Sobota
Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Ani kawa, ani prochy przeciwbólowe nie pomagały.
- Błagam! Tylko nie dziś! Nie jestem gotowy na kolejny „okres” - litowałem się sam nad sobą.
Wziąłem długą, relaksującą i gorącą kąpiel, po czym wybyłem na basen i siłownię. Trochę mi przeszło. Po zrobieniu kilku basenów udałem się na siłownie. Steve jak zawsze był w doskonałym humorze. Uśmiechnięty i pogodny. Mega muskularny, zawsze w doskonalej kondycji blondyn. Mój instruktor. Kto jak kto ale Steve mógł mieć każdego! I zapewne miał. Jestem prawie pewien, że przez jego wyrko przewinęło się setki facetów i kobiet. Steve jest biseksualny i jak sam podkreśla jest z tego dumny. W sumie się nie dziwię. To jedno z najlepszych rozwiązań w jego przypadku. Może czerpać przyjemność z każdego układu i układziku. Mrugnął do mnie na „do widzenia” - Nie dzisiaj babe! Nie dzisiaj! - pomyślałem!
Półtorej godziny później brałem kolejny prysznic już u siebie w domu, tylko po to aby za dwie godziny zjawić się ponownie na lotnisku w Manchesterze. Tym razem terminal numer 3.
Stojąc w sali przylotów nie mogłem się doczekać na przylot samolotu z Madrytu. Stałem i patrzyłem jak pierdolnięty w ekran monitoru pokazujący wszystkie przyloty na dany terminal.
W pewnym momencie pojawiło się info, że lot z Madrytu jest opóźniony i że lądowanie odbędzie się na Terminalu numer 1. Lotnisko w Manchesterze jest gigantyczne i przemieszczenie się z Terminala 3 na Terminal 1 zajęło mi 45 minut. Próbując przecisnąć się pomiędzy ludźmi idącymi w obu kierunkach dotarłem na miejsce 10 minut przed Jego przylotem.
Kochałem i nienawidziłem jednocześnie to lotnisko. Kilkanaście godzin wcześniej pożegnałem na nim Stana a teraz będę witał Jose.
To jakiś pierdolony sen. To nie może dziać się na prawdę! Ja nadal śpię! - chciałem aby z jednej strony to wszystko okazało się snem ale z drugiej tak cholernie pragnąłem zobaczyć się z Jose.
Samolot z Madrytu wylądował. Kilkanaście minut zajęło aż ludzie z tego lotu zaczną wychodzić po odprawie celnej.
- Jak mam się zachować? Co powiedzieć? Co zrobić? - milion pytań i żadnej odpowiedzi.
- Bądź sobą – coś mi podpowiedziało!
Ludzie zaczęli się wytaczać po odprawie. Przez drzwi przeszło kilkadziesiąt osób ale jego nie było.
- Gdzie jesteś? - zapytałem sam siebie.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Stojąc na wprost wyjścia Jose nie poznał mnie. Rozglądał się wokół. Szukał mnie. Miał prawo mnie nie poznać. Zmieniłem się i to bardzo nie tylko fizycznie. Przystanął obok mnie nadal się rozglądając. Przez chwilę nic nie powiedziałem.
- Hola marinero! Tienes el fuego? - zapytałem i uśmiechnąłem się do Niego.
- For you, always! - odpowiedział.
Po moich policzkach skapywały łzy tak ogromne i ciężkie, że było je widać nawet przez okulary przeciwsłoneczne. Obaj rzuciliśmy się sobie w ramiona. Tak bardzo chciałem aby ta chwila NIGDY nie przeminęła. 10 może 15 a może i więcej minut staliśmy wtuleni w siebie z całych sił . Nikt z nas nie chciał tego przerywać. Po co przerywać coś co jest tak cudowne, wspaniałe i niepowtarzalne? I może się nie powtórzyć! Przez dłuższą chwilę czułem się jak po ostrych dragach!
- Nie wypuszczaj mnie! Trzymaj! Trzymaj z całych sił!
W Jego ramionach czułem się tak dobrze, tak samo jak naście lat temu. Wszystkie wspomnienia powróciły. Wspólne zamieszkanie. Maska jego nieszczęsnego samochodu – nota bene wgnieciona przez nasze szalone igraszki. Jego rodzina. Jego Mama Maria. Po moich policzkach nadal skapywały łzy. Łzy szczęścia. Jose trzymał mnie za rękę w dokładnie taki sam sposób jak w momencie kiedy się poznaliśmy.
Ciężar, który przez tyle czasu leżał mi na sercu nagle, samoistnie zniknął. Podobnie jak wszystkie problemy. Nawet jeśli coś jeszcze mnie dręczyło to nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczył się jedynie Jose.
Wynajęcie samochodu zajęło nam kilka minut. I już mogliśmy być całkowicie sami. Ponownie się do Niego przytuliłem i pocałowałem. Tak gorąco jak tylko potrafiłem. Jose odwdzięczył mi się i równie gorąco i namiętnie zaczął mnie całować. Włączyłem radio w którym właśnie zaczęła się Celine Dion i „All by myself”. Niczego już więcej od szczęścia nie chciałem. Miałem wszystko, miałem przede wszystkim Jego. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
All by myself
Don't wanna be
All by myself
Not anymore
Celine śpiewała a my wraz z nią.
Jeżeli był jakikolwiek okres w moim życiu w którym mogłem przenosić góry to był właśnie ten moment. Czułem się jak nigdy przedtem. Chciałem krzyczeć ze szczęścia! Chciałem aby wszyscy usłyszeli jak bardzo jestem szczęśliwy! Chciałem dzielić się tym szczęściem!
Jose chyba był w podobnym stanie. W pewnym momencie na M25 zatrzymał samochód na poboczu. Spojrzał na mnie, a ja wiedziałem od razu co chce powiedzieć. Uprzedziłem go.
- Yo tambien!
W Jego oczach nie dało się nie zauważyć tego jedynego, najprawdziwszego pragnienia, pragnienia bycia razem. Miłości. Miłości prawdziwej. Pragnąłem Go jak nikogo wcześniej. Pożądałem każdej części Jego ciała.
Zaczął pieścić najpierw moją szyję następnie ucho. Cały świat zawirował a ja wraz z nim. Usiadłem mu na kolanach i tak samo jak wtedy, blisko 13 lat temu wyczułem CK One. Nasze ręce na zmianę wędrowały góra-dół, dół-góra. Myślałem, że oszaleję z radości. Nasz pocałunek, nasz oddech stał się jednością.
Ponad półtorej godziny zajęła nam podróż do Sheffield. Później problemy z zaparkowaniem, aż w końcu znaleźliśmy się u mnie.
- Hungry? - zapytałem.
- I'm starve .. of You – odpowiedział.
Chwilę później znaleźliśmy się w mojej sypialni. Jose zrzucał ze mnie wszystko. Ja z Niego. Nasza żądza siebie nawzajem nie miała granic. Ponownie na Nim usiadłem i wtuliłem się z całych sił. Sam sex nie był w tym momencie najważniejszy. Pragnąłem Jego pocałunków, pieszczot, przytulenia. Jego bliskości. Świat ponownie zawirował, a ja wraz z nim. Moje plecy potraktowane w brutalny sposób domagały się jeszcze więcej brutalności. Jeszcze więcej Jego. Jeszcze więcej Jego dotyku, pocałunków, pieszczot.
Nasze ciała splotły się. Stanowiły jedność, podobnie jak pocałunki, którymi bez pamięci się obdarzaliśmy. Nadal siedząc na Nim wszedł we mnie! Nie chce gumy! Ufam mu bezgranicznie. Od razu wszedł głęboko ale delikatnie. Ugryzłem Go w ramię! Syknął jedynie.
Powolnymi ruchami, nadal obejmując Go całego i z całych sił zacząłem się poruszać. To nie On brał mnie! To ja brałem Jego, w najlepszy sposób jaki znałem, czerpałem korzyść z każdego kawałka Jego ciała. To ja ustanowiłem tępo w jakim nawzajem będziemy się poruszać.
Nie spieszyłem się. Chciałem aby ta chwila była najcudowniejszym momentem w życiu nas obu. I aby NIGDY się nie skończyła. Jose jednak nie wytrzymał. Po kilku ruchach we mnie, wyszedł i wystrzelił mi na plecy taką ilość gorącej spermy, że myślałem że zwariuje. Wiedziałem, że od dawna nie był z żadnym facetem, ale to przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jose zarumienił się niczym spłoszony gówniarz, a ja Go pocałowałem czule. Jeszcze mocniej wtuliliśmy się w siebie i zasnęliśmy.
Gdy się obudziłem On głaskał mnie po głowie i bawił się moimi włosami. Następnie Jego ręka powędrowała na moje usta. Pieścił je czule i delikatnie, jakby po raz pierwszy w życiu dotykał czyichś ust. Całe moje ciało przeszył najwspanialszy dreszcz.
