czwartek, 28 sierpnia 2008

Jose cz IV


Poniedziałek


Jak cudownie było obudzić się w Jego ramionach. Żadnemu z nas nie chciało się wychodzić z tego pełnego naszych uczuć łóżka. Pocałowałem Go czule w oko na „dzień dobry”.


- Drapiesz jak diabli – powiedział i uśmiechnął się. Sam się nie golił od dwóch dni. Mój zarost przy jego zaroście to pestka. Mój jest rzadki, Jego gęsty i czarny. Położyłem dłoń na jego uchu i zacząłem je pieścić. Zamknął oczy. Rozmarzył się.


- O czym myślisz? - zapytałem. Nie odpowiadał przez chwilę. Jakby przez moment był gdzie indziej.
- O Nas. O tych wszystkich latach. Latach, które mogliśmy przeżyć razem. Jak mogłem pozwolić Ci w ogóle wyjechać? Nie chcę Cię ponownie stracić! Tak bardzo Cię potrzebuję! Tak bardzo Cię pragnę! Potrzebujemy się na wzajem! - odpowiedział bez tchu. Poczułem jak coś ściska mnie za gardło, trzyma mocno i nie puszcza. Zacisnąłem zęby.
- Nie chcę Cię stracić! Nie chcę Cię stracić! - powtarzał.

Objąłem Go i przytuliłem do siebie z całych sił. Wiedziałem co czuje, ponieważ czułem w dokładnie taki sam sposób. Starałem się ze wszystkich sił oddalić od siebie myśl, że za parę godzin musi wracać do Madrytu. Ta myśl tak strasznie, tak cholernie bolała.

Czemu życie musi być takie skomplikowane? Na każdym kroku. Gdy czegoś lub kogoś pragniemy to zawsze musi się wydarzyć „coś” co spowoduje, że wszystko obróci się przeciwko nam, naszym pragnieniom, naszym marzeniom.

Czy ja naprawdę aż tak dużo wymagam od życia? Chcę być szczęśliwy, jak każdy! Chcę czerpać życie garściami. Cieszyć się każdym dniem! Każdą chwilą i każdym momentem spędzoną z ukochaną osobą. Czy to naprawdę aż tak wiele?
Jeśli tak?! To Panie Boże! Zatrzymaj ten świat! Ja wychodzę! Bo to nie ma po prostu najmniejszego sensu!

Jose położył swoją twarz na mojej klatce. W pewnym momencie poczułem jak jego łzy spływają mi na piersi. Obojgu Nam było tak strasznie ciężko. I żaden z nas nie wiedział jak temu zaradzić.

- Fuck it! Nie ma sytuacji bez wyjścia. Damy sobie radę! Z większymi problemami daliśmy sobie radę. - ująłem Jego Twarz w dłonie, spojrzałem głęboko w oczy i pocałowałem mocno w usta.
- Czy to oznacza, że przeprowadzisz się do Madrytu? - zapytał.
- Nie... tzn jeszcze nie teraz... ale będę częstym gościem u Marii, bo jakoś nie mogę sobie wyobrazić wizyty w Madrycie bez Jej potrawki z królika. - powiedziałem i uśmiechnąłem się zawadiacko starając się rozładować atmosferę.
- Drań! Wiedziałem, że kochasz Ją bardziej ode mnie. - Jose zajarzył dowcip. W mega przegięty sposób odwrócił głowę udając obrażonego.
- No ba! Bez dwóch zdań :) - uśmiechnąłem się jeszcze bardziej i pocałowałem Go w nos.

Przez kilkanaście kolejnych minut mizialiśmy się i całowaliśmy nawzajem. Było cudownie.

Przed samym południem postanowiliśmy w końcu zjeść śniadanie. Jose w jakiś dziwny sposób wygrzebał się z łóżka szybciej ode mnie i szybciej był na dole, przygotowując świeżą kawę. Mnie wygramolenie się z łóżka zajęło kolejne 20 minut. Następnie dało się wyczuć zapach dopiero co usmażonych gofrów. Sam fakt, że smaży je specjalnie dla mnie spowodował, że zanim zszedłem na dół, usiadłem na schodach i pieściłem swój zmysł powonienia. Zapach świeżej kawy i gofrów łechtał moje nozdrza. Chwilkę później obaj siedząc w kuchni wcinaliśmy gofry z syropem klonowym karmiąc się nawzajem. Jose zlizywał syrop skapujący z moich palców, a ja z Jego. Takich chwil i momentów NIGDY się nie zapomina. Widziałem, że i Jose sprawia to przyjemność. Zbliżyłem swoją twarz do Jego i zlizałem z kącika ust krople syropu. Następnie ukradłem mu całusa. To był najsłodszy, skradziony pocałunek w moim życiu.

Po śniadaniu poszliśmy do łazienki ogarnąć się trochę. Gdy spojrzałem w lusterko wiedziałem, że bez golenia się nie obejdzie. Stanęliśmy nad umywalką i nawzajem nakładaliśmy na siebie piankę do golenia. W pewnym momencie kawałkiem pianki posmarowałem Jego nos. Zrobił groźną minę. To znaczy starał się zrobić groźną minę, ale coś mu nie wyszło. Chwilę później wziął w dłonie butelkę z pianką, wsadził mi w bokserki i nacisnął.

- O nie! Tego Ci nie daruję!- przeszło mi przez myśl. Wyrwałem Mu butelkę z pianką i psiknąłem na Niego. Bitwa na piankę do golenia trwała na dobre. Rzucaliśmy się nią bez opamiętania. Z łazienki przeniosła się najpierw na przedpokój aż wreszcie do salonu w którym nawet mojemu bratu się oberwało z pianki. Z salonu z powrotem do łazienki. Podszedłem do wanny, wziąłem w dłoń prysznic i odkręciłem kurek. Nie minęło kilka sekund jak dało się usłyszeć krzyk Jose.

- Aaaaa! Jaka zimna woda! - krzyczał! Podszedł do mnie, wyrwał mi prysznic, przewrócił do wanny i sam się na mnie położył. Odkręcił kurek z ciepłą wodą i zaczął namiętnie całować.

Tak bardzo spragnieni siebie. Siebie nawzajem. Zaczęliśmy się kochać. Nic nie miało znaczenia najmniejszego. Ani fakt, że mieszkanie wyglądało jak pobojowisko, ani że łazienka była zalana na wszelkie możliwe sposoby, ani brat przyglądający się temu wszystkiemu, ani NIC innego! Tak Go pragnąłem. Z całych sił!

Obaj, na zmianę staraliśmy się być bardziej przebiegli jeden od drugiego, z dzikimi pomysłami jak zaspokoić się nawzajem. Jak zaspokoić Jego i moje żądze. Obaj byliśmy gotowi dosłownie na WSZYSTKO! I obaj chyba wszystko zrobiliśmy w tym kierunku?

Półtorej godziny później udało nam się w końcu ogolić i doprowadzić do porządku.

Następnie posprzątać jako-tako mieszkanie i już musieliśmy się szykować aby zdążyć na lotnisko.

Przez pierwszy kwadrans nie wiele mówiliśmy. Jakieś zdawkowe zdania. Każdy z nas tak bardzo nie chciał tego co miało się zdarzyć niebawem.

Kilka minut później zatrzymał samochód na poboczu. Odwrócił się i zaczął grzebać w swojej torbie.

- Chciałem Ci do dać wcześniej, ale nie było jakoś okazji – powiedział, wręczając mi małe czarne puzderko pokryte aksamitem.
Wziąłem do ręki to pudełeczko i przez dłuższą chwilę patrzyłem na zmianę. To na puzderko to na Jose. W Jego oczach dopatrzyłem się iskier. Tych samych co 13 lat temu, u mnie w sypialni, w wannie i wielu innych miejscach.

Otworzyłem. I podobnie jak tego poranka coś z całych sił ścisnęło mnie za szyję. Jeszcze mocniej zacisnąłem zęby. Nie pomogło! Łzy same leciały ciurkiem. Nie było na nie żadnego sposobu. W pudełeczku były dwie srebrne obrączki. Wyciągnąłem jedną. Od środka było wygrawerowane: Forever! In my heart!

Każde spojrzenie na obrączkę i na Jose sprawiało, że mój stan się pogarszał. Płacz przerodził się w mega płacz, nie do opanowania! Wziął moją dłoń w swoje i wsunął mi obrączkę na lewy serdeczny palec.

- Pamiętaj! Jesteś w moim sercu na zawsze! - powiedział bardzo spokojnie wsuwając sobie na palec drugą obrączkę.

Miałem wrażenie, że za chwilę oszaleję. Że stracę całkowitą kontrolę nad sobą i nad tym wszystkim co się wokół mnie dzieje. Nie byem w stanie wypowiedzieć nawet słowa. Nie byłem w stanie myśleć. Nie byłem w stanie zrobić czegokolwiek.

Jose ruszył jak gdyby nic się nie stało, ale wiedziałem, że cały się trzęsie. Ja przez resztę drogi nie wydusiłem z siebie nawet słowa. Patrzyłem to na swoją dłoń to na Jego i na Niego.

Pół godziny później byliśmy na miejscu. Samochód oddaliśmy do wypożyczalni i udaliśmy się do punktu odpraw. Kolejki nie było. Więc ta poszła sprawnie i szybko. 10 minut i po krzyku. Mieliśmy dla siebie kolejne 45 minut zanim zacznie się odprawa celna.

Przez cały ten czas nie powiedziałem nawet słowa! Nic! Nadal byłem w szoku. Kawa. Jose coś do mnie mówił, ale ja nie kontaktowałem. Niczym jakaś maszynka przytakiwałem.

45 minut minęło szybciej niż się spodziewałem. Jose już musiał uciekać do odprawy celnej. Mój stan nie zmienił się ani jotę. Nadal nie wiedziałem gdzie jestem, i co się dzieje.

Jose pocałował mnie z całych sił, ja Jego. Przytulił z całych sił. Ja Jego. Coś powiedział. I zniknął. (why???)

Chwilę później znalazłem się na dworcu. O ile histerii nie było początku wcześniej to ta się właśnie zaczęła. Ryczałem jak dziecko! Spazmy rozpaczy nie miały końca. Jakaś kobieta do mnie podeszła i starała się grzecznie porozmawiać, czy wszystko jest ze mną w porządku. Zwyzywałem ją od najgorszych kurew i tanich ścierw. Choć była bogu ducha winna! Uciekła.

Kolejne półtorej godziny w pociągu przeciągały się w nieskończoność. W Sheffield od razu taxi i prosto do domu. Taksówkarzowi oberwało się, że starał się na mnie „zarobić”- co prawdą nie było.

10 minut po przybyciu do domu zabookowałem bilet to Madrytu. Nawet Jose o tym nie wie.

- Zaczekaj na mnie, proszę! - w mojej głowie istniał jedynie Jose i kawałek Celine Dione.

Brak komentarzy: