Środa i czwartek
Pobudka o 7-ej rano nie była już takim koszmarem jak dzień wcześniej. Może dlatego, że stosunkowo wcześnie położyłem się spać?
Poranny rytuał w postaci kawy i papierosa. Mama wiedząc, że uwielbiam Jacobs'a, zwłaszcza Kronung'a, zrobiła zapas przed moim przylotem. Uwielbiam jej delikatnie kwaskowy smak. A w połączeniu z kardamonem jest po prostu niczym ambrozja.
Szybki prysznic i już byłem gotowy. Jedynie ojciec zaczął się czepiać, że ledwo co przyjechałem a już gdzieś wybywam.
-Gdzie Cię niesie? - zapytał.
-Jadę do Koszyc. - odpowiedziałem jak bym miał jechać dwa przystanki autobusowe dalej po zakupy.
-Gdzie? - zapytał ponownie, jakby za pierwszym razem nie zrozumiał.
-Na Słowację, do Koszyc.
-No tam Cię jeszcze nie było?! Po co tam jedziesz i kiedy wrócisz? - zapytał.
-W tym sęk, że jeszcze mnie tam nie było dlatego czas i pora to nadrobić – odparłem. - Wracam jutro około południa. Aha.. no i nie wracam sam.
-A z kim? - ojciec starał się przeprowadzić wywiad środowiskowy.
-Jutro Go poznacie. Razem pracujemy. - powiedziałem.
-Czy tylko pracujecie ... razem? - wtrąciła się mama.
-Yyyy. Nie do końca – uśmiechnąłem się.
Mama wiedziała o co chodzi. Nie musiałem się tłumaczyć. Zamówiona wcześniej taksówka czekała już pod blokiem.
-Tylko uważaj na siebie. - powiedziała, gdy stałem już w progu drzwi.
-Będę. Obiecuję wrócić w jednym kawałku. - odpowiedziałem.
Chwilę później siedziałem już w taksówce, która wiozła mnie na Dworzec Centralny. Po 20 minutach byłem na miejscu. Stanąłem w kolejne bo bilety. Kupiłem Warszawa - Koszyce i dwa powrotne Koszyce – Warszawa. Ci faceci kiedyś mnie zrujnują. - pomyślałem.
Miałem jeszcze pół godziny do odjazdu pociągu, więc czas ten wykorzystałem na maxymalne na jaranie się papierosami. Po wypaleniu trzech jeden za drugim, zrobiło mi się nie dobrze. Chyba miałem dosyć na jakiś czas?
Dworzec od mojej ostatniej wizyty na nim wydawał się jakby trochę bardziej czystszy, jednakże złudzenie to prysło, gdy zszedłem na perony. Odór szczyn wydobywający się po prostu zewsząd nie pozwalał oddychać.
Na szczęście pociąg przyjechał 15 minut przed planowanym odjazdem i mogłem wsiąść do środka, gdzie powietrze wydawało się jakby ciut lepsze. Nie lubię pociągów InterCity jedynie dlatego, że najczęściej nie mają przedziałów tylko jeden wielki skład. A w przedziałach zawsze jest jakoś łatwiej zawiązać nowe znajomości i kontakty. Zapytałem przechodzącą obsługę pociągu w którym kierunku będziemy jechać i już się usadowiłem wygodnie w kierunku jazdy. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w pociągu można palić w wyznaczonych miejscach.
-No to podróż nie będzie najgorsza – pomyślałem.
Wsadziłem słuchawki w uszy, wyciągnąłem komórkę i moment później sprawdzałem wiadomości, które wczoraj otrzymałem. Nie miałem na to wcześniej czasu.
Po trzech godzinach rozbolał mnie tyłek od siedzenia. Postanowiłem przejść się do wagonu restauracyjnego. Zresztą byłem bez śniadania więc żołądek dawał o sobie znać dopominając się co swoje. Wziąłem jakąś kanapkę i kawę. Kanapka była nawet świeża i zjadliwa o tyle kawa to najgorsze popłuczyny jakich dawno nie piłem. Nie dokończyłem. Nie mogłem i nie dałem rady. Wolałem zwykła wodę. Przed 16-ą byliśmy w Muszynie. Odprawa przebiegła sprawnie i szybko. Prawie nie zauważalnie. Gdyby nie celnik z psem, który poprosił o paszport lub dowód nawet bym nie wiedział, że to odprawa celna. 20 minut później już byłem w Plavec ( a może w Plavecach?). Kolejne 2 godziny ubiegły równie szybko jak kontrola graniczna.
10 minut przed planowanym przyjazdem byłem już w Koszycach. Stacja w Koszycach bardzo mi przypominała stację w Notthingham. Nie za duża. Zaledwie kilka peronów. Wejście główne zdobione ornamentami, poręcze przy schodach zdobione fikuśnie. Podobnie jak okienka kas biletowych. Stan czekał na mnie. Nie dało się Go nie zauważyć wśród tłumów wylewających się z i do pociągów.
Podszedł do mnie i podał mi rękę. Popatrzyłem na Niego.
-O nie! Koleżko śniegowy! Tak to My witać się nie będziemy! - pomyślałem i przytuliłem Go do siebie, następnie pocałowałem czule w usta. Nawet jeśli ktoś na Nas zwrócił uwagę to była to nieliczna grupka osób, którą absolutnie się nie przejąłem.
Stan rozejrzał się dokoła. Widziałem, że jest trochę zmieszany, ale po chwili sam do mnie przywarł i pocałował jeszcze mocniej.
-Jak podróż? - zapytał.
-W porządeczku! - odpowiedziałem. - Sądziłem, że będzie gorzej. Ale skoro można było palić to nie było najgorzej.
-Jedziemy prosto do mnie czy chcesz najpierw trochę pozwiedzać?
-Jeśli nie masz nic przeciwko wolałbym coś zwiedzić. W końcu jestem tu po raz pierwszy.
-Nie ma sprawy – odparł Stan.
Wychodząc z dworca wręcz wpada się w cudowny park. Jak się później okazało Park Miejski, który jest zabytkiem, a wszystko pod ochroną. Parkiem przeszliśmy wprost na stare miasto. Wszędzie było mnóstwo ludzi, z pewnością większość z nich stanowili turyści. Dało się usłyszeć tyle języków, od węgierskiego przez rosyjski na angielskim, niemieckim i polskim skończywszy. Zresztą co i rusz nazwy ulic wydawały się brzmieć z węgierska. Czyżby jakaś pozostałość po jakichś zaborach czy czymś w tym rodzaju? - pomyślałem. - Będę musiał to sprawdzić.
Starówka wydawała się zatrzymać w czasie, co najmniej kilka wieków temu. Tramwaje były połączeniem tramwajów z San Francisco i naszych polskich sprzed lat 70-ych. Bez drzwi, na zewnątrz z poręczą i specjalną podpórką na nogi biegnącą przez całą długość tramwaju.
Chyba cofnąłem się w czasie – przeszło mi przez myśl.
Pogoda dopisywała, słońce pomimo iż dawno zniżyło się do linii dachów budynków to i tak mocno przygrzewało. Stan zaproponował że zaprowadzi mnie na najlepsze lody ( zmrzlina) jakie jadłem w życiu. Mieszkałem przez jakiś czas z Mediolanie i względem lodów nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć – pomyślałem. Myliłem się. Lody pistacjowe, które wręcz ubóstwiam, i mogę je jeść tonami, a raczej pożerać, i które zamówiłem były naprawdę najlepszymi jakie jadłem w swoim życiu. Poza pistacją dało się wyczuć wanilię i śmietanę. Gęste. Nie za bardzo zmrożone. Po prostu idealne.
Przysiedliśmy na ławce. Ja z pistacją, Stan z truskawką w ręku.
-Och Ty moje strawberry truskawkowe! - powiedziałem po polsku i popatrzyłem na Stana, któremu lody spływały po kąciku ust.
-Nie jestem żadna truskawka – odpowiedział i udał obrażonego w najbardziej przegięty sposób. Było to najcudowniejsze przegięcie w Jego wykonaniu jakie do tej pory widziałem. Chwilę później już zlizywałem z Niego spływające lody. O ile wcześniej miał jakieś „ale” o tyle tym razem sam nadstawił usta.
Przechadzaliśmy się jeszcze uliczkami pełnymi knajpek, restauracyjek, galerii i innych sklepików z pamiątkami. Około 20-ej Stan zatrzymał taxi, które właśnie przejeżdżało.
-Nad jazerom. Ciernomorska 30 – powiedział Stan a taksówkarz ruszył w nieznanym mi kierunku.Po kwadransie znaleźliśmy się w dzielnicy pełnej domków jednorodzinnych otoczonych wypielęgnowanymi ogrodami, czasem z basenami, a nawet z domkiem na drzewie.
Gdy znaleźliśmy się pod numer 30 taksówkarz zatrzymał się. Przed nami stał biały, dwupiętrowy budynek, otoczony cudownym ogrodem pełnym kwitnących lilli, równiutko przystrzyżonym trawnikiem, grillem i ogrodowym stołem wraz z parasolem. Jakieś naczynia na stole świadczyły, że grill musiał mieć miejsce dość niedawno. Nie zdążyliśmy wyjść z taksówki, gdy cała rodzina Stana wyskoczyła z domu wraz z jej najmłodszym członkiem, 6-o letnim Gaborem. Zamiast podania dłoni , każdy przywitał mnie całusem w policzek. Nawet starszy brat Stana Ferenc.
Przez moją głowę przebiegła myśl co mógłbym zrobić z Ferencem – Ach! Ty zbereźniku! Daj sobie na wstrzymanie! - pomyślałem. Stan jest cholernie przystojnym facetem, ale Jego brat z buta mógłby wejść do agencji modeli i nie musiałby prosić o pracę. To agencje walczyły by o Niego.
Martina – mama Stanleya od razu podała kolację, nie pytając się czy jestem głodny. A głodny byłem jak jasny gwint. Kanapka w pociągu i lody ze Stanem to jednak nie to samo co gorący posiłek.
Moment później, wspólnie ze wszystkimi zajadałem domowej roboty makaron wraz z bryndzą i skwarkami. Boże! Jakież to było pyszne!
Siedząc wspólnie przy jednym stole, nikt nie zadał pytania co łączy mnie i Stana, każdy zdawał się być przeświadczony, że po prostu razem pracujemy , a ja Go odwiedzam. Nie wyprowadzałem Ich z błędu. Nie wiedziałem co Stan powiedział swojej rodzinie. Jedynie Ferenc spoglądał na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział.
Podczas kolacji było mnóstwo żartów i dowcipów, a najwięcej z Gabora, który sam co i rusz powiedział coś z czego wszyscy się śmialiśmy. Pomimo kompletnej nieznajomości słowackiego to i tak rozumiałem co drugie słowo. To wystarczyło na zrozumienie żartów.
Po kolacji pomogłem Martinie, która poprosiła aby zwracać się do Niej po imieniu w pozmywaniu naczyń.
-Stan wiele mi o Tobie opowiadał – powiedziała po słowacku.
-Mam nadzieje, że jedynie dobre rzeczy – odpowiedziałem po polsku.
-Tylko! - odpowiedziała.
Rozumieliśmy się. Martina jest przecudowną osobą. W oczach której widzi się jedynie czułość i miłość. Przy Niej można się zatracić i powiedzieć największy sekret swojego życia.
Nie popełniłem tego. Nadal nie wiedziałem co Stan powiedział swojej rodzinie o mnie.
Obgadywaliśmy Stana jeszcze jakiś czas stojąc w kuchni i sącząc wino domowej roboty. Stałem tyłem do wejścia i nie wiedziałem, że tam stoi Stan.
-No ładnie. O mnie beze mnie – powiedział w końcu Stan.
-Ale.. my.. jedynie... - zacząłem się tłumaczyć i spojrzałem na Stana - .. obsmarowujemy Ci tyłek.
Martina i ja spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać.
-Wiedziałem. - Stan starał się nie przegiąć. Nie wyszło mu.
-Na górę! - już nie prosił, wręcz zażądał.
Chwilę później znalazłem się w Jego sypialni. Pokój na poddaszu ze ścianą spadową w której centralnie umieszczone było wielkie okno i balkon.
-Wow! - zawołałem – Wow! Nie wspominałeś mi, że masz za oknem tak cudowne widoki – powiedziałem patrząc się na wspaniałe jezioro, którego początku i końca widać nie było.
-Chcesz iść popływać? - zapytał
-Czy chcę? Jeśli tego nie zrobię uznam, że nie byłem w Koszycach. - odparłem
-Ok. Zaraz pójdziemy, ale najpierw chodź tu do mnie i przytul mnie – powiedział Stal wyłożony centralnie na wielkim łóżku.
Moment później leżałem wtulony w Stana całując Go namiętnie. Czułem się tak cudownie. Tak wspaniale. Chciałem aby ten moment trwał wiecznie. Jego język wiedział doskonale co zrobić aby doprowadzić mnie do szaleństwa. Doprowadził.
Pół godziny później znaleźliśmy się nad brzegiem jeziora, do którego dotarcie trwało pół minuty. Jezioro wydawało się jeszcze większe, niż z okna sypialni Stana.
Zdjęliśmy z siebie wszystko i zanurzyliśmy się w wodzie. Słońce musiało przygrzewać z całych sił przez cały dzień ponieważ woda była wręcz ciepła.
Wygłupialiśmy się przez dłuższą chwilę, przetapiając nawzajem, gdy nagle z ciemności wyłoniła się postać.
Bez skrupułów zdjął bieliznę i chwilę później już był w wodzie. Ani ja ani Stan nie mieliśmy pojęcia kto to może być. Oślepiało nas światło z domu. Do momentu aż nie podpłynął do nas. Ferenc nie miał żadnych problemów. Podpłynął do mnie , złapał mnie za twarz i zaczął całować.
-O kurwa! O ja pierdole! O kurwa mać! Czy to sen? - nie dowierzałem, że to się dzieje naprawdę. Ferenc nie przestawał mnie całować, wręcz przeciwnie, całował coraz bardziej namiętniej, a Stan zaczął się śmiać.
Stan podpłynął do nas i przyłączył się do zabawy. Zamknąłem oczy starając się zedrzeć z Nich koszulki których nie mieli już od dawna. Pieszczenie Ich języków, pochłanianie ich w całości wraz ze smakiem wody z jeziora spowodował, że więcej do szczęścia nie potrzebowałem.
Chwilę potem znaleźliśmy się na brzegu, nasze ciała pokryte były piaskiem, ale nikomu to nie przeszkadzało w kontynuowaniu pieszczot.
Ferenc coś chciał powiedzieć ale odpowiedziałem stanowczym : Shut up! Just fuck me!
Na efekty czekać nie musiałem długo. Kilka minut później znaleźliśmy się w sypialni Stana. Sam widok wspólnie zabawiających się braci doprowadził mnie na K2 bez trzymania za rękę.
Stan i Ferenc spojrzeli na siebie, po czym przylgneli do mnie.
-To nie może być prawda! Ja śnię! - pomyślałem. I tak mi się zdawało do momentu kiedy Ferenc bezpardonowo wszedł we mnie.
-O kurwa mać! - krzyknąłem. Ferenc zatkał mi usta. Nie na wiele się to zdało
-Wyjmij TO ze mnie! – darłem się – Wyjmij!!!!! - nie minęło pół minuty po czym powiedziałem : Nie wyjmuj!!!
Obudziłem się mocno wtulony w Stana. Stan spał w najlepsze. Głaskałem jego brwi i usta. Wiedziałem, że drażnię Go w dokładnie taki sam sposób jakbym miział Go piórkiem. Stan wymachiwał ręką. Na nie wiele się to zdało. Gdy zauważyłem, że się przebudza pocałowałem Go mocno w usta. Odwdzięczył się.
Śniadanie przebiegło nadzwyczaj spokojnie. Pomimo odwracania wzroku a to przez Ferenca a to Stana gdy na Nich spoglądałem. Jedynie Gabor i Martina jak zawsze uśmiechnięci żartowali. A ja z nimi.
Nie mieliśmy za wiele czasu ze Stanem, aby zdążyć na pociąg do Warszawy, który odjeżdżał za 90 minut. Zresztą taksówka już czekała na ulicy.
-Obiecaj, że tu wrócisz – dopominał się Ferenc, który wcześniej nic nie powiedział.
-Bardzo bym chciał. Bardziej niż Ci się wydaje. - odpowiedziałem.
Ferenc podszedł do mnie i objął z całych sił. Nie puszczał przez dłuższa chwilę. Ja również. Następnie podbiegł do mnie mały Gabor i rzucił się na szyję.
-Nie jedź! Możesz zostać tutaj! - tłumaczył mi Stan. Przytuliłem tego kochanego urwisa z całych sił po czym wylądowałem w objęciach Martiny.
-I hope U enjoyed last night – powiedziała mi na ucho po angielsku.
-More than U can imagine – odpowiedziałem. Po czym spojrzałem na Nią. W Jej oczach nadal był ten sam blask, który zobaczyłem wczoraj, gdy Ją po raz pierwszy zobaczyłem.
Matki mają jakiś czujnik. Wiedzą wszystko! Uściskała mnie z całych sił i już byliśmy ze Stanem w taxi która wiozła Nas na stację. Na tą samą stację na której kilka godzin temu wysiadałem i witałem się z Nim. Obejrzałem się za siebie. Na ulicy stali wszyscy. Przytuliłem się do Stana. On do mnie. Obaj nie chcieliśmy opuszczać tego miejsca. Miejsca w którym szczęścia i matczynej opieki było pod dostatkiem dla wszystkich.
Większość podróży do Warszawy przespaliśmy. Tj ja przespałem na ramieniu Stana. Sprawa odprawy wyglądała podobnie jak w przypadku podróży do Koszyc. Zaspany podałem paszport po czym wręczono mi go z powrotem. Obudziłem się w Krakowie. A dokładnie obudził mnie mój wrzeszczący żołądek. Razem ze Stanem poszliśmy po coś na zęba. I ponownie kanapka, lecz tym razem bez kawy. Nadal wolałem zwykła wodę.
Przed 18-a byliśmy w Warszawie. Stan był oszołomiony widokiem wieżowców. Spodziewał się, że jedzie do stolicy Polski ale to i tak Go przerosło. Uśmiechnąłem się do Niego i powiedziałem: - To dopiero początek :)
Zamówiona taksówka przez komórkę zjawiła się w przeciągu 5 minut. Wolę zamówić niż jechać z tą bandą złodziei spod dworca, którzy i tak krzywo patrzyli na kierowcę, który przyjechał po nas. Ten jednak zdawał się nie przejmować tym. I dobrze. 25 minut później znaleźliśmy się pod blokiem moich rodziców. Stan nadal nie dowierzał, że stolica Polski może być tak różnorodna. I co chwila wołał z podniecenia.
-A zobacz to! A zobacz tamto!.
-Stan. Ja znam to wszystko w taki sam sposób jak Ty Koszyce.
Chyba na chwilę mu przeszło , bo się uspokoił . Lecz nie na długo. Na zjeździe z Wisłostrady ponownie zawołał, ciesząc się niczym dziecko.
-Zobacz! Jaka wielka rzeka! - zawołał.
-Wisła – poinformowałem Go uśmiechając się w duchu.
Taksówkarz musiał chyba znać angielski, bo co i rusz się uśmiechał. Gdy w końcu wysiedliśmy z taxi i weszliśmy do bloku Stan zaczął swoje.
-Winda!
-Stan! Tak to jest winda. Jedziemy na czwarte piętro windą czy wolisz iść pieszo? - niczym dwulatkowi starałem się tłumaczyć i nie wyjść z równowagi.
-Jedziemy windą! - oświadczył podniecony.
Podróż na czwarte piętro trwała „aż” 10 sekund. Zadzwoniłem do drzwi, które otworzyła mi mama.
Podniecenie Stana jakby przygasło. Przestraszył się. W końcu dotarło do Niego, że jesteśmy w mieszkaniu moich rodziców.
Wiedząc, co za moment się stanie, od razu ukryłem twarz w rękach starając się nie parsknąć śmiechem.
Moja mama od razu podeszła do Stana i mocno Go przytuliła po czym odsunęła delikatnie od siebie i powiedziała.
-No kochaniutki! Pokaż mi się. Niech no ja sobie Ciebie obejrzę. - powiedziała i zaczęła Go obracać we wszystkie strony. - Hmmm... jakie fajne ciasteczko. Ale odwróć się Kochanieńki. O! I pupcia też niczego sobie. - ciągnęła mama. Po raz pierwszy w życiu widziałem Stana tak zawstydzonego i z taką purpurą na twarzy.
-Mamo! Przestań! Nie widzisz, jak zawstydziłaś Stana? - poprosiłem.
-A czego tu się wstydzić? Jak fajne ciacho to fajne i nie ma co ukrywać. Poza tym jest wśród swoich. Nikt mu tu krzywdy nie zrobi. - odpowiedziała.
Miałem wrażenie, że Stan za chwilę się rozpłacze. Wziąłem Go za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju. Nadal śmiałem się w duchu widząc Jego twarz.
-Chcesz wziąć kąpiel przed obiadem? A może kawa lub herbata? - zapytałem.
-Przydałby mi się zimny prysznic. Ale ja z tego pokoju już nie wyjdę – oświadczył bardzo poważnym tonem Stan.
-Ha! Ha! Ha! Wiedziałem, że tak będzie! – nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
Ciągle śmiejąc się przytuliłem Go do siebie. Chyba Mu przeszło, bo po chwili powiedział, że chciałby się odświeżyć i przebrać. 10 minut później był już gotowy. Przemogłem Go abyśmy wspólnie zjedli obiad. Udało się choć Stan był małomówny. Po obiedzie udaliśmy się z powrotem do mojego pokoju. Teraz siedzi i ogląda polską telewizję. Nie wiem czy coś z tego rozumie. Ale ja wiem jedno: Stan w przeciągu dwóch dni sprawił mi tyle przyjemności niż nie jeden inny facet w przeciągu tygodni, a nawet lat.
Jutro wylatuje do Sheffield. Mamy zatem nie wiele czasu dla siebie. Postaram się aby pobyt w Warszawie zapamiętał w najlepszy z możliwych sposobów.
Tymczasem idę się do Niego przytulić.
10 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz