeże mleko, bo to które było w lodówce, skwaśniało trzy dni temu.

Nie spodziewałem się, że wyjście dosłownie na 2 minuty na świeże powietrze, na ulice zasypane śniegiem i na światło dzienne może być takie męczące. Ale było.

Po powrocie dopadłem lodówkę. Po pięciu dniach diety w postaci whisky z colą, żołądek przypomniał o sobie.

Najedzony, świeży i pachnący postanowiłem zająć się mieszkaniem oraz sobą samym. Otworzyłem okno wpuszczając tym samym powiew nadziei i wziąłem książkę w dłonie. Tyle mogłem. Aż tyle.

niedziela, 1 lutego 2009

A sponsorem dzisiejszego programu są literki : W,H,I,S,K,Y....

Stojąc przed lustrem... lubię czasem go dotknąć... tylko po to aby upewnić się, że nie dam rady przejść na druga stronę. Choć bardzo bym chciał.

sobota, 31 stycznia 2009

bo boli i boleć będzie....

...jeszcze przez jakiś czas.....




- U broked my nose!
- Why?
- Wot why?
- Why only a nose?

Nooo... jak się okazuje mam w sobie „to” coś.. w sensie w dłoniach...i gdyby nadarzyła się okazja nie zawahał bym się użyć tychże ponownie.


Boli!


Nikt, nigdy wcześniej mnie tak nie potraktował. Nie uważam abym zasługiwał na SMS'a w postaci: To nie działa! Nie pasujemy do siebie!

Po kilku miesiącach znajomości, wspólnych imprez, nocy, zabawy, śmiechu, żartów i planów na przyszłość zasługuję na coś więcej. A zwłaszcza po nocy spędzonej razem!


Boli!
Ale dam sobie radę!



piątek, 30 stycznia 2009

aujourd'hui, demain, toujours

OOO..nie zdążyłem nacieszyć się motylkami a już wiadro zimnej wody wylało mi się za koszulę... ulubioną – swoja drogą.

Związki – interesujące, ciekawe, mistyczne, niepoznane, nie odkryte – ale nie dla mnie.

Dziś, teraz, żyję, oddycham, istnieję... a jutro . Co ma być to będzie. Najważniejsze, że już tak nie boli. Ani paczka od Niego z moimi rzeczami, ani sms, ani wreszcie wspólna rozmowa.

A fakt, że dostał w pysk, jedyne poprawia mi humor :P




bla bla bla..tłumaczenie nawet nie do dupy.. ale za możliwoć spędzenia choćby jednej nocy z obojgiem na raz dal bym wiele.. uuu .. badzo dużo.. dodam jedynie: dot com... :P

środa, 28 stycznia 2009

fuck them all!

...chciało by się rzec... a pieprzyć to wszystko.. ale nie....

... nie poddam się...
... nie dam za wygraną...
... choć walczyć nie będę..



Wygrałem i bitwę i wojnę.
Ponownie.

wtorek, 27 stycznia 2009

When I close my eyes...

Bo gdy zamykam oczy... czuję dotyk Jego dłoni delikatnie pieszczących całe moje ciało. Milimetr po milimetrze.

Bo gdy zamykam oczy... i biorę w dłonie wczorajszą koszulkę to nadal mam wrażenie, że poprawia mi kołnierzyk – tak jak wczoraj.

Bo gdy zamykam oczy... i ręką przesuwam po spodniach, które miałem na sobie, nadal czuję jak je ze mnie zdziera.

Bo gdy zamykam oczy... i mocno wciągam powietrze, czuję że jest obok. Przy mnie. Całym sobą.

Bo gdy zamykam oczy... nie chcę ich otwierać.




Bo gdy otwieram oczy... mam najpiękniejszy widok na całym świecie.



poniedziałek, 19 stycznia 2009

Survive

- Jeżeli miłość jest przestępstwem, to jestem winny Wysoki Sądzie. Przyznaję się do popełnionego czynu jednocześnie nie żałując niczego.


Wiedziałem, że wcześniej czy później i mnie dopadnie. Rzuci się na mnie, skrępuje, a każda moja próba uwolnienia się, zaciskać będzie więzy jeszcze mocniej. I mocniej i mocniej aż do utraty tchu. Oślepi i zatka usta, abym nie próbował powiedzieć słowami tego czego słowami powiedzieć się nie da. Lecz pomimo to, trzymać mnie będzie za dłoń, pozwalając ukradkiem zerkać w te oczy, bezgranicznie szczęśliwe. Lecz mimo to, czuć się będę bezpieczny stojąc nad przepaścią, dziękując za każde „dzisiaj” i modląc się o każde „jutro”. I w tym całym szaleństwie unosić się będziemy... razem.

- Jestem winny Wysoki Sądzie. Proszę o najsurowszy wyrok kary.

wtorek, 13 stycznia 2009

W sensie bez sensu

Rozwala mnie bystrość i inteligencja polskiej młodzieży. Chociaż z drugiej strony... wszystko co potrzeba to: niezły kutas, gumki oraz żel nawilżający :))) Inteligencja jest wręcz zbędna :P

Ponad to nie ukrywam, że łechce mnie i to bardzo, fakt, że osiemnastolatki, próbują zarywać taką starą dupę jak ja :P




On:
siema
Ja:
siema... z kim mam przyjemność?
On:
z kolesiem z fellow
On:
fajny koleś z ciebie
Ja:
dziękuje ;)
On:
kogo dokładnie szukasz??
Ja:
właściwie nikogo nie szukam.. jak ma się znaleźć to się znajdzie ;) ...
On:
kapuje
Ja:
...powiedzmy, że nie chcę uczestniczyć w poszukiwaniach.. wolę zostać odnaleziony :P ...
On:
to czuj się odnaleziony
Ja:
... nie to abym był zagubiony :P ale.... lol
On:
spox
Ja:
ok.. a kto zatem mnie odnalazł?
On:
18lat 184 84 18cm opalony palacz i alkoholik po prostu normalny krejzol
Ja:
hmmm... masz sporo ósemek :P
Ja:
ale czy zdajesz sobie sprawę jaka jest różnica wieku pomiędzy nami.. o odległości już nawet nie wspominam ;)
On:
no jakoś takoś wyszło
Ja:
tak urosło :P
On:
ja lubię starsze towarzystwo
On:
mam nadzieje że ty młodsze
Ja:
owszem, potrafię się bawić z młodszymi
On:
no widzisz
On:
sam
Ja:
hmm... właściwie nie widziałem jeszcze :P
Ja:
a Ty mnie owszem :P
On:
no wiem
On:
nie mam teraz jak wysłać foto ale wieczorem jak usiądę na laptopa to ok wyślę
On:
tylko muszę znać mail
Ja:
Nie boisz się?
Ja:
Nie ma problemu:
xxx@xxx.pl
On:
Nie boję się.
On:
nie ma problemu
Ja:
A jak się połamie?
On:
a mogę poznać twoje wymiarki??
On:
Jak co się połamie? O czym ty mówisz?
Ja:
zatem czekam aż mój odkrywca odkryje twarz ;)
Ja:
piszę o laptopie, a o czym ty?
On:
spox
O:
a wymiarki dokładne mogę poznać??
Ja:
jak ujrzę lico Twe :) to pomyślę :P
On:
ok spox
On:
jakieś pytania do mnie??
Ja:
jedno.....
On:
nom
Ja:
Jak Ci na imię?
On:
Norbi
On:
a Tobie
?
Ja:
w sensie Norbert?
On:
nom
Ja:
Noah w sensie Noah :)

niedziela, 11 stycznia 2009

Syrop cebulowy

Od poniedziałku zacznie się od nowa, od nowa polska ludowa. A ja w przerwie świąteczno – noworocznej nawet nie zajrzałem do jednej książki, pomimo iż obiecałem sobie systematyczność. Systematycznie co jedynie choruje. Dopiero co mi jedna grypa przeszła to tak zupełnie dla odmiany pojawiła się kolejna. Dla urozmaicenia. Na szczęście obyło się bez antybiotyków i zwolnienia.

Dobrą stroną medalu moich przeziębień, jest fakt, że chłopcy nauczyli się i doszli do mistrzowskiej wprawy w robieniu grzańca, zarówno na winie jak i piwie. I o ile w przypadku wina mogli to jeszcze jakoś przeboleć o tyle na grzane piwo patrzeć nie mogli.... aż sami nie spróbowali :P

Podobnie sprawa się miała w przypadku, zastania mnie w kuchni (zamiast pod pierzyną), krojącego cebulę.

- Co Ty wyprawiasz? - zapytał ze zdziwieniem Tom.
- Syrop. - odpowiedziałem, nie przerywając krojenia.
- Jak to syrop? Z cebuli?
- Yhy...najlepszy na świecie, bo domowy.

Przez jakiś moment próbował się czegoś więcej dowiedzieć o syropie z cebuli, ale szybko zrezygnował, widząc, ze męczy mnie zbędnymi w tym momencie pytaniami.

- Niebawem będzie gotowy, to spróbujesz. - odparłem, udając się z powrotem wtulić się w nagrzaną i rozłożoną na cały weekend z okazji mojego przeziębienia sofę w salonie.

Matt, skakał pilotem z kanału na kanał, mało zainteresowany syropem cebulowym. Jednakże Tom z częstotliwością co 5 minut, pytał czy syrop już jest gotowy.

(Are we there yet? No! Are we there yet? No! Are we there yeeet? Noooooo!)


Wiedziałem, że w końcu musi Mu się znudzić. Nie myliłem się i po półtorej godzinie oświadczyłem, że syrop gotowy. Tom, nie pytając o nic wyskoczył spod koca i chwilę później przyniósł salaterkę w której wcześniej pokrojoną cebulę zasypałem cukrem. Podniósł spodeczek, który salaterkę przykrywał i zrobił smutną minę, niczym zawiedziony pięciolatek.

- Tylko tyle? - zapytał, obracając salaterką dookoła, spodziewając się, że pod warstwą cebuli uda Mu się znaleźć coś więcej aniżeli kilka łyżek syropu.
- Tom, ale to nie fabryka. Czego się spodziewałeś?

Tom był zawiedziony, nie wiem czy spodziewał się ujrzeć jakiś cud czy też wylewający się syrop brzegami.

- Spróbuj! - powiedziałem, trzymając łyżeczkę z syropem przed Jego ustami.
- Nie chcę! - odburknął.
- Spróbuj i nie marudź! - już nawet nie namawiałem, po prostu wsunąłem mu łyżeczkę do ust, które były wykrzywione w grymasie, jeszcze zanim zdążył spróbować.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Jego grymas przeistoczył się w uśmiech, usta i język delektowały się zawartością łyżeczki, cmokając i domagając się więcej.

- Pycha! - wykrzyknął.
- A nie mówiłem? A teraz, skoro już wiesz jak się robi, to zasyp cebulę ponownie cukrem i przykryj. Za jakiś czas będzie kolejna porcja. I wracaj szybko pod koc, ktoś musi mnie ogrzać.- odparłem, spoglądając na Matt'a, który w tym samym momencie odłożył pilota i mocno mnie przytulił.


Chwile później Tom uczynił dokładnie to samo.

Chłopcy, znając już skutki samego grzańca i bitwy z grypą, przygotowali się nader porządnie. W skład amunicji wchodziły: Aspiryna, polopiryna C, termometr, chusteczki jednorazowe – sztuk 300, witamina C – 1000 jednostek, Gripexs, Strepsils oraz maść rozgrzewająca. W skład amunicji ciężkiej: Grzaniec (na przemiennie z wina i piwa), syrop cebulowy, kilka zmian bielizny, którą można było i tak zmieniać i wyżymać co 5 minut. W skrzydle szpitalno - rozrywkowym znalazła się książka i laptop.

Chłopcy wtuleni we mnie, zasnęli, a ja w międzyczasie, korzystając, że nie mam zbyt wysokiej temperatury, postanowiłem zadbać choć trochę o bloga.

Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie i nie będzie większych problemów z powrotem na uczelnię, bo nie chcę i nie mogę sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Po prostu, nie wyrobię się w czasie z materiałem, kolokwiami i egzaminami. A to ostatnia rzecz, której pragnę.

Zatem zdrówka!




ps. przeziębienie (do czego doszedłem z czasem - teraz!!!) nie wzięło się znikąd, ale z piątkowego wyjścia z Matt'em.. ale o tym może kiedy indziej :P

czwartek, 8 stycznia 2009

ten tego ten :P

Tak, tak , tak....

Sylwestrowy koleś rozjebał mnie maxymalnie. Pozwoliłbym mu na dosłownie wszystko, ale co z tego. Z jednej strony było: Bierz go, z drugiej: Przemyśl, a z trzeciej: Rób jak uważasz.

Uważałem! Serio!

Mariano, jak się okazało po ... hmm (i tu pytanie po ilu?) .. to rodowity Brazylijczyk od niespełna dwóch tygodni w UK.

Po kolejnym (a może kolejnych razach) wspólnie doszliśmy do wniosku, że mamy dosyć tej imprezy i dobrze by było się ulotnić. A gdzie lepiej się ulotnić nad ranem jak nie do mojej sypialni? Takie miejsce nie istnieje :P

Taksówkarz, który doprowadził mnie do kurwicy jest mało ważny w tym momencie. (przydało by się kilka lekcji angielskiego) I po kwadransie wyjaśnień gdzie chcemy jechać i po kolejnym pokazując „ręcoma” prawo i lewo, w końcu udało dojechać się nam na miejsce. Co zwykle zajmuje 15 minut.

Obaj staraliśmy się opanować. Jednakże na marne nasze wszelkie opieranie.

Nie zdążyliśmy wyjść z taxi, gdy nasze usta, zachłannie czerpały korzyści wzajemnie. Jestem pewien, że gdyby nie mróz ogólnie panujący, nie potrzebowalibyśmy nawet mojej sypialni.

Ale w sumie dobrze, że mróz był. Po przebudzeniu nie miałem odruchu wymiotnego, Mariano, jak był wcześniejszej nocy, niczym z bajki tak nadal był (jest), tyłek mnie napierdala nadal (czyli alkoholowe wymiary pozostały w normie), śniadanie ( o ile tak to można nazwać siedząc na jego kutasie) wypadło znakomicie..


..szczęśliwego :P

środa, 7 stycznia 2009

Ooooops :) Jizz in my pants :P




Nie bez przypadku zapodałem ten kawałek, nie dosc, że nuta wpada w ucho to do tego ten refren. A przed refrenem ostrzegam. Zwłaszcza w najmniej oczekiwanym miejscu i w najmniej zainteresowanym towarzystwie (czyt. trwamwaj)

Cóż, życie, życie.. życie :P

sobota, 3 stycznia 2009

Mój mały harem ;)

Wszystko ma swój umiar. I wcześniej czy później nadmiar musi się w jakiś sposób uzewnętrznić. W moim przypadku nawał pracy, miliony egzaminów i kolokwiów, wieczna bieganina i walka z czasem dała znać o sobie najpierw w postaci przeziębienia w drugi dzień świąt, aż w końcu na grypie, zapaleniu płuc i antybiotykach skończywszy. Dzień przed Sylwestrem!!!

Na szczęście Tom i Matt, powiedzmy bezinteresownie ☺ ,ale bardzo profesjonalnie się mną zajmują i obchodzą jak z jajkiem. Nie to abym narzekał, wręcz przeciwnie ;) A sama bezinteresowność kończy się w łóżku. ;)

W poniedziałek miałem pracować jedynie od 8-ej rano do południa. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć po 9-ej wieczorem do domu, kolacja i gorąca kąpiel była gotowa. Chłopcy naprawdę się starają i bardzo dobrze im to wychodzi. Są tacy kochani.


*****


Matt'a poznałem, a właściwie poznaliśmy z Tom'em poprzez Facebook'a. Takie połączenie NK, Fellow i MySpace w jednym. Miejsce w sieci od którego jestem całkowicie uzależniony i nie wyobrażam sobie dnia aby tam nie zajrzeć.

A sam Matt to 28-o latek, oryginalnie z East Coast, na stałe zamieszkały w Dancaster, a ostatnio w moim mieszkaniu :P Po wielu godzinach wspólnie przegadanych przez różnego rodzaju komunikatory, telefony, chaty itp. wspólnie z Tom'em postanowiliśmy się spotkać z Matt'em.

Matt okazał się osobą przede wszystkim wesołą, mającą wiele do powiedzenia w każdym temacie a co za tym idzie nie mającą klapek na oczkach. Szczerość i nie owijanie w bawełnę to z pewnością Jego atut. Jeśli coś Mu się podoba to wyraża to uśmiechem i radością, jeśli coś się nie podoba, potrafi nawet krzyczeć z niezadowolenia. Ponadto, jak rzadko kto, Matt należy do osób, które najczęściej zdobywają to co osiągnąć chcą. I mam nadzieję, że kiedyś zdradzi mi swoje tajniki.


*****


Nasze pierwsze, wspólne spotkanie miało miejsce w Lion's Liar, a że był to środek tygodnia to i tłumów nie było i można było pogadać. Dość nieśmiała z początku rozmowa szybko przerodziła się w śmiechy, żarty i dowcipy, których końca nie było. Podobnie jak tematów-rzek, plotek i ploteczek. A rozmawiało nam się tak swobodnie i tak przyjemnie, że nie spostrzegliśmy się gdy było zdrowo po północy i wszyscy przegapiliśmy ostatni pociąg Matt'a do Dancaster.

Nie musieliśmy się już nigdzie spieszyć, ale widziałem lekkie zdenerwowanie w oczach Matt'a, które trwało aż do 3-ej nad ranem, kiedy to nie szturchnąłem Tom'a pod stołem i nie puściłem do Niego oczka. Tom za kumał od razu.

- To co? Jedziemy do mnie? Trzeba się trochę przespać. - Właściwie sam podjąłem decyzje, nie pytając nikogo o zdanie.
- Dobrze by było. - Wtórował mi Tom.

Na twarzy Matt'a pojawiło się pełne rozluźnienie – powiedzmy spowodowana kilkoma browarami ☺ - ale i tak wszyscy wiedzieli jak ta noc się skończy.

Taxi, szybka kolacja, prysznic i cała nasza trójka wylądowała w końcu w sypialni. Wszyscy się wiercili, i choć wszyscy byliśmy podnieceni to żaden z nas nie odważył się podjąć kolejnego kroku, aż do momentu kiedy to Tom, który leżał od ściany, nie zechciał mnie pocałować „na dobranoc”, musząc to zrobić przez leżącego pośrodku nas Matt'a. Pocałunek przerodził się w pieszczoty, a sam Matt, nie pozostał bierny i dołączył do nas szybciej niż się spodziewałem. W międzyczasie zapytałem Matt'a jedynie:

- Czy przegapienie pociągu było tak zupełnie przypadkiem?
- Nie do końca... - usłyszałem w odpowiedzi, którą i tak znałem dużo wcześniej.


*******


Wstałem po 8-ej. Nie to, że nie chciało mi się spać... ale Matt ma jedną słabość. Chrapie gorzej ode mnie. Chciał nie chciał, zazdroszcząc Tomowi tak mocnego snu, udałem się na dół do kuchni i przygotowałem kawę. W międzyczasie musiałem wyjść po papierosy, które mi się właśnie kończyły , a co za tym idzie postanowiłem zajrzeć do piekarni po świeże pieczywo.

Nikogo od dawien dawna, nie przeraża już widok mnie w bokserkach, papuciach i szaliku. Ivy w kiosku zapytał jedynie czy chcę jedną czy od razu dwie paczki papierosów, zdziwiony jednocześnie, że biorę 6 pint mleka. ( tak tak.. w tym kraju, mleko, jest w KAŻDYM sklepie, nawet w obuwniczym) (Joke!)

4 paczki papierosów i 6 pint cięższy udałem się do piekarni, w której bułki maślane wydały mi się najświeższe. Nie myliłem się. Nadal były gorące i chrupkie.

Obładowany, wróciłem do domu. Kawa skończyła się parzyć i pachniała w całym domu. Sam zabrałem się za ulubioną od pewnego czasu zupę mleczną Tom'a.

Przed 9-ą rano postanowiłem przerwać sielankę, wszedłem na górę do sypialni i .. i mnie rozwaliło. Widok, który zastałem rozwalił mnie maksymalnie. Dwa Cherubinki, Aniołki, mocno wtulone w siebie. Widok zapierający dech w piersiach. I jak tu im przeszkadzać?

Usiadłem na brzegu łóżka i zacząłem na zmianę, to jednego to drugiego, łaskotać. Łaskotki okazały się najlepszym sposobem na dobudzenie obu i ....

Godzinę później, szczęśliwy i podwójnie przerżnięty tego poranka, doszedłem (tj. doszedłem trzykrotnie :P ) do wniosku, że cholernie podoba mi się taki układ. Że potrafimy się sobą dzielić nawzajem i że żaden nie jest zazdrosny o drugiego. Układ idealny.





A w Nowym Roku życzę Wszystkim jak najmniej obietnic i przyrzeczeń na rok 2009. Im ich mniej tym mniej rozczarowań, a rozczarowań nie życzę nikomu!