poniedziałek, 25 sierpnia 2008

Heterycy nie istnieją cz.IV

Czwartek

Od 11-ej rano próbował mnie obudzić. Ale ja w najlepsze nie chciałem i nie dałem się tak łatwo obudzić. Po pierwsze nie musiałem, bo na 17-ą do pracy, po drugie za oknem leje, a nic nie wywołuje u mnie większej śpiączki jak krople deszczu stukające o szybę, a po trzecie, po co wstawać skoro w łóżku jest tak przyjemnie? Cieplutko, milusio i można się do Niego przytulić.

Ostatniej nocy nie zdarzyło się absolutnie nic. I to NIC znaczy dla mnie więcej niż niejeden kosmiczny orgazm. Sama możliwość wtulenia się w kogoś, zaśnięcia wtulonym i obudzenia nadal wtulonym to największa przyjemność. Sam sex można mieć na prawdę z każdym, ale nie z każdym można się obudzić, uśmiechnąć i stwierdzić, że dzień zaczyna się cudownie.

Pół godziny później Stan już przygotowywał śniadanie. Sałatka z tuńczyka i tosty. Ja nadal drzemałem. Było mi tak dobrze, że nikt nie był w stanie mnie zerwać z łóżka. Średnio co pół godziny przychodził na górę do sypialni informując, że śniadanie od dawien dawna jest gotowe. Kawa wystygła. A tostami można rozbić głowę.

Rób co chcesz, ale ja jeszcze nie wstaję. Mowy nie ma! - przeszło mi przez myśl.
Zresztą, gdzie się śpieszysz? Ty od dzisiaj masz już urlop, ja dopiero na 17-a do pracy. Wyluzuj!

I tak do około godziny 14-ej „siłował” się ze mną. Gdy po raz kolejny przyszedł na górę, do sypialni obudzić mnie, ja najzwyczajniej w świecie, zerwałem się, przewróciłem Go na łóżko i mocno przytuliłem. Rzucał się po całym łóżku ale Go nie wypuściłem. Zwyzywał mnie od śpiochów a ja jego od Rumcajsów. Jego dwudniowy zarost drapał jak cholercia. A przecież w toalecie są maszynki jednorazowe. Nie skorzystał. Z drugiej strony ten zarost był jeszcze bardziej ponętny niż jednodniowy. Facet! Prawdziwy facet w moim wyrku!

Przez dłuższą chwilę baraszkowaliśmy w łóżku, z tuleniem, łaskotaniem i bezpardonowym wykopywaniem z łóżka.

Czy zachowuję się jak szczeniak? Bardzo możliwe- ale absolutnie nie przeszkadza mi to. - pomyślałem.
Przy Stanleyu mogę sobie na to pozwolić.

Nie sadziłem , że w ogóle taka myśl przyjdzie mi do głowy, ale ja na serio będę za Nim tęsknił. Będę tęsknił za tym szczylem. Dał mi tyle przyjemności. Tyle fajnych chwil. Chwil które spowodowały uczucie motylków w moim brzuchu. I nie tylko.

Około 14:30 udało nam się w końcu zjeść wspólnie śniadanie. Tzn, Stan zjadł śniadanie, ja się popatrzyłem paląc papierosa za papierosem popijając kawę.

Pół godziny później Stan starał się pozmywać po „śniadaniu”, ale chyba nie dałem mu dokończyć?. W samym fartuszku wyglądał tak bosko! Gdy on starał się zmywać ja podszedłem Go od tyłu. Uszczypnąłem w tyłek i ścisnąłem tak mocno, że w pewnym momencie sadziłem, że przesadziłem. Ale Jemu to nie przeszkadzało. Odchylił głowę a ja od razu mogłem zacząć pieścić jego szyję. Tak, tak.. tą samą szyję, która w szczeniacki sposób pokryta ponownie była gęsia skórką. Odwrócił się do mnie przodem i powiedział:

- Będę tęsknił. Nawet nie wiesz jak bardzo!?
- Wiem.

Nie chcę mu dawać żadnych nadziei, żadnych obietnic, żadnych planów na przyszłość. Ale moje: „Wiem” było jednoznaczne z : „Ja również”.

Staliśmy tak chwilę, tuląc się do siebie i patrząc sobie w oczy. Już nic nie mówiliśmy. Po prostu staliśmy.

Około 15-ej postanowiliśmy wziąć szybki, wspólny prysznic i zacząć się szykować, ja do pracy, Stan do siebie, do domu. Jutro przed południem ma lot z Manchesteru do Koszyc, a On nawet nie jest spakowany.

Kolejna godzina upłynęła tak szybko, że nawet się nie zorientowaliśmy, że już musimy się powoli żegnać. Nie było to łatwe. Blisko miesiąc nie będziemy się widzieć. Stan poprosił abym odwiózł Go na lotnisko jutro rano. Zgodziłem się. Kilka minut później po kolejnym, długim i namiętnym pocałunku znaleźliśmy się w taksówce.

Zanim z niej wyszedłem, jeszcze raz pocałowałem Stana. Przez cały ten czas jak jechaliśmy trzymał mnie za rękę i nie chciał puścić jak już byliśmy na miejscu. Ja nie chciałem aby puszczał.

Stałem jeszcze przez moment na ulicy patrząc jak odjeżdża i macha do mnie. Przez resztę wieczoru byłem nieswój.

Wszyscy w pracy zauważyli, że jestem nie w sosie i woleli mi schodzić z drogi. Może i lepiej? Jedynie Katie, podeszła do mnie, przytuliła mnie i powiedziała: Ja też będę za Nim tęsknić.

Przytuliłem ją mocno do siebie i nawet się nie zorientowałem jak po policzku pociekła mi łza. Odwróciłem twarz, ale jestem pewien, że Katie to zauważyła. Przytuliła mnie z całych sił.

Wieczór ciągnął się niemiłosiernie. Co chwila patrzyłem na zegarek jakby to coś miało zmienić lub pomóc. Ale te cholerne wskazówki zegara nie chciały się ruszać. Jakby na złość stały w miejscu.

Około północy dotarłem do domu. Prysznic i prosto do łóżka. Do tego samego łóżka w którym jeszcze kilka godzin temu był Stan. Do łóżka całego pachnącego Nim. Nie mogłem zasnąć. Wierciłem się z boku na bok.

Ja chyba wariuje? – pomyślałem i chyba zasnąłem?



Piątek.

Nie spałem najlepiej. Obudziłem się już o 6:30. Sam. Bez budzika czy pomocy osób trzecich. Leżałem jeszcze z pół godziny, a w mojej głowie burza mózgów. Setki myśli jednocześnie i każda zdaje się być ważniejsza od poprzedniej.

Starałem się znaleźć jakieś rozwiązanie zaistniałej sytuacji i wytłumaczenie tego wszystkiego co się zdarzyło przez kilka ostatnich dni. Nie udało się. Zapewne, jak zawsze wszelkie odpowiedzi nadejdą w najmniej oczekiwanym momencie, kiedy najmniej będę się tego spodziewał a co gorsza, będą to odpowiedzi najprostsze. Tak jest zawsze.

Około 8-ej rano zadzwoniłem do Stana i zapytałem czy jest gotowy? Stan nie spał całą noc i jak oznajmił gotowy nie był. To jego PIERWSZY (?) lot w życiu. Wyczułem w głosie, że jest przerażony tym faktem, że za parę godzin oderwie się od ziemi i przez kolejne dwie i pół godziny będzie zdany na łaskę pilota. Wszelkie próby wytłumaczenia Mu, że nie ma się czego obawiać spełzły na niczym.

Godzinę później wylądowaliśmy w pociągu do Manchesteru. Stan przez całą podróż starał mi się wyjaśnić, że przez kolejne dwa tygodnie będzie chlał na umór i balangował. W końcu nie widział się z rodziną, przyjaciółmi i znajomymi ponad trzy lata.

Dzidzia, nie musisz mi tego tłumaczyć, mam tak samo i moje „wakacje” w Polsce będą przebiegać dokładnie w taki sam sposób – przeszło mi przez myśl.

O wpół do dziesiątej wylądowaliśmy na lotnisku. Terminal numer 1.

Odprawa zaczynała się od godziny 12-ej, więc mieliśmy chwilę dla siebie. Nie wiele mówiliśmy. Żaden z nas chyba tak naprawdę nie wiedział co powiedzieć. Patrzyliśmy jedynie na siebie. A te spojrzenia mówiły wszystko.

Chwila dla nas minęła tak szybko! Nie zdążyliśmy się nacieszyć sobą, naszym widokiem, dotykiem, skradzionymi pocałunkami. Obaj pożądaliśmy siebie nawzajem. Tu i teraz. I o ile ostatniego wieczora zegar stał w miejscu o tyle dzisiaj zwariował i zasuwał do przodu jak oszalały.

Tak jest chyba zawsze? Gdy jest Ci dobrze i czujesz się wspaniale a przede wszystkim chcesz aby dana chwila trwała wiecznie to na złość czas ubiega w tempie rekordowym.

Kilka minut po 12-ej razem ze Stanleyem stanąłem w kolejce do odprawy. Ta na szczęście przebiegła bezproblemowo. Nic do oclenia. Nic do przemycenia. No chyba, że do oclenia i przemycenia można zaliczyć Naszą wspólną tęsknotę. Tęsknotę za sobą nawzajem. Zapłacę za to!

Następne 45 minut i następne szaleństwo zegarków. Kurwa! Czemu czas biegnie tak nieubłaganie w chwilach kiedy tego najmniej chcemy?

Nie zdążyliśmy się obejrzeć jak Stan musiał powoli szykować się aby pojawić się na pokładzie samolotu.

Przyjedź do Koszyc jak będziesz w Polsce – zaproponował w pewnym momencie. Nie musiał mnie namawiać. Od kilku dni chodziła mi taka myśl po głowie, teraz wystarczy zrealizować plan. Warszawa – Koszyce to raptem 8 godzin w pociągu.

Stan wraca do UK dopiero 5-ego września, ja będę w Polsce od 1-ego. Jesteśmy umówieni na 3-ego w Koszycach , a 4-ego On odwiedza mnie w Polsce. Prosto z Warszawy ma lot do Sheffield.

Będę tam!

Stojąc w kolejce do odprawy celnej Stan przytulił się mocno do mnie. Ja mu się odwdzięczyłem. Przepuściliśmy kilka osób stojących w kolejce nadal wtuleni w siebie. Nie chciałem go wypuszczać z ramion. Było mi tak dobrze!

Wiele osób patrzyło się na nas. Jedni z podziwem inni z oburzeniem. Ale ja miałem to w bardzo głębokim poważaniu. Niech myślą i robią co chcą. Mam to gdzieś.

Stan jeszcze mocniej mnie przytulił , obdarował mnóstwem gorących pocałunków. Pomimo zaciśniętych mocno zębów nie wytrzymałem. Łzy samoistnie pokryły moją twarz. Po chwili i jego twarz stała się mokra. Mocno wtuleni w siebie staraliśmy się nawzajem odsunąć jak najdalej od siebie to co za moment i tak musiało się stać. Czas się na moment zatrzymał. Ludzie mijali nas w pośpiechu.

Przyjadę do Koszyc. - powiedziałem
Będę czekał na Ciebie – odpowiedział.

W końcu powiedziałem to na co tak bardzo czekał. Czego pragnął. Co wiedział ale nie usłyszał wcześniej.

Będę tak strasznie za Tobą tęsknić. Stałeś się Kimś bardzo ważnym w moim życiu. Pamiętaj o tym. - wypuściłem go z objęć. Nasze dłonie jeszcze przez moment się ściskały, ale po chwili i On puścił. Odwróciłem twarz. Nie mogłem mu spojrzeć w oczy. To tak bardzo, tak cholernie bolało.

Następne 45 minut starałem się dojść do siebie w kiblu. Nie było to łatwe.

Wracałem do Sheffield jak obłąkany. Ludzie mnie potrącali, ale ja nie zwracałem na to najmniejszej uwagi. Nic nie miało znaczenia. Niech się dzieje co ma się dziać. Tylko błagam! Odpierdolcie się wszyscy ode mnie! Zostawcie mnie w spokoju!

O 17-ej musiałem być w pracy, więc czasu też nie miałem za wiele. Pociąg na szczęście miałem za kilkanaście minut. Zdążyłem wypić kawę i wypalić papierosa po czym już musiałem biec na peron. Z okna pociągu widziałem odlatujące i lądujące samoloty. Czy w jednym z odlatujących jest Stan?

Kwadrans po 16-ej zjawiłem się w pracy. Już nie musiałem się spieszyć. Kolejna kawa. Kolejny papieros. I jeszcze jeden i jeszcze jeden. Wszyscy zauważyli że moja psyche nie jest w najlepszym stanie. Woleli zostawić mnie samego. Nawet Katie. Na jakiekolwiek zaczepki z ich strony odburkiwałem jedynie na odczepnego. Chciałem aby wszyscy zostawili mnie w świętym spokoju.

W pewnym momencie podszedł do mnie Reesche (General Manager – przyjaciel – gej) i poprosił abyśmy poszli do biura. Nie miałem ochoty na jakiekolwiek tłumaczenia mojego stanu. Na szczęście nie musiałem nic tłumaczyć. Reesche po prostu objął mnie mocno i powiedział abym ten wieczór wziął sobie wolne i abym niczym się nie przejmował. Nie byłem w stanie wypuścić Go z objęć. Zacząłem ryczeć jak małe dziecko. Bełkotałem coś sobie pod nosem. Coś co było niezrozumiałe nawet dla mnie nie wspominając o Reesche'm. Pół godziny później byłem w taksówce prosto do domu. Prosto do łóżka.

Wchodząc do domu otrzymałem SMS'a. To Stan.

Mówiłem poważnie! xxx

Patrzyłem się w ekran telefonu jak obłąkany. Nie odpisałem od razu. Byłem wykończony, psychicznie i fizycznie. Marzyłem o jednym. Łóżko. Z telefonem w dłoni. W ubraniu i butach poszedłem do sypialni. Położyłem się, zwinąłem w kłębek i odpisałem:

Ja również! Chyba bardziej niż Ci się może wydawać! Ja już tęsknię! Xoxo

Wtulony w pościel w której kilkanaście godzin temu spał Stan, czując jego zapach na poduszce, z telefonem ściśniętym mocno w dłoni, zasnąłem.

Brak komentarzy: