Sobota i niedziela
Nic nie sprawiało mi większej przyjemności po przebudzeniu jak fakt, że nie muszę się spieszyć do pracy, bo idę dopiero na 17-ą. Kac mnie męczył. Dupa bolała. Zwlokłem się ledwo żywy z wyra koło południa. Poczłapałem do łazienki i przestraszyłem się widoku w lustrze. Oczy podkrążone i zapuchnięte, cera wręcz szara, włosy już nawet nie w artystycznym ale koszmarnym nieładzie. Po prostu widok przerażający.
-O nie! Kochaniutki! Bierzesz się za siebie! I to natychmiast! - powiedziałem sam do siebie.
Szybki prysznic i już pół godziny później byłem na basenie i siłowni. Steve jak zawsze uśmiechnięty i w świetnej formie, starał dać mi się wycisk na siłowni. Skąd ten facet czerpie energię? Też tak chcę :) Uwielbiałem wszystkie te momenty, kiedy Steve stawał nad moją głową, gdy ja walczyłem ze sztangą. Jeszcze bardziej uwielbiałem gdy nie miał na sobie obcisłych leginsów a szerokie szorty. Wiedział, że sprawia mi to przyjemność i nie raz wręcz stawał okrakiem nad moja twarzą. Bądź mądry w takim momencie i skup się na ćwiczeniach?! ;)
Następnie solarium i sauna. Dwie godziny później czułem się jak nowo narodzony, choć wiedziałem, że katorgi, które zapodał mi Steve zakończą się zakwasami. Eh... czemuż próby, podkreślam, próby bycia pięknym są takie kosztowne i trzeba tyle wycierpieć? ;) Piękno zewnętrzne powinno być rozdawane za darmo na ulicach w formie ulotki :)
Nie spieszyłem się do domu. Dopiero za dwie godziny musiałem być w pracy. Po drodze postanowiłem odwiedzić swoją dobrą znajomą. I choć Karen jest właścicielką galerii, którą widać z okna mojego mieszkania to oboje wiecznie jesteśmy zalatani i zabiegani. Zazwyczaj jedynie machamy do siebie jak się zobaczymy gdzieś na ulicy. Karen nie miała nic przeciwko wyjściu na szybki brunch i kawę, no i oczywiście na najświeższe plotki ;) Kilka minut później już siedzieliśmy w kafejce obgadując wszystko i wszystkich a przede wszystkim facetów. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Jak zawsze w towarzystwie Karen nie można było się czuć źle. Ale jak to bywa w dobrym towarzystwie czas szybko płynie. Nie obejrzałem się nawet jak już musiałem pędzić do pracy.
W pracy byłem przed czasem. Na szczęście, bo czekała na mnie fajna niespodzianka w postaci trzech nowych barmanów. I o ile jeden był po prostu przeciętny, taki nijaki i w ogóle mało rozmowny to dwaj ostatni spowodowali, że otworzyłem szeroko usta i jeszcze szerzej oczy aby dokładnie im się przyjrzeć. Ale fajne mięska – pomyślałem i zatarłem rączki ;)
Lee – około 27-28 latek, farbowana na czerwono grzywa zakrywająca lewą część twarzy, dwa kolczyki w wardze, i choć do przesady szczupły to jego ręce były nie dość, że mega zarośnięte czarnym futrem to do tego pokryte wypracowanymi mięśniami i specyficznymi do tego żyłami. Boski widok!
Pete – około 30 lat, całkowicie łysy, wielki bysior, u którego każdy ruch powodował, że guziki koszuli o mało nie popękały odkrywając pięknie wyrzeźbioną klatę. I te jego, nieprawdopodobnie błękitne oczy, które wręcz hipnotyzowały.
Reesche zapoznał nas wszystkich ze sobą, przedstawiając ich po kolei. Widział, że zaraz zacznę się ślinić, zwłaszcza na widok Pete. Mrugnął jedynie do mnie okiem i uśmiechnął się.
-O nie! Moja droga koleżanko! Jeśli ktoś tu będzie próbował podchodów to będę to ja! I liczę na wyłączność :P – pomyślałem i zrobiłem do Reesche'go zawadiacką minę.
Chwilę później, w biurze, już z nim obgadywałem nowe nabytki. Reesche też miał ochotę na nich.
-Zostaw Pete w spokoju... ja się nim zajmę – powiedziałem w końcu.
-Ok, ok! Pete jest twój – powiedział.
Resztę popołudnia i wieczoru byłem rozkojarzony. W mojej głowie (kurcze, czemu tylko w głowie? :P ) siedział Pete. Nie mogłem oderwać od Niego oczu. Katie zapytała czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiedziałem jej, że potrzebuję zimny prysznic, który doprowadzi mnie do porządku. Zachichotała, wiedziała co jest grane :)
Skończyłem pracę ( o ile można to tak nazwać? Obijałem się przez cały czas nie spuszczając z oczu Pete) około 11-ej. Zostałem na drinka. Katie zaproponowała wyjście do klubu. Odpowiedziałem, że pójdę jak Pete pójdzie. I tu Pete mnie rozwalił. Prosto z mostu powiedział, że ma już plany na ten wieczór i że jest umówiony ze swoim chłopakiem.
-Wiedziałem! Wiedziałem! Wiedziałem! Ciota! - powiedziałem głośno i zacząłem się śmiać. Ze mną Katie, Reesche, Clare i reszta towarzystwa. Spojrzałem na Lee, z którego miałem jeszcze większy ubaw, ponieważ, jego twarz pokryła się mega purpurą.
-Uuu lala! Nie jestem jedyną ciotą we wsi.( I'm not the only gay in the village!*) – nadal rozbawiony do granic możliwości powiedziałem do Lee.
I wszystko już było jasne. Lee nie potwierdził i nie zaprzeczył. Nie musiał. ;) Kolejne dwie cioty w pracy. Mam nadzieję, ze zagrzeją tu miejsce na dłużej.
Z wyjścia do klubu nic nie wyszło, ale może to i lepiej, bo ja nadal odczuwałem skutki tortur Steve'a. Któregoś dnia ja mu dam wycisk. W inny sposób :P Wróciłem do domu, przejrzałem pocztę itp. po czym położyłem się spać (jakoś, dziwnym trafem zużyte gumy nie chcą się same posprzątać :P Niech leżą – może powinienem zacząć je kolekcjonować? :P )
Niedzielny poranek sprawił, że aż chciało się żyć. Słońce za oknem przygrzewało ostro. Ani jednej chmurki. Samochodów i ludzi jak na lekarstwo. A ci którzy zdecydowali się na niedzielny spacer z dziećmi, nigdzie się nie spieszyli. Sam leniwie wylazłem z wyrka i zszedłem do kuchni. Dobra kawa i papieros na „dzień dobry” to coś czego mi teraz potrzeba – pomyślałem. Chwilę później usiadłem przy stole w kuchni pijąc kawę i paląc papierosa. Było mi tak fajnie. Dziś nic nie musiałem, nigdzie nie musiałem się spieszyć, mogłem leniuchować cały dzień. W końcu miałem wolną niedzielę.
Pół godziny później, po kawie, papierosie (kilku nawet) i porannej toalecie, zastanawiając się jak spędzić dzisiejszy dzień, usłyszałem telefon.
-Jeżeli to dzwonią z pracy, z prośbą abym dziś przyszedł, bo ktoś „zaniemógł”, to powiem im co mam do powiedzenia i pieprznę słuchawką. – zdenerwowałem się taką możliwością. Numer zastrzeżony.
Odebrałem. Przez chwilę nikt nic nie powiedział. Już chciałem się rozłączyć, sądząc, że to jakaś pomyłka, gdy usłyszałem w końcu głos osoby dzwoniącej.
-Cześć przystojniaku, nie mogłem się powstrzymać, aby do ciebie nie zadzwonić – powiedział Stan, a moje ciało w tym samym momencie przeszyło boskie mrowienie. Ciareczki, które tak uwielbiam i które za każdym razem sprawiają mnie w błogi stan.
-Wow! - wydusiłem w końcu z siebie. - Nawet nie wiesz jaką frajdę mi właśnie zrobiłeś – powiedziałem do Stana. - Jak wakacje? Jak w domu? Jaka pogoda? Dobrze się bawisz? Mam nadzieję, ze tak! No i jak przeżyłeś pierwszy w swoim życiu lot? - zasypałem Go pytaniami.
-Pogoda super, codziennie jestem na jakichś baletach, znajomi mi już żyć nie dają, tylko wyciągają na imprezy, ale nie narzekam. A lot był nawet bardzo fajny, gdyby nie to, że ponad 4 godziny spędziłem bez papierosa. Ale i tak wolę to niż 30 godzin w samochodzie. - odpowiadał po kolei Stan.
-To się cieszę, że urlop masz udany i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca. Wracasz 5-ego do Sheffield? - zapytałem
-Tak.
-Stan.... Nadal chcesz abym przyjechał do Ciebie do Koszyc?
-A jak Ci się wydaje? - zapytał
-Mam nadzieję, że tak. - uśmiechnąłem się.
-I dobrze Ci się zdaje. Strasznie za Tobą tęsknie wariacie.
-Ja za Tobą również. Zatem będę 3-ego w Koszycach. Ale 4-ego wracasz ze mną do Polski? - upewniałem się.
-Oczywiście. Mam już zabookowany bilet z Warszawy.
-Nie mogę się już doczekać.
-Ja również. Tak bardzo tęsknię za Tobą – powiedział Stan.
-Ja bardziej – przekomarzałem się.
-Nie, bo ja bardziej.
-Chciałbyś. Bardziej niż ja się już nie da - zabawa w „przepychanki” trwała w dobre. - Prześlij mi SMS'em numer telefonu pod którym jesteś dostępny na Słowacji. - poprosiłem.
-Zrobię to za chwileczkę. - odpowiedział Stanley. - Będę powoli kończyć, choć tak bardzo nie chcę. Ale ta rozmowa i tak kosztuje mnie fortunę.
-Spokojnie. I tak przyćmiłeś dzisiejsze słońce w Sheffield. Nawet nie wiesz jaką mi zrobiłeś niespodziankę. Widzimy się w środę w Koszycach. - oznajmiłem.
-Będę czekał na Ciebie.
-Dobrze. Rozłącz się już, bo na serio ta rozmowa jest kosztowna.
-Ty pierwszy.
-Nie. Ty pierwszy – kolejna przepychanka słowna trwała w najlepsze.
-Nie. Ja zadzwoniłem. - powiedział Stan.
-Ale ja jestem starszy. - wypaliłem.
-Ok. Zróbmy to razem. Na trzy-cztery – zaproponował.
-Ok.
-Zatem trzyyyyy... czterryyyy... - nic to nie pomogło. Żaden się nie rozłączył. :)
-Mieliśmy się rozłączyć na trzy-cztery – śmiał się do słuchawki Stan.
-No właśnie.. mieliśmy. Jeszcze jedna próba? - również się uśmiechnąłem.
-Ok.
-Ok.
-Zatem próba numer dwa. Trzyyy.. czterryyy. - Historia się powtórzyła. Prób było jeszcze cztery. W końcu za szóstym podejściem się udało.
Przez kolejne kilka minut patrzyłem na telefon, uśmiechając się do siebie. Gdyby tylko Stan mógł wiedzieć jaką przyjemność właśnie mi sprawił. Całą niedzielę miałem doskonały humor. Miałem wrażenie, że jestem w stanie zrobić po prostu wszystko. Stan i telefon od Niego sprawił, że dostałem skrzydeł.
Późniejszy wypad na zakupy, przeglądanie milion butików w centrum handlowym, zakup kilku fatałaszków i milionowej pary butów, jedynie upewnił mnie w fakcie, ze ta niedziela jest cudowna. Po powrocie, wstąpiliśmy z bratem do wypożyczalni i wzięliśmy kilka filmów. Wieczór spędziłem z butelką wina, winogronami i serem pleśniowym. Przed północą byłem w łóżku. Gdy zamknąłem oczy zobaczyłem Stana.
-Dobranoc i do zobaczenia w środę – pomyślałem.
Drodzy czytelnicy, w związku z moim urlopem i wyjazdem na dwa tygodnie, istnieje możliwość, ze nic nie napiszę przez ten okres. Jednakże, po powrocie nadrobię wszelkie zaległości. Tymczasem miłej lektury. Ja muszę się jeszcze spakować. Buźka.
*)Daffyd - Little Britain
10 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz