Uwielbiam jak faceci jedzą mi z ręki – w dokładnym znaczeniu tego słowa :P Mało tego, ja sam uwielbiam jeść im z ręki :P
Podczas śniadania, przekomarzaliśmy się, czyje croissanty są lepsze. Wyszło na to, że zarówno Jego jak i moje są wprost idealne ;) Odpowiednia ilość dżemu, która w nieznaczny sposób pozostawała na palcach, ale, na tyle dużo aby było co z nich zlizywać, jedynie utwierdzała Nas w tym przekonaniu ;) Ja zjadłem Jego śniadanie, On moje. Po czym wspólnie oblizywaliśmy sobie paluszki – dajmy na to – nie specjalnie ubrudzone dżemikiem ;)
Po śniadaniu, Jose zapytał o moje plany na ten weekend.
Będąc w Madrycie nie wyobrażam sobie abym nie odwiedził El Rastro – jednego z największych bazarów w Hiszpanii, sceny ulicznej, dzielnicy dziwaków i oszołomów po tej stronie kontynentu! A jednocześnie punktu sztuki, wpływu innych kultur, miejsca spotkań półświatka, świrów wszelakich, ulicznych opryszków i drobnych złodziejaszków i tak na prawdę nie dostępnego dla przeciętnego szaraka na pierwszy rzut oka. Bo dla tych ostatnich to po prostu bazar! Dla tych wszystkich, którzy znają El Rastro to miejsce jest mekką. Jedyne i nie powtarzalne. Dla mnie również!
Będąc w Madrycie, nie wyobrażam sobie nie odwiedzenia jednego z najwspanialszych „Wermut Bar'u” w gejowskiej dzielnicy Madrytu - Chueca. Niby najczęściej odwiedzane przeze mnie miejsce , ale tak na prawdę nadal nie odkryte. Miejsce magiczne. Jedyne w swoim rodzaju. Blisko 50 klubów, barów i lokali branżowych na kilku ulicach. Każde inne. Każde z inną muzyką. Każde z inną klientelą.
Po 15-u minutach spaceru z Puerta del Sol znaleźliśmy się w końcu na Chueca. Byłem w stanie paść na kolana i ucałować to miejsce. Czułem się jak w domu. A raczej jak w dawno nie odwiedzanym domu. Na swoich śmieciach.
Nie przeszkadzało mi, że jak zawsze jakieś dzieciaki sprzedają haszysz, męskie prostytutki swoje ciało a nachalni tatuatorzy namawiają na odwieczny znaczek na ciele. I wszystko w cenie nie wyższej niż 10 euro! Nie skorzystam z niczego! Nie dziś! Może kiedyś?
Zapowiadało się tak nie winie. Mieliśmy iść jedynie na wermut. Skoczyć – na dosłownie – 5 minut do klubu i wracać.... Tiaaaaaa... O 6-ej nad ranem, Jose, starał się doprowadzić moje zwłoki do porządku a ja Jego. Nie pamiętam jak znaleźliśmy się w taksówce, a później w domu. Jedyne co pamiętam , to to, że Jose tej nocy rżnął mnie bez opamiętania, a ja nie miałem nic przeciwko.
Nie spałem tej nocy. Jose również. Ponownie pieprzyliśmy się jak króliki. O 10:30 pojechaliśmy na El Rastro , ale w moim stanie – bardzo mocno wskazujący (nadal!) - nawet flamenco w wykonaniu Drag Queeny nie zrobiło wrażenia.
O 14-ej byliśmy u rodziców Jose. Śniadanie graniczące z obiadem jak zawsze przeciągało się w nieskończoność... Jak zawsze milion pytań i zero odpowiedzi...Maria i Antonio zwariowali do końca. Wino, własnej, domowej roboty dwukrotnie przekraczało wszelkie celne i graniczne limity. Udało się. Nikt się nie przyczepił przy odprawie. Jose, z którym zabawiałem się podczas podróży na lotnisko nie wydawał się jakiś smutny. Czyżby Jego przygoda była na tyle znacząca, że zszedłem na drugi plan?
Cóż.... sam święty nie jestem...
Tymczasem delektuję się winem Antonio. Humor mam jakiś taki .... dziwny. A do samej Hiszpanii wracam szybciej niż mogło by mi się zdawać. I choć przyjaciele, przestrzegają mnie, że wrócę z niej przygnębiony i w nie najlepszym nastroju to i tak planów swoich nie zmienię.
10 lat temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz