środa, 4 lutego 2009

..a życie musi toczyć się dalej...

Kurwa! Dosyć tego marazmu! Jest jak miało być i nie ma najmniejszego powodu do obwiniania kogokolwiek. Dosyć użalania się nad sobą i nad własnym – Buy One Get One Free – losem. Pieprzyć przeszłość, czas zająć się przyszłością i samym sobą.

Do pracy jeszcze nie chce mi się wracać... może po weekendzie. Obawiam się zbyt dużej ilości pytań, dziwnych spojrzeń i plotek za plecami.

Zadzwoniłem do Tom'a. Po 45 minutach Jego dopytywań czy wszystko ze mną w porządku i moich upewnień, że tak, umówiliśmy się na dzisiejszy wieczór.
Podobnie sprawa miała się w przypadku Matt'a.

Zrobiłem sobie mocną kawę, zapaliłem papierosa i usiadłem w kuchni przy stole jadalnym, przeglądając jednocześnie całą zaległą korespondencję, wśród której znalazłem kartkę od niego.

„I'm sorry!” - przeczytałem, spojrzałem na obrazek przedstawiający serduszka, po czym wsadziłem kartkę z powrotem do koperty i wyrzuciłem do kosza.


******

- O boże!!! To mieszkanie wygląda jak po jakimś pobojowisku! - Pomyślałem, wchodząc do salonu, który przez ostatni tydzień był miejscem mojego schronienia.

Walające się wszędzie puste butelki po whisky, coli, milion zużytych chusteczek, rozpuszczone lody, o wysypujących się petach z popielniczki nie wspominam. Wśród tego całego burdelu dało się zauważyć jedynie dróżkę umożliwiającą mi przez ostatni tydzień dojść do i z toalety.

- Od czego zacząć? - Zacząłem panikować.

Nie miałem zbyt wiele czasu. W końcu wieczorem przychodzą Matt i Tom, a ja nawet zakupów na kolację jeszcze nie zrobiłem.

Po blisko godzinie ciężkiej pracy na wysokich obrotach mogłem spokojnie usiąść i zapalić, a dwadzieścia minut później byłem już w Morrisonie.

Nie znoszę super/hiper i innych grand molochów. Ale czasem w moim ulubionym osiedlowym sklepiku w którym czuję się zawsze jak u siebie w domu i w którym zawsze jestem obsłużony indywidualnie, z uśmiechem na ustach, gdzie sprzedawcy, przez ponad 3 lata moich zakupów tam, nie zdarzyło się ani razu nie życzyć mi miłego dnia czy też zapytać o zdrowie lub humor, czegoś poprostu nie ma. W molochach jest inaczej. Jesteś kolejnym klientem zapełniającym kasy tychże gigantów. A traktowany jesteś bezosobowo.

Jednakże czasem muszę zrobić zakupy i w tych dużych sklepach, pełnych nieznajomych twarzy, wózków, wózeczków, drących pyski bachorów i hostess namawiających Cię do zakupu, kompletnie nie potrzebnego Ci kolejnego gówienka.

Nie miałem absolutnie żadnego pomysłu na kolację. Przechadzając się pomiędzy milionem półek, towarów, bardziej lub mniej konsumpcyjnych, doszedłem do wniosku, że ryba będzie najlepszym wyborem. Dorsz wyglądał wspaniale.

Stojąc na stoisku rybnym, przypomniał mi się zapach z dzieciństwa, gdzie to z mamą bardzo często odwiedzaliśmy sklep rybny na Gagarina. Uwielbiałem przyglądać się wypatroszonym i wysuszonym na pieprz różnym rybom i stworzeniom morskim.

Już wiedziałem dokładnie co będzie na kolację.

Brak komentarzy: