środa, 17 września 2008

?DÓNDE VAS TAN SOLO Y TAN TARDE? QUE NO TE ACUERDAS DE NADIE, CUANDO VAS CERRAO, SOLITO POR LA CALLE, ?DÓNDE VAS? ?DÓNDE VAS?

Wkurza mnie moja własna niemoc. Brak zdecydowania. Ponoć lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, ale ja chcę i gołębia i wróbla. Jak jestem z jednym to myślę o drugim, jak jestem z tym drugim to nie sposób pozbyć się myśli o tym pierwszym. I tak w kółko.

W piątek po południu miałem lot do Madrytu. Dwie i pół godziny męczarni. Jak uwielbiam latać tak tym razem myślałem, że coś mnie strzeli. Z jednej strony bachor. Z drugiej strony bachor i na zmianę dawali czadu wydzierając japy ile wlezie. Nawet słuchawki na moich uszach nie pomagały.

Na szczęście było na co popatrzeć w samolocie. Steward imieniem Steve (przynajmniej tak wynikało z plakietki przypiętej do jego koszuli) jakoś nie miał nic przeciwko, gdy mrugnąłem do niego oczko w momencie kiedy podawał mi kawę. Wręcz przeciwnie. Odwzajemnił się tym samym. Przy toalecie zmierzyłem go dokładnie od góry do dołu i uśmiechnąłem się do niego w sposób wręcz pruderyjny i ponownie puściłem oczko. Chyba trochę się zaczerwienił na twarzy, ale nie przeszkadzało mu to aby później latać koło mnie jak bym był złotym jajkiem. Zaczepianie ludzi to moja specjalność. W tym jestem na prawdę dobry. O ile część pasażerów nie robiła na mnie większego wrażenia o tyle załoga samolotu jak najbardziej ;)

Lot się ciągnął w nieskończoność. Bachory darły japę nadal. Steve latał koło mnie i co chwila pytał czy czegoś nie potrzebuję. A ja potrzebowałem jedynie świętego spokoju.

W końcu wylądowaliśmy. Barajas. Lotnisko w Manchesterze może się schować. Jest malusieńkie w porównaniu do tego. Od mojej ostatniej wizyty tj. w maju, niewiele się zmieniło. Jak można było zabłądzić tak nadal można ;)

Odprawa i znalezienie bagażu nastąpiło nadzwyczaj szybko. Jose już na mnie czekał. Zostawiłem wszystko i podbiegłem do Niego rzucając mu się na szyję. Pocałował mnie tak mocno jak chyba nigdy wcześniej. Popatrzyłem w Jego oczy, ale on spuścił głowę. Nie pytałem o co chodzi. Będzie chciał to sam mi powie. Przytuliłem Go mocno i powiedziałem aby o nic się nie martwił. Że wszystko będzie dobrze. Staliśmy jeszcze jakąś chwilę wtuleni w siebie. Nic nie mówiliśmy. Wszelkie słowa były zbędne.

Dotarcie do samochodu zajęło nam blisko pół godziny.

-Dalej nie mogłeś zaparkować? - zapytałem z delikatną ironią.
-Spróbuj tu znaleźć jakiekolwiek wolne miejsce. - odpowiedział.

Byłem trochę zły. Może nie zły co podirytowany. Wrzeszczące bachory w samolocie. Dotarcie do samochodu. Jose ukrywający coś przede mną. Kurwa mać! Co jest grane?! To nie tak miało być!

Jose wiedział jak mnie rozwalić na łopatki. Gdy drzwi się zatrzasnęły za nami od razu włączył CD.



I rozwalił....

Usiadłem Mu na kolanach i zacząłem całować. Tak namiętnie i tak gorąco. Ponownie pragnąłem każdego kawałka Jego ciała. W tamtej chwili nic nie miało znaczenia... tylko On i ja. Chwilę później rozwalił mnie po raz drugi. Nie zdążyłem Go nawet porządnie dotknąć, gdy mokra plama na Jego spodniach przybierała w rozmiarach.

-Przepraszam. - powiedział.
-Nie masz za co przepraszać. To dla mnie najwspanialszy komplement. - odpowiedziałem.

W końcu zobaczyłem Jego uśmiech. Po raz pierwszy od przylotu. Za tym tak bardzo tęskniłem.

Jose chciał znaleźć toaletę aby się trochę ogarnąć, ale wybiłem Mu to z głowy. Wystarczająco dużo czasu spędziliśmy na lotnisku, a dotarcie do Jego domu to blisko godzinna podróż.

-Nie jedziemy jeszcze do mnie.- powiedział Jose. - Najpierw do rodziców. Nie wybaczyli by mi gdybym Cię do Nich nie zawiózł.
-Wiedziałem. - uśmiechnąłem się jedynie.

Ubóstwiam Marię i Antonio, rodziców Jose. Mimo podeszłego już wieku oboje są tacy.... normalni. Nie! Nie są normalni. Są nadzwyczajni. Ich podejście do życia, do innych osób, jest na wagę złota!

Maria stała cały czas w bramie wyczekując Nas. Gdy Nas zobaczyła skakała z radości jak nastolatka widząca swojego najukochańszego idola. Gdy w końcu Jose zatrzymał samochód na podjeździe a ja mogłem się wygramolić z niego, to Ta dopadła mnie. Myślałem, że mnie udusi. To było jedno z najwspanialszych „duszeń” w moim życiu. Nie chciałem wychodzić z Jej objęć.

-Mamo! Zostaw Go w spokoju! Jest po podróży i jest zmęczony! - wtrącił się Jose kilka minut później gdy Maria nadal nie wypuszczała mnie z objęć.
-Na pewno jesteś głodny. - podjęła temat Maria. - Coś zmizerniałeś. Ubyło Cię strasznie.
-Głodny co prawda jestem, ale ubytek mnie to moja własna zasługa. W końcu nie od parady przebiegałem kilkaset mil, starając się zrzucić zbędne kilogramy.
-Wyglądasz cudownie, ale kilka kilogramów więcej jeszcze nikomu nie zaszkodziły – odpowiedziała, udając się do kuchni.

Już wiedziałem, że ten wieczór należy do mega wyżery! Jose rozpalił grilla, Maria szalała w kuchni a ja dołożyłem do pieca rozpakowując zawartość swojego bagażu. Wiedziałem, że „wałówka” od mojej mamy, którą zabrałem z polski, a zwłaszcza pasztet i śliwki w occie domowej roboty powalą Ją z nóg. Nie myliłem się.

Wychodząc z kuchni do ogrodu Maria jedynie oblizała się i wytarła usta. Pasztetu jakimś dziwnym trafem ubyło.

Niech idzie Jej na zdrowie ;)

Kilka butelek wina i tuńczyka z grilla później zjawił się w końcu Antonio . Tym razem to ja rzuciłem się na Jego szyję. Na ratunek przyszedł ponownie Jose.

Rozmów i pogadanek końca nie było. Jak zawsze z Marią obgadywaliśmy Jose. Już się chyba do tego przyzwyczaił, bo nawet się nie czerwienił za bardzo. Co jedynie od czasu do czasu robił minę jak by się obraził, ale jeszcze szybciej mina ta ustępowała uśmiechowi.

Byłem już trochę zmęczony. Jose to zauważył i o 2-ej nad ranem zamówił taksówkę. Nie chciałem opuszczać tego miejsca, ale oczy same już mi się kleiły. Umówiliśmy się z rodzicami Jose na niedzielne śniadanie.

Przez kolejne 45 minut, które spędziliśmy w taksówce, Jose trzymał mnie mocno za rękę, ja położyłem głowę na Jego ramieniu. Było mi tak dobrze. Tak wspaniale. Zresztą jak zawsze, gdy jestem przy Nim. Musiałem chyba przysnąć, bo nawet nie wiedziałem, kiedy znaleźliśmy się na miejscu.

Ogród, jak zawsze zadbany. Nawet, można by powiedzieć, że z lekką przesadą. Jose miał problem z włożeniem klucza do dziurki. Po kilku minutach i wspólnych wysiłkach w końcu się udało. Centralnie z wejścia jest salon z wielkim stołem na 12 osób. Zawsze mnie zastanawiało, po co Jose taki wielki stół. Z salonu przechodzi się do kuchni w której jest kolejny wielki stół. (Czy to jakaś obsesja?). Następnie z kuchni można wyjść na tylni ogród i basen oraz garaż. Nie muszę chyba dodawać, że w ogrodzie stoi kolejny stół?

Jose latał jak opętany po całym domu.

-Jesteś głodny? Zjesz coś? - zapytał.
-Chyba żartujesz? Ja już się boję niedzielnego śniadania. Przecież wiesz doskonale, że Maria mnie nie wypuści jak z talerza wszystko nie zniknie. - uśmiechnąłem się do Niego.
-A może chcesz coś do picia? Jakiś drink? - ciągnął Jose.

Widziałem, że jest czymś zdenerwowany. Domowe wino Antonia krążyło w obiegu, ale poprosiłem o kolejną lampkę. Nalał mi wina a sam wziął szkocką.

Cały czas kręcił się z miejsca na miejsce. Przyglądałem się temu jakąś chwilę, aż w końcu nie wytrzymałem.

-Możesz usiąść? - zapytałem.
-Już. Jeszcze tylko...
-Nie! Zostaw wszystko. - nie dałem Mu dokończyć.

Usiadł obok mnie, ale wzrok nadal miał spuszczony. Wziąłem Jego twarz w swoje ręce i spojrzałem Mu głęboko w oczy.

-Co jest grane? - zapytałem
-Ja naprawdę nie wiedziałem co robię... To się po prostu stało.... Byłem pijany – wypalił jednym ciągiem Jose próbując się tłumaczyć.
-Ale co się stało? Powiesz mi wreszcie?
-No bo ja.. byłem z kimś.- wydusił w końcu z siebie.

Przytuliłem Go do siebie po czym ponownie spojrzałem Mu w oczy.

-Głuptasie! A Ty myślisz, że ja jestem święty? Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Mam nadzieję, że było fajnie i że Ci się podobało. - starałem się być naprawdę poważny, ale Jose rozwalił mnie na maxa. Zakryłem twarz dłońmi, udając bardzo poważnego, ale w pewnym momencie nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
-Jesteś wariat! Wiesz o tym? - zapytałem. - I takim Cię kocham.

Z Jose jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spadł cały ciężar. Wtulił się mocno we mnie i zaczął całować.

Zasnęliśmy w Jego sypialni przed 6-ą rano. Wcześniej kochaliśmy się – Nie! Nie można nazwać tego kochaniem się! To był dziki i wyuzdany sex! Rżnęliśmy się niczym króliki – na sofie w salonie, na schodach, w łazience, na przedpokoju, znowu w łazience, aż w końcu wylądowaliśmy w sypialni. Padłem z wycieńczenia. Jose zrobił mi jesień średniowiecza z dupy. Wtuliłem się w Niego i zasnąłem.

Obudziłem się przed 2-ą po południu. Łeb napierdalał. O dupie nie wspominam. Jose nie spał już od jakiegoś czasu, bo kawa była gotowa. Jak zawsze, nie zapomniał, jaką lubię. Zlazłem na dół do salonu a następnie do ogrodu. Jose wylegiwał się na leżaku przed basenem. Na stole w ogrodzie stała kawa, świeżutkie croissanty, dżem i duży dzbanek mleka. Czując się jak u siebie w domu od razu przylgnąłem do dzbanka z mlekiem. Gdy ubyła blisko połowa mleka poczułem ulgę. Dochodziłem do siebie. Zaczynałem rozpoznawać kolory i kształty. Jednakże, gdy skoczyłem do basenu odżyłem w stu procentach. Wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i usiadłem na dnie basenu. Zero jakichkolwiek dźwięków. Boska cisza. Kojąca moją psyche. Moje ciało. Moją udręczoną zbyt wieloma kieliszkami wina, duszę.

W pewnym momencie tę ciszę zburzył jakiś wielki hałas. Nie otwierałem oczu nadal, do momentu, gdy nie poczułem gorącego pocałunku na swoich ustach. Jose całował mnie namiętnie dzieląc się jednocześnie życiodajnym tlenem. Nadal się całując wypłynęliśmy na wierzch. Jose nie przestawał. A ja nie chciałem aby przestał. Podpłynęliśmy do schodków i tam przez kolejne kilkanaście minut Jose ruchał mnie jak przystało na prawdziwego ogiera. Gdy po raz drugi obaj doszliśmy do końca, padł na mnie i nie ruszał się przez dłuższą chwilę. Nadal był we mnie. Myślałem, że zwariuję.

W końcu wyszedł z basenu, podał mi dłoń, pomagając tym samym wyjść mnie również i owinął mnie ręcznikiem. Jakoś wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że jesteśmy zupełnie nadzy. Jose wycierał mnie, ja Jego. Byłem gotowy zjeść wspólne śniadanie.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

w CZYM te sliwki? a jak to sie je??

noah pisze...

najlepiej palcami.. a śliwki w occie :P