Postanowiliśmy wyjść na wczesną kolację gdzieś na miasto, które przy okazji chciałem pokazać Jose. Sheffield jest cudowne nocą, ale i tak całe piękno tego miasta przyćmiewał widok Jose, który przez cały czas nie odstępował mnie na krok i który jak zawsze trzymał mnie za rękę.
Najpierw Loxley i miejsce gdzie się urodził Robin Hood. Pomimo iż niewiele z tego pozostało to i tak takie miejsca mają swój urok i czar. Następnie Lodge Moor z przecudownym widokiem na całe Sheffield, z jeziorami, stawami, klifami i zewsząd otaczającego to wszystko lasu.
Wróciliśmy do mnie i zostawiliśmy samochód. Następnie taxi i już byliśmy w centrum.
West Street, Campo Lane ( Gay Village), Leopold Street. Zatrzymaliśmy się w jednej z restauracji przy St. Pauls Parade, w której w tym samym czasie (o czym nie wiedziałem) odbywała się Gejowska Szybka Randka (Gay Speed Date). Wiedzieliśmy, że dobrze trafiliśmy i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Rozmawialiśmy o tym wszystkim co zdarzyło się w naszych życiach przez ostatnie 13 lat. O problemach dnia codziennego. O nas. O tym, że tak naprawdę nadal jesteśmy razem i pomimo iż my się zmieniliśmy to nasze uczucia nie wygasły. Obaj wydorośleliśmy. Obaj dojrzeliśmy. Aż w końcu obaj wiemy czego chcemy. Obaj tak bardzo chcemy być razem, ale żaden z nas nie może sobie pozwolić na przeprowadzkę. Mnie obowiązuje 5-o letni kontrakt. Jego w Hiszpanii trzyma jego własna firma. Nie zawsze można mieć to co się chce, choć bardzo się tego chce i marzy o tym z całych sił.
Po kolacji i dwóch butelkach wina postanowiliśmy iść się gdzieś zabawić. Najpierw Affinity, i kilka drinków, następnie prosto do Dempsey's. Wejście dla VIP'ów było stosunkowo wolne, zatem nie zdążyliśmy się obejrzeć jak już byliśmy w środku.
Od razu poszliśmy na gorę gdzie John jak zawsze zapodawał kawał dobrej muzyki. Szumiało mi już nieźle w głowie po wcześniej wypitym alkoholu, ale mimo to zamówiłem po dwóch shout'ach Sambuc'i i po jednej złotej tequilli. O ile Sambuca weszła we mnie doskonale o tyle z tequillą zacząłem się męczyć. Wiedziałem, że mam dwa wyjścia albo wypić to i dalej pić i bawić się albo iść do klopa i wyrzygać wszystko, po czym wracać do domu. Wypiłem! Mało tego , później wypiłem dużo więcej :) Podobnie jak Jose. Jestem pewien, że bawił się doskonale. Tej nocy parkiet należał do nas, podobnie jak klatka i toaleta. I każde inne miejsce w klubie w którym się znaleźliśmy. Znajomi z klubu woleli do mnie nie podchodzić, widzieli że jestem w siódmym niebie i czasu dla nich nie mam.
Około 5-ej nad ranem znaleźliśmy się w taksówce, która wiozła nas do domu. Każdy Jego dotyk, każdy pocałunek sprawiał, że moje ciało przeszywało milion malutkich igiełek. Coś wspaniałego!
- Kochaj mnie! Zerżnij mnie! Całuj! Tul i nie wypuszczaj! Cały należę do Ciebie!
Kilka minut później już byliśmy w mojej sypialni. Jose tym razem wszedł we mnie bez pardonu. Ruchał mnie jak tanią dziwkę z przedmieść. Ja nie powiedziałem nawet słowa. Było mi tak dobrze. Po kolejnym razie i kolejnej pozycji miałem wrażenie że czołg jest w stanie wjechać we mnie a ja nawet nie pisnę słowa.
O 9-ej nad ranem padliśmy, wtuleni w siebie. Żaden z nas nie miał już siły na dalsze zabawy.
Jeszcze przez moment mizialiśmy się nawzajem. Ja odpływałem ze zmęczenia i szczęścia. Mogłem w końcu się w Niego wtulić.
- Te quiero! - usłyszałem zanim zasnąłem.
Obudziłem się z potwornym bólem głowy. Ani kawa, ani prochy przeciwbólowe nie pomagały.
- Błagam! Tylko nie dziś! Nie jestem gotowy na kolejny „okres” - litowałem się sam nad sobą.
Wziąłem długą, relaksującą i gorącą kąpiel, po czym wybyłem na basen i siłownię. Trochę mi przeszło. Po zrobieniu kilku basenów udałem się na siłownie. Steve jak zawsze był w doskonałym humorze. Uśmiechnięty i pogodny. Mega muskularny, zawsze w doskonalej kondycji blondyn. Mój instruktor. Kto jak kto ale Steve mógł mieć każdego! I zapewne miał. Jestem prawie pewien, że przez jego wyrko przewinęło się setki facetów i kobiet. Steve jest biseksualny i jak sam podkreśla jest z tego dumny. W sumie się nie dziwię. To jedno z najlepszych rozwiązań w jego przypadku. Może czerpać przyjemność z każdego układu i układziku. Mrugnął do mnie na „do widzenia” - Nie dzisiaj babe! Nie dzisiaj! - pomyślałem!
Półtorej godziny później brałem kolejny prysznic już u siebie w domu, tylko po to aby za dwie godziny zjawić się ponownie na lotnisku w Manchesterze. Tym razem terminal numer 3.
Stojąc w sali przylotów nie mogłem się doczekać na przylot samolotu z Madrytu. Stałem i patrzyłem jak pierdolnięty w ekran monitoru pokazujący wszystkie przyloty na dany terminal.
W pewnym momencie pojawiło się info, że lot z Madrytu jest opóźniony i że lądowanie odbędzie się na Terminalu numer 1. Lotnisko w Manchesterze jest gigantyczne i przemieszczenie się z Terminala 3 na Terminal 1 zajęło mi 45 minut. Próbując przecisnąć się pomiędzy ludźmi idącymi w obu kierunkach dotarłem na miejsce 10 minut przed Jego przylotem.
Kochałem i nienawidziłem jednocześnie to lotnisko. Kilkanaście godzin wcześniej pożegnałem na nim Stana a teraz będę witał Jose.
To jakiś pierdolony sen. To nie może dziać się na prawdę! Ja nadal śpię! - chciałem aby z jednej strony to wszystko okazało się snem ale z drugiej tak cholernie pragnąłem zobaczyć się z Jose.
Samolot z Madrytu wylądował. Kilkanaście minut zajęło aż ludzie z tego lotu zaczną wychodzić po odprawie celnej.
- Jak mam się zachować? Co powiedzieć? Co zrobić? - milion pytań i żadnej odpowiedzi.
- Bądź sobą – coś mi podpowiedziało!
Ludzie zaczęli się wytaczać po odprawie. Przez drzwi przeszło kilkadziesiąt osób ale jego nie było.
- Gdzie jesteś? - zapytałem sam siebie.
Na odpowiedź nie musiałem długo czekać. Stojąc na wprost wyjścia Jose nie poznał mnie. Rozglądał się wokół. Szukał mnie. Miał prawo mnie nie poznać. Zmieniłem się i to bardzo nie tylko fizycznie. Przystanął obok mnie nadal się rozglądając. Przez chwilę nic nie powiedziałem.
- Hola marinero! Tienes el fuego? - zapytałem i uśmiechnąłem się do Niego.
- For you, always! - odpowiedział.
Po moich policzkach skapywały łzy tak ogromne i ciężkie, że było je widać nawet przez okulary przeciwsłoneczne. Obaj rzuciliśmy się sobie w ramiona. Tak bardzo chciałem aby ta chwila NIGDY nie przeminęła. 10 może 15 a może i więcej minut staliśmy wtuleni w siebie z całych sił . Nikt z nas nie chciał tego przerywać. Po co przerywać coś co jest tak cudowne, wspaniałe i niepowtarzalne? I może się nie powtórzyć! Przez dłuższą chwilę czułem się jak po ostrych dragach!
- Nie wypuszczaj mnie! Trzymaj! Trzymaj z całych sił!
W Jego ramionach czułem się tak dobrze, tak samo jak naście lat temu. Wszystkie wspomnienia powróciły. Wspólne zamieszkanie. Maska jego nieszczęsnego samochodu – nota bene wgnieciona przez nasze szalone igraszki. Jego rodzina. Jego Mama Maria. Po moich policzkach nadal skapywały łzy. Łzy szczęścia. Jose trzymał mnie za rękę w dokładnie taki sam sposób jak w momencie kiedy się poznaliśmy.
Ciężar, który przez tyle czasu leżał mi na sercu nagle, samoistnie zniknął. Podobnie jak wszystkie problemy. Nawet jeśli coś jeszcze mnie dręczyło to nie miało to najmniejszego znaczenia. Liczył się jedynie Jose.
Wynajęcie samochodu zajęło nam kilka minut. I już mogliśmy być całkowicie sami. Ponownie się do Niego przytuliłem i pocałowałem. Tak gorąco jak tylko potrafiłem. Jose odwdzięczył mi się i równie gorąco i namiętnie zaczął mnie całować. Włączyłem radio w którym właśnie zaczęła się Celine Dion i „All by myself”. Niczego już więcej od szczęścia nie chciałem. Miałem wszystko, miałem przede wszystkim Jego. Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
All by myself
Don't wanna be
All by myself
Not anymore
Celine śpiewała a my wraz z nią.
Jeżeli był jakikolwiek okres w moim życiu w którym mogłem przenosić góry to był właśnie ten moment. Czułem się jak nigdy przedtem. Chciałem krzyczeć ze szczęścia! Chciałem aby wszyscy usłyszeli jak bardzo jestem szczęśliwy! Chciałem dzielić się tym szczęściem!
Jose chyba był w podobnym stanie. W pewnym momencie na M25 zatrzymał samochód na poboczu. Spojrzał na mnie, a ja wiedziałem od razu co chce powiedzieć. Uprzedziłem go.
- Yo tambien!
W Jego oczach nie dało się nie zauważyć tego jedynego, najprawdziwszego pragnienia, pragnienia bycia razem. Miłości. Miłości prawdziwej. Pragnąłem Go jak nikogo wcześniej. Pożądałem każdej części Jego ciała.
Zaczął pieścić najpierw moją szyję następnie ucho. Cały świat zawirował a ja wraz z nim. Usiadłem mu na kolanach i tak samo jak wtedy, blisko 13 lat temu wyczułem CK One. Nasze ręce na zmianę wędrowały góra-dół, dół-góra. Myślałem, że oszaleję z radości. Nasz pocałunek, nasz oddech stał się jednością.
Ponad półtorej godziny zajęła nam podróż do Sheffield. Później problemy z zaparkowaniem, aż w końcu znaleźliśmy się u mnie.
- Hungry? - zapytałem.
- I'm starve .. of You – odpowiedział.
Chwilę później znaleźliśmy się w mojej sypialni. Jose zrzucał ze mnie wszystko. Ja z Niego. Nasza żądza siebie nawzajem nie miała granic. Ponownie na Nim usiadłem i wtuliłem się z całych sił. Sam sex nie był w tym momencie najważniejszy. Pragnąłem Jego pocałunków, pieszczot, przytulenia. Jego bliskości. Świat ponownie zawirował, a ja wraz z nim. Moje plecy potraktowane w brutalny sposób domagały się jeszcze więcej brutalności. Jeszcze więcej Jego. Jeszcze więcej Jego dotyku, pocałunków, pieszczot.
Nasze ciała splotły się. Stanowiły jedność, podobnie jak pocałunki, którymi bez pamięci się obdarzaliśmy. Nadal siedząc na Nim wszedł we mnie! Nie chce gumy! Ufam mu bezgranicznie. Od razu wszedł głęboko ale delikatnie. Ugryzłem Go w ramię! Syknął jedynie.
Powolnymi ruchami, nadal obejmując Go całego i z całych sił zacząłem się poruszać. To nie On brał mnie! To ja brałem Jego, w najlepszy sposób jaki znałem, czerpałem korzyść z każdego kawałka Jego ciała. To ja ustanowiłem tępo w jakim nawzajem będziemy się poruszać.
Nie spieszyłem się. Chciałem aby ta chwila była najcudowniejszym momentem w życiu nas obu. I aby NIGDY się nie skończyła. Jose jednak nie wytrzymał. Po kilku ruchach we mnie, wyszedł i wystrzelił mi na plecy taką ilość gorącej spermy, że myślałem że zwariuje. Wiedziałem, że od dawna nie był z żadnym facetem, ale to przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Jose zarumienił się niczym spłoszony gówniarz, a ja Go pocałowałem czule. Jeszcze mocniej wtuliliśmy się w siebie i zasnęliśmy.
Gdy się obudziłem On głaskał mnie po głowie i bawił się moimi włosami. Następnie Jego ręka powędrowała na moje usta. Pieścił je czule i delikatnie, jakby po raz pierwszy w życiu dotykał czyichś ust. Całe moje ciało przeszył najwspanialszy dreszcz.
Postanowiliśmy wyjść na wczesną kolację gdzieś na miasto, które przy okazji chciałem pokazać Jose. Sheffield jest cudowne nocą, ale i tak całe piękno tego miasta przyćmiewał widok Jose, który przez cały czas nie odstępował mnie na krok i który jak zawsze trzymał mnie za rękę.
Najpierw Loxley i miejsce gdzie się urodził Robin Hood. Pomimo iż niewiele z tego pozostało to i tak takie miejsca mają swój urok i czar. Następnie Lodge Moor z przecudownym widokiem na całe Sheffield, z jeziorami, stawami, klifami i zewsząd otaczającego to wszystko lasu.
Wróciliśmy do mnie i zostawiliśmy samochód. Następnie taxi i już byliśmy w centrum.
West Street, Campo Lane ( Gay Village), Leopold Street. Zatrzymaliśmy się w jednej z restauracji przy St. Pauls Parade, w której w tym samym czasie (o czym nie wiedziałem) odbywała się Gejowska Szybka Randka (Gay Speed Date). Wiedzieliśmy, że dobrze trafiliśmy i uśmiechnęliśmy się do siebie.
Rozmawialiśmy o tym wszystkim co zdarzyło się w naszych życiach przez ostatnie 13 lat. O problemach dnia codziennego. O nas. O tym, że tak naprawdę nadal jesteśmy razem i pomimo iż my się zmieniliśmy to nasze uczucia nie wygasły. Obaj wydorośleliśmy. Obaj dojrzeliśmy. Aż w końcu obaj wiemy czego chcemy. Obaj tak bardzo chcemy być razem, ale żaden z nas nie może sobie pozwolić na przeprowadzkę. Mnie obowiązuje 5-o letni kontrakt. Jego w Hiszpanii trzyma jego własna firma. Nie zawsze można mieć to co się chce, choć bardzo się tego chce i marzy o tym z całych sił.
Po kolacji i dwóch butelkach wina postanowiliśmy iść się gdzieś zabawić. Najpierw Affinity, i kilka drinków, następnie prosto do Dempsey's. Wejście dla VIP'ów było stosunkowo wolne, zatem nie zdążyliśmy się obejrzeć jak już byliśmy w środku.
Od razu poszliśmy na gorę gdzie John jak zawsze zapodawał kawał dobrej muzyki. Szumiało mi już nieźle w głowie po wcześniej wypitym alkoholu, ale mimo to zamówiłem po dwóch shout'ach Sambuc'i i po jednej złotej tequilli. O ile Sambuca weszła we mnie doskonale o tyle z tequillą zacząłem się męczyć. Wiedziałem, że mam dwa wyjścia albo wypić to i dalej pić i bawić się albo iść do klopa i wyrzygać wszystko, po czym wracać do domu. Wypiłem! Mało tego , później wypiłem dużo więcej :) Podobnie jak Jose. Jestem pewien, że bawił się doskonale. Tej nocy parkiet należał do nas, podobnie jak klatka i toaleta. I każde inne miejsce w klubie w którym się znaleźliśmy. Znajomi z klubu woleli do mnie nie podchodzić, widzieli że jestem w siódmym niebie i czasu dla nich nie mam.
Około 5-ej nad ranem znaleźliśmy się w taksówce, która wiozła nas do domu. Każdy Jego dotyk, każdy pocałunek sprawiał, że moje ciało przeszywało milion malutkich igiełek. Coś wspaniałego!
- Kochaj mnie! Zerżnij mnie! Całuj! Tul i nie wypuszczaj! Cały należę do Ciebie!
Kilka minut później już byliśmy w mojej sypialni. Jose tym razem wszedł we mnie bez pardonu. Ruchał mnie jak tanią dziwkę z przedmieść. Ja nie powiedziałem nawet słowa. Było mi tak dobrze. Po kolejnym razie i kolejnej pozycji miałem wrażenie że czołg jest w stanie wjechać we mnie a ja nawet nie pisnę słowa.
O 9-ej nad ranem padliśmy, wtuleni w siebie. Żaden z nas nie miał już siły na dalsze zabawy.
Jeszcze przez moment mizialiśmy się nawzajem. Ja odpływałem ze zmęczenia i szczęścia. Mogłem w końcu się w Niego wtulić.
- Te quiero! - usłyszałem zanim zasnąłem.
- Czy to już sen czy nadal rzeczywistość?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz