wtorek, 2 września 2008

Jako- tako

Spakowany. Gotowy do podróży. Przepakowywań końca nie było, ale w końcu się udało. Jedyne 14 kilogramów nadbagażu. Czyżby moje buty? - pomyślałem i dodałem sam do siebie – Pieprzyć!

Jakieś końcowe przygotowania do wylotu. Trochę paniki. W końcu w Polsce nie byłem ponad 3 lata. Nie spieszy mi się. Spodziewam się wszystkiego i niczego. Ale przede wszystkim gorszego.

Rodzice szaleją. Co pięć minut telefon aby się upewnić, że na pewno z bratem przylatujemy o danej porze i w danym dniu (sytuacja miała miejsce „jedynie” 8 razy!)

Za dziewiątym razem powiedziałem: Dość! Kurwa mać! Dość! - zlewałem totalnie wszystkie telefony i meile. Ileż razy można wałkować jedno i to samo w kółko?!

Wywędrowałem na basen, później na solarium. Dziś bez siłowni, Steve'a i sauny.

Nie spieszyłem się absolutnie nigdzie. Spacer do domu przez park wydał mi się najlepszą opcją aby dojść do siebie i nie myśleć o tym co może mnie spotkać w Polsce. Przysiadłem na ławce i myślałem o Jose, o Stanleyu, o swoim życiu i w ogóle o wszystkim i o niczym.

Po dłuższej chwili sam się zapytałem : - Czy czas i pora aby podjąć jakieś decyzje? Czy też lepiej wszystko pozostawić tak jak jest? - Odpowiedzi nie znalazłem. Żadnej!

Wróciłem do domu i padłem na pysk. Przespałem całe popołudnie.

Przebudziłem się przed 20-a. A dokładnie obudził mnie telefon. Trochę zaspany nie wiedziałem co się w okół mnie dzieje.

-Dzwonie, aby się upewnić, że na pewno przyjeżdżasz – powiedział Stan.
-Na 100%. Będę u Ciebie w środę – uśmiechnąłem się i pomyślałem : No, nie mogę! Kolejny zaczyna panikować.
-Nie mogę się już doczekać.
-Ja również, ale dzisiaj mam dziwne wrażenie, że wszyscy bardziej się przejmują moimi wakacjami niż ja sam. - powiedziałem.
-Co masz na myśli? - zapytał Stan.
-Od rana moi rodzice panikują, wydzwaniali cały dzień, i żeby chociaż jedna z rozmów przebiegła inaczej. Ale nie! Za każdym razem było wałkowanie w kółko tego samego. O której przylatujecie? Na które lotnisko? I takie tam bla bla bla. - zacząłem się żalić. - Ileż razy można?
-A czy mój telefon też Cię denerwuje? Bo wydajesz się jakiś nie swój – zapytał Stan.
-Nie! Absolutnie mnie nie denerwuje ani telefon od Ciebie ani już tym bardziej Ty! Po prostu wstałem przed momentem i jestem jeszcze zaspany.
-Zresztą, to przecież Twoi rodzice. Martwią się. Nie widzieli Cię kupę czasu. Nie dziw Im się. – Stan starał się mnie przekonać.
-Masz rację, jednakże enty telefon z tymi samymi pytaniami jest w stanie wyprowadzić z równowagi każdego.
-Jutro, jak przylecisz będzie po wszystkim. - powiedział Stan.
-Ee... dopiero się zacznie. Znam swoich rodziców nie od dzisiaj. - odpowiedziałem.

Stan zaczął się śmiać. W zeszłym tygodniu przechodził dokładnie to samo ze swoimi rodzicami. Wiedział jak się czuję.

-Zrobiłeś może grafik na ten czas jak Cię nie będzie w Sheffield? - zapytał Stan.
-Tak. Mam go nawet pod ręką. Dałem Ci dwa dni wolnego po przylocie do Sheffield. Zaczynasz pracę ósmego.
-Extra! A kiedy Ty wracasz?
-Miałem wracać 14-ego, ale przebookowałem bilet i będę w Sheffield już 12-ego. - odpowiedziałem.
-Czemu wracasz wcześniej?
-Bo i tak odchoruję tą podróż. A poza tym będziemy mogli się szybciej zobaczyć. No i 13-ego muszę być w Madrycie.
-Nie rób tego dla Mnie – poprosił Stan.
-Nie robię tego dla Ciebie Misiu, robię to dla siebie. Po powrocie nie poznasz mnie. Nie będę sobą. I nie ukrywam, że bardzo liczę na Ciebie.
-W Madrycie? Po co jedziesz do Madrytu. - Stan nagle zajarzył.
-Muszę załatwić pewną ważną sprawę.- odpowiedziałem. Nie chciałem się z niczego tłumaczyć.
-Aha. A kiedy wracasz?
-W poniedziałek 15-ego, a do pracy 17-ego.
-Najważniejsze, że już w środę się zobaczymy. Tak strasznie tęsknię – powiedział.
-I ja również nie mogę się doczekać.
-Zatem do zobaczenia w środę. - Stan chyba wyczuł, że dzisiaj nie przejdzie numer z przekomarzaniem się, kto pierwszy ma odłożyć słuchawkę.
-Do zobaczenia. Bardzo tęsknię. Buziaki.
-Buziaki. Pa.

Stan się rozłączył. W słuchawce dało się usłyszeć ciągły dźwięk. Cieszyłem się bardzo, że zadzwonił, jednakże, chyba nie dałem tego zbytnio po sobie poznać. Podszedłem do barku i nalałem sobie lampkę whisky.

Poszedłem spać bardzo późno, bo około 2-ej nad ranem, wdając się wcześniej w dyskusje na forum gejowo na temat bugchasingu. Osobiście nie jestem ani za ani przeciw. Jeśli ktoś ma ochotę na własne życzenie zarazić się wirusem HIV to jego problem, nie mój. Oczywiście, jestem zdania, że należy przestrzegać przed konsekwencjami tej formy fetyszu jednakże każdy jest kowalem swojego życia, a mnie się wpierdalać w cudze życie nie wolno. Nikomu nie wolno! Znam wiele osób zakażonych i chorych na Aids. Każdemu z nich bardzo współczuje, bo wiem, że nie zarazili z własnej woli a przez przypadek. Głupią nieuwagę i nieostrożność. I różnica pomiędzy bugchasingerami a osobami zakażonymi i chorymi na Aids nie z własnej woli jest taka, że tym drugim szczerze współczuje, a tych pierwszych jest mi po prostu żal.

Szybki prysznic i już musiałem spadać do wyra.

O 6-ej rano pobudka nie należała do przyjemności. Miałem wrażenie, że pobiję pierwszą napotkaną osobę, w tym przypadku brata. Jak ja nie znoszę wcześnie wstawać, a do tego wstawać niewyspanym.

Kawa, papieros i poranna toaleta. Taxi zamówione na 7-ą. Mam jeszcze chwilę czasu, więc sprawdzam jeszcze raz wszystko. Okna zamknięte. Zabezpieczenia w kontaktach włączone. Wszystko gra. Taxi się spóźnia 10 minut. Po zamknięciu drzwi, pukam do Nick'a – sąsiada i wręczam mu klucze. Będzie się opiekował mieszkaniem podczas naszej nieobecności.

Taxi na lotnisko, które znajduje się na obrzeżach Sheffield jedzie ponad godzinę. Mamy 20 minut do końca odprawy paszportowej. Idealnie w czasie. Jeszcze zdążyliśmy zapalić po papierosie i już musieliśmy biec do odprawy celnej. Czemu ludzie nie czytają lub nie dowiadują się co można a co nie można przewozić w bagażu podręcznym??? Dlaczego??? Mam czasami wrażenie, że niektórzy ludzie nadal żyją w czasach kamienia łupanego, tylko jakim cudem – baranie! - udało ci się zabookować bilet na ten lot i dlaczego właśnie na ten lot? Koleś przed nami wkurwił mnie niemiłosiernie! Co za imbecyl! Na biegu przepakowywał się dwa tysiące razy, a i tak większości rzeczy celnicy nie przepuścili. Suma summarum przez gostka lot opóźnił się 15 minut. Ale na tym koleś nie poprzestał, bo wiercił się po całym samolocie nie mogąc znaleźć sobie miejsca, aż w końcu stewardesa usadziła go grzecznie acz stanowczo. Czy tylko mnie przytrafiają się takie „przygody”?

Odjechałem na kolejne dwie i pół godziny. Kocham latać. Świadomość, że jestem w powietrzu, kilka tysięcy metrów nad ziemią, powoduje, że chce się żyć. Uczucie o milion razy lepsze niż po poppersie no i trwa cały lot :P Zawsze siadam przy oknie, ale nigdy na kołach. Gdyby ktoś starał się mnie przesadzić od okna to chyba bym oczy wydrapał! Nie ma takiej opcji.

Dwie i pół godziny minęło tak szybko. Ja chciałem jeszcze! Jak dziecko na karuzeli. Wysiadłem z samolotu jako jeden z ostatnich. Nie spieszyłem się. Wiedziałem czego mogę się spodziewać. Nie myliłem się. Pani w okienku odprawy celnej miała minę taką jak by ktoś właśnie zajebał jej psa i najlepiej aby nikt jej nie przeszkadzał w nic nierobieniu. Następne 45 minut to oczekiwanie na bagaże, które w końcu pojawiły się na taśmie. Godzinę po wylądowaniu udało się odnaleźć nasze.

-Ja chcę wracać! Teraz! Natychmiast! - zacząłem panikować jak najbardziej przegięta ciota.
-Nie pierdol! Idziemy. - powiedział brat.

Whatever! Niech się dzieje co ma się dziać. Chwilę później staliśmy wszyscy razem w objęciach rodziców. Łzy pociekły ze szczęścia. Samochód i 20 minut później byliśmy już na miejscu. Całą drogę było milion pytań. Brat starał się odpowiadać, ja siedziałem cicho. Patrzyłem przytulony do szyby to w niebo to w przemijające krajobrazy. Przez trzy lata wszystko się zmieniło nie do poznania. Ulice, a zwłaszcza Wisłostrada, którą nie jednej nocy wracałem pieszo z jakiejś imprezy czy z pracy. Mokotów. Czerniakowska. Wspomnienia wróciły. Zagryzłem zęby. W mieszkaniu krzątała się siostra przygotowując obiad, szwagier i siostrzenice. Wszyscy na nas napadli. Myślałem, że mnie uduszą.

Wszedłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi, usiadłem na łóżku i nie wytrzymałem. Wszystkie dobre i złe chwile i momenty powróciły. Wszystkie w tym samym momencie. Ryczałem jak dziecko, ale nie chciałem aby ktokolwiek to zauważył. Ktoś zapukał do drzwi – Za momencik będę gotowy – skłamałem. Nikt nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. 20 minut później, po wizycie w toalecie i przebraniu się usiadłem ze wszystkimi do stołu. Starałem się żartować i śmiać. Mama i tak wszystko zauważyła.

Po obiedzie przeprosiłem wszystkich, tłumacząc się zmęczeniem. Poszedłem do swojego pokoju. Chciałem być sam. Zamknąłem się w pokoju, w pokoju który miał tyle wspomnień. Skuliłem się na łóżku starając się nie myśleć o niczym. Kilka minut później weszła do mnie mama, łamiąc zasadę pukania. Podeszła do mnie. Usiadła na łóżku i przytuliła z całych sił. Nic nie musiałem mówić. Ona i tak wszystko wiedziała. Płakałem. Tak bardzo płakałem. Było mi tak wspaniale ale i tak źle jednocześnie.

Nie wiem kiedy zasnąłem. Było mi tego potrzeba. Przyjaciele i znajomi wydzwaniają co chwila. Wybaczcie kochani! Nie dziś! Dziś, dzień spędzam z rodziną.

Brak komentarzy: