10 lat temu
wtorek, 30 września 2008
Ten tego ten.. o wszystkim i o niczym
Powinienem zacząć chyba przede wszystkim od spraw bieżących? Ok!
Zatem informuję wszem i wobec, że od dzisiaj jestem studentem Hallam Sheffield University na wydziałach : Filologia angielska, Hebraistyka oraz Iberystyka. Zajęcia zaczynam w środę 1-ego października.
Z jednej strony jestem podniecony i zadowolony z tego faktu, z drugiej zaś zastanawiam się jak pogodzić wszystkie obowiązki. Pożyjemy – zobaczymy ;)
Stan zrezygnował z pracy. Po prostu wyszedł któregoś dnia mega wkurwiony na James'a (mojego zmiennika) i tyle Go było widać. Ja się wkurwiłem na Stana, że nie potrafi pohamować swoich emocji i zachowań. Widzieliśmy się raz od tamtej pory. Stan żałuje i chciałby wrócić, ale polityka mojej firmy zakłada, że jeśli ją opuszczasz w taki sposób to na zawsze. Nie mam wpływu na to. Ale za głupotę trzeba płacić. Jest mi żal i szkoda, ale nic nie poradzę.
Kolacja z Liam'em była porażką. I pomimo świec, dobrego wina, świetnie przyrządzonej kolacji i wieloma romantycznymi filmami na DVD Temu nie podobało się, że mam uczucia i potrafię płakać na filmach. Tak! Do kurwy nędzy! Potrafię i robię to jeśli mam na to ochotę. Przepraszać nie będę! Po kolejnych docinkach z Jego strony – zwłaszcza na filmie pt: PS. I love you! - poprosiłem aby wracał do siebie. Tego wieczora nie pamiętam jak trafiłem do swojego łóżka. Czyżby wina było za mało? Bywa i tak :)
Zagadał do mnie na GG „R” - rozstają się z Jarkiem. To znaczy Jarek rozstaje się z nim. Nie wiem skąd miał do mnie namiary ale gadało się nam tak jakbyśmy się znali osobiście. Fajny facet. Świetny kumpel. Czyżby Jarek opowiadał Mu o mnie? Z tego co wywnioskowałem z wielogodzinnej rozmowy na GG tak właśnie było. Cieszy mnie to. Nie cieszy fakt, że się rozstają. Staram się zrozumieć Jarka, Jego sposób myślenia, podejścia do innych... ale nie potrafię. Pomimo tego wszystkiego szanuję Jego decyzję. Jedynie On sam wie co jest dla Niego najlepsze.
Ostatnia rozmowa z Jarkiem była co najmniej dziwna. Wydaje mi się, że musi odpocząć, odsapnąć. Przespać, przeczekać i przemyśleć wiele spraw. Uspokoić się i dojść do siebie. Tak bardzo chciałbym ponownie zobaczyć uśmiech na Jego twarzy.
A tak naprawdę chciałbym zobaczyć uśmiech na twarzy Jarka i „R” - razem - tak jak na jednej fotce, którą dostałem od „R”.
Wydaje mi się, ze obaj zasługują na szczęście. Na szczęście bycia razem. Nie! Nie wydaje mi się! Ja to wiem!
Jarek ponoć skasował linka do mojego bloga.... ale ja wiem, że zna go na pamięć. I, że za moment to przeczyta. I dobrze! Wszelkie próby ucieczki od uczuć, od osób które coś do Niego czują i tak spalą na panewce. Nawet nie „coś” - po prostu kochają Go całym sobą! I kochają Go za wszystko! Może nadejdzie taki dzień kiedy to zrozumie?
I choć miłość ma wiele imion, to ta pomiędzy Jarkiem i „R” wydaje mi się wyjątkowa! Nie można tego zaprzepaścić... zwłaszcza od tak sobie.
W sobotę, ponownie wybyłem w miasto. I ponownie utarte szlaki. Affinity, The Quarter, Dempsey's. W tym ostatnim spiłem się maxymalnie i nie bardzo wiedziałem co się w okół mnie dzieje.
Zanim jednak w ogóle gdziekolwiek wyszedłem obdzwoniłem blisko 30 osób. NIKT nie miał dla mnie czasu.
- Fuck them all! - to jedyna myśl jaka przyszła mi do głowy. - Kto lepiej niż ja sam poradzi sobie ze znalezieniem nowych kontaktów i znajomości? Nikt.
Z takowym nastawieniem wybyłem w miasto. I o ile Affinity i The Quarter jeszcze pamietam o tyle Dempsey's jakoś uleciał mi z pamięci... Jak to się mogło stać? Aż zachodzę w głowę? :P
Jednak jest co pamiętam pomiędzy The Quarter i Dempsey's. A mianowicie, że włączył mi się agresor idąc do ostatniego klubu. Jakieś polskie obwiesie widząc mnie idącego w kierunku klubu krzyknęli :
- Zobacz! Jaka ciota!
Nie pozostałem im dłużny.
- A nawet jeśli ciota? To co? Macie problem? - kopary opadły im do ziemi. Nie spodziewali się, że ktoś to zrozumie, a tu uups! - Bo jeśli macie to za 5 minut może tu być kolejne 30 ciot i tak wam wpierdolą, że zapomnicie jak się nazywacie. Życzycie sobie tego? Czy też wolicie problemy z policją? Bo i ta za to co powiedzieliście przykurwi wam 72 godziny w pierdlu. Przeprosicie czy wolicie problemy?
Kolesie nadal nie wiedzieli co powiedzieć. Ale w końcu dotarło do nich, że mogą mieć problemy. Przeprosili. Podali dłoń. Mój agresor wrócił w stan spoczynku a torebka na ramię.
Kocham ten kraj właśnie za to. W Polsce to ja musiałbym się tłumaczyć i przepraszać. O ile na tym by się skończyło?! Tu jest inaczej. Tu jest NORMALNIE!.
O 3-ej nad ranem byłem już tak wstawiony, że postanowiłem wracać do domu. Jednakże nie mogłem sobie odmówić najwspanialszego fast fooda o tej porze i w tej części Sheffield. Oczywiście udałem się do tego przybytku w którym nota bene pracuje jeden koleś który dwukrotnie mnie porządnie wyruchał w bramie. Do tej pory nie wiem jak ma na imię. Ale ruchał fajnie :) W imię jakiegoś Allaha, Buddy czy cholera wie czego jeszcze, arabusy kochają pieprzyc w tyłek a ja kocham fakt, że oni kochają pieprzyć w tyłek. Sami nadstawiają własne bardzo rzadko. Nie szkodzi :P
Po kebabie udałem się ponownie w stronę Dempsey's, gdyż tam najlepiej złapać taxi. No i znowu ktoś się do mnie doczepił. James – koleś absolutnie nie w moim typie – ale byłem tak wstawiony, że było mi wszystko jedno, zapytał jedynie dokąd jedziemy. Gdy w końcu udało mi się wybełkotać adres, taksówkarz ruszył a James dostawił się do mnie. Dziś, 3 dni później, aż dziw mnie bierze, że taksówkarz nie miał nic przeciwko, aby James obciągał mi w taxi ( to pamiętam!)
James prawdopodobnie przeruchał mnie na tyle dobrze, że udało mi się obudzić brata, który około 5-ej rano wstał i poprosił w – dajmy na to – delikatny sposób, abym zamknął ryja. Chyba musiało być mi dobrze? :P
Budzik zadzwonił o 10-ej – na 12-ą musiałem być w pracy. Zmęczony, z kacem gigantem otworzyłem jedno oko przekręcając głowę w jego kierunku
- O kurwa! Co ja nawyprawiałem? - przeszło mi przez głowę.
Miałem ochotę krzyczeć. To nie tak miało być. James obudził się chwilę potem i powiedział, że musi wracać do domu, bo żona go zabije.
- Mam nadzieję! - pomyślałem. - A jeśli potrzebuje pomocy.. niech da mi znać ;)
Jarku, wiesz.. Freddie miał rację, nie raz i nie dwa .. ale w tym przypadku się pomylił. Weź z Niego przykład. Miłość, uczucia, pragnienia.. nie odrzucaj tego! Nie odtrącaj!
Zatem informuję wszem i wobec, że od dzisiaj jestem studentem Hallam Sheffield University na wydziałach : Filologia angielska, Hebraistyka oraz Iberystyka. Zajęcia zaczynam w środę 1-ego października.
Z jednej strony jestem podniecony i zadowolony z tego faktu, z drugiej zaś zastanawiam się jak pogodzić wszystkie obowiązki. Pożyjemy – zobaczymy ;)
Stan zrezygnował z pracy. Po prostu wyszedł któregoś dnia mega wkurwiony na James'a (mojego zmiennika) i tyle Go było widać. Ja się wkurwiłem na Stana, że nie potrafi pohamować swoich emocji i zachowań. Widzieliśmy się raz od tamtej pory. Stan żałuje i chciałby wrócić, ale polityka mojej firmy zakłada, że jeśli ją opuszczasz w taki sposób to na zawsze. Nie mam wpływu na to. Ale za głupotę trzeba płacić. Jest mi żal i szkoda, ale nic nie poradzę.
Kolacja z Liam'em była porażką. I pomimo świec, dobrego wina, świetnie przyrządzonej kolacji i wieloma romantycznymi filmami na DVD Temu nie podobało się, że mam uczucia i potrafię płakać na filmach. Tak! Do kurwy nędzy! Potrafię i robię to jeśli mam na to ochotę. Przepraszać nie będę! Po kolejnych docinkach z Jego strony – zwłaszcza na filmie pt: PS. I love you! - poprosiłem aby wracał do siebie. Tego wieczora nie pamiętam jak trafiłem do swojego łóżka. Czyżby wina było za mało? Bywa i tak :)
Zagadał do mnie na GG „R” - rozstają się z Jarkiem. To znaczy Jarek rozstaje się z nim. Nie wiem skąd miał do mnie namiary ale gadało się nam tak jakbyśmy się znali osobiście. Fajny facet. Świetny kumpel. Czyżby Jarek opowiadał Mu o mnie? Z tego co wywnioskowałem z wielogodzinnej rozmowy na GG tak właśnie było. Cieszy mnie to. Nie cieszy fakt, że się rozstają. Staram się zrozumieć Jarka, Jego sposób myślenia, podejścia do innych... ale nie potrafię. Pomimo tego wszystkiego szanuję Jego decyzję. Jedynie On sam wie co jest dla Niego najlepsze.
Ostatnia rozmowa z Jarkiem była co najmniej dziwna. Wydaje mi się, że musi odpocząć, odsapnąć. Przespać, przeczekać i przemyśleć wiele spraw. Uspokoić się i dojść do siebie. Tak bardzo chciałbym ponownie zobaczyć uśmiech na Jego twarzy.
A tak naprawdę chciałbym zobaczyć uśmiech na twarzy Jarka i „R” - razem - tak jak na jednej fotce, którą dostałem od „R”.
Wydaje mi się, ze obaj zasługują na szczęście. Na szczęście bycia razem. Nie! Nie wydaje mi się! Ja to wiem!
Jarek ponoć skasował linka do mojego bloga.... ale ja wiem, że zna go na pamięć. I, że za moment to przeczyta. I dobrze! Wszelkie próby ucieczki od uczuć, od osób które coś do Niego czują i tak spalą na panewce. Nawet nie „coś” - po prostu kochają Go całym sobą! I kochają Go za wszystko! Może nadejdzie taki dzień kiedy to zrozumie?
I choć miłość ma wiele imion, to ta pomiędzy Jarkiem i „R” wydaje mi się wyjątkowa! Nie można tego zaprzepaścić... zwłaszcza od tak sobie.
W sobotę, ponownie wybyłem w miasto. I ponownie utarte szlaki. Affinity, The Quarter, Dempsey's. W tym ostatnim spiłem się maxymalnie i nie bardzo wiedziałem co się w okół mnie dzieje.
Zanim jednak w ogóle gdziekolwiek wyszedłem obdzwoniłem blisko 30 osób. NIKT nie miał dla mnie czasu.
- Fuck them all! - to jedyna myśl jaka przyszła mi do głowy. - Kto lepiej niż ja sam poradzi sobie ze znalezieniem nowych kontaktów i znajomości? Nikt.
Z takowym nastawieniem wybyłem w miasto. I o ile Affinity i The Quarter jeszcze pamietam o tyle Dempsey's jakoś uleciał mi z pamięci... Jak to się mogło stać? Aż zachodzę w głowę? :P
Jednak jest co pamiętam pomiędzy The Quarter i Dempsey's. A mianowicie, że włączył mi się agresor idąc do ostatniego klubu. Jakieś polskie obwiesie widząc mnie idącego w kierunku klubu krzyknęli :
- Zobacz! Jaka ciota!
Nie pozostałem im dłużny.
- A nawet jeśli ciota? To co? Macie problem? - kopary opadły im do ziemi. Nie spodziewali się, że ktoś to zrozumie, a tu uups! - Bo jeśli macie to za 5 minut może tu być kolejne 30 ciot i tak wam wpierdolą, że zapomnicie jak się nazywacie. Życzycie sobie tego? Czy też wolicie problemy z policją? Bo i ta za to co powiedzieliście przykurwi wam 72 godziny w pierdlu. Przeprosicie czy wolicie problemy?
Kolesie nadal nie wiedzieli co powiedzieć. Ale w końcu dotarło do nich, że mogą mieć problemy. Przeprosili. Podali dłoń. Mój agresor wrócił w stan spoczynku a torebka na ramię.
Kocham ten kraj właśnie za to. W Polsce to ja musiałbym się tłumaczyć i przepraszać. O ile na tym by się skończyło?! Tu jest inaczej. Tu jest NORMALNIE!.
O 3-ej nad ranem byłem już tak wstawiony, że postanowiłem wracać do domu. Jednakże nie mogłem sobie odmówić najwspanialszego fast fooda o tej porze i w tej części Sheffield. Oczywiście udałem się do tego przybytku w którym nota bene pracuje jeden koleś który dwukrotnie mnie porządnie wyruchał w bramie. Do tej pory nie wiem jak ma na imię. Ale ruchał fajnie :) W imię jakiegoś Allaha, Buddy czy cholera wie czego jeszcze, arabusy kochają pieprzyc w tyłek a ja kocham fakt, że oni kochają pieprzyć w tyłek. Sami nadstawiają własne bardzo rzadko. Nie szkodzi :P
Po kebabie udałem się ponownie w stronę Dempsey's, gdyż tam najlepiej złapać taxi. No i znowu ktoś się do mnie doczepił. James – koleś absolutnie nie w moim typie – ale byłem tak wstawiony, że było mi wszystko jedno, zapytał jedynie dokąd jedziemy. Gdy w końcu udało mi się wybełkotać adres, taksówkarz ruszył a James dostawił się do mnie. Dziś, 3 dni później, aż dziw mnie bierze, że taksówkarz nie miał nic przeciwko, aby James obciągał mi w taxi ( to pamiętam!)
James prawdopodobnie przeruchał mnie na tyle dobrze, że udało mi się obudzić brata, który około 5-ej rano wstał i poprosił w – dajmy na to – delikatny sposób, abym zamknął ryja. Chyba musiało być mi dobrze? :P
Budzik zadzwonił o 10-ej – na 12-ą musiałem być w pracy. Zmęczony, z kacem gigantem otworzyłem jedno oko przekręcając głowę w jego kierunku
- O kurwa! Co ja nawyprawiałem? - przeszło mi przez głowę.
Miałem ochotę krzyczeć. To nie tak miało być. James obudził się chwilę potem i powiedział, że musi wracać do domu, bo żona go zabije.
- Mam nadzieję! - pomyślałem. - A jeśli potrzebuje pomocy.. niech da mi znać ;)
Jarku, wiesz.. Freddie miał rację, nie raz i nie dwa .. ale w tym przypadku się pomylił. Weź z Niego przykład. Miłość, uczucia, pragnienia.. nie odrzucaj tego! Nie odtrącaj!
poniedziałek, 29 września 2008
czwartek, 25 września 2008
Archgeolodzy są wskazani!
Ostatnia sobota.
Czułem się tak jakoś nijako. Sam nie wiedziałem, czy chcę gdzieś wyjść, czy zostać w domu. Po kilku godzinach spędzonych przed ekranem monitora, nadrabiając zaległości po urlopowe, w końcu postanowiłem, że jednak wychodzę.
Taksówka i 15 minut później byłem już w pracy, gdzie znajomi i przyjaciele szykowali się do wyjścia na imprezy. Kilka drinków, kilka piw i ze stanu nijakiego zrobił się stan typowo imprezowy. Wszyscy pytali o mój urlop i pobyt w Polsce. Odpowiedziałem im jak czułem.
W UK jestem ponad pięć lat, przy czym dwa razy byłem w ojczyźnie... co najmniej o dwa za dużo. Nic mnie tam nie ciągnie. Nie tęsknię. A jeśli chce się zobaczyć z rodziną to sam bookuję im bilety na przylot do mnie.
Jeżeli jest coś lub ktoś za kim i za czym tęsknię to przyjaciele i znajomi. Na szczęście w dzisiejszych czasach nie ma problemu z wysłaniem SMS'a czy meila. Nie wspominając o Skype czy innych komunikatorach. I jeśli mam tylko ochotę to zawsze mogę się z Nimi zobaczyć, pogadać itp.
Trzy lata od mojej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Ba! Jest chyba nawet gorzej. Bieda i ubóstwo na każdym kroku, homofobia i totalny brak tolerancji, prawicowy rząd z przebłyskami, które i tak nic nie robią aby cokolwiek zmienić w tym kraju, M jak Magda, Plebania, Klan, Miodowe lata na Kiepskich skończywszy! Ja pierdole! Co za porażka!!! Ciągnie Ci się to niczym tasiemiec lub srajtaśma do dupy i jesteś szczęśliwy, że jakiś imbecyl (reżyser, scenarzysta) poruszył w końcu temat homoseksualizmu. A największą sensację wywołują celebrity popełniający coming out o których i tak od dawien dawna, wiadomo, że są gejami lub lesbijkami. Obłęd!
Ale jestem pod wrażeniem TV Puls – nie dość, że Simpsonowie to do tego Will & Grace. Wow!
Czy dożyję i doczekam czasów kiedy właśnie w mega katolickiej TV będzie można zobaczyć np.: L-word czy Queers as folk? Trzymam kciuki za to!
Znajomi i przyjaciele w końcu zdecydowali gdzie spędza tą noc, ja również. Jakoś nie miałem ochoty na ich towarzystwo. Nie miałem ochoty na żadne towarzystwo. Ulotniłem się szybciej niż przybyłem.
Od klubu do klubu, od baru do baru, przemierzałem utarte szlaki. Wszędzie ktoś znajomy. Trochę mnie to wkurza, że tak rzadko i sporadycznie można spotkać kogoś nowego. Affinity, The Quarter, Xes, IDentyty, aż w końcu Dempseys -największy burdel w Sheffield. A może nawet i w całym YorkShire? W tym ostatnim przeruchałem już chyba wszystko co się pojawiło i poruszyło...łącznie z DJ'em i jego kochankiem. Czy tej nocy będzie jakaś powtórka z rozrywki? Nie chcę! Potrzebuję jakiejś odmiany.
John, zobaczywszy mnie, odstawił decki i włączył autopilota i niczym roztrzęsiona ciota przyleciał do mnie w te pędy! Wymacał, wycałował i zaczął wypytywać co się ze mną działo jak mnie nie było.
Ja pierdole! Ja jestem przegięty, ale John bije mnie na głowę. Czasami mam wrażenie, że lubrykantu zamiast do dupy używa do nadgarstka. Bo ten ostatni chodzi mu wprost genialnie.
Udałem, że muszę się udać do toalety, w której jak zawsze można się dowiedzieć najnowszych newsów. Kto z kim? Gdzie? Jak? Dlaczego? Plotkary wprost kochają to miejsce, a dla rządnych sensacji kibel ten to prawdziwa mekka.
Mamy Oscary, Niedźwiadki, Fryderyki i cholera wie co jeszcze. Ja proponuję nagrodę „Strawberry Truskawkowe” dla najlepszej plotkary na świecie. Tutejsze, zawsze będą nominowane :P Nie zdążysz pierdnąć a już o tym będą gadać.
Stojąc nad umywalką, umyłem ręce już po raz siódmy, wysłuchując zaległości. Poza tym nie spieszyło mi się do John'a. Liczyłem, że ten, moja długą nieobecnością postanowi, że w końcu wróci za decki. Nie myliłem się. Unikałem go całą noc.
Ogólnie byłem jakiś opryskliwy, bezczelny i chamski do wszystkich. Chcąc kolejnego drinka strzelałem z palców na barmanów. Gdy któryś się przeginał i stawiał, ja się stawiałem i przeginałem bardziej. Na zasadzie: Nie podoba się? Tam są drzwi! Wypierdalać! Sam się obsłużę!
Po godzinie dali sobie spokój. Ja również. Zabawa w kotka i myszkę nikomu nie wyszła by w ostatecznym efekcie na dobre.
Za to jakiś gówniarz, pijany w 3 dekle i ledwo trzymający się na nogach, zamawiając colę przyległ do mnie i zaczął macać mnie po sutkach. Dodam, że byłem w przezroczystej czarnej koszuli i nie dało się nie zauważyć kolczyków w moich brodawkach, co nadal go nie tłumaczyło. Obczaiłem kolesia od góry do dołu i z powrotem po czym strzeliłem go w pysk z otwartej. Koleś zatoczył się. Próbował utrzymać równowagę, ale nie wiele to mu pomogło. Chwilę później leżał na glebie jak długi. Ludzie patrzyli na niego a on chyba wytrzeźwiał w tym momencie. Zrobił się purpurowy. Nie było chętnych aby pomóc mu wstać, więc sam podszedłem i podałem mu dłoń.
Gdy wstał usłyszałem: Przepraszam.
- Jeżeli jesteś pijany z własnej winy, to jesteś głupi, jeżeli ktoś Cię upił to również jesteś głupi. W każdym przypadku pamiętaj o konsekwencjach. - powiedziałem.- A następnym razem zapytaj, czy ktoś ma ochotę aby go macać. Bo tym razem skończyło się w naprawdę delikatny sposób. Pamiętaj o tym.
Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do toalety w której jak zawsze plotom końca nie było. Oczywiście wszystkie plotkarskie oczęta, zaraz po wejściu zwróciły się w moją stronę a temat nagle ucichł.
- A buu! - Wybuchłem
Nagle kibel zrobił się puściuteńki a cioty wybiegły z krzykiem. Uśmiałem się do łez. Te bojące się własnego cienia cioty- plotkary o mało co nie posikały się w koronkowe stringi :P Ubaw po pachy!
Kilka minut później wróciłem do baru, gdzie czekała na mnie tequilla. Bez zająknięcia wypiłem do dna i poprosiłem o piwo.
Uwielbiam złotą tequillę, ale jedynie z cynamonem i pomarańczą. Wersja z solą i cytryną odpada! Dlatego wolę już wypić ją bez niczego.
Stałem przy barze i sączyłem piwo, gdy nagle wszedł On. Po wcześniejszym zdarzeniu wokół mnie było pusto, co bynajmniej nie robiło mi żadnego problemu. Podszedł do baru obok mnie i zamówił browar. Rozejrzał się znudzonym wzrokiem po całej sali po czym się odwrócił do baru i kontynuował picie piwa.
Na oko, jakieś 28-29 lat, 185 cm wzrostu, bardzo krótko ostrzyżony, cera śniada i mega zarośnięte i włochate ręce. Wszystko to podkreślała śnieżnobiała koszulka oraz niebieskie oczy.
Zwariowałem! Wiedziałem już co chcę robić tej nocy!
Od spojrzenia do spojrzenia. Często ukrywanego. Od uśmiechu do uśmiechu aż w końcu do rozmowy.
Liam, bo tak ma na imię pochodzi z Irlandii. Jego akcent rozwalał mnie na maxa. Wielokrotnie prosiłem aby powtórzył co powiedział. Jemu się to chyba również podobało. Obaj mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów, pogadanka rozwinęła się w poważna rozmowę, a poważna rozmowa w dyskusję na temat archeologii, którą studiuje.
Nie mam zielonego pojęcia na temat archeologii, bo ta kojarzy mi się jedynie z dziecięcą łopatką, pędzelkiem i kapeluszem a'la safari.
Po godzinnym wykładzie z dziedziny grzebania w piasku, w końcu sam zaproponowałem, czy jedziemy do mnie.?
Nie jestem tu po to aby wysłuchiwać o rodzajach skamieniałości, glebach czy cholera wie czym jeszcze. Wiedziałem czego chcę tej nocy i zamierzam to zdobyć.
Wyszliśmy z klubu, złapaliśmy taxi ( o dziwo w mega szybkim tempie o tej porze) i już siedząc w niej, Liam zastanawiał się co dalej z tą nocą począć. W końcu podjął decyzję ( z delikatną moją pomocą), że jedziemy do mnie.
Gdy podałem taksówkarzowi adres, Liam jedynie spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Nie wiedziałem o co mu chodzi.
20 minut później byliśmy u mnie.
Szybki, wspólny prysznic i znaleźliśmy się w łóżku.
Miałem wielu facetów w tym wyrku. Ba! Bardzo wielu, ale Liam rozwalił mnie! On nie chciał od razu wejść we mnie. Chciał się pieścić i całować. Co też czynił z namiętnością.
Od razu przewrócił mnie na brzuch a ja czułem każdy jego pocałunek na plecach, karku, pośladkach, aż w końcu zszedł do stup.
Jego język pomiędzy moimi palcami u stup rozpierdolił mnie maxylanie. Myślałem, że oszaleje! On nie przestawał! Jego język znalazł się w końcu we mnie.
- A teraz rób ze mną co chcesz – prawie wykrzyczałem.
Jednakże Jemu się absolutnie nie spieszyło, odwrócił mnie na plecy i cała zabawa zaczęła się od początku. Szyja, sutki, sutki, sutki, sutki, sutki.... pępek.. ponownie stopy, aż w końcu wziął go do ust.
Kilka sekund później wystrzeliłem. To nie na moje siły. Dawno nikt się tak mną nie zajął.
Odwrócił mnie ponownie na brzuch, tym razem trzymając za włosy i praktycznie bez uprzedzenia wszedł we mnie.
Jeżeli tak wygląda śmierć, to ja chcę takiej śmierci co najmniej kilka razy dziennie.
Przez dłuższą chwilę byłem w raju i nie miałem zielonego pojęcia co się ze mną dzieje. Do momentu kiedy nie przewrócił mnie na bok i rznął mnie nadal od tyłu.
Starałem się dojść do siebie, ale łatwe to nie było. Liam ruchał mnie, i pomimo nie największych rozmiarów Jego kutasa, doprowadzał mnie do szaleństwa. To dziwne, że 30 centymetrów przeraża i robi dobrze i że podobnie jest z 24 centymetrami. ( skala na oko)
Czy rozmiar ma znaczenie? Chyba nie?! Liczy się technika, sposób, wykonanie. Liam miał to opanowane w jednym .. hmm .. paluszku.
3 godziny później i kilka orgazmów za nami, spoceni jak dzikie świnie, Liam powiedział, że musi wracać do domu. Zapytałem czy zamówić mu taxi. A ten się jedynie uśmiechnął.
- Mam dwa przystanki tramwajowe od Ciebie. - odpowiedział w końcu. - Idę na piechotę. Będę w domu za 10 minut. Zadzwonię!
Zadzwonił 15 minut później.
Jutro mamy wspólną kolacje.
Czułem się tak jakoś nijako. Sam nie wiedziałem, czy chcę gdzieś wyjść, czy zostać w domu. Po kilku godzinach spędzonych przed ekranem monitora, nadrabiając zaległości po urlopowe, w końcu postanowiłem, że jednak wychodzę.
Taksówka i 15 minut później byłem już w pracy, gdzie znajomi i przyjaciele szykowali się do wyjścia na imprezy. Kilka drinków, kilka piw i ze stanu nijakiego zrobił się stan typowo imprezowy. Wszyscy pytali o mój urlop i pobyt w Polsce. Odpowiedziałem im jak czułem.
W UK jestem ponad pięć lat, przy czym dwa razy byłem w ojczyźnie... co najmniej o dwa za dużo. Nic mnie tam nie ciągnie. Nie tęsknię. A jeśli chce się zobaczyć z rodziną to sam bookuję im bilety na przylot do mnie.
Jeżeli jest coś lub ktoś za kim i za czym tęsknię to przyjaciele i znajomi. Na szczęście w dzisiejszych czasach nie ma problemu z wysłaniem SMS'a czy meila. Nie wspominając o Skype czy innych komunikatorach. I jeśli mam tylko ochotę to zawsze mogę się z Nimi zobaczyć, pogadać itp.
Trzy lata od mojej ostatniej wizyty nic się nie zmieniło. Ba! Jest chyba nawet gorzej. Bieda i ubóstwo na każdym kroku, homofobia i totalny brak tolerancji, prawicowy rząd z przebłyskami, które i tak nic nie robią aby cokolwiek zmienić w tym kraju, M jak Magda, Plebania, Klan, Miodowe lata na Kiepskich skończywszy! Ja pierdole! Co za porażka!!! Ciągnie Ci się to niczym tasiemiec lub srajtaśma do dupy i jesteś szczęśliwy, że jakiś imbecyl (reżyser, scenarzysta) poruszył w końcu temat homoseksualizmu. A największą sensację wywołują celebrity popełniający coming out o których i tak od dawien dawna, wiadomo, że są gejami lub lesbijkami. Obłęd!
Ale jestem pod wrażeniem TV Puls – nie dość, że Simpsonowie to do tego Will & Grace. Wow!
Czy dożyję i doczekam czasów kiedy właśnie w mega katolickiej TV będzie można zobaczyć np.: L-word czy Queers as folk? Trzymam kciuki za to!
Znajomi i przyjaciele w końcu zdecydowali gdzie spędza tą noc, ja również. Jakoś nie miałem ochoty na ich towarzystwo. Nie miałem ochoty na żadne towarzystwo. Ulotniłem się szybciej niż przybyłem.
Od klubu do klubu, od baru do baru, przemierzałem utarte szlaki. Wszędzie ktoś znajomy. Trochę mnie to wkurza, że tak rzadko i sporadycznie można spotkać kogoś nowego. Affinity, The Quarter, Xes, IDentyty, aż w końcu Dempseys -największy burdel w Sheffield. A może nawet i w całym YorkShire? W tym ostatnim przeruchałem już chyba wszystko co się pojawiło i poruszyło...łącznie z DJ'em i jego kochankiem. Czy tej nocy będzie jakaś powtórka z rozrywki? Nie chcę! Potrzebuję jakiejś odmiany.
John, zobaczywszy mnie, odstawił decki i włączył autopilota i niczym roztrzęsiona ciota przyleciał do mnie w te pędy! Wymacał, wycałował i zaczął wypytywać co się ze mną działo jak mnie nie było.
Ja pierdole! Ja jestem przegięty, ale John bije mnie na głowę. Czasami mam wrażenie, że lubrykantu zamiast do dupy używa do nadgarstka. Bo ten ostatni chodzi mu wprost genialnie.
Udałem, że muszę się udać do toalety, w której jak zawsze można się dowiedzieć najnowszych newsów. Kto z kim? Gdzie? Jak? Dlaczego? Plotkary wprost kochają to miejsce, a dla rządnych sensacji kibel ten to prawdziwa mekka.
Mamy Oscary, Niedźwiadki, Fryderyki i cholera wie co jeszcze. Ja proponuję nagrodę „Strawberry Truskawkowe” dla najlepszej plotkary na świecie. Tutejsze, zawsze będą nominowane :P Nie zdążysz pierdnąć a już o tym będą gadać.
Stojąc nad umywalką, umyłem ręce już po raz siódmy, wysłuchując zaległości. Poza tym nie spieszyło mi się do John'a. Liczyłem, że ten, moja długą nieobecnością postanowi, że w końcu wróci za decki. Nie myliłem się. Unikałem go całą noc.
Ogólnie byłem jakiś opryskliwy, bezczelny i chamski do wszystkich. Chcąc kolejnego drinka strzelałem z palców na barmanów. Gdy któryś się przeginał i stawiał, ja się stawiałem i przeginałem bardziej. Na zasadzie: Nie podoba się? Tam są drzwi! Wypierdalać! Sam się obsłużę!
Po godzinie dali sobie spokój. Ja również. Zabawa w kotka i myszkę nikomu nie wyszła by w ostatecznym efekcie na dobre.
Za to jakiś gówniarz, pijany w 3 dekle i ledwo trzymający się na nogach, zamawiając colę przyległ do mnie i zaczął macać mnie po sutkach. Dodam, że byłem w przezroczystej czarnej koszuli i nie dało się nie zauważyć kolczyków w moich brodawkach, co nadal go nie tłumaczyło. Obczaiłem kolesia od góry do dołu i z powrotem po czym strzeliłem go w pysk z otwartej. Koleś zatoczył się. Próbował utrzymać równowagę, ale nie wiele to mu pomogło. Chwilę później leżał na glebie jak długi. Ludzie patrzyli na niego a on chyba wytrzeźwiał w tym momencie. Zrobił się purpurowy. Nie było chętnych aby pomóc mu wstać, więc sam podszedłem i podałem mu dłoń.
Gdy wstał usłyszałem: Przepraszam.
- Jeżeli jesteś pijany z własnej winy, to jesteś głupi, jeżeli ktoś Cię upił to również jesteś głupi. W każdym przypadku pamiętaj o konsekwencjach. - powiedziałem.- A następnym razem zapytaj, czy ktoś ma ochotę aby go macać. Bo tym razem skończyło się w naprawdę delikatny sposób. Pamiętaj o tym.
Odwróciłem się na pięcie i wróciłem do toalety w której jak zawsze plotom końca nie było. Oczywiście wszystkie plotkarskie oczęta, zaraz po wejściu zwróciły się w moją stronę a temat nagle ucichł.
- A buu! - Wybuchłem
Nagle kibel zrobił się puściuteńki a cioty wybiegły z krzykiem. Uśmiałem się do łez. Te bojące się własnego cienia cioty- plotkary o mało co nie posikały się w koronkowe stringi :P Ubaw po pachy!
Kilka minut później wróciłem do baru, gdzie czekała na mnie tequilla. Bez zająknięcia wypiłem do dna i poprosiłem o piwo.
Uwielbiam złotą tequillę, ale jedynie z cynamonem i pomarańczą. Wersja z solą i cytryną odpada! Dlatego wolę już wypić ją bez niczego.
Stałem przy barze i sączyłem piwo, gdy nagle wszedł On. Po wcześniejszym zdarzeniu wokół mnie było pusto, co bynajmniej nie robiło mi żadnego problemu. Podszedł do baru obok mnie i zamówił browar. Rozejrzał się znudzonym wzrokiem po całej sali po czym się odwrócił do baru i kontynuował picie piwa.
Na oko, jakieś 28-29 lat, 185 cm wzrostu, bardzo krótko ostrzyżony, cera śniada i mega zarośnięte i włochate ręce. Wszystko to podkreślała śnieżnobiała koszulka oraz niebieskie oczy.
Zwariowałem! Wiedziałem już co chcę robić tej nocy!
Od spojrzenia do spojrzenia. Często ukrywanego. Od uśmiechu do uśmiechu aż w końcu do rozmowy.
Liam, bo tak ma na imię pochodzi z Irlandii. Jego akcent rozwalał mnie na maxa. Wielokrotnie prosiłem aby powtórzył co powiedział. Jemu się to chyba również podobało. Obaj mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów, pogadanka rozwinęła się w poważna rozmowę, a poważna rozmowa w dyskusję na temat archeologii, którą studiuje.
Nie mam zielonego pojęcia na temat archeologii, bo ta kojarzy mi się jedynie z dziecięcą łopatką, pędzelkiem i kapeluszem a'la safari.
Po godzinnym wykładzie z dziedziny grzebania w piasku, w końcu sam zaproponowałem, czy jedziemy do mnie.?
Nie jestem tu po to aby wysłuchiwać o rodzajach skamieniałości, glebach czy cholera wie czym jeszcze. Wiedziałem czego chcę tej nocy i zamierzam to zdobyć.
Wyszliśmy z klubu, złapaliśmy taxi ( o dziwo w mega szybkim tempie o tej porze) i już siedząc w niej, Liam zastanawiał się co dalej z tą nocą począć. W końcu podjął decyzję ( z delikatną moją pomocą), że jedziemy do mnie.
Gdy podałem taksówkarzowi adres, Liam jedynie spojrzał na mnie i się uśmiechnął. Nie wiedziałem o co mu chodzi.
20 minut później byliśmy u mnie.
Szybki, wspólny prysznic i znaleźliśmy się w łóżku.
Miałem wielu facetów w tym wyrku. Ba! Bardzo wielu, ale Liam rozwalił mnie! On nie chciał od razu wejść we mnie. Chciał się pieścić i całować. Co też czynił z namiętnością.
Od razu przewrócił mnie na brzuch a ja czułem każdy jego pocałunek na plecach, karku, pośladkach, aż w końcu zszedł do stup.
Jego język pomiędzy moimi palcami u stup rozpierdolił mnie maxylanie. Myślałem, że oszaleje! On nie przestawał! Jego język znalazł się w końcu we mnie.
- A teraz rób ze mną co chcesz – prawie wykrzyczałem.
Jednakże Jemu się absolutnie nie spieszyło, odwrócił mnie na plecy i cała zabawa zaczęła się od początku. Szyja, sutki, sutki, sutki, sutki, sutki.... pępek.. ponownie stopy, aż w końcu wziął go do ust.
Kilka sekund później wystrzeliłem. To nie na moje siły. Dawno nikt się tak mną nie zajął.
Odwrócił mnie ponownie na brzuch, tym razem trzymając za włosy i praktycznie bez uprzedzenia wszedł we mnie.
Jeżeli tak wygląda śmierć, to ja chcę takiej śmierci co najmniej kilka razy dziennie.
Przez dłuższą chwilę byłem w raju i nie miałem zielonego pojęcia co się ze mną dzieje. Do momentu kiedy nie przewrócił mnie na bok i rznął mnie nadal od tyłu.
Starałem się dojść do siebie, ale łatwe to nie było. Liam ruchał mnie, i pomimo nie największych rozmiarów Jego kutasa, doprowadzał mnie do szaleństwa. To dziwne, że 30 centymetrów przeraża i robi dobrze i że podobnie jest z 24 centymetrami. ( skala na oko)
Czy rozmiar ma znaczenie? Chyba nie?! Liczy się technika, sposób, wykonanie. Liam miał to opanowane w jednym .. hmm .. paluszku.
3 godziny później i kilka orgazmów za nami, spoceni jak dzikie świnie, Liam powiedział, że musi wracać do domu. Zapytałem czy zamówić mu taxi. A ten się jedynie uśmiechnął.
- Mam dwa przystanki tramwajowe od Ciebie. - odpowiedział w końcu. - Idę na piechotę. Będę w domu za 10 minut. Zadzwonię!
Zadzwonił 15 minut później.
Jutro mamy wspólną kolacje.
wtorek, 23 września 2008
Najpierw zdjąłem koszulę, później trochę tańczyłem... czułem się jak...
Od kilku dni dostaję jakies dziwne telefony i SMS'y. Wszelkie moje próby dodzwonienia się do tej osoby kończą się fiaskiem. Nie bardzo wiem co mam na ten temat mysleć.
Poza tym, czuję się jako tak dziwnie. Nie jest źle, ale dobrze też nie. Po urlopie bardzo się wyciszyłem, co zauważyli wszyscy moi znajomi i przyjaciele. Powiedział bym, że nawet zamknąłem się w sobie. Chyba było mi tego potrzeba.
Poza tym, czuję się jako tak dziwnie. Nie jest źle, ale dobrze też nie. Po urlopie bardzo się wyciszyłem, co zauważyli wszyscy moi znajomi i przyjaciele. Powiedział bym, że nawet zamknąłem się w sobie. Chyba było mi tego potrzeba.
Nie wolno!!!!!!
Czy kiedykolwiek , byliście pewni, że jesteście w stanie postawić na szali swoje własne życie? Życie w imię miłości, przyjaźni? Pewni w 100%? Czy Wasze związki ( krótsze- lub przede wszystkim te trwalsze ) kiedykolwiek graniczyły z cudem oddania swojego własnego życia w imię miłości lub przyjaźni? Czy gdyby okazało się, że Wasz facet/kobieta jest zakażony/zakażona to nadal byście byli razem? Jeśli już bylibyście to czy było by to z miłości czy z litości?
Jeśli w większości przypadków odpowiedź brzmi: Nie! Podpowiadam, nie wiele wiecie na temat życia i miłości. A zwłaszcza miłości. Choć ta ostatnia ma wiele imion i nie musi się kończyć w wyrku. Zatem poprzestańmy na miłości przyjacielskiej.
Znam Go od ponad roku. Osobiście od kilku tygodni. Zawrócił mi w głowie. Na tyle, że idzie zwariować. Na tyle, że nie mogę przestać o Nim myśleć.
Cały On!
Praktycznie od początku naszej znajomości wiedziałem, że jest chory. Nic to jednak nie zmieniło w naszych kontaktach. Wręcz przeciwnie. Mam wielu znajomych, kolegów i koleżanek, przyjaciół i przyjaciółek, którzy są chorzy. Jednakże On jest inny. Jest kimś bardzo ważnym dla mnie. Jest kimś ważnym w moim życiu. Bardzo ważnym!
Z każdą inną osobą obchodzę się jak z jajkiem.... z Nim nie! Mówię i piszę Mu co myślę. Jeśli mam Go za coś zjebać to Go zjebie. Jeśli jest coś co zasługuje na moją uwagę, On o tym wie.
Rzadko się modlę, rzadko o coś proszę, a jeśli już , to jest to spowodowane w imię jakiejś ekspansji. W imię czegoś bardzo ważnego lub kogoś ważnego dla mnie. Egoizm? Może?! Jako jeden z niewielu widział moje łzy, jeśli nie to może lepiej?
Napisał mi w SMS'e, że nigdy nie był za granicą, a ja bym chciał pokazać Mu tak wiele. I Hiszpanię, którą tak doskonale znam i Francję, a zwłaszcza Paryż, i Włochy i Mediolan. Mało tego, chciałbym odkrywać resztę świata. Z Nim!
Czy wymagam od życia i od siebie samego aż tak wiele?
Panie J, bardzo długo zastanawiałem się jaki kawałek będzie najlepszy. Oddający mój stan, jednocześnie oddający stan ducha jak i naszej przyjaźni. Przyjaźni cudownej i wspaniałej! Naszej miłości bezgranicznej z mojej strony.

Nie wolno Ci się poddawać! Nie pozwolę Ci na to! Pamietaj o tym!
Jeśli w większości przypadków odpowiedź brzmi: Nie! Podpowiadam, nie wiele wiecie na temat życia i miłości. A zwłaszcza miłości. Choć ta ostatnia ma wiele imion i nie musi się kończyć w wyrku. Zatem poprzestańmy na miłości przyjacielskiej.
Znam Go od ponad roku. Osobiście od kilku tygodni. Zawrócił mi w głowie. Na tyle, że idzie zwariować. Na tyle, że nie mogę przestać o Nim myśleć.
Cały On!
Praktycznie od początku naszej znajomości wiedziałem, że jest chory. Nic to jednak nie zmieniło w naszych kontaktach. Wręcz przeciwnie. Mam wielu znajomych, kolegów i koleżanek, przyjaciół i przyjaciółek, którzy są chorzy. Jednakże On jest inny. Jest kimś bardzo ważnym dla mnie. Jest kimś ważnym w moim życiu. Bardzo ważnym!
Z każdą inną osobą obchodzę się jak z jajkiem.... z Nim nie! Mówię i piszę Mu co myślę. Jeśli mam Go za coś zjebać to Go zjebie. Jeśli jest coś co zasługuje na moją uwagę, On o tym wie.
Rzadko się modlę, rzadko o coś proszę, a jeśli już , to jest to spowodowane w imię jakiejś ekspansji. W imię czegoś bardzo ważnego lub kogoś ważnego dla mnie. Egoizm? Może?! Jako jeden z niewielu widział moje łzy, jeśli nie to może lepiej?
Napisał mi w SMS'e, że nigdy nie był za granicą, a ja bym chciał pokazać Mu tak wiele. I Hiszpanię, którą tak doskonale znam i Francję, a zwłaszcza Paryż, i Włochy i Mediolan. Mało tego, chciałbym odkrywać resztę świata. Z Nim!
Czy wymagam od życia i od siebie samego aż tak wiele?
Panie J, bardzo długo zastanawiałem się jaki kawałek będzie najlepszy. Oddający mój stan, jednocześnie oddający stan ducha jak i naszej przyjaźni. Przyjaźni cudownej i wspaniałej! Naszej miłości bezgranicznej z mojej strony.

Nie wolno Ci się poddawać! Nie pozwolę Ci na to! Pamietaj o tym!
poniedziałek, 22 września 2008
Donde vas?
Uwielbiam jak faceci jedzą mi z ręki – w dokładnym znaczeniu tego słowa :P Mało tego, ja sam uwielbiam jeść im z ręki :P
Podczas śniadania, przekomarzaliśmy się, czyje croissanty są lepsze. Wyszło na to, że zarówno Jego jak i moje są wprost idealne ;) Odpowiednia ilość dżemu, która w nieznaczny sposób pozostawała na palcach, ale, na tyle dużo aby było co z nich zlizywać, jedynie utwierdzała Nas w tym przekonaniu ;) Ja zjadłem Jego śniadanie, On moje. Po czym wspólnie oblizywaliśmy sobie paluszki – dajmy na to – nie specjalnie ubrudzone dżemikiem ;)
Po śniadaniu, Jose zapytał o moje plany na ten weekend.
Będąc w Madrycie nie wyobrażam sobie abym nie odwiedził El Rastro – jednego z największych bazarów w Hiszpanii, sceny ulicznej, dzielnicy dziwaków i oszołomów po tej stronie kontynentu! A jednocześnie punktu sztuki, wpływu innych kultur, miejsca spotkań półświatka, świrów wszelakich, ulicznych opryszków i drobnych złodziejaszków i tak na prawdę nie dostępnego dla przeciętnego szaraka na pierwszy rzut oka. Bo dla tych ostatnich to po prostu bazar! Dla tych wszystkich, którzy znają El Rastro to miejsce jest mekką. Jedyne i nie powtarzalne. Dla mnie również!
Będąc w Madrycie, nie wyobrażam sobie nie odwiedzenia jednego z najwspanialszych „Wermut Bar'u” w gejowskiej dzielnicy Madrytu - Chueca. Niby najczęściej odwiedzane przeze mnie miejsce , ale tak na prawdę nadal nie odkryte. Miejsce magiczne. Jedyne w swoim rodzaju. Blisko 50 klubów, barów i lokali branżowych na kilku ulicach. Każde inne. Każde z inną muzyką. Każde z inną klientelą.
Po 15-u minutach spaceru z Puerta del Sol znaleźliśmy się w końcu na Chueca. Byłem w stanie paść na kolana i ucałować to miejsce. Czułem się jak w domu. A raczej jak w dawno nie odwiedzanym domu. Na swoich śmieciach.
Nie przeszkadzało mi, że jak zawsze jakieś dzieciaki sprzedają haszysz, męskie prostytutki swoje ciało a nachalni tatuatorzy namawiają na odwieczny znaczek na ciele. I wszystko w cenie nie wyższej niż 10 euro! Nie skorzystam z niczego! Nie dziś! Może kiedyś?
Zapowiadało się tak nie winie. Mieliśmy iść jedynie na wermut. Skoczyć – na dosłownie – 5 minut do klubu i wracać.... Tiaaaaaa... O 6-ej nad ranem, Jose, starał się doprowadzić moje zwłoki do porządku a ja Jego. Nie pamiętam jak znaleźliśmy się w taksówce, a później w domu. Jedyne co pamiętam , to to, że Jose tej nocy rżnął mnie bez opamiętania, a ja nie miałem nic przeciwko.
Nie spałem tej nocy. Jose również. Ponownie pieprzyliśmy się jak króliki. O 10:30 pojechaliśmy na El Rastro , ale w moim stanie – bardzo mocno wskazujący (nadal!) - nawet flamenco w wykonaniu Drag Queeny nie zrobiło wrażenia.
O 14-ej byliśmy u rodziców Jose. Śniadanie graniczące z obiadem jak zawsze przeciągało się w nieskończoność... Jak zawsze milion pytań i zero odpowiedzi...Maria i Antonio zwariowali do końca. Wino, własnej, domowej roboty dwukrotnie przekraczało wszelkie celne i graniczne limity. Udało się. Nikt się nie przyczepił przy odprawie. Jose, z którym zabawiałem się podczas podróży na lotnisko nie wydawał się jakiś smutny. Czyżby Jego przygoda była na tyle znacząca, że zszedłem na drugi plan?
Cóż.... sam święty nie jestem...
Tymczasem delektuję się winem Antonio. Humor mam jakiś taki .... dziwny. A do samej Hiszpanii wracam szybciej niż mogło by mi się zdawać. I choć przyjaciele, przestrzegają mnie, że wrócę z niej przygnębiony i w nie najlepszym nastroju to i tak planów swoich nie zmienię.
Podczas śniadania, przekomarzaliśmy się, czyje croissanty są lepsze. Wyszło na to, że zarówno Jego jak i moje są wprost idealne ;) Odpowiednia ilość dżemu, która w nieznaczny sposób pozostawała na palcach, ale, na tyle dużo aby było co z nich zlizywać, jedynie utwierdzała Nas w tym przekonaniu ;) Ja zjadłem Jego śniadanie, On moje. Po czym wspólnie oblizywaliśmy sobie paluszki – dajmy na to – nie specjalnie ubrudzone dżemikiem ;)
Po śniadaniu, Jose zapytał o moje plany na ten weekend.
Będąc w Madrycie nie wyobrażam sobie abym nie odwiedził El Rastro – jednego z największych bazarów w Hiszpanii, sceny ulicznej, dzielnicy dziwaków i oszołomów po tej stronie kontynentu! A jednocześnie punktu sztuki, wpływu innych kultur, miejsca spotkań półświatka, świrów wszelakich, ulicznych opryszków i drobnych złodziejaszków i tak na prawdę nie dostępnego dla przeciętnego szaraka na pierwszy rzut oka. Bo dla tych ostatnich to po prostu bazar! Dla tych wszystkich, którzy znają El Rastro to miejsce jest mekką. Jedyne i nie powtarzalne. Dla mnie również!
Będąc w Madrycie, nie wyobrażam sobie nie odwiedzenia jednego z najwspanialszych „Wermut Bar'u” w gejowskiej dzielnicy Madrytu - Chueca. Niby najczęściej odwiedzane przeze mnie miejsce , ale tak na prawdę nadal nie odkryte. Miejsce magiczne. Jedyne w swoim rodzaju. Blisko 50 klubów, barów i lokali branżowych na kilku ulicach. Każde inne. Każde z inną muzyką. Każde z inną klientelą.
Po 15-u minutach spaceru z Puerta del Sol znaleźliśmy się w końcu na Chueca. Byłem w stanie paść na kolana i ucałować to miejsce. Czułem się jak w domu. A raczej jak w dawno nie odwiedzanym domu. Na swoich śmieciach.
Nie przeszkadzało mi, że jak zawsze jakieś dzieciaki sprzedają haszysz, męskie prostytutki swoje ciało a nachalni tatuatorzy namawiają na odwieczny znaczek na ciele. I wszystko w cenie nie wyższej niż 10 euro! Nie skorzystam z niczego! Nie dziś! Może kiedyś?
Zapowiadało się tak nie winie. Mieliśmy iść jedynie na wermut. Skoczyć – na dosłownie – 5 minut do klubu i wracać.... Tiaaaaaa... O 6-ej nad ranem, Jose, starał się doprowadzić moje zwłoki do porządku a ja Jego. Nie pamiętam jak znaleźliśmy się w taksówce, a później w domu. Jedyne co pamiętam , to to, że Jose tej nocy rżnął mnie bez opamiętania, a ja nie miałem nic przeciwko.
Nie spałem tej nocy. Jose również. Ponownie pieprzyliśmy się jak króliki. O 10:30 pojechaliśmy na El Rastro , ale w moim stanie – bardzo mocno wskazujący (nadal!) - nawet flamenco w wykonaniu Drag Queeny nie zrobiło wrażenia.
O 14-ej byliśmy u rodziców Jose. Śniadanie graniczące z obiadem jak zawsze przeciągało się w nieskończoność... Jak zawsze milion pytań i zero odpowiedzi...Maria i Antonio zwariowali do końca. Wino, własnej, domowej roboty dwukrotnie przekraczało wszelkie celne i graniczne limity. Udało się. Nikt się nie przyczepił przy odprawie. Jose, z którym zabawiałem się podczas podróży na lotnisko nie wydawał się jakiś smutny. Czyżby Jego przygoda była na tyle znacząca, że zszedłem na drugi plan?
Cóż.... sam święty nie jestem...
Tymczasem delektuję się winem Antonio. Humor mam jakiś taki .... dziwny. A do samej Hiszpanii wracam szybciej niż mogło by mi się zdawać. I choć przyjaciele, przestrzegają mnie, że wrócę z niej przygnębiony i w nie najlepszym nastroju to i tak planów swoich nie zmienię.
środa, 17 września 2008
?DÓNDE VAS TAN SOLO Y TAN TARDE? QUE NO TE ACUERDAS DE NADIE, CUANDO VAS CERRAO, SOLITO POR LA CALLE, ?DÓNDE VAS? ?DÓNDE VAS?
Wkurza mnie moja własna niemoc. Brak zdecydowania. Ponoć lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, ale ja chcę i gołębia i wróbla. Jak jestem z jednym to myślę o drugim, jak jestem z tym drugim to nie sposób pozbyć się myśli o tym pierwszym. I tak w kółko.
W piątek po południu miałem lot do Madrytu. Dwie i pół godziny męczarni. Jak uwielbiam latać tak tym razem myślałem, że coś mnie strzeli. Z jednej strony bachor. Z drugiej strony bachor i na zmianę dawali czadu wydzierając japy ile wlezie. Nawet słuchawki na moich uszach nie pomagały.
Na szczęście było na co popatrzeć w samolocie. Steward imieniem Steve (przynajmniej tak wynikało z plakietki przypiętej do jego koszuli) jakoś nie miał nic przeciwko, gdy mrugnąłem do niego oczko w momencie kiedy podawał mi kawę. Wręcz przeciwnie. Odwzajemnił się tym samym. Przy toalecie zmierzyłem go dokładnie od góry do dołu i uśmiechnąłem się do niego w sposób wręcz pruderyjny i ponownie puściłem oczko. Chyba trochę się zaczerwienił na twarzy, ale nie przeszkadzało mu to aby później latać koło mnie jak bym był złotym jajkiem. Zaczepianie ludzi to moja specjalność. W tym jestem na prawdę dobry. O ile część pasażerów nie robiła na mnie większego wrażenia o tyle załoga samolotu jak najbardziej ;)
Lot się ciągnął w nieskończoność. Bachory darły japę nadal. Steve latał koło mnie i co chwila pytał czy czegoś nie potrzebuję. A ja potrzebowałem jedynie świętego spokoju.
W końcu wylądowaliśmy. Barajas. Lotnisko w Manchesterze może się schować. Jest malusieńkie w porównaniu do tego. Od mojej ostatniej wizyty tj. w maju, niewiele się zmieniło. Jak można było zabłądzić tak nadal można ;)
Odprawa i znalezienie bagażu nastąpiło nadzwyczaj szybko. Jose już na mnie czekał. Zostawiłem wszystko i podbiegłem do Niego rzucając mu się na szyję. Pocałował mnie tak mocno jak chyba nigdy wcześniej. Popatrzyłem w Jego oczy, ale on spuścił głowę. Nie pytałem o co chodzi. Będzie chciał to sam mi powie. Przytuliłem Go mocno i powiedziałem aby o nic się nie martwił. Że wszystko będzie dobrze. Staliśmy jeszcze jakąś chwilę wtuleni w siebie. Nic nie mówiliśmy. Wszelkie słowa były zbędne.
Dotarcie do samochodu zajęło nam blisko pół godziny.
-Dalej nie mogłeś zaparkować? - zapytałem z delikatną ironią.
-Spróbuj tu znaleźć jakiekolwiek wolne miejsce. - odpowiedział.
Byłem trochę zły. Może nie zły co podirytowany. Wrzeszczące bachory w samolocie. Dotarcie do samochodu. Jose ukrywający coś przede mną. Kurwa mać! Co jest grane?! To nie tak miało być!
Jose wiedział jak mnie rozwalić na łopatki. Gdy drzwi się zatrzasnęły za nami od razu włączył CD.
I rozwalił....
Usiadłem Mu na kolanach i zacząłem całować. Tak namiętnie i tak gorąco. Ponownie pragnąłem każdego kawałka Jego ciała. W tamtej chwili nic nie miało znaczenia... tylko On i ja. Chwilę później rozwalił mnie po raz drugi. Nie zdążyłem Go nawet porządnie dotknąć, gdy mokra plama na Jego spodniach przybierała w rozmiarach.
-Przepraszam. - powiedział.
-Nie masz za co przepraszać. To dla mnie najwspanialszy komplement. - odpowiedziałem.
W końcu zobaczyłem Jego uśmiech. Po raz pierwszy od przylotu. Za tym tak bardzo tęskniłem.
Jose chciał znaleźć toaletę aby się trochę ogarnąć, ale wybiłem Mu to z głowy. Wystarczająco dużo czasu spędziliśmy na lotnisku, a dotarcie do Jego domu to blisko godzinna podróż.
-Nie jedziemy jeszcze do mnie.- powiedział Jose. - Najpierw do rodziców. Nie wybaczyli by mi gdybym Cię do Nich nie zawiózł.
-Wiedziałem. - uśmiechnąłem się jedynie.
Ubóstwiam Marię i Antonio, rodziców Jose. Mimo podeszłego już wieku oboje są tacy.... normalni. Nie! Nie są normalni. Są nadzwyczajni. Ich podejście do życia, do innych osób, jest na wagę złota!
Maria stała cały czas w bramie wyczekując Nas. Gdy Nas zobaczyła skakała z radości jak nastolatka widząca swojego najukochańszego idola. Gdy w końcu Jose zatrzymał samochód na podjeździe a ja mogłem się wygramolić z niego, to Ta dopadła mnie. Myślałem, że mnie udusi. To było jedno z najwspanialszych „duszeń” w moim życiu. Nie chciałem wychodzić z Jej objęć.
-Mamo! Zostaw Go w spokoju! Jest po podróży i jest zmęczony! - wtrącił się Jose kilka minut później gdy Maria nadal nie wypuszczała mnie z objęć.
-Na pewno jesteś głodny. - podjęła temat Maria. - Coś zmizerniałeś. Ubyło Cię strasznie.
-Głodny co prawda jestem, ale ubytek mnie to moja własna zasługa. W końcu nie od parady przebiegałem kilkaset mil, starając się zrzucić zbędne kilogramy.
-Wyglądasz cudownie, ale kilka kilogramów więcej jeszcze nikomu nie zaszkodziły – odpowiedziała, udając się do kuchni.
Już wiedziałem, że ten wieczór należy do mega wyżery! Jose rozpalił grilla, Maria szalała w kuchni a ja dołożyłem do pieca rozpakowując zawartość swojego bagażu. Wiedziałem, że „wałówka” od mojej mamy, którą zabrałem z polski, a zwłaszcza pasztet i śliwki w occie domowej roboty powalą Ją z nóg. Nie myliłem się.
Wychodząc z kuchni do ogrodu Maria jedynie oblizała się i wytarła usta. Pasztetu jakimś dziwnym trafem ubyło.
Niech idzie Jej na zdrowie ;)
Kilka butelek wina i tuńczyka z grilla później zjawił się w końcu Antonio . Tym razem to ja rzuciłem się na Jego szyję. Na ratunek przyszedł ponownie Jose.
Rozmów i pogadanek końca nie było. Jak zawsze z Marią obgadywaliśmy Jose. Już się chyba do tego przyzwyczaił, bo nawet się nie czerwienił za bardzo. Co jedynie od czasu do czasu robił minę jak by się obraził, ale jeszcze szybciej mina ta ustępowała uśmiechowi.
Byłem już trochę zmęczony. Jose to zauważył i o 2-ej nad ranem zamówił taksówkę. Nie chciałem opuszczać tego miejsca, ale oczy same już mi się kleiły. Umówiliśmy się z rodzicami Jose na niedzielne śniadanie.
Przez kolejne 45 minut, które spędziliśmy w taksówce, Jose trzymał mnie mocno za rękę, ja położyłem głowę na Jego ramieniu. Było mi tak dobrze. Tak wspaniale. Zresztą jak zawsze, gdy jestem przy Nim. Musiałem chyba przysnąć, bo nawet nie wiedziałem, kiedy znaleźliśmy się na miejscu.
Ogród, jak zawsze zadbany. Nawet, można by powiedzieć, że z lekką przesadą. Jose miał problem z włożeniem klucza do dziurki. Po kilku minutach i wspólnych wysiłkach w końcu się udało. Centralnie z wejścia jest salon z wielkim stołem na 12 osób. Zawsze mnie zastanawiało, po co Jose taki wielki stół. Z salonu przechodzi się do kuchni w której jest kolejny wielki stół. (Czy to jakaś obsesja?). Następnie z kuchni można wyjść na tylni ogród i basen oraz garaż. Nie muszę chyba dodawać, że w ogrodzie stoi kolejny stół?
Jose latał jak opętany po całym domu.
-Jesteś głodny? Zjesz coś? - zapytał.
-Chyba żartujesz? Ja już się boję niedzielnego śniadania. Przecież wiesz doskonale, że Maria mnie nie wypuści jak z talerza wszystko nie zniknie. - uśmiechnąłem się do Niego.
-A może chcesz coś do picia? Jakiś drink? - ciągnął Jose.
Widziałem, że jest czymś zdenerwowany. Domowe wino Antonia krążyło w obiegu, ale poprosiłem o kolejną lampkę. Nalał mi wina a sam wziął szkocką.
Cały czas kręcił się z miejsca na miejsce. Przyglądałem się temu jakąś chwilę, aż w końcu nie wytrzymałem.
-Możesz usiąść? - zapytałem.
-Już. Jeszcze tylko...
-Nie! Zostaw wszystko. - nie dałem Mu dokończyć.
Usiadł obok mnie, ale wzrok nadal miał spuszczony. Wziąłem Jego twarz w swoje ręce i spojrzałem Mu głęboko w oczy.
-Co jest grane? - zapytałem
-Ja naprawdę nie wiedziałem co robię... To się po prostu stało.... Byłem pijany – wypalił jednym ciągiem Jose próbując się tłumaczyć.
-Ale co się stało? Powiesz mi wreszcie?
-No bo ja.. byłem z kimś.- wydusił w końcu z siebie.
Przytuliłem Go do siebie po czym ponownie spojrzałem Mu w oczy.
-Głuptasie! A Ty myślisz, że ja jestem święty? Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Mam nadzieję, że było fajnie i że Ci się podobało. - starałem się być naprawdę poważny, ale Jose rozwalił mnie na maxa. Zakryłem twarz dłońmi, udając bardzo poważnego, ale w pewnym momencie nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
-Jesteś wariat! Wiesz o tym? - zapytałem. - I takim Cię kocham.
Z Jose jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spadł cały ciężar. Wtulił się mocno we mnie i zaczął całować.
Zasnęliśmy w Jego sypialni przed 6-ą rano. Wcześniej kochaliśmy się – Nie! Nie można nazwać tego kochaniem się! To był dziki i wyuzdany sex! Rżnęliśmy się niczym króliki – na sofie w salonie, na schodach, w łazience, na przedpokoju, znowu w łazience, aż w końcu wylądowaliśmy w sypialni. Padłem z wycieńczenia. Jose zrobił mi jesień średniowiecza z dupy. Wtuliłem się w Niego i zasnąłem.
Obudziłem się przed 2-ą po południu. Łeb napierdalał. O dupie nie wspominam. Jose nie spał już od jakiegoś czasu, bo kawa była gotowa. Jak zawsze, nie zapomniał, jaką lubię. Zlazłem na dół do salonu a następnie do ogrodu. Jose wylegiwał się na leżaku przed basenem. Na stole w ogrodzie stała kawa, świeżutkie croissanty, dżem i duży dzbanek mleka. Czując się jak u siebie w domu od razu przylgnąłem do dzbanka z mlekiem. Gdy ubyła blisko połowa mleka poczułem ulgę. Dochodziłem do siebie. Zaczynałem rozpoznawać kolory i kształty. Jednakże, gdy skoczyłem do basenu odżyłem w stu procentach. Wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i usiadłem na dnie basenu. Zero jakichkolwiek dźwięków. Boska cisza. Kojąca moją psyche. Moje ciało. Moją udręczoną zbyt wieloma kieliszkami wina, duszę.
W pewnym momencie tę ciszę zburzył jakiś wielki hałas. Nie otwierałem oczu nadal, do momentu, gdy nie poczułem gorącego pocałunku na swoich ustach. Jose całował mnie namiętnie dzieląc się jednocześnie życiodajnym tlenem. Nadal się całując wypłynęliśmy na wierzch. Jose nie przestawał. A ja nie chciałem aby przestał. Podpłynęliśmy do schodków i tam przez kolejne kilkanaście minut Jose ruchał mnie jak przystało na prawdziwego ogiera. Gdy po raz drugi obaj doszliśmy do końca, padł na mnie i nie ruszał się przez dłuższą chwilę. Nadal był we mnie. Myślałem, że zwariuję.
W końcu wyszedł z basenu, podał mi dłoń, pomagając tym samym wyjść mnie również i owinął mnie ręcznikiem. Jakoś wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że jesteśmy zupełnie nadzy. Jose wycierał mnie, ja Jego. Byłem gotowy zjeść wspólne śniadanie.
W piątek po południu miałem lot do Madrytu. Dwie i pół godziny męczarni. Jak uwielbiam latać tak tym razem myślałem, że coś mnie strzeli. Z jednej strony bachor. Z drugiej strony bachor i na zmianę dawali czadu wydzierając japy ile wlezie. Nawet słuchawki na moich uszach nie pomagały.
Na szczęście było na co popatrzeć w samolocie. Steward imieniem Steve (przynajmniej tak wynikało z plakietki przypiętej do jego koszuli) jakoś nie miał nic przeciwko, gdy mrugnąłem do niego oczko w momencie kiedy podawał mi kawę. Wręcz przeciwnie. Odwzajemnił się tym samym. Przy toalecie zmierzyłem go dokładnie od góry do dołu i uśmiechnąłem się do niego w sposób wręcz pruderyjny i ponownie puściłem oczko. Chyba trochę się zaczerwienił na twarzy, ale nie przeszkadzało mu to aby później latać koło mnie jak bym był złotym jajkiem. Zaczepianie ludzi to moja specjalność. W tym jestem na prawdę dobry. O ile część pasażerów nie robiła na mnie większego wrażenia o tyle załoga samolotu jak najbardziej ;)
Lot się ciągnął w nieskończoność. Bachory darły japę nadal. Steve latał koło mnie i co chwila pytał czy czegoś nie potrzebuję. A ja potrzebowałem jedynie świętego spokoju.
W końcu wylądowaliśmy. Barajas. Lotnisko w Manchesterze może się schować. Jest malusieńkie w porównaniu do tego. Od mojej ostatniej wizyty tj. w maju, niewiele się zmieniło. Jak można było zabłądzić tak nadal można ;)
Odprawa i znalezienie bagażu nastąpiło nadzwyczaj szybko. Jose już na mnie czekał. Zostawiłem wszystko i podbiegłem do Niego rzucając mu się na szyję. Pocałował mnie tak mocno jak chyba nigdy wcześniej. Popatrzyłem w Jego oczy, ale on spuścił głowę. Nie pytałem o co chodzi. Będzie chciał to sam mi powie. Przytuliłem Go mocno i powiedziałem aby o nic się nie martwił. Że wszystko będzie dobrze. Staliśmy jeszcze jakąś chwilę wtuleni w siebie. Nic nie mówiliśmy. Wszelkie słowa były zbędne.
Dotarcie do samochodu zajęło nam blisko pół godziny.
-Dalej nie mogłeś zaparkować? - zapytałem z delikatną ironią.
-Spróbuj tu znaleźć jakiekolwiek wolne miejsce. - odpowiedział.
Byłem trochę zły. Może nie zły co podirytowany. Wrzeszczące bachory w samolocie. Dotarcie do samochodu. Jose ukrywający coś przede mną. Kurwa mać! Co jest grane?! To nie tak miało być!
Jose wiedział jak mnie rozwalić na łopatki. Gdy drzwi się zatrzasnęły za nami od razu włączył CD.
I rozwalił....
Usiadłem Mu na kolanach i zacząłem całować. Tak namiętnie i tak gorąco. Ponownie pragnąłem każdego kawałka Jego ciała. W tamtej chwili nic nie miało znaczenia... tylko On i ja. Chwilę później rozwalił mnie po raz drugi. Nie zdążyłem Go nawet porządnie dotknąć, gdy mokra plama na Jego spodniach przybierała w rozmiarach.
-Przepraszam. - powiedział.
-Nie masz za co przepraszać. To dla mnie najwspanialszy komplement. - odpowiedziałem.
W końcu zobaczyłem Jego uśmiech. Po raz pierwszy od przylotu. Za tym tak bardzo tęskniłem.
Jose chciał znaleźć toaletę aby się trochę ogarnąć, ale wybiłem Mu to z głowy. Wystarczająco dużo czasu spędziliśmy na lotnisku, a dotarcie do Jego domu to blisko godzinna podróż.
-Nie jedziemy jeszcze do mnie.- powiedział Jose. - Najpierw do rodziców. Nie wybaczyli by mi gdybym Cię do Nich nie zawiózł.
-Wiedziałem. - uśmiechnąłem się jedynie.
Ubóstwiam Marię i Antonio, rodziców Jose. Mimo podeszłego już wieku oboje są tacy.... normalni. Nie! Nie są normalni. Są nadzwyczajni. Ich podejście do życia, do innych osób, jest na wagę złota!
Maria stała cały czas w bramie wyczekując Nas. Gdy Nas zobaczyła skakała z radości jak nastolatka widząca swojego najukochańszego idola. Gdy w końcu Jose zatrzymał samochód na podjeździe a ja mogłem się wygramolić z niego, to Ta dopadła mnie. Myślałem, że mnie udusi. To było jedno z najwspanialszych „duszeń” w moim życiu. Nie chciałem wychodzić z Jej objęć.
-Mamo! Zostaw Go w spokoju! Jest po podróży i jest zmęczony! - wtrącił się Jose kilka minut później gdy Maria nadal nie wypuszczała mnie z objęć.
-Na pewno jesteś głodny. - podjęła temat Maria. - Coś zmizerniałeś. Ubyło Cię strasznie.
-Głodny co prawda jestem, ale ubytek mnie to moja własna zasługa. W końcu nie od parady przebiegałem kilkaset mil, starając się zrzucić zbędne kilogramy.
-Wyglądasz cudownie, ale kilka kilogramów więcej jeszcze nikomu nie zaszkodziły – odpowiedziała, udając się do kuchni.
Już wiedziałem, że ten wieczór należy do mega wyżery! Jose rozpalił grilla, Maria szalała w kuchni a ja dołożyłem do pieca rozpakowując zawartość swojego bagażu. Wiedziałem, że „wałówka” od mojej mamy, którą zabrałem z polski, a zwłaszcza pasztet i śliwki w occie domowej roboty powalą Ją z nóg. Nie myliłem się.
Wychodząc z kuchni do ogrodu Maria jedynie oblizała się i wytarła usta. Pasztetu jakimś dziwnym trafem ubyło.
Niech idzie Jej na zdrowie ;)
Kilka butelek wina i tuńczyka z grilla później zjawił się w końcu Antonio . Tym razem to ja rzuciłem się na Jego szyję. Na ratunek przyszedł ponownie Jose.
Rozmów i pogadanek końca nie było. Jak zawsze z Marią obgadywaliśmy Jose. Już się chyba do tego przyzwyczaił, bo nawet się nie czerwienił za bardzo. Co jedynie od czasu do czasu robił minę jak by się obraził, ale jeszcze szybciej mina ta ustępowała uśmiechowi.
Byłem już trochę zmęczony. Jose to zauważył i o 2-ej nad ranem zamówił taksówkę. Nie chciałem opuszczać tego miejsca, ale oczy same już mi się kleiły. Umówiliśmy się z rodzicami Jose na niedzielne śniadanie.
Przez kolejne 45 minut, które spędziliśmy w taksówce, Jose trzymał mnie mocno za rękę, ja położyłem głowę na Jego ramieniu. Było mi tak dobrze. Tak wspaniale. Zresztą jak zawsze, gdy jestem przy Nim. Musiałem chyba przysnąć, bo nawet nie wiedziałem, kiedy znaleźliśmy się na miejscu.
Ogród, jak zawsze zadbany. Nawet, można by powiedzieć, że z lekką przesadą. Jose miał problem z włożeniem klucza do dziurki. Po kilku minutach i wspólnych wysiłkach w końcu się udało. Centralnie z wejścia jest salon z wielkim stołem na 12 osób. Zawsze mnie zastanawiało, po co Jose taki wielki stół. Z salonu przechodzi się do kuchni w której jest kolejny wielki stół. (Czy to jakaś obsesja?). Następnie z kuchni można wyjść na tylni ogród i basen oraz garaż. Nie muszę chyba dodawać, że w ogrodzie stoi kolejny stół?
Jose latał jak opętany po całym domu.
-Jesteś głodny? Zjesz coś? - zapytał.
-Chyba żartujesz? Ja już się boję niedzielnego śniadania. Przecież wiesz doskonale, że Maria mnie nie wypuści jak z talerza wszystko nie zniknie. - uśmiechnąłem się do Niego.
-A może chcesz coś do picia? Jakiś drink? - ciągnął Jose.
Widziałem, że jest czymś zdenerwowany. Domowe wino Antonia krążyło w obiegu, ale poprosiłem o kolejną lampkę. Nalał mi wina a sam wziął szkocką.
Cały czas kręcił się z miejsca na miejsce. Przyglądałem się temu jakąś chwilę, aż w końcu nie wytrzymałem.
-Możesz usiąść? - zapytałem.
-Już. Jeszcze tylko...
-Nie! Zostaw wszystko. - nie dałem Mu dokończyć.
Usiadł obok mnie, ale wzrok nadal miał spuszczony. Wziąłem Jego twarz w swoje ręce i spojrzałem Mu głęboko w oczy.
-Co jest grane? - zapytałem
-Ja naprawdę nie wiedziałem co robię... To się po prostu stało.... Byłem pijany – wypalił jednym ciągiem Jose próbując się tłumaczyć.
-Ale co się stało? Powiesz mi wreszcie?
-No bo ja.. byłem z kimś.- wydusił w końcu z siebie.
Przytuliłem Go do siebie po czym ponownie spojrzałem Mu w oczy.
-Głuptasie! A Ty myślisz, że ja jestem święty? Nie musisz mi się z niczego tłumaczyć. Mam nadzieję, że było fajnie i że Ci się podobało. - starałem się być naprawdę poważny, ale Jose rozwalił mnie na maxa. Zakryłem twarz dłońmi, udając bardzo poważnego, ale w pewnym momencie nie wytrzymałem i parsknąłem śmiechem.
-Jesteś wariat! Wiesz o tym? - zapytałem. - I takim Cię kocham.
Z Jose jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki spadł cały ciężar. Wtulił się mocno we mnie i zaczął całować.
Zasnęliśmy w Jego sypialni przed 6-ą rano. Wcześniej kochaliśmy się – Nie! Nie można nazwać tego kochaniem się! To był dziki i wyuzdany sex! Rżnęliśmy się niczym króliki – na sofie w salonie, na schodach, w łazience, na przedpokoju, znowu w łazience, aż w końcu wylądowaliśmy w sypialni. Padłem z wycieńczenia. Jose zrobił mi jesień średniowiecza z dupy. Wtuliłem się w Niego i zasnąłem.
Obudziłem się przed 2-ą po południu. Łeb napierdalał. O dupie nie wspominam. Jose nie spał już od jakiegoś czasu, bo kawa była gotowa. Jak zawsze, nie zapomniał, jaką lubię. Zlazłem na dół do salonu a następnie do ogrodu. Jose wylegiwał się na leżaku przed basenem. Na stole w ogrodzie stała kawa, świeżutkie croissanty, dżem i duży dzbanek mleka. Czując się jak u siebie w domu od razu przylgnąłem do dzbanka z mlekiem. Gdy ubyła blisko połowa mleka poczułem ulgę. Dochodziłem do siebie. Zaczynałem rozpoznawać kolory i kształty. Jednakże, gdy skoczyłem do basenu odżyłem w stu procentach. Wziąłem głęboki oddech, zamknąłem oczy i usiadłem na dnie basenu. Zero jakichkolwiek dźwięków. Boska cisza. Kojąca moją psyche. Moje ciało. Moją udręczoną zbyt wieloma kieliszkami wina, duszę.
W pewnym momencie tę ciszę zburzył jakiś wielki hałas. Nie otwierałem oczu nadal, do momentu, gdy nie poczułem gorącego pocałunku na swoich ustach. Jose całował mnie namiętnie dzieląc się jednocześnie życiodajnym tlenem. Nadal się całując wypłynęliśmy na wierzch. Jose nie przestawał. A ja nie chciałem aby przestał. Podpłynęliśmy do schodków i tam przez kolejne kilkanaście minut Jose ruchał mnie jak przystało na prawdziwego ogiera. Gdy po raz drugi obaj doszliśmy do końca, padł na mnie i nie ruszał się przez dłuższą chwilę. Nadal był we mnie. Myślałem, że zwariuję.
W końcu wyszedł z basenu, podał mi dłoń, pomagając tym samym wyjść mnie również i owinął mnie ręcznikiem. Jakoś wcześniej nie zdawałem sobie sprawy z faktu, że jesteśmy zupełnie nadzy. Jose wycierał mnie, ja Jego. Byłem gotowy zjeść wspólne śniadanie.
poniedziałek, 15 września 2008
I co z tego?
Nie boję się!
Każdy Jego pocałunek jedynie wzmagał we mnie pożądanie, i choć obaj wiedzieliśmy jak może to się skończyć – zwłaszcza dla mnie – nie przestawaliśmy. Egoizm? Chora fantazja? Upośledzony fetysz? Nie!!!
Co z tego, że jest zakażony? Co z tego, że przez kolejne pół roku nie będę mieć pewności? Co z tego, to i tak nie ma znaczenia!
Ostatnia noc w Polsce była najwspanialszą, i nie zasłużyłem na to. Przyjaciele którzy się zjawili w umówionym miejscu, byli ważni. Ale On najważniejszy. Ani pusta sala taneczna, ani reszta towarzystwa nie była w stanie przebić się przez Niego. Nawet bez najmniejszego dźwięku DJ'a byłbym w stanie się w Niego wtulić i zapomnieć o całym świecie. I tańczyć, i tańczyć, i tańczyć z Nim. Zapomnieć o własnych marzeniach, bo wiem, że Jego są ważniejsze! Zapomnieć o wszystkim i o wszystkich. On jest najważniejszy!
Przez kilka dni zastanawiałem się czy w ogóle cokolwiek o tym napisać. Ale On jest dla mnie zbyt ważny abym mógł to pominąć.
Pamiętasz Nasz ostatni taniec? Pamiętasz rozmowę po wyjściu z klubu? Nawet teraz, gdy zamykam oczy widzę Cię i słyszę każde Twe słowo. Powiedziałeś, że Ci nie zależy! Nie zależy na nim. Sądzę, że jest wręcz przeciwnie. Zależy Ci na nim i chcesz zwrócić na siebie uwagę! I masz rację! Bo jesteś warty tej uwagi. Chcę dla Ciebie jak najlepiej. Może czasem przesadzam i przeginam, ale taki już jestem. Nie musisz zwracać uwagi na siebie w moim przypadku, bo jesteś w moim sercu. I tak pozostanie na zawsze!
Powiedz mi proszę, jedno, co jest Twoim największym pragnieniem? Co jest Twoim marzeniem? Jeśli tylko będę mógł to spełnię je. Spełnię, bo chciałbym ponownie zobaczyć uśmiech na Twojej twarzy.
Tak jak wtedy!
Każdy Jego pocałunek jedynie wzmagał we mnie pożądanie, i choć obaj wiedzieliśmy jak może to się skończyć – zwłaszcza dla mnie – nie przestawaliśmy. Egoizm? Chora fantazja? Upośledzony fetysz? Nie!!!
Co z tego, że jest zakażony? Co z tego, że przez kolejne pół roku nie będę mieć pewności? Co z tego, to i tak nie ma znaczenia!
Ostatnia noc w Polsce była najwspanialszą, i nie zasłużyłem na to. Przyjaciele którzy się zjawili w umówionym miejscu, byli ważni. Ale On najważniejszy. Ani pusta sala taneczna, ani reszta towarzystwa nie była w stanie przebić się przez Niego. Nawet bez najmniejszego dźwięku DJ'a byłbym w stanie się w Niego wtulić i zapomnieć o całym świecie. I tańczyć, i tańczyć, i tańczyć z Nim. Zapomnieć o własnych marzeniach, bo wiem, że Jego są ważniejsze! Zapomnieć o wszystkim i o wszystkich. On jest najważniejszy!
Przez kilka dni zastanawiałem się czy w ogóle cokolwiek o tym napisać. Ale On jest dla mnie zbyt ważny abym mógł to pominąć.
Pamiętasz Nasz ostatni taniec? Pamiętasz rozmowę po wyjściu z klubu? Nawet teraz, gdy zamykam oczy widzę Cię i słyszę każde Twe słowo. Powiedziałeś, że Ci nie zależy! Nie zależy na nim. Sądzę, że jest wręcz przeciwnie. Zależy Ci na nim i chcesz zwrócić na siebie uwagę! I masz rację! Bo jesteś warty tej uwagi. Chcę dla Ciebie jak najlepiej. Może czasem przesadzam i przeginam, ale taki już jestem. Nie musisz zwracać uwagi na siebie w moim przypadku, bo jesteś w moim sercu. I tak pozostanie na zawsze!
Powiedz mi proszę, jedno, co jest Twoim największym pragnieniem? Co jest Twoim marzeniem? Jeśli tylko będę mógł to spełnię je. Spełnię, bo chciałbym ponownie zobaczyć uśmiech na Twojej twarzy.
Tak jak wtedy!
wtorek, 9 września 2008
O dwóch takich co ukradły Smoka Wawelskiego
(Uwaga! Forma żeńska użyta nie bez przypadku!)
Sobota
Obudziłem się z kacem, przed 10-ą rano. A dokładniej to obudziła mnie mama, zbierając z podłogi wszystkie ciuchy i fatałaszki po ostatniej nocy.
-Dobrze się bawiłeś? - zapytała.
-Cudownie. Ale błagam! Nie tak głośno! Zaraz łeb mi rozerwie.
-Chcesz aspirynę?
-Aspirynę i bardzo mocną kawę. - odpowiedziałem.
Przyłożyłem głowę do poduszki. Tak strasznie nie chciało mi się wstawać. Gdy zamknąłem oczy nadal miałem przed sobą wczorajszą noc.
Kilka minut później, gdy kawa była gotowa, w końcu się podniosłem. Patrząc na jedno oko udałem się do łazienki, ogarnąć się jako-tako. W lusterko bałem się spojrzeć. Szybki, zimny prysznic, który na moment przyniósł ulgę, pozwolił mi zacząć myśleć. Dziś czekał mnie spęd rodzinny a później podróż do Krakowa.
Wszyscy wiedzieli, że muszę być dzisiaj w Krakowie, więc wspólny obiad – dla mnie śniadanie – był gotowy już na godzinę 13-ą. Zlazła się cała rodzina wypytując mnie o milion spraw, a ja jedynie błagałem w duchu: - Zostawcie mnie dziś w spokoju!
Udałem, że coś zjadłem i że muszę się już szykować do podróży. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy (tak mi się wtedy wydawało!) i wybyłem z domu. Skwar, który panował na zewnątrz, ściął mnie z nóg. Ukrop i kac nie idą ze sobą w parze.
-Taaxxi! - darłem się chwilę później. Nawet nie w głowie było mi, poruszanie się komunikacją miejską w taki upał. Już sobie wyobrażam te wszystkie „cuudowne” zapachy. Na samą myśl zrobiło mi się nie dobrze. A do tego czas mnie naglił.
15 minut później już byłem na Dworcu Centralnym. Nie miałem za wiele czasu. Pociąg odjeżdżał o 14:55 a była 14:45. Stanąłem w gigantycznej kolejce, ale jeszcze szybciej z niej wyszedłem.
-Kupię bilet w pociągu u konduktora. - pomyślałem.
Pociąg spóźnił się 10 minut. Ale to dobrze, bo mogłem zakupić sobie dużą ilość napoi i kawę. Gdy w końcu przyjechał i gdy w końcu udało mi się do niego wbić, odszukałem przedział dla palących. Znalazłem. Na cały skład pociągu czyli 12 wagonów było „AŻ” 3 przedziały w drugiej klasie, gdzie można było zapalić. Wydaje mi się, że nałogowi palacze są po prostu dyskryminowani. Nie bierze się ich potrzeb pod uwagę za cholerę. :P
W przedziale w którym usiadłem, nie było nawet jednej osoby na której można by było ewentualnie zawiesić oko.
(„Mężczyźni myślą o seksie co 28 sekund. Oczywiście heterycy. Geje myślą o tym co 9 sekund” (Queer as Folk, odc. 1) )
Założyłem słuchawki na uszy i próbowałem przetrwać kolejne trzy godziny w pociągu. Upał nie dawał za wygraną. Ale przeciąg w pociągu powodował, że dało się wytrzymać.
W Krakowie byłem tak naprawdę raz, gdy wraz z moim ex występowaliśmy u Drzyzgi w Rozmowach, ale i to się nie liczy, bo zarówno z dworca do studia jak i z powrotem była taksówka.
O 18-ej byłem na miejscu. Nie pojechałem tam bez przyczyny. Po wielu latach znajomości internetowej, tysiącach godzin wspólnie przegadanych, prześmianych i wypłakanych miałem w końcu osobiście poznać Kicię.
Kicia, Kicisława – dama, artystka prawie estradowa, śpiewaczka uliczna, sceniczna, klubowa, Broadway'owa, Bollywood'zka i Hollywood'zka, córka Humoru i Rozrywki, znawczyni zabawy w dobrym smaku o delikatnej nucie oralno-analnej. Krótko mówiąc Paweł ;)
Z Kicią znamy się.. hm.. od wieków... nie jestem pewien, ale chyba już pierwsza dziesięciolatka minęła. Poznaliśmy się na chat'e Gejowo, który, dawno dawno temu przeżywał mega oblężenie każdego wieczora i nocy. Dziś niestety umarł śmiercią naturalną. Niestety.
Wysiadłem z pociągu i rozglądałem się po całym peronie, ale Jej nie ma. Nigdzie. SMS. Odpowiedź. 10 minut później byłem już pod Bramą Floriańską, gdzie się umówiliśmy. Musiałem poczekać kolejne 10, ale w końcu to dama, i to nie byle jaka. A jak to damy mają w zwyczaju tak i Ta się spóźniła.
Poznałem Ją od razu. Udałem focha odwracając głowę. Ona również. Udawany foch przeszedł nam szybciej niż przyszedł. Uśmiechnęliśmy się do siebie i wpadliśmy sobie w ramiona.
I się zaczęło. Plotom i plotkom końca nie było. Dwie najbardziej przegięte cioty siedzące na ławeczce pod Bramą Floriańską. Widok z pewnością cudowny zarówno dla tubylców jak i turystów. Ale kto by się tym przejmował. Obie byłyśmy w szale. W cudownych nastrojach. Pogoda wspaniała. Nic, tylko zdobywać Kraków tego dnia!
Kicia zaproponowała, że idziemy coś przekąsić, bo cały dzień nic nie jadła czekając na mnie. Ja, co prawda głodna nie byłam ale poszliśmy do węgierskiej knajpy, zwiedzając jednocześnie najważniejszą część Krakowa – Rynek, i boczne uliczki. Zupa rybna była niczym niebo w gębie. Kićka wie gdzie się stołować. Sama zamówiła sobie placka po węgiersku. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, ale nie miała problemu aby zamówić danie używając formy żeńskiej. Cała Kicia. Siedziałyśmy i obgadywałyśmy wszystkich facetów, naszych ex, teraźniejszych. Gadałyśmy co w naszych życiach się dzieje, jakie mamy plany na przyszłość. O wszystkim.
Pomimo późnego wieczoru żar lał się z nieba, a z nas pot. Po wczesnej kolacji udałyśmy się ponownie w stronę Rynku. Kicia potrzebowała wyciągnąć gotówkę z bankomatu i wtedy przekonałem się po raz pierwszy, na własne oczy, jak bardzo Kicia jest zakręcona. A jest! Niczym domek ślimaka :P
Gdy w końcu udało się wypatrzyć odpowiedni bankomat, Ta zamiast podejść do bankomatu podeszła do budki telefonicznej i już miała wpychać kartę bankową do środka, gdy spojrzałem się na Nią z wymowna miną. Zajarzyła :) Uśmiałam się po pachy!
Kilka minut później już siedziałyśmy z piwem w ręku w jakimś ogródku piwnym na Rynku. W oddali słychać było Ewę Bem, która właśnie miała jakiś koncert. W międzyczasie wysłałam SMS'a do znajomego z Forum Gejowo, z którym miałam się spotkać. Umówiliśmy się około 9-ej w Labiryncie, który okazał się być Ciemnią. Nie spiesząc się, sączyłyśmy kolejne piwo z Kicią obgadując wszystkich w około.
Przed 9-tą zebrałyśmy swoje szanowne cztery litery i spacerkiem poszłyśmy w kierunku Ciemni. Byłam święcie przekonana, że to klub. Owszem to klub, ale z troszkę innymi przyjemnościami niż parkiet, DJ i dobre oświetlenie – bo tego ostatniego właściwie nie było :P
Barmana pokochałam od pierwszego wejrzenia. 100% mój typ.
-O kochaniutki! Ty to mógłbyś ze mną zrobić co zechcesz – pomyślałam i oddając torebkę do szatni mrugnęłam do niego oczkiem. On odwzajemnił się tym samym. Moją twarz pokryła delikatna purpura.
W tym czasie Kićka gdzieś mi znikła. No jak mogła mnie tak samą zostawić? Mnie? Turystkę w obcym mieście, w klubie w którym jestem po raz pierwszy. Samą jak palec, pozostawiając na pastwę losu, skazując mnie na te wszystkie niecne spojrzenia, spojrzenia ukradkiem. Stałam przy barze jak ta głupia pinda z piwem w ręku, które wcześniej zamówiłam. W końcu wysłałam do Niej SMS'a z pytaniem : gdzie się podziewa? A ta się nagle zjawia ni stąd ni z owąd, twierdząc, że siedziała cały czas z tyłu. Może i siedziała, ale dostrzec w tym przybytku uciech czyjąkolwiek twarz graniczy z cudem. Poprosiłam aby mnie oprowadziła, co uczyniła z ogromna ochotą. Po wejściu do pierwszej sali już wiedziałam co może mnie spotkać w kolejnych. Nie myliłam się.
-Na trzeźwo tego nie zniesę! Mam ochotę iść do klubu wybawić się, wyskakać, spocić i poromansować z tubylcami. - powiedziałam do siebie udając się w kierunku baru po kolejne piwo.
W międzyczasie, przyszedł mój znajomy, ale nie chciał zostać. My z Kicią musiałyśmy i tak czekać jeszcze na innych znajomych, więc umówiliśmy się, że jak tamci się zjawią to wyślemy do Niego SMS'a.
Kilka piw i tequlli później, gdy stałem przy barze po kolejne piwo okazało się, że dostanę je dopiero wtedy jak się rozbiorę. Nie zajarzyłam od razu. Ale rozejrzałam się wokół siebie i szybko zrozumiałam. Underwear Party / Naked Party.
-Kićka! Nie daruję Ci tego! - w mojej głowie nagle pojawiło się milion myśli, ale żadna nie przyszła mi z pomocą. - Co robić? - pomyślałam. I nagle totalna olewka. - Ja się nie rozbiorę? Kto jak kto? Ale ja nie mam nic przeciwko! Jak szaleć to na maxa! Jakiem Noaśka!
Moment później w samych majteczkach i butach stałam przy barze zamawiając kolejne tequille. Kićka i cała reszta towarzystwa w klubie niczym Jasie Wędrowniczki, przechadzali się to w tą to w tamą w poszukiwaniu „zdobyczy”. Sama długo też nie siedziałam. Zapewne panująca tam atmosfera jak i alkohol zrobiły swoje.
Przechadzając się dziwnym, ledwo oświetlonym labiryntem, dało się dostrzec, zarówno po prawej jak i lewej stronie kabiny. Niektóre zamknięte. W innych, w drzwiach stali jacyś kolesie nagabując. W jeszcze innych , nawet nie zamkniętych odbywały się orgie. Bez skrępowania. Bez zażenowania. Bez pardonu. Ostre ruchanie odchodziło w całym klubie.
Poszłam do sali kinowej na środku której kilku kolesi na zmianę rżnęło dwóch innych.
-Też tak chcę – i nie zdążyłam pomyśleć, gdy jakiś facet się do mnie dostawił.
Przeszliśmy za ściankę w której było kilka otworów ( to z pewnością dla tych perwersyjnych podglądaczy :P ), gdzie ten od razu zdjął mi gacie i zaczął obciągać. Było nawet całkiem fajnie. Rozochociłam się. Chciałam więcej. Zapytałam czy ma gumki. Kiwną głową. Jeszcze dla pewności sprawdziłam rączką – tak naprawdę chciałam poczuć go nie tylko w sobie ale w ręku również :P – i moment później już darłam mordę wniebogłosy. Koleś miał wała. Czułam jak mnie rozrywa, ale i tak tego chciałam. Nagle, nie wiadomo skąd zjawiła się Kicia, prosząc abym zamknęła się.
-Jak mam się zamknąć, skoro mi jest dobrze?
Kolo ruchał mnie, a ja byłam w siódmym niebie. Gdy wiedziałam, że prawie kończy, poprosiłam aby zlał mi się na tyłek. Lubię poczuć gorącą, lepką spermę na swoich pośladkach. Moment później moja dupa obciekała jego spermą. Nie było żadnego: „dziękuję”, „fajnie było” czy po prostu „pa”. Ja zrobiłam swoje, on swoje. Jeśli ktokolwiek zapytałby się mnie jak wyglądał, to nie miałabym zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Wytarłam się i poszłam do toalety umyć się.
I znowu piwo i tequilla i już mogłam ponownie krążyć po całym labiryncie. Tym razem z którejś z kabin, koleś wręcz wciągnął mnie do siebie zamykając za mną kabinę.
-Ty brutalu! Z damą tak się nie postępuje. Ale już dobrze, dobrze. Zobaczmy co tam mamy. – powiedziałam, odciągając mu jednocześnie gumkę od majtek.
-No! No! No! To się zabawimy- uśmiechnęłam się.
W jego gaciach prężnie stał całkiem pokaźnych rozmiarów kutas. Czerwone światło w kabinie może nastroju nie wprowadzało, nie potrzebowałam nastroju, bo te miewam różniaste, ale mogłam sprawdzić z czym będę miała do czynienia tym razem ;)
Koleś zaczął wręcz wgryzać się w moją szyję jednocześnie pieszcząc mi kutasa. Ja pieściłam jego. I ponownie powtórka z rozrywki i pytanie czy ma gumy. Odpowiedział, że nie chce się rżnąć, a co jedynie ulżyć sobie ręcznie.
-Ależ proszę cię bardzo! Jak byś chciał mi obciągnąć to się nie krępuj. - powiedziałam trzepocząc rzęsami.
Wzajemnie trzepaliśmy sobie konie. On doszedł. Ja doszłam. Nic specjalnego. Sama bym sobie lepiej dogodziła.
Miałam już mocno w czubie, ale nigdzie mi się nie spieszyło. Poszłam do ciemni. Nagle kilkadziesiąt rąk, nie wiadomo skąd zaczęło mnie obmacywać. Poddałam się temu całkowicie. Było mi wszystko jedno, byłam napruta w trzy dupy. Kilka orgazmów później postanowiłam zapalić papierosa. Poszłam więc do sali barowej, gdzie spotkałam Kicię. Obie miałyśmy chyba już dosyć. Doszłyśmy do wniosku, że jedziemy do hotelu do Kici.
Wracając przeginałyśmy się całą drogę. Ja nawet przeszłam samą siebie, drąc mordę na całe gardło. Kici się to nie spodobało i strzeliła focha. W końcu jakoś udało mi się Ją udobruchać.
Kicia chciała iść na piechotę do hotelu, ale mnie nie w głowie było przechadzanie się po całym Krakowie, nie wiadomo gdzie. Zresztą, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. W końcu, prawie całą noc spędziłam na stojąco :P
Pierwsza lepsza taksówka i kilkanaście minut później byłyśmy na miejscu. Szybki prysznic i spać. I choć w pokoju były cztery łóżka to ja miałam ochotę położyć się z Kicia, co też uczyniłam. Ta jednak wygoniła mnie. „Obrażona” poszłam spać do łóżka obok.
Sobota
Obudziłem się z kacem, przed 10-ą rano. A dokładniej to obudziła mnie mama, zbierając z podłogi wszystkie ciuchy i fatałaszki po ostatniej nocy.
-Dobrze się bawiłeś? - zapytała.
-Cudownie. Ale błagam! Nie tak głośno! Zaraz łeb mi rozerwie.
-Chcesz aspirynę?
-Aspirynę i bardzo mocną kawę. - odpowiedziałem.
Przyłożyłem głowę do poduszki. Tak strasznie nie chciało mi się wstawać. Gdy zamknąłem oczy nadal miałem przed sobą wczorajszą noc.
Kilka minut później, gdy kawa była gotowa, w końcu się podniosłem. Patrząc na jedno oko udałem się do łazienki, ogarnąć się jako-tako. W lusterko bałem się spojrzeć. Szybki, zimny prysznic, który na moment przyniósł ulgę, pozwolił mi zacząć myśleć. Dziś czekał mnie spęd rodzinny a później podróż do Krakowa.
Wszyscy wiedzieli, że muszę być dzisiaj w Krakowie, więc wspólny obiad – dla mnie śniadanie – był gotowy już na godzinę 13-ą. Zlazła się cała rodzina wypytując mnie o milion spraw, a ja jedynie błagałem w duchu: - Zostawcie mnie dziś w spokoju!
Udałem, że coś zjadłem i że muszę się już szykować do podróży. Spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy (tak mi się wtedy wydawało!) i wybyłem z domu. Skwar, który panował na zewnątrz, ściął mnie z nóg. Ukrop i kac nie idą ze sobą w parze.
-Taaxxi! - darłem się chwilę później. Nawet nie w głowie było mi, poruszanie się komunikacją miejską w taki upał. Już sobie wyobrażam te wszystkie „cuudowne” zapachy. Na samą myśl zrobiło mi się nie dobrze. A do tego czas mnie naglił.
15 minut później już byłem na Dworcu Centralnym. Nie miałem za wiele czasu. Pociąg odjeżdżał o 14:55 a była 14:45. Stanąłem w gigantycznej kolejce, ale jeszcze szybciej z niej wyszedłem.
-Kupię bilet w pociągu u konduktora. - pomyślałem.
Pociąg spóźnił się 10 minut. Ale to dobrze, bo mogłem zakupić sobie dużą ilość napoi i kawę. Gdy w końcu przyjechał i gdy w końcu udało mi się do niego wbić, odszukałem przedział dla palących. Znalazłem. Na cały skład pociągu czyli 12 wagonów było „AŻ” 3 przedziały w drugiej klasie, gdzie można było zapalić. Wydaje mi się, że nałogowi palacze są po prostu dyskryminowani. Nie bierze się ich potrzeb pod uwagę za cholerę. :P
W przedziale w którym usiadłem, nie było nawet jednej osoby na której można by było ewentualnie zawiesić oko.
(„Mężczyźni myślą o seksie co 28 sekund. Oczywiście heterycy. Geje myślą o tym co 9 sekund” (Queer as Folk, odc. 1) )
Założyłem słuchawki na uszy i próbowałem przetrwać kolejne trzy godziny w pociągu. Upał nie dawał za wygraną. Ale przeciąg w pociągu powodował, że dało się wytrzymać.
W Krakowie byłem tak naprawdę raz, gdy wraz z moim ex występowaliśmy u Drzyzgi w Rozmowach, ale i to się nie liczy, bo zarówno z dworca do studia jak i z powrotem była taksówka.
O 18-ej byłem na miejscu. Nie pojechałem tam bez przyczyny. Po wielu latach znajomości internetowej, tysiącach godzin wspólnie przegadanych, prześmianych i wypłakanych miałem w końcu osobiście poznać Kicię.
Kicia, Kicisława – dama, artystka prawie estradowa, śpiewaczka uliczna, sceniczna, klubowa, Broadway'owa, Bollywood'zka i Hollywood'zka, córka Humoru i Rozrywki, znawczyni zabawy w dobrym smaku o delikatnej nucie oralno-analnej. Krótko mówiąc Paweł ;)
Z Kicią znamy się.. hm.. od wieków... nie jestem pewien, ale chyba już pierwsza dziesięciolatka minęła. Poznaliśmy się na chat'e Gejowo, który, dawno dawno temu przeżywał mega oblężenie każdego wieczora i nocy. Dziś niestety umarł śmiercią naturalną. Niestety.
Wysiadłem z pociągu i rozglądałem się po całym peronie, ale Jej nie ma. Nigdzie. SMS. Odpowiedź. 10 minut później byłem już pod Bramą Floriańską, gdzie się umówiliśmy. Musiałem poczekać kolejne 10, ale w końcu to dama, i to nie byle jaka. A jak to damy mają w zwyczaju tak i Ta się spóźniła.
Poznałem Ją od razu. Udałem focha odwracając głowę. Ona również. Udawany foch przeszedł nam szybciej niż przyszedł. Uśmiechnęliśmy się do siebie i wpadliśmy sobie w ramiona.
I się zaczęło. Plotom i plotkom końca nie było. Dwie najbardziej przegięte cioty siedzące na ławeczce pod Bramą Floriańską. Widok z pewnością cudowny zarówno dla tubylców jak i turystów. Ale kto by się tym przejmował. Obie byłyśmy w szale. W cudownych nastrojach. Pogoda wspaniała. Nic, tylko zdobywać Kraków tego dnia!
Kicia zaproponowała, że idziemy coś przekąsić, bo cały dzień nic nie jadła czekając na mnie. Ja, co prawda głodna nie byłam ale poszliśmy do węgierskiej knajpy, zwiedzając jednocześnie najważniejszą część Krakowa – Rynek, i boczne uliczki. Zupa rybna była niczym niebo w gębie. Kićka wie gdzie się stołować. Sama zamówiła sobie placka po węgiersku. Może nie zdaje sobie z tego sprawy, ale nie miała problemu aby zamówić danie używając formy żeńskiej. Cała Kicia. Siedziałyśmy i obgadywałyśmy wszystkich facetów, naszych ex, teraźniejszych. Gadałyśmy co w naszych życiach się dzieje, jakie mamy plany na przyszłość. O wszystkim.
Pomimo późnego wieczoru żar lał się z nieba, a z nas pot. Po wczesnej kolacji udałyśmy się ponownie w stronę Rynku. Kicia potrzebowała wyciągnąć gotówkę z bankomatu i wtedy przekonałem się po raz pierwszy, na własne oczy, jak bardzo Kicia jest zakręcona. A jest! Niczym domek ślimaka :P
Gdy w końcu udało się wypatrzyć odpowiedni bankomat, Ta zamiast podejść do bankomatu podeszła do budki telefonicznej i już miała wpychać kartę bankową do środka, gdy spojrzałem się na Nią z wymowna miną. Zajarzyła :) Uśmiałam się po pachy!
Kilka minut później już siedziałyśmy z piwem w ręku w jakimś ogródku piwnym na Rynku. W oddali słychać było Ewę Bem, która właśnie miała jakiś koncert. W międzyczasie wysłałam SMS'a do znajomego z Forum Gejowo, z którym miałam się spotkać. Umówiliśmy się około 9-ej w Labiryncie, który okazał się być Ciemnią. Nie spiesząc się, sączyłyśmy kolejne piwo z Kicią obgadując wszystkich w około.
Przed 9-tą zebrałyśmy swoje szanowne cztery litery i spacerkiem poszłyśmy w kierunku Ciemni. Byłam święcie przekonana, że to klub. Owszem to klub, ale z troszkę innymi przyjemnościami niż parkiet, DJ i dobre oświetlenie – bo tego ostatniego właściwie nie było :P
Barmana pokochałam od pierwszego wejrzenia. 100% mój typ.
-O kochaniutki! Ty to mógłbyś ze mną zrobić co zechcesz – pomyślałam i oddając torebkę do szatni mrugnęłam do niego oczkiem. On odwzajemnił się tym samym. Moją twarz pokryła delikatna purpura.
W tym czasie Kićka gdzieś mi znikła. No jak mogła mnie tak samą zostawić? Mnie? Turystkę w obcym mieście, w klubie w którym jestem po raz pierwszy. Samą jak palec, pozostawiając na pastwę losu, skazując mnie na te wszystkie niecne spojrzenia, spojrzenia ukradkiem. Stałam przy barze jak ta głupia pinda z piwem w ręku, które wcześniej zamówiłam. W końcu wysłałam do Niej SMS'a z pytaniem : gdzie się podziewa? A ta się nagle zjawia ni stąd ni z owąd, twierdząc, że siedziała cały czas z tyłu. Może i siedziała, ale dostrzec w tym przybytku uciech czyjąkolwiek twarz graniczy z cudem. Poprosiłam aby mnie oprowadziła, co uczyniła z ogromna ochotą. Po wejściu do pierwszej sali już wiedziałam co może mnie spotkać w kolejnych. Nie myliłam się.
-Na trzeźwo tego nie zniesę! Mam ochotę iść do klubu wybawić się, wyskakać, spocić i poromansować z tubylcami. - powiedziałam do siebie udając się w kierunku baru po kolejne piwo.
W międzyczasie, przyszedł mój znajomy, ale nie chciał zostać. My z Kicią musiałyśmy i tak czekać jeszcze na innych znajomych, więc umówiliśmy się, że jak tamci się zjawią to wyślemy do Niego SMS'a.
Kilka piw i tequlli później, gdy stałem przy barze po kolejne piwo okazało się, że dostanę je dopiero wtedy jak się rozbiorę. Nie zajarzyłam od razu. Ale rozejrzałam się wokół siebie i szybko zrozumiałam. Underwear Party / Naked Party.
-Kićka! Nie daruję Ci tego! - w mojej głowie nagle pojawiło się milion myśli, ale żadna nie przyszła mi z pomocą. - Co robić? - pomyślałam. I nagle totalna olewka. - Ja się nie rozbiorę? Kto jak kto? Ale ja nie mam nic przeciwko! Jak szaleć to na maxa! Jakiem Noaśka!
Moment później w samych majteczkach i butach stałam przy barze zamawiając kolejne tequille. Kićka i cała reszta towarzystwa w klubie niczym Jasie Wędrowniczki, przechadzali się to w tą to w tamą w poszukiwaniu „zdobyczy”. Sama długo też nie siedziałam. Zapewne panująca tam atmosfera jak i alkohol zrobiły swoje.
Przechadzając się dziwnym, ledwo oświetlonym labiryntem, dało się dostrzec, zarówno po prawej jak i lewej stronie kabiny. Niektóre zamknięte. W innych, w drzwiach stali jacyś kolesie nagabując. W jeszcze innych , nawet nie zamkniętych odbywały się orgie. Bez skrępowania. Bez zażenowania. Bez pardonu. Ostre ruchanie odchodziło w całym klubie.
Poszłam do sali kinowej na środku której kilku kolesi na zmianę rżnęło dwóch innych.
-Też tak chcę – i nie zdążyłam pomyśleć, gdy jakiś facet się do mnie dostawił.
Przeszliśmy za ściankę w której było kilka otworów ( to z pewnością dla tych perwersyjnych podglądaczy :P ), gdzie ten od razu zdjął mi gacie i zaczął obciągać. Było nawet całkiem fajnie. Rozochociłam się. Chciałam więcej. Zapytałam czy ma gumki. Kiwną głową. Jeszcze dla pewności sprawdziłam rączką – tak naprawdę chciałam poczuć go nie tylko w sobie ale w ręku również :P – i moment później już darłam mordę wniebogłosy. Koleś miał wała. Czułam jak mnie rozrywa, ale i tak tego chciałam. Nagle, nie wiadomo skąd zjawiła się Kicia, prosząc abym zamknęła się.
-Jak mam się zamknąć, skoro mi jest dobrze?
Kolo ruchał mnie, a ja byłam w siódmym niebie. Gdy wiedziałam, że prawie kończy, poprosiłam aby zlał mi się na tyłek. Lubię poczuć gorącą, lepką spermę na swoich pośladkach. Moment później moja dupa obciekała jego spermą. Nie było żadnego: „dziękuję”, „fajnie było” czy po prostu „pa”. Ja zrobiłam swoje, on swoje. Jeśli ktokolwiek zapytałby się mnie jak wyglądał, to nie miałabym zielonego pojęcia co odpowiedzieć. Wytarłam się i poszłam do toalety umyć się.
I znowu piwo i tequilla i już mogłam ponownie krążyć po całym labiryncie. Tym razem z którejś z kabin, koleś wręcz wciągnął mnie do siebie zamykając za mną kabinę.
-Ty brutalu! Z damą tak się nie postępuje. Ale już dobrze, dobrze. Zobaczmy co tam mamy. – powiedziałam, odciągając mu jednocześnie gumkę od majtek.
-No! No! No! To się zabawimy- uśmiechnęłam się.
W jego gaciach prężnie stał całkiem pokaźnych rozmiarów kutas. Czerwone światło w kabinie może nastroju nie wprowadzało, nie potrzebowałam nastroju, bo te miewam różniaste, ale mogłam sprawdzić z czym będę miała do czynienia tym razem ;)
Koleś zaczął wręcz wgryzać się w moją szyję jednocześnie pieszcząc mi kutasa. Ja pieściłam jego. I ponownie powtórka z rozrywki i pytanie czy ma gumy. Odpowiedział, że nie chce się rżnąć, a co jedynie ulżyć sobie ręcznie.
-Ależ proszę cię bardzo! Jak byś chciał mi obciągnąć to się nie krępuj. - powiedziałam trzepocząc rzęsami.
Wzajemnie trzepaliśmy sobie konie. On doszedł. Ja doszłam. Nic specjalnego. Sama bym sobie lepiej dogodziła.
Miałam już mocno w czubie, ale nigdzie mi się nie spieszyło. Poszłam do ciemni. Nagle kilkadziesiąt rąk, nie wiadomo skąd zaczęło mnie obmacywać. Poddałam się temu całkowicie. Było mi wszystko jedno, byłam napruta w trzy dupy. Kilka orgazmów później postanowiłam zapalić papierosa. Poszłam więc do sali barowej, gdzie spotkałam Kicię. Obie miałyśmy chyba już dosyć. Doszłyśmy do wniosku, że jedziemy do hotelu do Kici.
Wracając przeginałyśmy się całą drogę. Ja nawet przeszłam samą siebie, drąc mordę na całe gardło. Kici się to nie spodobało i strzeliła focha. W końcu jakoś udało mi się Ją udobruchać.
Kicia chciała iść na piechotę do hotelu, ale mnie nie w głowie było przechadzanie się po całym Krakowie, nie wiadomo gdzie. Zresztą, nogi odmawiały mi posłuszeństwa. W końcu, prawie całą noc spędziłam na stojąco :P
Pierwsza lepsza taksówka i kilkanaście minut później byłyśmy na miejscu. Szybki prysznic i spać. I choć w pokoju były cztery łóżka to ja miałam ochotę położyć się z Kicia, co też uczyniłam. Ta jednak wygoniła mnie. „Obrażona” poszłam spać do łóżka obok.
poniedziałek, 8 września 2008
Stan w Polsce, Jarek i Tomba-Tomba
Czwartek wieczorem i piątek
-Jak byłeś w toalecie to „to” przyniosła Twoja mama – powiedział Stan wręczając mi kilka prezerwatyw.
-Hi hi hi. Ta to zawsze odwali jakiś numer – uśmiałem się.
-Hmm. Ale to dobrze. Nie mogą się zmarnować – powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Chwilę później obaj byliśmy już w wannie. Wanna, która kiedyś się wydawała ogromna, teraz jest niczym brodzik dziecięcy. Nasze wodne rozrabianie wymagało od Nas niemalże wyczynów akrobatycznych. Nie chcieliśmy się „męczyć” w ten sposób więc, czym prędzej udaliśmy się do mojego pokoju i do łóżka.
Tam mieliśmy większe pole do popisu. Stan zajął się mną, ja Nim. W tle grała jakaś muzyka, ale jestem święcie przekonany, że i tak wszystko było słychać za ścianą. Nie przejmowałem się tym ani trochę. Wszyscy i tak doskonale zdawali sobie sprawę z tego co wyprawia się w moim pokoju. Poza tym wszyscy jesteśmy dorośli.
Gumki się nie zmarnowały, a My wtuleni w siebie zasnęliśmy z uśmiechem na ustach.
Obudziłem się pierwszy. Patrzyłem na śpiącego jeszcze Stana i głaskałem Go po włosach. Młodziutki, niewinny, człowiek-anioł.
Co On robi ze mną? Taką starą dupą jak ja? Mógłby mieć każdego. Ale On woli mnie. Żebym chociaż był jakimś bożyszczem, ale ja jestem najzwyczajniej przeciętny. - pomyślałem.
Patrzyłem na Jego twarz, nadal głaskając Go po włosach i uszach. Wydawał się taki spokojny. Pocałowałem Go w oko. Przebudził się.
-Dzień dobry. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do Niego.
-Dzień dobry – odpowiedział i pocałował mnie w usta.
-Wstajemy już czy chcesz jeszcze trochę poleżeć?
-Poleżeć i...? - zapytał.
-I... na przykład .. hm... - zacząłem poruszać brwiami znacząco, góra-dół, dół-góra.
Na efekty długo czekać nie musiałem. Stan wiedział co ma robić. :)
Pół godziny później braliśmy wspólny prysznic. Ta wanna tylko do tego się nadaje.
Szybkie śniadanie. I już byliśmy gotowi do wyjścia. Chciałem Mu pokazać jak najwięcej Warszawy, a czasu nie mieliśmy za wiele, bo o 17-ej Stan miał lot powrotny do Sheffield.
Nowy Świat, Starówka, Barbakan, Nowe Miasto i powrót przez Centrum i Łazienki Królewskie. Wszystko w przeciągu czterech godzin. Nie wiem czy pokazałem Mu wszystkie najważniejsze miejsca, ale w takim tempie to i tak cud, że udało mi się cokolwiek pokazać. Stan był zachwycony. I to najważniejsze. Chciałby tu kiedyś przyjechać na dłużej.
O 15-ej byliśmy z powrotem w domu. Stan był już spakowany więc, nie było problemów z bagażem. Co jedynie należało spakować jeszcze kosmetyki, ale to zajęło dosłownie minutę.
Zamówiona taksówka przyjechała na czas.
-Cieszę się, że Cię poznałam – powiedziała mama i przytuliła Go do siebie.
-Ja również się cieszę, że mogłem poznać rodziców Adama – powiedział Stan, gdy w końcu mama Go wypuściła z ramion a On sam nie był już aż tak bardzo skrępowany, ja tłumaczyłem.
-Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. - ciągnął Stan.
-Z pewnością. W czerwcu chcemy przyjechać do Sheffield – powiedziała mama.
-Zatem do zobaczenia.
-Przyjemnego lotu – wtrącił ojciec. – Szkoda, że tak krótko byłeś.
-Też żałuję, ale chciałbym tu kiedyś przyjechać na dłużej.
-Kochani! Niestety musimy uciekać. - powiedziałem. - samolot nie będzie czekał.
-Ok! Idziemy.
Chwilę później już byliśmy w taksówce. Czerniakowska, Wisłostrada, Żwirki i Wigury i 25 minut później byliśmy już na lotnisku. Odprawa już dawno się zaczęła, ale do jej zakończenia było jeszcze pół godziny. Wystarczająco dużo czasu aby napić się kawy i zapalić papierosa. Wcześniej Stan nadał bagaż.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, o tym, że już w czwartek się zobaczymy ponownie, o powrocie do pracy. Czas biegł nie ubłagalnie i nie zdążyliśmy się obejrzeć jak Stan musiał już udać się do odprawy paszportowej i celnej.
Zanim przeszedł odprawę przytuliłem Go mocno do siebie i pocałowałem w policzek. On mnie w usta i również przytulił. Jak każde pożegnanie tak i to było trudne, ale pocieszaliśmy się faktem, że już w czwartek będziemy mogli się zobaczyć.
Stan odleciał. Ja wróciłem do domu. Na wieczór byłem umówiony z Jarkiem.
Jarka poznałem blisko półtora roku temu. Zgłosił się do mnie z zamiarem współpracy i tworzenia GayRadio. Od samego początku pełen pasji i dobrych chęci. Wspaniały człowiek z którym przegadałem wiele godzin przez gadulca.
Niestety sielanka nie może trwać wiecznie i konflikty, które narastały – mogło by się wydawać w zgranym zespole – doprowadziły do tego, że wiele osób odeszło z radia. Wiele miesięcy później wszystko, na szczęście, się wyjaśniło, a my pogodziliśmy się.
Jarek odszedł do swojego radia założonego z innym prezenterem, który wcześniej również grał w GayRadio.
Odejście Jarka, spowodowało - przynajmniej takie mam wrażenie - że jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy, że mogliśmy pogadać na każdy temat, zarówno o rzeczach przyjemnych jak i tych ciążących nam na sercach. Że sobie zaufaliśmy. Czy to przyjaźń?
Kilka telefonów, SMS'ów, aż w końcu ustaliliśmy, że podjadę do Niego do domu a stamtąd pojedziemy do Tomba-Tomba. Około 22-ej byłem na miejscu, ale znalezienie Jego mieszkania okazało się nie do pokonania. Kolejne próby telefonów i SMS'ów spełzły na niczym.
-Jarku, mam nadzieje, że mnie nie wystawiłeś do wiatru? – pomyślałem.
Zrezygnowany szedłem już do taksówki, gdy nagle ktoś mnie zawołał. Nie był to Jarek. To był Roman, facet Jarka.
Weszliśmy na górę, i już po momencie mogłem podziwiać na własne oczy Tego przystojniaka. Żadne zdjęcie, które mi wcześniej przesłał, nie oddawało tego co mogłem podziwiać na żywo.
Drink i rozmowa sama przerodziła się w dyskusję. Zarówno Jarek jak i Roman to świetni kompanii do rozmów. Mógłbym z Nimi przegadać całą noc a tematów i tak by nie zabrakło. Czułem się świetnie w Ich towarzystwie.
Niestety, Tomba-Tomba też nie będzie specjalnie na Nas czekać. Około północy, byliśmy z Jarkiem w taxi zmierzającej do klubu. Roman nie dał się namówić.
Kilkanaście minut później, gdy w końcu udało nam się odnaleźć klub (obaj byliśmy tam po raz pierwszy), znaleźliśmy się przy barze. Wódka, tequilla i piwo wymieszane razem szybko dały o sobie znać. Nie potrafię stać przy barze i patrzeć się na tłum świetnie bawiących się ludzi. Chcę być tym tłumem. Poczuć chwilę radości, choćby ta miała by być tylko złudzeniem wywołanym alkoholem.
Jarek należy do osób bardzo nieśmiałych i wyciągnięcie Go najpierw na parkiet a następnie do klatki nie było łatwe. Ale ja łatwo też się nie poddaje :P No i ten mój cudowny dar przekonywania :P ( ah! Ta skromność!)
Oczywicie, ja również miewam swoje chwile słabości, i tak też się stało w klubie, ale o tym nie chcę pisać. Zawiodę również Wszystkich, którzy oczekują pikantnych szczegółów po spotkaniu z Jarkiem. Podpowiem. NIC ale to NIC się nie wydarzyło! Moja słabość wyszła na światło reflektorów i stroboskopów w zupełnie inny sposób. Ale o tym cicho sza!
Co prawda zarywałem jakiegoś blondyna ( a może to on mnie? Ale kto by wdawał się w takie szczegóły?), jak się później okazało mojego imiennika, ale nic z tego nie wyszło. Po pierwsze nie chciałem zostawiać Jarka samego a po drugie obiecałem sobie, że ten wieczór należy tylko i wyłącznie do Niego.
Mam nadzieję, że Jarek bawił się równie doskonale jak ja. Około 4-ej nad ranem postanowiliśmy wracać do domów. Zresztą Jarek musiał iść na 8-ą rano do pracy i zanim weszliśmy do klubu już Mu współczułem dnia następnego.
Taksówkarz odwiózł najpierw Jego. Pożegnaliśmy się. Mocno przytuliłem Jarka. Będzie mi Go strasznie brakować. Traktuję Go jak młodszego brata, a może nawet jak własnego syna. Bardzo bym chciał aby wrócił do GayRadio. Aby było tak jak kiedyś. I choć wiem, że poniekąd to niemożliwe, bo nigdy nie jest już tak samo, to żyję tą nadzieją. Ponadto chciałbym się z Nim raz jeszcze spotkać przed wyjazdem i liczę, że to się uda.
Wracałem do domu myśląc o minionej nocy.
Czy Jarek jest przyjacielem?
Jest!
-Jak byłeś w toalecie to „to” przyniosła Twoja mama – powiedział Stan wręczając mi kilka prezerwatyw.
-Hi hi hi. Ta to zawsze odwali jakiś numer – uśmiałem się.
-Hmm. Ale to dobrze. Nie mogą się zmarnować – powiedział i uśmiechnął się do mnie.
Chwilę później obaj byliśmy już w wannie. Wanna, która kiedyś się wydawała ogromna, teraz jest niczym brodzik dziecięcy. Nasze wodne rozrabianie wymagało od Nas niemalże wyczynów akrobatycznych. Nie chcieliśmy się „męczyć” w ten sposób więc, czym prędzej udaliśmy się do mojego pokoju i do łóżka.
Tam mieliśmy większe pole do popisu. Stan zajął się mną, ja Nim. W tle grała jakaś muzyka, ale jestem święcie przekonany, że i tak wszystko było słychać za ścianą. Nie przejmowałem się tym ani trochę. Wszyscy i tak doskonale zdawali sobie sprawę z tego co wyprawia się w moim pokoju. Poza tym wszyscy jesteśmy dorośli.
Gumki się nie zmarnowały, a My wtuleni w siebie zasnęliśmy z uśmiechem na ustach.
Obudziłem się pierwszy. Patrzyłem na śpiącego jeszcze Stana i głaskałem Go po włosach. Młodziutki, niewinny, człowiek-anioł.
Co On robi ze mną? Taką starą dupą jak ja? Mógłby mieć każdego. Ale On woli mnie. Żebym chociaż był jakimś bożyszczem, ale ja jestem najzwyczajniej przeciętny. - pomyślałem.
Patrzyłem na Jego twarz, nadal głaskając Go po włosach i uszach. Wydawał się taki spokojny. Pocałowałem Go w oko. Przebudził się.
-Dzień dobry. - powiedziałem i uśmiechnąłem się do Niego.
-Dzień dobry – odpowiedział i pocałował mnie w usta.
-Wstajemy już czy chcesz jeszcze trochę poleżeć?
-Poleżeć i...? - zapytał.
-I... na przykład .. hm... - zacząłem poruszać brwiami znacząco, góra-dół, dół-góra.
Na efekty długo czekać nie musiałem. Stan wiedział co ma robić. :)
Pół godziny później braliśmy wspólny prysznic. Ta wanna tylko do tego się nadaje.
Szybkie śniadanie. I już byliśmy gotowi do wyjścia. Chciałem Mu pokazać jak najwięcej Warszawy, a czasu nie mieliśmy za wiele, bo o 17-ej Stan miał lot powrotny do Sheffield.
Nowy Świat, Starówka, Barbakan, Nowe Miasto i powrót przez Centrum i Łazienki Królewskie. Wszystko w przeciągu czterech godzin. Nie wiem czy pokazałem Mu wszystkie najważniejsze miejsca, ale w takim tempie to i tak cud, że udało mi się cokolwiek pokazać. Stan był zachwycony. I to najważniejsze. Chciałby tu kiedyś przyjechać na dłużej.
O 15-ej byliśmy z powrotem w domu. Stan był już spakowany więc, nie było problemów z bagażem. Co jedynie należało spakować jeszcze kosmetyki, ale to zajęło dosłownie minutę.
Zamówiona taksówka przyjechała na czas.
-Cieszę się, że Cię poznałam – powiedziała mama i przytuliła Go do siebie.
-Ja również się cieszę, że mogłem poznać rodziców Adama – powiedział Stan, gdy w końcu mama Go wypuściła z ramion a On sam nie był już aż tak bardzo skrępowany, ja tłumaczyłem.
-Mam nadzieję, że się jeszcze kiedyś spotkamy. - ciągnął Stan.
-Z pewnością. W czerwcu chcemy przyjechać do Sheffield – powiedziała mama.
-Zatem do zobaczenia.
-Przyjemnego lotu – wtrącił ojciec. – Szkoda, że tak krótko byłeś.
-Też żałuję, ale chciałbym tu kiedyś przyjechać na dłużej.
-Kochani! Niestety musimy uciekać. - powiedziałem. - samolot nie będzie czekał.
-Ok! Idziemy.
Chwilę później już byliśmy w taksówce. Czerniakowska, Wisłostrada, Żwirki i Wigury i 25 minut później byliśmy już na lotnisku. Odprawa już dawno się zaczęła, ale do jej zakończenia było jeszcze pół godziny. Wystarczająco dużo czasu aby napić się kawy i zapalić papierosa. Wcześniej Stan nadał bagaż.
Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, o tym, że już w czwartek się zobaczymy ponownie, o powrocie do pracy. Czas biegł nie ubłagalnie i nie zdążyliśmy się obejrzeć jak Stan musiał już udać się do odprawy paszportowej i celnej.
Zanim przeszedł odprawę przytuliłem Go mocno do siebie i pocałowałem w policzek. On mnie w usta i również przytulił. Jak każde pożegnanie tak i to było trudne, ale pocieszaliśmy się faktem, że już w czwartek będziemy mogli się zobaczyć.
Stan odleciał. Ja wróciłem do domu. Na wieczór byłem umówiony z Jarkiem.
Jarka poznałem blisko półtora roku temu. Zgłosił się do mnie z zamiarem współpracy i tworzenia GayRadio. Od samego początku pełen pasji i dobrych chęci. Wspaniały człowiek z którym przegadałem wiele godzin przez gadulca.
Niestety sielanka nie może trwać wiecznie i konflikty, które narastały – mogło by się wydawać w zgranym zespole – doprowadziły do tego, że wiele osób odeszło z radia. Wiele miesięcy później wszystko, na szczęście, się wyjaśniło, a my pogodziliśmy się.
Jarek odszedł do swojego radia założonego z innym prezenterem, który wcześniej również grał w GayRadio.
Odejście Jarka, spowodowało - przynajmniej takie mam wrażenie - że jeszcze bardziej się do siebie zbliżyliśmy, że mogliśmy pogadać na każdy temat, zarówno o rzeczach przyjemnych jak i tych ciążących nam na sercach. Że sobie zaufaliśmy. Czy to przyjaźń?
Kilka telefonów, SMS'ów, aż w końcu ustaliliśmy, że podjadę do Niego do domu a stamtąd pojedziemy do Tomba-Tomba. Około 22-ej byłem na miejscu, ale znalezienie Jego mieszkania okazało się nie do pokonania. Kolejne próby telefonów i SMS'ów spełzły na niczym.
-Jarku, mam nadzieje, że mnie nie wystawiłeś do wiatru? – pomyślałem.
Zrezygnowany szedłem już do taksówki, gdy nagle ktoś mnie zawołał. Nie był to Jarek. To był Roman, facet Jarka.
Weszliśmy na górę, i już po momencie mogłem podziwiać na własne oczy Tego przystojniaka. Żadne zdjęcie, które mi wcześniej przesłał, nie oddawało tego co mogłem podziwiać na żywo.
Drink i rozmowa sama przerodziła się w dyskusję. Zarówno Jarek jak i Roman to świetni kompanii do rozmów. Mógłbym z Nimi przegadać całą noc a tematów i tak by nie zabrakło. Czułem się świetnie w Ich towarzystwie.
Niestety, Tomba-Tomba też nie będzie specjalnie na Nas czekać. Około północy, byliśmy z Jarkiem w taxi zmierzającej do klubu. Roman nie dał się namówić.
Kilkanaście minut później, gdy w końcu udało nam się odnaleźć klub (obaj byliśmy tam po raz pierwszy), znaleźliśmy się przy barze. Wódka, tequilla i piwo wymieszane razem szybko dały o sobie znać. Nie potrafię stać przy barze i patrzeć się na tłum świetnie bawiących się ludzi. Chcę być tym tłumem. Poczuć chwilę radości, choćby ta miała by być tylko złudzeniem wywołanym alkoholem.
Jarek należy do osób bardzo nieśmiałych i wyciągnięcie Go najpierw na parkiet a następnie do klatki nie było łatwe. Ale ja łatwo też się nie poddaje :P No i ten mój cudowny dar przekonywania :P ( ah! Ta skromność!)
Oczywicie, ja również miewam swoje chwile słabości, i tak też się stało w klubie, ale o tym nie chcę pisać. Zawiodę również Wszystkich, którzy oczekują pikantnych szczegółów po spotkaniu z Jarkiem. Podpowiem. NIC ale to NIC się nie wydarzyło! Moja słabość wyszła na światło reflektorów i stroboskopów w zupełnie inny sposób. Ale o tym cicho sza!
Co prawda zarywałem jakiegoś blondyna ( a może to on mnie? Ale kto by wdawał się w takie szczegóły?), jak się później okazało mojego imiennika, ale nic z tego nie wyszło. Po pierwsze nie chciałem zostawiać Jarka samego a po drugie obiecałem sobie, że ten wieczór należy tylko i wyłącznie do Niego.
Mam nadzieję, że Jarek bawił się równie doskonale jak ja. Około 4-ej nad ranem postanowiliśmy wracać do domów. Zresztą Jarek musiał iść na 8-ą rano do pracy i zanim weszliśmy do klubu już Mu współczułem dnia następnego.
Taksówkarz odwiózł najpierw Jego. Pożegnaliśmy się. Mocno przytuliłem Jarka. Będzie mi Go strasznie brakować. Traktuję Go jak młodszego brata, a może nawet jak własnego syna. Bardzo bym chciał aby wrócił do GayRadio. Aby było tak jak kiedyś. I choć wiem, że poniekąd to niemożliwe, bo nigdy nie jest już tak samo, to żyję tą nadzieją. Ponadto chciałbym się z Nim raz jeszcze spotkać przed wyjazdem i liczę, że to się uda.
Wracałem do domu myśląc o minionej nocy.
Czy Jarek jest przyjacielem?
Jest!
środa, 3 września 2008
Koszyce
Środa i czwartek
Pobudka o 7-ej rano nie była już takim koszmarem jak dzień wcześniej. Może dlatego, że stosunkowo wcześnie położyłem się spać?
Poranny rytuał w postaci kawy i papierosa. Mama wiedząc, że uwielbiam Jacobs'a, zwłaszcza Kronung'a, zrobiła zapas przed moim przylotem. Uwielbiam jej delikatnie kwaskowy smak. A w połączeniu z kardamonem jest po prostu niczym ambrozja.
Szybki prysznic i już byłem gotowy. Jedynie ojciec zaczął się czepiać, że ledwo co przyjechałem a już gdzieś wybywam.
-Gdzie Cię niesie? - zapytał.
-Jadę do Koszyc. - odpowiedziałem jak bym miał jechać dwa przystanki autobusowe dalej po zakupy.
-Gdzie? - zapytał ponownie, jakby za pierwszym razem nie zrozumiał.
-Na Słowację, do Koszyc.
-No tam Cię jeszcze nie było?! Po co tam jedziesz i kiedy wrócisz? - zapytał.
-W tym sęk, że jeszcze mnie tam nie było dlatego czas i pora to nadrobić – odparłem. - Wracam jutro około południa. Aha.. no i nie wracam sam.
-A z kim? - ojciec starał się przeprowadzić wywiad środowiskowy.
-Jutro Go poznacie. Razem pracujemy. - powiedziałem.
-Czy tylko pracujecie ... razem? - wtrąciła się mama.
-Yyyy. Nie do końca – uśmiechnąłem się.
Mama wiedziała o co chodzi. Nie musiałem się tłumaczyć. Zamówiona wcześniej taksówka czekała już pod blokiem.
-Tylko uważaj na siebie. - powiedziała, gdy stałem już w progu drzwi.
-Będę. Obiecuję wrócić w jednym kawałku. - odpowiedziałem.
Chwilę później siedziałem już w taksówce, która wiozła mnie na Dworzec Centralny. Po 20 minutach byłem na miejscu. Stanąłem w kolejne bo bilety. Kupiłem Warszawa - Koszyce i dwa powrotne Koszyce – Warszawa. Ci faceci kiedyś mnie zrujnują. - pomyślałem.
Miałem jeszcze pół godziny do odjazdu pociągu, więc czas ten wykorzystałem na maxymalne na jaranie się papierosami. Po wypaleniu trzech jeden za drugim, zrobiło mi się nie dobrze. Chyba miałem dosyć na jakiś czas?
Dworzec od mojej ostatniej wizyty na nim wydawał się jakby trochę bardziej czystszy, jednakże złudzenie to prysło, gdy zszedłem na perony. Odór szczyn wydobywający się po prostu zewsząd nie pozwalał oddychać.
Na szczęście pociąg przyjechał 15 minut przed planowanym odjazdem i mogłem wsiąść do środka, gdzie powietrze wydawało się jakby ciut lepsze. Nie lubię pociągów InterCity jedynie dlatego, że najczęściej nie mają przedziałów tylko jeden wielki skład. A w przedziałach zawsze jest jakoś łatwiej zawiązać nowe znajomości i kontakty. Zapytałem przechodzącą obsługę pociągu w którym kierunku będziemy jechać i już się usadowiłem wygodnie w kierunku jazdy. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w pociągu można palić w wyznaczonych miejscach.
-No to podróż nie będzie najgorsza – pomyślałem.
Wsadziłem słuchawki w uszy, wyciągnąłem komórkę i moment później sprawdzałem wiadomości, które wczoraj otrzymałem. Nie miałem na to wcześniej czasu.
Po trzech godzinach rozbolał mnie tyłek od siedzenia. Postanowiłem przejść się do wagonu restauracyjnego. Zresztą byłem bez śniadania więc żołądek dawał o sobie znać dopominając się co swoje. Wziąłem jakąś kanapkę i kawę. Kanapka była nawet świeża i zjadliwa o tyle kawa to najgorsze popłuczyny jakich dawno nie piłem. Nie dokończyłem. Nie mogłem i nie dałem rady. Wolałem zwykła wodę. Przed 16-ą byliśmy w Muszynie. Odprawa przebiegła sprawnie i szybko. Prawie nie zauważalnie. Gdyby nie celnik z psem, który poprosił o paszport lub dowód nawet bym nie wiedział, że to odprawa celna. 20 minut później już byłem w Plavec ( a może w Plavecach?). Kolejne 2 godziny ubiegły równie szybko jak kontrola graniczna.
10 minut przed planowanym przyjazdem byłem już w Koszycach. Stacja w Koszycach bardzo mi przypominała stację w Notthingham. Nie za duża. Zaledwie kilka peronów. Wejście główne zdobione ornamentami, poręcze przy schodach zdobione fikuśnie. Podobnie jak okienka kas biletowych. Stan czekał na mnie. Nie dało się Go nie zauważyć wśród tłumów wylewających się z i do pociągów.
Podszedł do mnie i podał mi rękę. Popatrzyłem na Niego.
-O nie! Koleżko śniegowy! Tak to My witać się nie będziemy! - pomyślałem i przytuliłem Go do siebie, następnie pocałowałem czule w usta. Nawet jeśli ktoś na Nas zwrócił uwagę to była to nieliczna grupka osób, którą absolutnie się nie przejąłem.
Stan rozejrzał się dokoła. Widziałem, że jest trochę zmieszany, ale po chwili sam do mnie przywarł i pocałował jeszcze mocniej.
-Jak podróż? - zapytał.
-W porządeczku! - odpowiedziałem. - Sądziłem, że będzie gorzej. Ale skoro można było palić to nie było najgorzej.
-Jedziemy prosto do mnie czy chcesz najpierw trochę pozwiedzać?
-Jeśli nie masz nic przeciwko wolałbym coś zwiedzić. W końcu jestem tu po raz pierwszy.
-Nie ma sprawy – odparł Stan.
Wychodząc z dworca wręcz wpada się w cudowny park. Jak się później okazało Park Miejski, który jest zabytkiem, a wszystko pod ochroną. Parkiem przeszliśmy wprost na stare miasto. Wszędzie było mnóstwo ludzi, z pewnością większość z nich stanowili turyści. Dało się usłyszeć tyle języków, od węgierskiego przez rosyjski na angielskim, niemieckim i polskim skończywszy. Zresztą co i rusz nazwy ulic wydawały się brzmieć z węgierska. Czyżby jakaś pozostałość po jakichś zaborach czy czymś w tym rodzaju? - pomyślałem. - Będę musiał to sprawdzić.
Starówka wydawała się zatrzymać w czasie, co najmniej kilka wieków temu. Tramwaje były połączeniem tramwajów z San Francisco i naszych polskich sprzed lat 70-ych. Bez drzwi, na zewnątrz z poręczą i specjalną podpórką na nogi biegnącą przez całą długość tramwaju.
Chyba cofnąłem się w czasie – przeszło mi przez myśl.
Pogoda dopisywała, słońce pomimo iż dawno zniżyło się do linii dachów budynków to i tak mocno przygrzewało. Stan zaproponował że zaprowadzi mnie na najlepsze lody ( zmrzlina) jakie jadłem w życiu. Mieszkałem przez jakiś czas z Mediolanie i względem lodów nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć – pomyślałem. Myliłem się. Lody pistacjowe, które wręcz ubóstwiam, i mogę je jeść tonami, a raczej pożerać, i które zamówiłem były naprawdę najlepszymi jakie jadłem w swoim życiu. Poza pistacją dało się wyczuć wanilię i śmietanę. Gęste. Nie za bardzo zmrożone. Po prostu idealne.
Przysiedliśmy na ławce. Ja z pistacją, Stan z truskawką w ręku.
-Och Ty moje strawberry truskawkowe! - powiedziałem po polsku i popatrzyłem na Stana, któremu lody spływały po kąciku ust.
-Nie jestem żadna truskawka – odpowiedział i udał obrażonego w najbardziej przegięty sposób. Było to najcudowniejsze przegięcie w Jego wykonaniu jakie do tej pory widziałem. Chwilę później już zlizywałem z Niego spływające lody. O ile wcześniej miał jakieś „ale” o tyle tym razem sam nadstawił usta.
Przechadzaliśmy się jeszcze uliczkami pełnymi knajpek, restauracyjek, galerii i innych sklepików z pamiątkami. Około 20-ej Stan zatrzymał taxi, które właśnie przejeżdżało.
-Nad jazerom. Ciernomorska 30 – powiedział Stan a taksówkarz ruszył w nieznanym mi kierunku.Po kwadransie znaleźliśmy się w dzielnicy pełnej domków jednorodzinnych otoczonych wypielęgnowanymi ogrodami, czasem z basenami, a nawet z domkiem na drzewie.
Gdy znaleźliśmy się pod numer 30 taksówkarz zatrzymał się. Przed nami stał biały, dwupiętrowy budynek, otoczony cudownym ogrodem pełnym kwitnących lilli, równiutko przystrzyżonym trawnikiem, grillem i ogrodowym stołem wraz z parasolem. Jakieś naczynia na stole świadczyły, że grill musiał mieć miejsce dość niedawno. Nie zdążyliśmy wyjść z taksówki, gdy cała rodzina Stana wyskoczyła z domu wraz z jej najmłodszym członkiem, 6-o letnim Gaborem. Zamiast podania dłoni , każdy przywitał mnie całusem w policzek. Nawet starszy brat Stana Ferenc.
Przez moją głowę przebiegła myśl co mógłbym zrobić z Ferencem – Ach! Ty zbereźniku! Daj sobie na wstrzymanie! - pomyślałem. Stan jest cholernie przystojnym facetem, ale Jego brat z buta mógłby wejść do agencji modeli i nie musiałby prosić o pracę. To agencje walczyły by o Niego.
Martina – mama Stanleya od razu podała kolację, nie pytając się czy jestem głodny. A głodny byłem jak jasny gwint. Kanapka w pociągu i lody ze Stanem to jednak nie to samo co gorący posiłek.
Moment później, wspólnie ze wszystkimi zajadałem domowej roboty makaron wraz z bryndzą i skwarkami. Boże! Jakież to było pyszne!
Siedząc wspólnie przy jednym stole, nikt nie zadał pytania co łączy mnie i Stana, każdy zdawał się być przeświadczony, że po prostu razem pracujemy , a ja Go odwiedzam. Nie wyprowadzałem Ich z błędu. Nie wiedziałem co Stan powiedział swojej rodzinie. Jedynie Ferenc spoglądał na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział.
Podczas kolacji było mnóstwo żartów i dowcipów, a najwięcej z Gabora, który sam co i rusz powiedział coś z czego wszyscy się śmialiśmy. Pomimo kompletnej nieznajomości słowackiego to i tak rozumiałem co drugie słowo. To wystarczyło na zrozumienie żartów.
Po kolacji pomogłem Martinie, która poprosiła aby zwracać się do Niej po imieniu w pozmywaniu naczyń.
-Stan wiele mi o Tobie opowiadał – powiedziała po słowacku.
-Mam nadzieje, że jedynie dobre rzeczy – odpowiedziałem po polsku.
-Tylko! - odpowiedziała.
Rozumieliśmy się. Martina jest przecudowną osobą. W oczach której widzi się jedynie czułość i miłość. Przy Niej można się zatracić i powiedzieć największy sekret swojego życia.
Nie popełniłem tego. Nadal nie wiedziałem co Stan powiedział swojej rodzinie o mnie.
Obgadywaliśmy Stana jeszcze jakiś czas stojąc w kuchni i sącząc wino domowej roboty. Stałem tyłem do wejścia i nie wiedziałem, że tam stoi Stan.
-No ładnie. O mnie beze mnie – powiedział w końcu Stan.
-Ale.. my.. jedynie... - zacząłem się tłumaczyć i spojrzałem na Stana - .. obsmarowujemy Ci tyłek.
Martina i ja spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać.
-Wiedziałem. - Stan starał się nie przegiąć. Nie wyszło mu.
-Na górę! - już nie prosił, wręcz zażądał.
Chwilę później znalazłem się w Jego sypialni. Pokój na poddaszu ze ścianą spadową w której centralnie umieszczone było wielkie okno i balkon.
-Wow! - zawołałem – Wow! Nie wspominałeś mi, że masz za oknem tak cudowne widoki – powiedziałem patrząc się na wspaniałe jezioro, którego początku i końca widać nie było.
-Chcesz iść popływać? - zapytał
-Czy chcę? Jeśli tego nie zrobię uznam, że nie byłem w Koszycach. - odparłem
-Ok. Zaraz pójdziemy, ale najpierw chodź tu do mnie i przytul mnie – powiedział Stal wyłożony centralnie na wielkim łóżku.
Moment później leżałem wtulony w Stana całując Go namiętnie. Czułem się tak cudownie. Tak wspaniale. Chciałem aby ten moment trwał wiecznie. Jego język wiedział doskonale co zrobić aby doprowadzić mnie do szaleństwa. Doprowadził.
Pół godziny później znaleźliśmy się nad brzegiem jeziora, do którego dotarcie trwało pół minuty. Jezioro wydawało się jeszcze większe, niż z okna sypialni Stana.
Zdjęliśmy z siebie wszystko i zanurzyliśmy się w wodzie. Słońce musiało przygrzewać z całych sił przez cały dzień ponieważ woda była wręcz ciepła.
Wygłupialiśmy się przez dłuższą chwilę, przetapiając nawzajem, gdy nagle z ciemności wyłoniła się postać.
Bez skrupułów zdjął bieliznę i chwilę później już był w wodzie. Ani ja ani Stan nie mieliśmy pojęcia kto to może być. Oślepiało nas światło z domu. Do momentu aż nie podpłynął do nas. Ferenc nie miał żadnych problemów. Podpłynął do mnie , złapał mnie za twarz i zaczął całować.
-O kurwa! O ja pierdole! O kurwa mać! Czy to sen? - nie dowierzałem, że to się dzieje naprawdę. Ferenc nie przestawał mnie całować, wręcz przeciwnie, całował coraz bardziej namiętniej, a Stan zaczął się śmiać.
Stan podpłynął do nas i przyłączył się do zabawy. Zamknąłem oczy starając się zedrzeć z Nich koszulki których nie mieli już od dawna. Pieszczenie Ich języków, pochłanianie ich w całości wraz ze smakiem wody z jeziora spowodował, że więcej do szczęścia nie potrzebowałem.
Chwilę potem znaleźliśmy się na brzegu, nasze ciała pokryte były piaskiem, ale nikomu to nie przeszkadzało w kontynuowaniu pieszczot.
Ferenc coś chciał powiedzieć ale odpowiedziałem stanowczym : Shut up! Just fuck me!
Na efekty czekać nie musiałem długo. Kilka minut później znaleźliśmy się w sypialni Stana. Sam widok wspólnie zabawiających się braci doprowadził mnie na K2 bez trzymania za rękę.
Stan i Ferenc spojrzeli na siebie, po czym przylgneli do mnie.
-To nie może być prawda! Ja śnię! - pomyślałem. I tak mi się zdawało do momentu kiedy Ferenc bezpardonowo wszedł we mnie.
-O kurwa mać! - krzyknąłem. Ferenc zatkał mi usta. Nie na wiele się to zdało
-Wyjmij TO ze mnie! – darłem się – Wyjmij!!!!! - nie minęło pół minuty po czym powiedziałem : Nie wyjmuj!!!
Obudziłem się mocno wtulony w Stana. Stan spał w najlepsze. Głaskałem jego brwi i usta. Wiedziałem, że drażnię Go w dokładnie taki sam sposób jakbym miział Go piórkiem. Stan wymachiwał ręką. Na nie wiele się to zdało. Gdy zauważyłem, że się przebudza pocałowałem Go mocno w usta. Odwdzięczył się.
Śniadanie przebiegło nadzwyczaj spokojnie. Pomimo odwracania wzroku a to przez Ferenca a to Stana gdy na Nich spoglądałem. Jedynie Gabor i Martina jak zawsze uśmiechnięci żartowali. A ja z nimi.
Nie mieliśmy za wiele czasu ze Stanem, aby zdążyć na pociąg do Warszawy, który odjeżdżał za 90 minut. Zresztą taksówka już czekała na ulicy.
-Obiecaj, że tu wrócisz – dopominał się Ferenc, który wcześniej nic nie powiedział.
-Bardzo bym chciał. Bardziej niż Ci się wydaje. - odpowiedziałem.
Ferenc podszedł do mnie i objął z całych sił. Nie puszczał przez dłuższa chwilę. Ja również. Następnie podbiegł do mnie mały Gabor i rzucił się na szyję.
-Nie jedź! Możesz zostać tutaj! - tłumaczył mi Stan. Przytuliłem tego kochanego urwisa z całych sił po czym wylądowałem w objęciach Martiny.
-I hope U enjoyed last night – powiedziała mi na ucho po angielsku.
-More than U can imagine – odpowiedziałem. Po czym spojrzałem na Nią. W Jej oczach nadal był ten sam blask, który zobaczyłem wczoraj, gdy Ją po raz pierwszy zobaczyłem.
Matki mają jakiś czujnik. Wiedzą wszystko! Uściskała mnie z całych sił i już byliśmy ze Stanem w taxi która wiozła Nas na stację. Na tą samą stację na której kilka godzin temu wysiadałem i witałem się z Nim. Obejrzałem się za siebie. Na ulicy stali wszyscy. Przytuliłem się do Stana. On do mnie. Obaj nie chcieliśmy opuszczać tego miejsca. Miejsca w którym szczęścia i matczynej opieki było pod dostatkiem dla wszystkich.
Większość podróży do Warszawy przespaliśmy. Tj ja przespałem na ramieniu Stana. Sprawa odprawy wyglądała podobnie jak w przypadku podróży do Koszyc. Zaspany podałem paszport po czym wręczono mi go z powrotem. Obudziłem się w Krakowie. A dokładnie obudził mnie mój wrzeszczący żołądek. Razem ze Stanem poszliśmy po coś na zęba. I ponownie kanapka, lecz tym razem bez kawy. Nadal wolałem zwykła wodę.
Przed 18-a byliśmy w Warszawie. Stan był oszołomiony widokiem wieżowców. Spodziewał się, że jedzie do stolicy Polski ale to i tak Go przerosło. Uśmiechnąłem się do Niego i powiedziałem: - To dopiero początek :)
Zamówiona taksówka przez komórkę zjawiła się w przeciągu 5 minut. Wolę zamówić niż jechać z tą bandą złodziei spod dworca, którzy i tak krzywo patrzyli na kierowcę, który przyjechał po nas. Ten jednak zdawał się nie przejmować tym. I dobrze. 25 minut później znaleźliśmy się pod blokiem moich rodziców. Stan nadal nie dowierzał, że stolica Polski może być tak różnorodna. I co chwila wołał z podniecenia.
-A zobacz to! A zobacz tamto!.
-Stan. Ja znam to wszystko w taki sam sposób jak Ty Koszyce.
Chyba na chwilę mu przeszło , bo się uspokoił . Lecz nie na długo. Na zjeździe z Wisłostrady ponownie zawołał, ciesząc się niczym dziecko.
-Zobacz! Jaka wielka rzeka! - zawołał.
-Wisła – poinformowałem Go uśmiechając się w duchu.
Taksówkarz musiał chyba znać angielski, bo co i rusz się uśmiechał. Gdy w końcu wysiedliśmy z taxi i weszliśmy do bloku Stan zaczął swoje.
-Winda!
-Stan! Tak to jest winda. Jedziemy na czwarte piętro windą czy wolisz iść pieszo? - niczym dwulatkowi starałem się tłumaczyć i nie wyjść z równowagi.
-Jedziemy windą! - oświadczył podniecony.
Podróż na czwarte piętro trwała „aż” 10 sekund. Zadzwoniłem do drzwi, które otworzyła mi mama.
Podniecenie Stana jakby przygasło. Przestraszył się. W końcu dotarło do Niego, że jesteśmy w mieszkaniu moich rodziców.
Wiedząc, co za moment się stanie, od razu ukryłem twarz w rękach starając się nie parsknąć śmiechem.
Moja mama od razu podeszła do Stana i mocno Go przytuliła po czym odsunęła delikatnie od siebie i powiedziała.
-No kochaniutki! Pokaż mi się. Niech no ja sobie Ciebie obejrzę. - powiedziała i zaczęła Go obracać we wszystkie strony. - Hmmm... jakie fajne ciasteczko. Ale odwróć się Kochanieńki. O! I pupcia też niczego sobie. - ciągnęła mama. Po raz pierwszy w życiu widziałem Stana tak zawstydzonego i z taką purpurą na twarzy.
-Mamo! Przestań! Nie widzisz, jak zawstydziłaś Stana? - poprosiłem.
-A czego tu się wstydzić? Jak fajne ciacho to fajne i nie ma co ukrywać. Poza tym jest wśród swoich. Nikt mu tu krzywdy nie zrobi. - odpowiedziała.
Miałem wrażenie, że Stan za chwilę się rozpłacze. Wziąłem Go za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju. Nadal śmiałem się w duchu widząc Jego twarz.
-Chcesz wziąć kąpiel przed obiadem? A może kawa lub herbata? - zapytałem.
-Przydałby mi się zimny prysznic. Ale ja z tego pokoju już nie wyjdę – oświadczył bardzo poważnym tonem Stan.
-Ha! Ha! Ha! Wiedziałem, że tak będzie! – nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
Ciągle śmiejąc się przytuliłem Go do siebie. Chyba Mu przeszło, bo po chwili powiedział, że chciałby się odświeżyć i przebrać. 10 minut później był już gotowy. Przemogłem Go abyśmy wspólnie zjedli obiad. Udało się choć Stan był małomówny. Po obiedzie udaliśmy się z powrotem do mojego pokoju. Teraz siedzi i ogląda polską telewizję. Nie wiem czy coś z tego rozumie. Ale ja wiem jedno: Stan w przeciągu dwóch dni sprawił mi tyle przyjemności niż nie jeden inny facet w przeciągu tygodni, a nawet lat.
Jutro wylatuje do Sheffield. Mamy zatem nie wiele czasu dla siebie. Postaram się aby pobyt w Warszawie zapamiętał w najlepszy z możliwych sposobów.
Tymczasem idę się do Niego przytulić.
Pobudka o 7-ej rano nie była już takim koszmarem jak dzień wcześniej. Może dlatego, że stosunkowo wcześnie położyłem się spać?
Poranny rytuał w postaci kawy i papierosa. Mama wiedząc, że uwielbiam Jacobs'a, zwłaszcza Kronung'a, zrobiła zapas przed moim przylotem. Uwielbiam jej delikatnie kwaskowy smak. A w połączeniu z kardamonem jest po prostu niczym ambrozja.
Szybki prysznic i już byłem gotowy. Jedynie ojciec zaczął się czepiać, że ledwo co przyjechałem a już gdzieś wybywam.
-Gdzie Cię niesie? - zapytał.
-Jadę do Koszyc. - odpowiedziałem jak bym miał jechać dwa przystanki autobusowe dalej po zakupy.
-Gdzie? - zapytał ponownie, jakby za pierwszym razem nie zrozumiał.
-Na Słowację, do Koszyc.
-No tam Cię jeszcze nie było?! Po co tam jedziesz i kiedy wrócisz? - zapytał.
-W tym sęk, że jeszcze mnie tam nie było dlatego czas i pora to nadrobić – odparłem. - Wracam jutro około południa. Aha.. no i nie wracam sam.
-A z kim? - ojciec starał się przeprowadzić wywiad środowiskowy.
-Jutro Go poznacie. Razem pracujemy. - powiedziałem.
-Czy tylko pracujecie ... razem? - wtrąciła się mama.
-Yyyy. Nie do końca – uśmiechnąłem się.
Mama wiedziała o co chodzi. Nie musiałem się tłumaczyć. Zamówiona wcześniej taksówka czekała już pod blokiem.
-Tylko uważaj na siebie. - powiedziała, gdy stałem już w progu drzwi.
-Będę. Obiecuję wrócić w jednym kawałku. - odpowiedziałem.
Chwilę później siedziałem już w taksówce, która wiozła mnie na Dworzec Centralny. Po 20 minutach byłem na miejscu. Stanąłem w kolejne bo bilety. Kupiłem Warszawa - Koszyce i dwa powrotne Koszyce – Warszawa. Ci faceci kiedyś mnie zrujnują. - pomyślałem.
Miałem jeszcze pół godziny do odjazdu pociągu, więc czas ten wykorzystałem na maxymalne na jaranie się papierosami. Po wypaleniu trzech jeden za drugim, zrobiło mi się nie dobrze. Chyba miałem dosyć na jakiś czas?
Dworzec od mojej ostatniej wizyty na nim wydawał się jakby trochę bardziej czystszy, jednakże złudzenie to prysło, gdy zszedłem na perony. Odór szczyn wydobywający się po prostu zewsząd nie pozwalał oddychać.
Na szczęście pociąg przyjechał 15 minut przed planowanym odjazdem i mogłem wsiąść do środka, gdzie powietrze wydawało się jakby ciut lepsze. Nie lubię pociągów InterCity jedynie dlatego, że najczęściej nie mają przedziałów tylko jeden wielki skład. A w przedziałach zawsze jest jakoś łatwiej zawiązać nowe znajomości i kontakty. Zapytałem przechodzącą obsługę pociągu w którym kierunku będziemy jechać i już się usadowiłem wygodnie w kierunku jazdy. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w pociągu można palić w wyznaczonych miejscach.
-No to podróż nie będzie najgorsza – pomyślałem.
Wsadziłem słuchawki w uszy, wyciągnąłem komórkę i moment później sprawdzałem wiadomości, które wczoraj otrzymałem. Nie miałem na to wcześniej czasu.
Po trzech godzinach rozbolał mnie tyłek od siedzenia. Postanowiłem przejść się do wagonu restauracyjnego. Zresztą byłem bez śniadania więc żołądek dawał o sobie znać dopominając się co swoje. Wziąłem jakąś kanapkę i kawę. Kanapka była nawet świeża i zjadliwa o tyle kawa to najgorsze popłuczyny jakich dawno nie piłem. Nie dokończyłem. Nie mogłem i nie dałem rady. Wolałem zwykła wodę. Przed 16-ą byliśmy w Muszynie. Odprawa przebiegła sprawnie i szybko. Prawie nie zauważalnie. Gdyby nie celnik z psem, który poprosił o paszport lub dowód nawet bym nie wiedział, że to odprawa celna. 20 minut później już byłem w Plavec ( a może w Plavecach?). Kolejne 2 godziny ubiegły równie szybko jak kontrola graniczna.
10 minut przed planowanym przyjazdem byłem już w Koszycach. Stacja w Koszycach bardzo mi przypominała stację w Notthingham. Nie za duża. Zaledwie kilka peronów. Wejście główne zdobione ornamentami, poręcze przy schodach zdobione fikuśnie. Podobnie jak okienka kas biletowych. Stan czekał na mnie. Nie dało się Go nie zauważyć wśród tłumów wylewających się z i do pociągów.
Podszedł do mnie i podał mi rękę. Popatrzyłem na Niego.
-O nie! Koleżko śniegowy! Tak to My witać się nie będziemy! - pomyślałem i przytuliłem Go do siebie, następnie pocałowałem czule w usta. Nawet jeśli ktoś na Nas zwrócił uwagę to była to nieliczna grupka osób, którą absolutnie się nie przejąłem.
Stan rozejrzał się dokoła. Widziałem, że jest trochę zmieszany, ale po chwili sam do mnie przywarł i pocałował jeszcze mocniej.
-Jak podróż? - zapytał.
-W porządeczku! - odpowiedziałem. - Sądziłem, że będzie gorzej. Ale skoro można było palić to nie było najgorzej.
-Jedziemy prosto do mnie czy chcesz najpierw trochę pozwiedzać?
-Jeśli nie masz nic przeciwko wolałbym coś zwiedzić. W końcu jestem tu po raz pierwszy.
-Nie ma sprawy – odparł Stan.
Wychodząc z dworca wręcz wpada się w cudowny park. Jak się później okazało Park Miejski, który jest zabytkiem, a wszystko pod ochroną. Parkiem przeszliśmy wprost na stare miasto. Wszędzie było mnóstwo ludzi, z pewnością większość z nich stanowili turyści. Dało się usłyszeć tyle języków, od węgierskiego przez rosyjski na angielskim, niemieckim i polskim skończywszy. Zresztą co i rusz nazwy ulic wydawały się brzmieć z węgierska. Czyżby jakaś pozostałość po jakichś zaborach czy czymś w tym rodzaju? - pomyślałem. - Będę musiał to sprawdzić.
Starówka wydawała się zatrzymać w czasie, co najmniej kilka wieków temu. Tramwaje były połączeniem tramwajów z San Francisco i naszych polskich sprzed lat 70-ych. Bez drzwi, na zewnątrz z poręczą i specjalną podpórką na nogi biegnącą przez całą długość tramwaju.
Chyba cofnąłem się w czasie – przeszło mi przez myśl.
Pogoda dopisywała, słońce pomimo iż dawno zniżyło się do linii dachów budynków to i tak mocno przygrzewało. Stan zaproponował że zaprowadzi mnie na najlepsze lody ( zmrzlina) jakie jadłem w życiu. Mieszkałem przez jakiś czas z Mediolanie i względem lodów nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć – pomyślałem. Myliłem się. Lody pistacjowe, które wręcz ubóstwiam, i mogę je jeść tonami, a raczej pożerać, i które zamówiłem były naprawdę najlepszymi jakie jadłem w swoim życiu. Poza pistacją dało się wyczuć wanilię i śmietanę. Gęste. Nie za bardzo zmrożone. Po prostu idealne.
Przysiedliśmy na ławce. Ja z pistacją, Stan z truskawką w ręku.
-Och Ty moje strawberry truskawkowe! - powiedziałem po polsku i popatrzyłem na Stana, któremu lody spływały po kąciku ust.
-Nie jestem żadna truskawka – odpowiedział i udał obrażonego w najbardziej przegięty sposób. Było to najcudowniejsze przegięcie w Jego wykonaniu jakie do tej pory widziałem. Chwilę później już zlizywałem z Niego spływające lody. O ile wcześniej miał jakieś „ale” o tyle tym razem sam nadstawił usta.
Przechadzaliśmy się jeszcze uliczkami pełnymi knajpek, restauracyjek, galerii i innych sklepików z pamiątkami. Około 20-ej Stan zatrzymał taxi, które właśnie przejeżdżało.
-Nad jazerom. Ciernomorska 30 – powiedział Stan a taksówkarz ruszył w nieznanym mi kierunku.Po kwadransie znaleźliśmy się w dzielnicy pełnej domków jednorodzinnych otoczonych wypielęgnowanymi ogrodami, czasem z basenami, a nawet z domkiem na drzewie.
Gdy znaleźliśmy się pod numer 30 taksówkarz zatrzymał się. Przed nami stał biały, dwupiętrowy budynek, otoczony cudownym ogrodem pełnym kwitnących lilli, równiutko przystrzyżonym trawnikiem, grillem i ogrodowym stołem wraz z parasolem. Jakieś naczynia na stole świadczyły, że grill musiał mieć miejsce dość niedawno. Nie zdążyliśmy wyjść z taksówki, gdy cała rodzina Stana wyskoczyła z domu wraz z jej najmłodszym członkiem, 6-o letnim Gaborem. Zamiast podania dłoni , każdy przywitał mnie całusem w policzek. Nawet starszy brat Stana Ferenc.
Przez moją głowę przebiegła myśl co mógłbym zrobić z Ferencem – Ach! Ty zbereźniku! Daj sobie na wstrzymanie! - pomyślałem. Stan jest cholernie przystojnym facetem, ale Jego brat z buta mógłby wejść do agencji modeli i nie musiałby prosić o pracę. To agencje walczyły by o Niego.
Martina – mama Stanleya od razu podała kolację, nie pytając się czy jestem głodny. A głodny byłem jak jasny gwint. Kanapka w pociągu i lody ze Stanem to jednak nie to samo co gorący posiłek.
Moment później, wspólnie ze wszystkimi zajadałem domowej roboty makaron wraz z bryndzą i skwarkami. Boże! Jakież to było pyszne!
Siedząc wspólnie przy jednym stole, nikt nie zadał pytania co łączy mnie i Stana, każdy zdawał się być przeświadczony, że po prostu razem pracujemy , a ja Go odwiedzam. Nie wyprowadzałem Ich z błędu. Nie wiedziałem co Stan powiedział swojej rodzinie. Jedynie Ferenc spoglądał na mnie dziwnie, ale nic nie powiedział.
Podczas kolacji było mnóstwo żartów i dowcipów, a najwięcej z Gabora, który sam co i rusz powiedział coś z czego wszyscy się śmialiśmy. Pomimo kompletnej nieznajomości słowackiego to i tak rozumiałem co drugie słowo. To wystarczyło na zrozumienie żartów.
Po kolacji pomogłem Martinie, która poprosiła aby zwracać się do Niej po imieniu w pozmywaniu naczyń.
-Stan wiele mi o Tobie opowiadał – powiedziała po słowacku.
-Mam nadzieje, że jedynie dobre rzeczy – odpowiedziałem po polsku.
-Tylko! - odpowiedziała.
Rozumieliśmy się. Martina jest przecudowną osobą. W oczach której widzi się jedynie czułość i miłość. Przy Niej można się zatracić i powiedzieć największy sekret swojego życia.
Nie popełniłem tego. Nadal nie wiedziałem co Stan powiedział swojej rodzinie o mnie.
Obgadywaliśmy Stana jeszcze jakiś czas stojąc w kuchni i sącząc wino domowej roboty. Stałem tyłem do wejścia i nie wiedziałem, że tam stoi Stan.
-No ładnie. O mnie beze mnie – powiedział w końcu Stan.
-Ale.. my.. jedynie... - zacząłem się tłumaczyć i spojrzałem na Stana - .. obsmarowujemy Ci tyłek.
Martina i ja spojrzeliśmy na siebie i zaczęliśmy się śmiać.
-Wiedziałem. - Stan starał się nie przegiąć. Nie wyszło mu.
-Na górę! - już nie prosił, wręcz zażądał.
Chwilę później znalazłem się w Jego sypialni. Pokój na poddaszu ze ścianą spadową w której centralnie umieszczone było wielkie okno i balkon.
-Wow! - zawołałem – Wow! Nie wspominałeś mi, że masz za oknem tak cudowne widoki – powiedziałem patrząc się na wspaniałe jezioro, którego początku i końca widać nie było.
-Chcesz iść popływać? - zapytał
-Czy chcę? Jeśli tego nie zrobię uznam, że nie byłem w Koszycach. - odparłem
-Ok. Zaraz pójdziemy, ale najpierw chodź tu do mnie i przytul mnie – powiedział Stal wyłożony centralnie na wielkim łóżku.
Moment później leżałem wtulony w Stana całując Go namiętnie. Czułem się tak cudownie. Tak wspaniale. Chciałem aby ten moment trwał wiecznie. Jego język wiedział doskonale co zrobić aby doprowadzić mnie do szaleństwa. Doprowadził.
Pół godziny później znaleźliśmy się nad brzegiem jeziora, do którego dotarcie trwało pół minuty. Jezioro wydawało się jeszcze większe, niż z okna sypialni Stana.
Zdjęliśmy z siebie wszystko i zanurzyliśmy się w wodzie. Słońce musiało przygrzewać z całych sił przez cały dzień ponieważ woda była wręcz ciepła.
Wygłupialiśmy się przez dłuższą chwilę, przetapiając nawzajem, gdy nagle z ciemności wyłoniła się postać.
Bez skrupułów zdjął bieliznę i chwilę później już był w wodzie. Ani ja ani Stan nie mieliśmy pojęcia kto to może być. Oślepiało nas światło z domu. Do momentu aż nie podpłynął do nas. Ferenc nie miał żadnych problemów. Podpłynął do mnie , złapał mnie za twarz i zaczął całować.
-O kurwa! O ja pierdole! O kurwa mać! Czy to sen? - nie dowierzałem, że to się dzieje naprawdę. Ferenc nie przestawał mnie całować, wręcz przeciwnie, całował coraz bardziej namiętniej, a Stan zaczął się śmiać.
Stan podpłynął do nas i przyłączył się do zabawy. Zamknąłem oczy starając się zedrzeć z Nich koszulki których nie mieli już od dawna. Pieszczenie Ich języków, pochłanianie ich w całości wraz ze smakiem wody z jeziora spowodował, że więcej do szczęścia nie potrzebowałem.
Chwilę potem znaleźliśmy się na brzegu, nasze ciała pokryte były piaskiem, ale nikomu to nie przeszkadzało w kontynuowaniu pieszczot.
Ferenc coś chciał powiedzieć ale odpowiedziałem stanowczym : Shut up! Just fuck me!
Na efekty czekać nie musiałem długo. Kilka minut później znaleźliśmy się w sypialni Stana. Sam widok wspólnie zabawiających się braci doprowadził mnie na K2 bez trzymania za rękę.
Stan i Ferenc spojrzeli na siebie, po czym przylgneli do mnie.
-To nie może być prawda! Ja śnię! - pomyślałem. I tak mi się zdawało do momentu kiedy Ferenc bezpardonowo wszedł we mnie.
-O kurwa mać! - krzyknąłem. Ferenc zatkał mi usta. Nie na wiele się to zdało
-Wyjmij TO ze mnie! – darłem się – Wyjmij!!!!! - nie minęło pół minuty po czym powiedziałem : Nie wyjmuj!!!
Obudziłem się mocno wtulony w Stana. Stan spał w najlepsze. Głaskałem jego brwi i usta. Wiedziałem, że drażnię Go w dokładnie taki sam sposób jakbym miział Go piórkiem. Stan wymachiwał ręką. Na nie wiele się to zdało. Gdy zauważyłem, że się przebudza pocałowałem Go mocno w usta. Odwdzięczył się.
Śniadanie przebiegło nadzwyczaj spokojnie. Pomimo odwracania wzroku a to przez Ferenca a to Stana gdy na Nich spoglądałem. Jedynie Gabor i Martina jak zawsze uśmiechnięci żartowali. A ja z nimi.
Nie mieliśmy za wiele czasu ze Stanem, aby zdążyć na pociąg do Warszawy, który odjeżdżał za 90 minut. Zresztą taksówka już czekała na ulicy.
-Obiecaj, że tu wrócisz – dopominał się Ferenc, który wcześniej nic nie powiedział.
-Bardzo bym chciał. Bardziej niż Ci się wydaje. - odpowiedziałem.
Ferenc podszedł do mnie i objął z całych sił. Nie puszczał przez dłuższa chwilę. Ja również. Następnie podbiegł do mnie mały Gabor i rzucił się na szyję.
-Nie jedź! Możesz zostać tutaj! - tłumaczył mi Stan. Przytuliłem tego kochanego urwisa z całych sił po czym wylądowałem w objęciach Martiny.
-I hope U enjoyed last night – powiedziała mi na ucho po angielsku.
-More than U can imagine – odpowiedziałem. Po czym spojrzałem na Nią. W Jej oczach nadal był ten sam blask, który zobaczyłem wczoraj, gdy Ją po raz pierwszy zobaczyłem.
Matki mają jakiś czujnik. Wiedzą wszystko! Uściskała mnie z całych sił i już byliśmy ze Stanem w taxi która wiozła Nas na stację. Na tą samą stację na której kilka godzin temu wysiadałem i witałem się z Nim. Obejrzałem się za siebie. Na ulicy stali wszyscy. Przytuliłem się do Stana. On do mnie. Obaj nie chcieliśmy opuszczać tego miejsca. Miejsca w którym szczęścia i matczynej opieki było pod dostatkiem dla wszystkich.
Większość podróży do Warszawy przespaliśmy. Tj ja przespałem na ramieniu Stana. Sprawa odprawy wyglądała podobnie jak w przypadku podróży do Koszyc. Zaspany podałem paszport po czym wręczono mi go z powrotem. Obudziłem się w Krakowie. A dokładnie obudził mnie mój wrzeszczący żołądek. Razem ze Stanem poszliśmy po coś na zęba. I ponownie kanapka, lecz tym razem bez kawy. Nadal wolałem zwykła wodę.
Przed 18-a byliśmy w Warszawie. Stan był oszołomiony widokiem wieżowców. Spodziewał się, że jedzie do stolicy Polski ale to i tak Go przerosło. Uśmiechnąłem się do Niego i powiedziałem: - To dopiero początek :)
Zamówiona taksówka przez komórkę zjawiła się w przeciągu 5 minut. Wolę zamówić niż jechać z tą bandą złodziei spod dworca, którzy i tak krzywo patrzyli na kierowcę, który przyjechał po nas. Ten jednak zdawał się nie przejmować tym. I dobrze. 25 minut później znaleźliśmy się pod blokiem moich rodziców. Stan nadal nie dowierzał, że stolica Polski może być tak różnorodna. I co chwila wołał z podniecenia.
-A zobacz to! A zobacz tamto!.
-Stan. Ja znam to wszystko w taki sam sposób jak Ty Koszyce.
Chyba na chwilę mu przeszło , bo się uspokoił . Lecz nie na długo. Na zjeździe z Wisłostrady ponownie zawołał, ciesząc się niczym dziecko.
-Zobacz! Jaka wielka rzeka! - zawołał.
-Wisła – poinformowałem Go uśmiechając się w duchu.
Taksówkarz musiał chyba znać angielski, bo co i rusz się uśmiechał. Gdy w końcu wysiedliśmy z taxi i weszliśmy do bloku Stan zaczął swoje.
-Winda!
-Stan! Tak to jest winda. Jedziemy na czwarte piętro windą czy wolisz iść pieszo? - niczym dwulatkowi starałem się tłumaczyć i nie wyjść z równowagi.
-Jedziemy windą! - oświadczył podniecony.
Podróż na czwarte piętro trwała „aż” 10 sekund. Zadzwoniłem do drzwi, które otworzyła mi mama.
Podniecenie Stana jakby przygasło. Przestraszył się. W końcu dotarło do Niego, że jesteśmy w mieszkaniu moich rodziców.
Wiedząc, co za moment się stanie, od razu ukryłem twarz w rękach starając się nie parsknąć śmiechem.
Moja mama od razu podeszła do Stana i mocno Go przytuliła po czym odsunęła delikatnie od siebie i powiedziała.
-No kochaniutki! Pokaż mi się. Niech no ja sobie Ciebie obejrzę. - powiedziała i zaczęła Go obracać we wszystkie strony. - Hmmm... jakie fajne ciasteczko. Ale odwróć się Kochanieńki. O! I pupcia też niczego sobie. - ciągnęła mama. Po raz pierwszy w życiu widziałem Stana tak zawstydzonego i z taką purpurą na twarzy.
-Mamo! Przestań! Nie widzisz, jak zawstydziłaś Stana? - poprosiłem.
-A czego tu się wstydzić? Jak fajne ciacho to fajne i nie ma co ukrywać. Poza tym jest wśród swoich. Nikt mu tu krzywdy nie zrobi. - odpowiedziała.
Miałem wrażenie, że Stan za chwilę się rozpłacze. Wziąłem Go za rękę i zaprowadziłem do swojego pokoju. Nadal śmiałem się w duchu widząc Jego twarz.
-Chcesz wziąć kąpiel przed obiadem? A może kawa lub herbata? - zapytałem.
-Przydałby mi się zimny prysznic. Ale ja z tego pokoju już nie wyjdę – oświadczył bardzo poważnym tonem Stan.
-Ha! Ha! Ha! Wiedziałem, że tak będzie! – nie wytrzymałem i wybuchnąłem śmiechem.
Ciągle śmiejąc się przytuliłem Go do siebie. Chyba Mu przeszło, bo po chwili powiedział, że chciałby się odświeżyć i przebrać. 10 minut później był już gotowy. Przemogłem Go abyśmy wspólnie zjedli obiad. Udało się choć Stan był małomówny. Po obiedzie udaliśmy się z powrotem do mojego pokoju. Teraz siedzi i ogląda polską telewizję. Nie wiem czy coś z tego rozumie. Ale ja wiem jedno: Stan w przeciągu dwóch dni sprawił mi tyle przyjemności niż nie jeden inny facet w przeciągu tygodni, a nawet lat.
Jutro wylatuje do Sheffield. Mamy zatem nie wiele czasu dla siebie. Postaram się aby pobyt w Warszawie zapamiętał w najlepszy z możliwych sposobów.
Tymczasem idę się do Niego przytulić.
wtorek, 2 września 2008
Jako- tako
Spakowany. Gotowy do podróży. Przepakowywań końca nie było, ale w końcu się udało. Jedyne 14 kilogramów nadbagażu. Czyżby moje buty? - pomyślałem i dodałem sam do siebie – Pieprzyć!
Jakieś końcowe przygotowania do wylotu. Trochę paniki. W końcu w Polsce nie byłem ponad 3 lata. Nie spieszy mi się. Spodziewam się wszystkiego i niczego. Ale przede wszystkim gorszego.
Rodzice szaleją. Co pięć minut telefon aby się upewnić, że na pewno z bratem przylatujemy o danej porze i w danym dniu (sytuacja miała miejsce „jedynie” 8 razy!)
Za dziewiątym razem powiedziałem: Dość! Kurwa mać! Dość! - zlewałem totalnie wszystkie telefony i meile. Ileż razy można wałkować jedno i to samo w kółko?!
Wywędrowałem na basen, później na solarium. Dziś bez siłowni, Steve'a i sauny.
Nie spieszyłem się absolutnie nigdzie. Spacer do domu przez park wydał mi się najlepszą opcją aby dojść do siebie i nie myśleć o tym co może mnie spotkać w Polsce. Przysiadłem na ławce i myślałem o Jose, o Stanleyu, o swoim życiu i w ogóle o wszystkim i o niczym.
Po dłuższej chwili sam się zapytałem : - Czy czas i pora aby podjąć jakieś decyzje? Czy też lepiej wszystko pozostawić tak jak jest? - Odpowiedzi nie znalazłem. Żadnej!
Wróciłem do domu i padłem na pysk. Przespałem całe popołudnie.
Przebudziłem się przed 20-a. A dokładnie obudził mnie telefon. Trochę zaspany nie wiedziałem co się w okół mnie dzieje.
-Dzwonie, aby się upewnić, że na pewno przyjeżdżasz – powiedział Stan.
-Na 100%. Będę u Ciebie w środę – uśmiechnąłem się i pomyślałem : No, nie mogę! Kolejny zaczyna panikować.
-Nie mogę się już doczekać.
-Ja również, ale dzisiaj mam dziwne wrażenie, że wszyscy bardziej się przejmują moimi wakacjami niż ja sam. - powiedziałem.
-Co masz na myśli? - zapytał Stan.
-Od rana moi rodzice panikują, wydzwaniali cały dzień, i żeby chociaż jedna z rozmów przebiegła inaczej. Ale nie! Za każdym razem było wałkowanie w kółko tego samego. O której przylatujecie? Na które lotnisko? I takie tam bla bla bla. - zacząłem się żalić. - Ileż razy można?
-A czy mój telefon też Cię denerwuje? Bo wydajesz się jakiś nie swój – zapytał Stan.
-Nie! Absolutnie mnie nie denerwuje ani telefon od Ciebie ani już tym bardziej Ty! Po prostu wstałem przed momentem i jestem jeszcze zaspany.
-Zresztą, to przecież Twoi rodzice. Martwią się. Nie widzieli Cię kupę czasu. Nie dziw Im się. – Stan starał się mnie przekonać.
-Masz rację, jednakże enty telefon z tymi samymi pytaniami jest w stanie wyprowadzić z równowagi każdego.
-Jutro, jak przylecisz będzie po wszystkim. - powiedział Stan.
-Ee... dopiero się zacznie. Znam swoich rodziców nie od dzisiaj. - odpowiedziałem.
Stan zaczął się śmiać. W zeszłym tygodniu przechodził dokładnie to samo ze swoimi rodzicami. Wiedział jak się czuję.
-Zrobiłeś może grafik na ten czas jak Cię nie będzie w Sheffield? - zapytał Stan.
-Tak. Mam go nawet pod ręką. Dałem Ci dwa dni wolnego po przylocie do Sheffield. Zaczynasz pracę ósmego.
-Extra! A kiedy Ty wracasz?
-Miałem wracać 14-ego, ale przebookowałem bilet i będę w Sheffield już 12-ego. - odpowiedziałem.
-Czemu wracasz wcześniej?
-Bo i tak odchoruję tą podróż. A poza tym będziemy mogli się szybciej zobaczyć. No i 13-ego muszę być w Madrycie.
-Nie rób tego dla Mnie – poprosił Stan.
-Nie robię tego dla Ciebie Misiu, robię to dla siebie. Po powrocie nie poznasz mnie. Nie będę sobą. I nie ukrywam, że bardzo liczę na Ciebie.
-W Madrycie? Po co jedziesz do Madrytu. - Stan nagle zajarzył.
-Muszę załatwić pewną ważną sprawę.- odpowiedziałem. Nie chciałem się z niczego tłumaczyć.
-Aha. A kiedy wracasz?
-W poniedziałek 15-ego, a do pracy 17-ego.
-Najważniejsze, że już w środę się zobaczymy. Tak strasznie tęsknię – powiedział.
-I ja również nie mogę się doczekać.
-Zatem do zobaczenia w środę. - Stan chyba wyczuł, że dzisiaj nie przejdzie numer z przekomarzaniem się, kto pierwszy ma odłożyć słuchawkę.
-Do zobaczenia. Bardzo tęsknię. Buziaki.
-Buziaki. Pa.
Stan się rozłączył. W słuchawce dało się usłyszeć ciągły dźwięk. Cieszyłem się bardzo, że zadzwonił, jednakże, chyba nie dałem tego zbytnio po sobie poznać. Podszedłem do barku i nalałem sobie lampkę whisky.
Poszedłem spać bardzo późno, bo około 2-ej nad ranem, wdając się wcześniej w dyskusje na forum gejowo na temat bugchasingu. Osobiście nie jestem ani za ani przeciw. Jeśli ktoś ma ochotę na własne życzenie zarazić się wirusem HIV to jego problem, nie mój. Oczywiście, jestem zdania, że należy przestrzegać przed konsekwencjami tej formy fetyszu jednakże każdy jest kowalem swojego życia, a mnie się wpierdalać w cudze życie nie wolno. Nikomu nie wolno! Znam wiele osób zakażonych i chorych na Aids. Każdemu z nich bardzo współczuje, bo wiem, że nie zarazili z własnej woli a przez przypadek. Głupią nieuwagę i nieostrożność. I różnica pomiędzy bugchasingerami a osobami zakażonymi i chorymi na Aids nie z własnej woli jest taka, że tym drugim szczerze współczuje, a tych pierwszych jest mi po prostu żal.
Szybki prysznic i już musiałem spadać do wyra.
O 6-ej rano pobudka nie należała do przyjemności. Miałem wrażenie, że pobiję pierwszą napotkaną osobę, w tym przypadku brata. Jak ja nie znoszę wcześnie wstawać, a do tego wstawać niewyspanym.
Kawa, papieros i poranna toaleta. Taxi zamówione na 7-ą. Mam jeszcze chwilę czasu, więc sprawdzam jeszcze raz wszystko. Okna zamknięte. Zabezpieczenia w kontaktach włączone. Wszystko gra. Taxi się spóźnia 10 minut. Po zamknięciu drzwi, pukam do Nick'a – sąsiada i wręczam mu klucze. Będzie się opiekował mieszkaniem podczas naszej nieobecności.
Taxi na lotnisko, które znajduje się na obrzeżach Sheffield jedzie ponad godzinę. Mamy 20 minut do końca odprawy paszportowej. Idealnie w czasie. Jeszcze zdążyliśmy zapalić po papierosie i już musieliśmy biec do odprawy celnej. Czemu ludzie nie czytają lub nie dowiadują się co można a co nie można przewozić w bagażu podręcznym??? Dlaczego??? Mam czasami wrażenie, że niektórzy ludzie nadal żyją w czasach kamienia łupanego, tylko jakim cudem – baranie! - udało ci się zabookować bilet na ten lot i dlaczego właśnie na ten lot? Koleś przed nami wkurwił mnie niemiłosiernie! Co za imbecyl! Na biegu przepakowywał się dwa tysiące razy, a i tak większości rzeczy celnicy nie przepuścili. Suma summarum przez gostka lot opóźnił się 15 minut. Ale na tym koleś nie poprzestał, bo wiercił się po całym samolocie nie mogąc znaleźć sobie miejsca, aż w końcu stewardesa usadziła go grzecznie acz stanowczo. Czy tylko mnie przytrafiają się takie „przygody”?
Odjechałem na kolejne dwie i pół godziny. Kocham latać. Świadomość, że jestem w powietrzu, kilka tysięcy metrów nad ziemią, powoduje, że chce się żyć. Uczucie o milion razy lepsze niż po poppersie no i trwa cały lot :P Zawsze siadam przy oknie, ale nigdy na kołach. Gdyby ktoś starał się mnie przesadzić od okna to chyba bym oczy wydrapał! Nie ma takiej opcji.
Dwie i pół godziny minęło tak szybko. Ja chciałem jeszcze! Jak dziecko na karuzeli. Wysiadłem z samolotu jako jeden z ostatnich. Nie spieszyłem się. Wiedziałem czego mogę się spodziewać. Nie myliłem się. Pani w okienku odprawy celnej miała minę taką jak by ktoś właśnie zajebał jej psa i najlepiej aby nikt jej nie przeszkadzał w nic nierobieniu. Następne 45 minut to oczekiwanie na bagaże, które w końcu pojawiły się na taśmie. Godzinę po wylądowaniu udało się odnaleźć nasze.
-Ja chcę wracać! Teraz! Natychmiast! - zacząłem panikować jak najbardziej przegięta ciota.
-Nie pierdol! Idziemy. - powiedział brat.
Whatever! Niech się dzieje co ma się dziać. Chwilę później staliśmy wszyscy razem w objęciach rodziców. Łzy pociekły ze szczęścia. Samochód i 20 minut później byliśmy już na miejscu. Całą drogę było milion pytań. Brat starał się odpowiadać, ja siedziałem cicho. Patrzyłem przytulony do szyby to w niebo to w przemijające krajobrazy. Przez trzy lata wszystko się zmieniło nie do poznania. Ulice, a zwłaszcza Wisłostrada, którą nie jednej nocy wracałem pieszo z jakiejś imprezy czy z pracy. Mokotów. Czerniakowska. Wspomnienia wróciły. Zagryzłem zęby. W mieszkaniu krzątała się siostra przygotowując obiad, szwagier i siostrzenice. Wszyscy na nas napadli. Myślałem, że mnie uduszą.
Wszedłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi, usiadłem na łóżku i nie wytrzymałem. Wszystkie dobre i złe chwile i momenty powróciły. Wszystkie w tym samym momencie. Ryczałem jak dziecko, ale nie chciałem aby ktokolwiek to zauważył. Ktoś zapukał do drzwi – Za momencik będę gotowy – skłamałem. Nikt nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. 20 minut później, po wizycie w toalecie i przebraniu się usiadłem ze wszystkimi do stołu. Starałem się żartować i śmiać. Mama i tak wszystko zauważyła.
Po obiedzie przeprosiłem wszystkich, tłumacząc się zmęczeniem. Poszedłem do swojego pokoju. Chciałem być sam. Zamknąłem się w pokoju, w pokoju który miał tyle wspomnień. Skuliłem się na łóżku starając się nie myśleć o niczym. Kilka minut później weszła do mnie mama, łamiąc zasadę pukania. Podeszła do mnie. Usiadła na łóżku i przytuliła z całych sił. Nic nie musiałem mówić. Ona i tak wszystko wiedziała. Płakałem. Tak bardzo płakałem. Było mi tak wspaniale ale i tak źle jednocześnie.
Nie wiem kiedy zasnąłem. Było mi tego potrzeba. Przyjaciele i znajomi wydzwaniają co chwila. Wybaczcie kochani! Nie dziś! Dziś, dzień spędzam z rodziną.
Jakieś końcowe przygotowania do wylotu. Trochę paniki. W końcu w Polsce nie byłem ponad 3 lata. Nie spieszy mi się. Spodziewam się wszystkiego i niczego. Ale przede wszystkim gorszego.
Rodzice szaleją. Co pięć minut telefon aby się upewnić, że na pewno z bratem przylatujemy o danej porze i w danym dniu (sytuacja miała miejsce „jedynie” 8 razy!)
Za dziewiątym razem powiedziałem: Dość! Kurwa mać! Dość! - zlewałem totalnie wszystkie telefony i meile. Ileż razy można wałkować jedno i to samo w kółko?!
Wywędrowałem na basen, później na solarium. Dziś bez siłowni, Steve'a i sauny.
Nie spieszyłem się absolutnie nigdzie. Spacer do domu przez park wydał mi się najlepszą opcją aby dojść do siebie i nie myśleć o tym co może mnie spotkać w Polsce. Przysiadłem na ławce i myślałem o Jose, o Stanleyu, o swoim życiu i w ogóle o wszystkim i o niczym.
Po dłuższej chwili sam się zapytałem : - Czy czas i pora aby podjąć jakieś decyzje? Czy też lepiej wszystko pozostawić tak jak jest? - Odpowiedzi nie znalazłem. Żadnej!
Wróciłem do domu i padłem na pysk. Przespałem całe popołudnie.
Przebudziłem się przed 20-a. A dokładnie obudził mnie telefon. Trochę zaspany nie wiedziałem co się w okół mnie dzieje.
-Dzwonie, aby się upewnić, że na pewno przyjeżdżasz – powiedział Stan.
-Na 100%. Będę u Ciebie w środę – uśmiechnąłem się i pomyślałem : No, nie mogę! Kolejny zaczyna panikować.
-Nie mogę się już doczekać.
-Ja również, ale dzisiaj mam dziwne wrażenie, że wszyscy bardziej się przejmują moimi wakacjami niż ja sam. - powiedziałem.
-Co masz na myśli? - zapytał Stan.
-Od rana moi rodzice panikują, wydzwaniali cały dzień, i żeby chociaż jedna z rozmów przebiegła inaczej. Ale nie! Za każdym razem było wałkowanie w kółko tego samego. O której przylatujecie? Na które lotnisko? I takie tam bla bla bla. - zacząłem się żalić. - Ileż razy można?
-A czy mój telefon też Cię denerwuje? Bo wydajesz się jakiś nie swój – zapytał Stan.
-Nie! Absolutnie mnie nie denerwuje ani telefon od Ciebie ani już tym bardziej Ty! Po prostu wstałem przed momentem i jestem jeszcze zaspany.
-Zresztą, to przecież Twoi rodzice. Martwią się. Nie widzieli Cię kupę czasu. Nie dziw Im się. – Stan starał się mnie przekonać.
-Masz rację, jednakże enty telefon z tymi samymi pytaniami jest w stanie wyprowadzić z równowagi każdego.
-Jutro, jak przylecisz będzie po wszystkim. - powiedział Stan.
-Ee... dopiero się zacznie. Znam swoich rodziców nie od dzisiaj. - odpowiedziałem.
Stan zaczął się śmiać. W zeszłym tygodniu przechodził dokładnie to samo ze swoimi rodzicami. Wiedział jak się czuję.
-Zrobiłeś może grafik na ten czas jak Cię nie będzie w Sheffield? - zapytał Stan.
-Tak. Mam go nawet pod ręką. Dałem Ci dwa dni wolnego po przylocie do Sheffield. Zaczynasz pracę ósmego.
-Extra! A kiedy Ty wracasz?
-Miałem wracać 14-ego, ale przebookowałem bilet i będę w Sheffield już 12-ego. - odpowiedziałem.
-Czemu wracasz wcześniej?
-Bo i tak odchoruję tą podróż. A poza tym będziemy mogli się szybciej zobaczyć. No i 13-ego muszę być w Madrycie.
-Nie rób tego dla Mnie – poprosił Stan.
-Nie robię tego dla Ciebie Misiu, robię to dla siebie. Po powrocie nie poznasz mnie. Nie będę sobą. I nie ukrywam, że bardzo liczę na Ciebie.
-W Madrycie? Po co jedziesz do Madrytu. - Stan nagle zajarzył.
-Muszę załatwić pewną ważną sprawę.- odpowiedziałem. Nie chciałem się z niczego tłumaczyć.
-Aha. A kiedy wracasz?
-W poniedziałek 15-ego, a do pracy 17-ego.
-Najważniejsze, że już w środę się zobaczymy. Tak strasznie tęsknię – powiedział.
-I ja również nie mogę się doczekać.
-Zatem do zobaczenia w środę. - Stan chyba wyczuł, że dzisiaj nie przejdzie numer z przekomarzaniem się, kto pierwszy ma odłożyć słuchawkę.
-Do zobaczenia. Bardzo tęsknię. Buziaki.
-Buziaki. Pa.
Stan się rozłączył. W słuchawce dało się usłyszeć ciągły dźwięk. Cieszyłem się bardzo, że zadzwonił, jednakże, chyba nie dałem tego zbytnio po sobie poznać. Podszedłem do barku i nalałem sobie lampkę whisky.
Poszedłem spać bardzo późno, bo około 2-ej nad ranem, wdając się wcześniej w dyskusje na forum gejowo na temat bugchasingu. Osobiście nie jestem ani za ani przeciw. Jeśli ktoś ma ochotę na własne życzenie zarazić się wirusem HIV to jego problem, nie mój. Oczywiście, jestem zdania, że należy przestrzegać przed konsekwencjami tej formy fetyszu jednakże każdy jest kowalem swojego życia, a mnie się wpierdalać w cudze życie nie wolno. Nikomu nie wolno! Znam wiele osób zakażonych i chorych na Aids. Każdemu z nich bardzo współczuje, bo wiem, że nie zarazili z własnej woli a przez przypadek. Głupią nieuwagę i nieostrożność. I różnica pomiędzy bugchasingerami a osobami zakażonymi i chorymi na Aids nie z własnej woli jest taka, że tym drugim szczerze współczuje, a tych pierwszych jest mi po prostu żal.
Szybki prysznic i już musiałem spadać do wyra.
O 6-ej rano pobudka nie należała do przyjemności. Miałem wrażenie, że pobiję pierwszą napotkaną osobę, w tym przypadku brata. Jak ja nie znoszę wcześnie wstawać, a do tego wstawać niewyspanym.
Kawa, papieros i poranna toaleta. Taxi zamówione na 7-ą. Mam jeszcze chwilę czasu, więc sprawdzam jeszcze raz wszystko. Okna zamknięte. Zabezpieczenia w kontaktach włączone. Wszystko gra. Taxi się spóźnia 10 minut. Po zamknięciu drzwi, pukam do Nick'a – sąsiada i wręczam mu klucze. Będzie się opiekował mieszkaniem podczas naszej nieobecności.
Taxi na lotnisko, które znajduje się na obrzeżach Sheffield jedzie ponad godzinę. Mamy 20 minut do końca odprawy paszportowej. Idealnie w czasie. Jeszcze zdążyliśmy zapalić po papierosie i już musieliśmy biec do odprawy celnej. Czemu ludzie nie czytają lub nie dowiadują się co można a co nie można przewozić w bagażu podręcznym??? Dlaczego??? Mam czasami wrażenie, że niektórzy ludzie nadal żyją w czasach kamienia łupanego, tylko jakim cudem – baranie! - udało ci się zabookować bilet na ten lot i dlaczego właśnie na ten lot? Koleś przed nami wkurwił mnie niemiłosiernie! Co za imbecyl! Na biegu przepakowywał się dwa tysiące razy, a i tak większości rzeczy celnicy nie przepuścili. Suma summarum przez gostka lot opóźnił się 15 minut. Ale na tym koleś nie poprzestał, bo wiercił się po całym samolocie nie mogąc znaleźć sobie miejsca, aż w końcu stewardesa usadziła go grzecznie acz stanowczo. Czy tylko mnie przytrafiają się takie „przygody”?
Odjechałem na kolejne dwie i pół godziny. Kocham latać. Świadomość, że jestem w powietrzu, kilka tysięcy metrów nad ziemią, powoduje, że chce się żyć. Uczucie o milion razy lepsze niż po poppersie no i trwa cały lot :P Zawsze siadam przy oknie, ale nigdy na kołach. Gdyby ktoś starał się mnie przesadzić od okna to chyba bym oczy wydrapał! Nie ma takiej opcji.
Dwie i pół godziny minęło tak szybko. Ja chciałem jeszcze! Jak dziecko na karuzeli. Wysiadłem z samolotu jako jeden z ostatnich. Nie spieszyłem się. Wiedziałem czego mogę się spodziewać. Nie myliłem się. Pani w okienku odprawy celnej miała minę taką jak by ktoś właśnie zajebał jej psa i najlepiej aby nikt jej nie przeszkadzał w nic nierobieniu. Następne 45 minut to oczekiwanie na bagaże, które w końcu pojawiły się na taśmie. Godzinę po wylądowaniu udało się odnaleźć nasze.
-Ja chcę wracać! Teraz! Natychmiast! - zacząłem panikować jak najbardziej przegięta ciota.
-Nie pierdol! Idziemy. - powiedział brat.
Whatever! Niech się dzieje co ma się dziać. Chwilę później staliśmy wszyscy razem w objęciach rodziców. Łzy pociekły ze szczęścia. Samochód i 20 minut później byliśmy już na miejscu. Całą drogę było milion pytań. Brat starał się odpowiadać, ja siedziałem cicho. Patrzyłem przytulony do szyby to w niebo to w przemijające krajobrazy. Przez trzy lata wszystko się zmieniło nie do poznania. Ulice, a zwłaszcza Wisłostrada, którą nie jednej nocy wracałem pieszo z jakiejś imprezy czy z pracy. Mokotów. Czerniakowska. Wspomnienia wróciły. Zagryzłem zęby. W mieszkaniu krzątała się siostra przygotowując obiad, szwagier i siostrzenice. Wszyscy na nas napadli. Myślałem, że mnie uduszą.
Wszedłem do swojego pokoju, zamknąłem drzwi, usiadłem na łóżku i nie wytrzymałem. Wszystkie dobre i złe chwile i momenty powróciły. Wszystkie w tym samym momencie. Ryczałem jak dziecko, ale nie chciałem aby ktokolwiek to zauważył. Ktoś zapukał do drzwi – Za momencik będę gotowy – skłamałem. Nikt nie mógł mnie zobaczyć w takim stanie. 20 minut później, po wizycie w toalecie i przebraniu się usiadłem ze wszystkimi do stołu. Starałem się żartować i śmiać. Mama i tak wszystko zauważyła.
Po obiedzie przeprosiłem wszystkich, tłumacząc się zmęczeniem. Poszedłem do swojego pokoju. Chciałem być sam. Zamknąłem się w pokoju, w pokoju który miał tyle wspomnień. Skuliłem się na łóżku starając się nie myśleć o niczym. Kilka minut później weszła do mnie mama, łamiąc zasadę pukania. Podeszła do mnie. Usiadła na łóżku i przytuliła z całych sił. Nic nie musiałem mówić. Ona i tak wszystko wiedziała. Płakałem. Tak bardzo płakałem. Było mi tak wspaniale ale i tak źle jednocześnie.
Nie wiem kiedy zasnąłem. Było mi tego potrzeba. Przyjaciele i znajomi wydzwaniają co chwila. Wybaczcie kochani! Nie dziś! Dziś, dzień spędzam z rodziną.
poniedziałek, 1 września 2008
Just kiss me
W serialach telewizyjnych i filmach pelnometrażowych coraz więcej gejowskich scen. Poniżej najlepsze pocalunki w/g GayClic A.D 2007.
Gorąco polecam.
Gorąco polecam.
I'm not the only gay in the village
Sobota i niedziela
Nic nie sprawiało mi większej przyjemności po przebudzeniu jak fakt, że nie muszę się spieszyć do pracy, bo idę dopiero na 17-ą. Kac mnie męczył. Dupa bolała. Zwlokłem się ledwo żywy z wyra koło południa. Poczłapałem do łazienki i przestraszyłem się widoku w lustrze. Oczy podkrążone i zapuchnięte, cera wręcz szara, włosy już nawet nie w artystycznym ale koszmarnym nieładzie. Po prostu widok przerażający.
-O nie! Kochaniutki! Bierzesz się za siebie! I to natychmiast! - powiedziałem sam do siebie.
Szybki prysznic i już pół godziny później byłem na basenie i siłowni. Steve jak zawsze uśmiechnięty i w świetnej formie, starał dać mi się wycisk na siłowni. Skąd ten facet czerpie energię? Też tak chcę :) Uwielbiałem wszystkie te momenty, kiedy Steve stawał nad moją głową, gdy ja walczyłem ze sztangą. Jeszcze bardziej uwielbiałem gdy nie miał na sobie obcisłych leginsów a szerokie szorty. Wiedział, że sprawia mi to przyjemność i nie raz wręcz stawał okrakiem nad moja twarzą. Bądź mądry w takim momencie i skup się na ćwiczeniach?! ;)
Następnie solarium i sauna. Dwie godziny później czułem się jak nowo narodzony, choć wiedziałem, że katorgi, które zapodał mi Steve zakończą się zakwasami. Eh... czemuż próby, podkreślam, próby bycia pięknym są takie kosztowne i trzeba tyle wycierpieć? ;) Piękno zewnętrzne powinno być rozdawane za darmo na ulicach w formie ulotki :)
Nie spieszyłem się do domu. Dopiero za dwie godziny musiałem być w pracy. Po drodze postanowiłem odwiedzić swoją dobrą znajomą. I choć Karen jest właścicielką galerii, którą widać z okna mojego mieszkania to oboje wiecznie jesteśmy zalatani i zabiegani. Zazwyczaj jedynie machamy do siebie jak się zobaczymy gdzieś na ulicy. Karen nie miała nic przeciwko wyjściu na szybki brunch i kawę, no i oczywiście na najświeższe plotki ;) Kilka minut później już siedzieliśmy w kafejce obgadując wszystko i wszystkich a przede wszystkim facetów. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Jak zawsze w towarzystwie Karen nie można było się czuć źle. Ale jak to bywa w dobrym towarzystwie czas szybko płynie. Nie obejrzałem się nawet jak już musiałem pędzić do pracy.
W pracy byłem przed czasem. Na szczęście, bo czekała na mnie fajna niespodzianka w postaci trzech nowych barmanów. I o ile jeden był po prostu przeciętny, taki nijaki i w ogóle mało rozmowny to dwaj ostatni spowodowali, że otworzyłem szeroko usta i jeszcze szerzej oczy aby dokładnie im się przyjrzeć. Ale fajne mięska – pomyślałem i zatarłem rączki ;)
Lee – około 27-28 latek, farbowana na czerwono grzywa zakrywająca lewą część twarzy, dwa kolczyki w wardze, i choć do przesady szczupły to jego ręce były nie dość, że mega zarośnięte czarnym futrem to do tego pokryte wypracowanymi mięśniami i specyficznymi do tego żyłami. Boski widok!
Pete – około 30 lat, całkowicie łysy, wielki bysior, u którego każdy ruch powodował, że guziki koszuli o mało nie popękały odkrywając pięknie wyrzeźbioną klatę. I te jego, nieprawdopodobnie błękitne oczy, które wręcz hipnotyzowały.
Reesche zapoznał nas wszystkich ze sobą, przedstawiając ich po kolei. Widział, że zaraz zacznę się ślinić, zwłaszcza na widok Pete. Mrugnął jedynie do mnie okiem i uśmiechnął się.
-O nie! Moja droga koleżanko! Jeśli ktoś tu będzie próbował podchodów to będę to ja! I liczę na wyłączność :P – pomyślałem i zrobiłem do Reesche'go zawadiacką minę.
Chwilę później, w biurze, już z nim obgadywałem nowe nabytki. Reesche też miał ochotę na nich.
-Zostaw Pete w spokoju... ja się nim zajmę – powiedziałem w końcu.
-Ok, ok! Pete jest twój – powiedział.
Resztę popołudnia i wieczoru byłem rozkojarzony. W mojej głowie (kurcze, czemu tylko w głowie? :P ) siedział Pete. Nie mogłem oderwać od Niego oczu. Katie zapytała czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiedziałem jej, że potrzebuję zimny prysznic, który doprowadzi mnie do porządku. Zachichotała, wiedziała co jest grane :)
Skończyłem pracę ( o ile można to tak nazwać? Obijałem się przez cały czas nie spuszczając z oczu Pete) około 11-ej. Zostałem na drinka. Katie zaproponowała wyjście do klubu. Odpowiedziałem, że pójdę jak Pete pójdzie. I tu Pete mnie rozwalił. Prosto z mostu powiedział, że ma już plany na ten wieczór i że jest umówiony ze swoim chłopakiem.
-Wiedziałem! Wiedziałem! Wiedziałem! Ciota! - powiedziałem głośno i zacząłem się śmiać. Ze mną Katie, Reesche, Clare i reszta towarzystwa. Spojrzałem na Lee, z którego miałem jeszcze większy ubaw, ponieważ, jego twarz pokryła się mega purpurą.
-Uuu lala! Nie jestem jedyną ciotą we wsi.( I'm not the only gay in the village!*) – nadal rozbawiony do granic możliwości powiedziałem do Lee.
I wszystko już było jasne. Lee nie potwierdził i nie zaprzeczył. Nie musiał. ;) Kolejne dwie cioty w pracy. Mam nadzieję, ze zagrzeją tu miejsce na dłużej.
Z wyjścia do klubu nic nie wyszło, ale może to i lepiej, bo ja nadal odczuwałem skutki tortur Steve'a. Któregoś dnia ja mu dam wycisk. W inny sposób :P Wróciłem do domu, przejrzałem pocztę itp. po czym położyłem się spać (jakoś, dziwnym trafem zużyte gumy nie chcą się same posprzątać :P Niech leżą – może powinienem zacząć je kolekcjonować? :P )
Niedzielny poranek sprawił, że aż chciało się żyć. Słońce za oknem przygrzewało ostro. Ani jednej chmurki. Samochodów i ludzi jak na lekarstwo. A ci którzy zdecydowali się na niedzielny spacer z dziećmi, nigdzie się nie spieszyli. Sam leniwie wylazłem z wyrka i zszedłem do kuchni. Dobra kawa i papieros na „dzień dobry” to coś czego mi teraz potrzeba – pomyślałem. Chwilę później usiadłem przy stole w kuchni pijąc kawę i paląc papierosa. Było mi tak fajnie. Dziś nic nie musiałem, nigdzie nie musiałem się spieszyć, mogłem leniuchować cały dzień. W końcu miałem wolną niedzielę.
Pół godziny później, po kawie, papierosie (kilku nawet) i porannej toalecie, zastanawiając się jak spędzić dzisiejszy dzień, usłyszałem telefon.
-Jeżeli to dzwonią z pracy, z prośbą abym dziś przyszedł, bo ktoś „zaniemógł”, to powiem im co mam do powiedzenia i pieprznę słuchawką. – zdenerwowałem się taką możliwością. Numer zastrzeżony.
Odebrałem. Przez chwilę nikt nic nie powiedział. Już chciałem się rozłączyć, sądząc, że to jakaś pomyłka, gdy usłyszałem w końcu głos osoby dzwoniącej.
-Cześć przystojniaku, nie mogłem się powstrzymać, aby do ciebie nie zadzwonić – powiedział Stan, a moje ciało w tym samym momencie przeszyło boskie mrowienie. Ciareczki, które tak uwielbiam i które za każdym razem sprawiają mnie w błogi stan.
-Wow! - wydusiłem w końcu z siebie. - Nawet nie wiesz jaką frajdę mi właśnie zrobiłeś – powiedziałem do Stana. - Jak wakacje? Jak w domu? Jaka pogoda? Dobrze się bawisz? Mam nadzieję, ze tak! No i jak przeżyłeś pierwszy w swoim życiu lot? - zasypałem Go pytaniami.
-Pogoda super, codziennie jestem na jakichś baletach, znajomi mi już żyć nie dają, tylko wyciągają na imprezy, ale nie narzekam. A lot był nawet bardzo fajny, gdyby nie to, że ponad 4 godziny spędziłem bez papierosa. Ale i tak wolę to niż 30 godzin w samochodzie. - odpowiadał po kolei Stan.
-To się cieszę, że urlop masz udany i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca. Wracasz 5-ego do Sheffield? - zapytałem
-Tak.
-Stan.... Nadal chcesz abym przyjechał do Ciebie do Koszyc?
-A jak Ci się wydaje? - zapytał
-Mam nadzieję, że tak. - uśmiechnąłem się.
-I dobrze Ci się zdaje. Strasznie za Tobą tęsknie wariacie.
-Ja za Tobą również. Zatem będę 3-ego w Koszycach. Ale 4-ego wracasz ze mną do Polski? - upewniałem się.
-Oczywiście. Mam już zabookowany bilet z Warszawy.
-Nie mogę się już doczekać.
-Ja również. Tak bardzo tęsknię za Tobą – powiedział Stan.
-Ja bardziej – przekomarzałem się.
-Nie, bo ja bardziej.
-Chciałbyś. Bardziej niż ja się już nie da - zabawa w „przepychanki” trwała w dobre. - Prześlij mi SMS'em numer telefonu pod którym jesteś dostępny na Słowacji. - poprosiłem.
-Zrobię to za chwileczkę. - odpowiedział Stanley. - Będę powoli kończyć, choć tak bardzo nie chcę. Ale ta rozmowa i tak kosztuje mnie fortunę.
-Spokojnie. I tak przyćmiłeś dzisiejsze słońce w Sheffield. Nawet nie wiesz jaką mi zrobiłeś niespodziankę. Widzimy się w środę w Koszycach. - oznajmiłem.
-Będę czekał na Ciebie.
-Dobrze. Rozłącz się już, bo na serio ta rozmowa jest kosztowna.
-Ty pierwszy.
-Nie. Ty pierwszy – kolejna przepychanka słowna trwała w najlepsze.
-Nie. Ja zadzwoniłem. - powiedział Stan.
-Ale ja jestem starszy. - wypaliłem.
-Ok. Zróbmy to razem. Na trzy-cztery – zaproponował.
-Ok.
-Zatem trzyyyyy... czterryyyy... - nic to nie pomogło. Żaden się nie rozłączył. :)
-Mieliśmy się rozłączyć na trzy-cztery – śmiał się do słuchawki Stan.
-No właśnie.. mieliśmy. Jeszcze jedna próba? - również się uśmiechnąłem.
-Ok.
-Ok.
-Zatem próba numer dwa. Trzyyy.. czterryyy. - Historia się powtórzyła. Prób było jeszcze cztery. W końcu za szóstym podejściem się udało.
Przez kolejne kilka minut patrzyłem na telefon, uśmiechając się do siebie. Gdyby tylko Stan mógł wiedzieć jaką przyjemność właśnie mi sprawił. Całą niedzielę miałem doskonały humor. Miałem wrażenie, że jestem w stanie zrobić po prostu wszystko. Stan i telefon od Niego sprawił, że dostałem skrzydeł.
Późniejszy wypad na zakupy, przeglądanie milion butików w centrum handlowym, zakup kilku fatałaszków i milionowej pary butów, jedynie upewnił mnie w fakcie, ze ta niedziela jest cudowna. Po powrocie, wstąpiliśmy z bratem do wypożyczalni i wzięliśmy kilka filmów. Wieczór spędziłem z butelką wina, winogronami i serem pleśniowym. Przed północą byłem w łóżku. Gdy zamknąłem oczy zobaczyłem Stana.
-Dobranoc i do zobaczenia w środę – pomyślałem.
Drodzy czytelnicy, w związku z moim urlopem i wyjazdem na dwa tygodnie, istnieje możliwość, ze nic nie napiszę przez ten okres. Jednakże, po powrocie nadrobię wszelkie zaległości. Tymczasem miłej lektury. Ja muszę się jeszcze spakować. Buźka.
*)Daffyd - Little Britain
Nic nie sprawiało mi większej przyjemności po przebudzeniu jak fakt, że nie muszę się spieszyć do pracy, bo idę dopiero na 17-ą. Kac mnie męczył. Dupa bolała. Zwlokłem się ledwo żywy z wyra koło południa. Poczłapałem do łazienki i przestraszyłem się widoku w lustrze. Oczy podkrążone i zapuchnięte, cera wręcz szara, włosy już nawet nie w artystycznym ale koszmarnym nieładzie. Po prostu widok przerażający.
-O nie! Kochaniutki! Bierzesz się za siebie! I to natychmiast! - powiedziałem sam do siebie.
Szybki prysznic i już pół godziny później byłem na basenie i siłowni. Steve jak zawsze uśmiechnięty i w świetnej formie, starał dać mi się wycisk na siłowni. Skąd ten facet czerpie energię? Też tak chcę :) Uwielbiałem wszystkie te momenty, kiedy Steve stawał nad moją głową, gdy ja walczyłem ze sztangą. Jeszcze bardziej uwielbiałem gdy nie miał na sobie obcisłych leginsów a szerokie szorty. Wiedział, że sprawia mi to przyjemność i nie raz wręcz stawał okrakiem nad moja twarzą. Bądź mądry w takim momencie i skup się na ćwiczeniach?! ;)
Następnie solarium i sauna. Dwie godziny później czułem się jak nowo narodzony, choć wiedziałem, że katorgi, które zapodał mi Steve zakończą się zakwasami. Eh... czemuż próby, podkreślam, próby bycia pięknym są takie kosztowne i trzeba tyle wycierpieć? ;) Piękno zewnętrzne powinno być rozdawane za darmo na ulicach w formie ulotki :)
Nie spieszyłem się do domu. Dopiero za dwie godziny musiałem być w pracy. Po drodze postanowiłem odwiedzić swoją dobrą znajomą. I choć Karen jest właścicielką galerii, którą widać z okna mojego mieszkania to oboje wiecznie jesteśmy zalatani i zabiegani. Zazwyczaj jedynie machamy do siebie jak się zobaczymy gdzieś na ulicy. Karen nie miała nic przeciwko wyjściu na szybki brunch i kawę, no i oczywiście na najświeższe plotki ;) Kilka minut później już siedzieliśmy w kafejce obgadując wszystko i wszystkich a przede wszystkim facetów. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy. Jak zawsze w towarzystwie Karen nie można było się czuć źle. Ale jak to bywa w dobrym towarzystwie czas szybko płynie. Nie obejrzałem się nawet jak już musiałem pędzić do pracy.
W pracy byłem przed czasem. Na szczęście, bo czekała na mnie fajna niespodzianka w postaci trzech nowych barmanów. I o ile jeden był po prostu przeciętny, taki nijaki i w ogóle mało rozmowny to dwaj ostatni spowodowali, że otworzyłem szeroko usta i jeszcze szerzej oczy aby dokładnie im się przyjrzeć. Ale fajne mięska – pomyślałem i zatarłem rączki ;)
Lee – około 27-28 latek, farbowana na czerwono grzywa zakrywająca lewą część twarzy, dwa kolczyki w wardze, i choć do przesady szczupły to jego ręce były nie dość, że mega zarośnięte czarnym futrem to do tego pokryte wypracowanymi mięśniami i specyficznymi do tego żyłami. Boski widok!
Pete – około 30 lat, całkowicie łysy, wielki bysior, u którego każdy ruch powodował, że guziki koszuli o mało nie popękały odkrywając pięknie wyrzeźbioną klatę. I te jego, nieprawdopodobnie błękitne oczy, które wręcz hipnotyzowały.
Reesche zapoznał nas wszystkich ze sobą, przedstawiając ich po kolei. Widział, że zaraz zacznę się ślinić, zwłaszcza na widok Pete. Mrugnął jedynie do mnie okiem i uśmiechnął się.
-O nie! Moja droga koleżanko! Jeśli ktoś tu będzie próbował podchodów to będę to ja! I liczę na wyłączność :P – pomyślałem i zrobiłem do Reesche'go zawadiacką minę.
Chwilę później, w biurze, już z nim obgadywałem nowe nabytki. Reesche też miał ochotę na nich.
-Zostaw Pete w spokoju... ja się nim zajmę – powiedziałem w końcu.
-Ok, ok! Pete jest twój – powiedział.
Resztę popołudnia i wieczoru byłem rozkojarzony. W mojej głowie (kurcze, czemu tylko w głowie? :P ) siedział Pete. Nie mogłem oderwać od Niego oczu. Katie zapytała czy wszystko ze mną w porządku. Odpowiedziałem jej, że potrzebuję zimny prysznic, który doprowadzi mnie do porządku. Zachichotała, wiedziała co jest grane :)
Skończyłem pracę ( o ile można to tak nazwać? Obijałem się przez cały czas nie spuszczając z oczu Pete) około 11-ej. Zostałem na drinka. Katie zaproponowała wyjście do klubu. Odpowiedziałem, że pójdę jak Pete pójdzie. I tu Pete mnie rozwalił. Prosto z mostu powiedział, że ma już plany na ten wieczór i że jest umówiony ze swoim chłopakiem.
-Wiedziałem! Wiedziałem! Wiedziałem! Ciota! - powiedziałem głośno i zacząłem się śmiać. Ze mną Katie, Reesche, Clare i reszta towarzystwa. Spojrzałem na Lee, z którego miałem jeszcze większy ubaw, ponieważ, jego twarz pokryła się mega purpurą.
-Uuu lala! Nie jestem jedyną ciotą we wsi.( I'm not the only gay in the village!*) – nadal rozbawiony do granic możliwości powiedziałem do Lee.
I wszystko już było jasne. Lee nie potwierdził i nie zaprzeczył. Nie musiał. ;) Kolejne dwie cioty w pracy. Mam nadzieję, ze zagrzeją tu miejsce na dłużej.
Z wyjścia do klubu nic nie wyszło, ale może to i lepiej, bo ja nadal odczuwałem skutki tortur Steve'a. Któregoś dnia ja mu dam wycisk. W inny sposób :P Wróciłem do domu, przejrzałem pocztę itp. po czym położyłem się spać (jakoś, dziwnym trafem zużyte gumy nie chcą się same posprzątać :P Niech leżą – może powinienem zacząć je kolekcjonować? :P )
Niedzielny poranek sprawił, że aż chciało się żyć. Słońce za oknem przygrzewało ostro. Ani jednej chmurki. Samochodów i ludzi jak na lekarstwo. A ci którzy zdecydowali się na niedzielny spacer z dziećmi, nigdzie się nie spieszyli. Sam leniwie wylazłem z wyrka i zszedłem do kuchni. Dobra kawa i papieros na „dzień dobry” to coś czego mi teraz potrzeba – pomyślałem. Chwilę później usiadłem przy stole w kuchni pijąc kawę i paląc papierosa. Było mi tak fajnie. Dziś nic nie musiałem, nigdzie nie musiałem się spieszyć, mogłem leniuchować cały dzień. W końcu miałem wolną niedzielę.
Pół godziny później, po kawie, papierosie (kilku nawet) i porannej toalecie, zastanawiając się jak spędzić dzisiejszy dzień, usłyszałem telefon.
-Jeżeli to dzwonią z pracy, z prośbą abym dziś przyszedł, bo ktoś „zaniemógł”, to powiem im co mam do powiedzenia i pieprznę słuchawką. – zdenerwowałem się taką możliwością. Numer zastrzeżony.
Odebrałem. Przez chwilę nikt nic nie powiedział. Już chciałem się rozłączyć, sądząc, że to jakaś pomyłka, gdy usłyszałem w końcu głos osoby dzwoniącej.
-Cześć przystojniaku, nie mogłem się powstrzymać, aby do ciebie nie zadzwonić – powiedział Stan, a moje ciało w tym samym momencie przeszyło boskie mrowienie. Ciareczki, które tak uwielbiam i które za każdym razem sprawiają mnie w błogi stan.
-Wow! - wydusiłem w końcu z siebie. - Nawet nie wiesz jaką frajdę mi właśnie zrobiłeś – powiedziałem do Stana. - Jak wakacje? Jak w domu? Jaka pogoda? Dobrze się bawisz? Mam nadzieję, ze tak! No i jak przeżyłeś pierwszy w swoim życiu lot? - zasypałem Go pytaniami.
-Pogoda super, codziennie jestem na jakichś baletach, znajomi mi już żyć nie dają, tylko wyciągają na imprezy, ale nie narzekam. A lot był nawet bardzo fajny, gdyby nie to, że ponad 4 godziny spędziłem bez papierosa. Ale i tak wolę to niż 30 godzin w samochodzie. - odpowiadał po kolei Stan.
-To się cieszę, że urlop masz udany i mam nadzieję, że tak pozostanie do końca. Wracasz 5-ego do Sheffield? - zapytałem
-Tak.
-Stan.... Nadal chcesz abym przyjechał do Ciebie do Koszyc?
-A jak Ci się wydaje? - zapytał
-Mam nadzieję, że tak. - uśmiechnąłem się.
-I dobrze Ci się zdaje. Strasznie za Tobą tęsknie wariacie.
-Ja za Tobą również. Zatem będę 3-ego w Koszycach. Ale 4-ego wracasz ze mną do Polski? - upewniałem się.
-Oczywiście. Mam już zabookowany bilet z Warszawy.
-Nie mogę się już doczekać.
-Ja również. Tak bardzo tęsknię za Tobą – powiedział Stan.
-Ja bardziej – przekomarzałem się.
-Nie, bo ja bardziej.
-Chciałbyś. Bardziej niż ja się już nie da - zabawa w „przepychanki” trwała w dobre. - Prześlij mi SMS'em numer telefonu pod którym jesteś dostępny na Słowacji. - poprosiłem.
-Zrobię to za chwileczkę. - odpowiedział Stanley. - Będę powoli kończyć, choć tak bardzo nie chcę. Ale ta rozmowa i tak kosztuje mnie fortunę.
-Spokojnie. I tak przyćmiłeś dzisiejsze słońce w Sheffield. Nawet nie wiesz jaką mi zrobiłeś niespodziankę. Widzimy się w środę w Koszycach. - oznajmiłem.
-Będę czekał na Ciebie.
-Dobrze. Rozłącz się już, bo na serio ta rozmowa jest kosztowna.
-Ty pierwszy.
-Nie. Ty pierwszy – kolejna przepychanka słowna trwała w najlepsze.
-Nie. Ja zadzwoniłem. - powiedział Stan.
-Ale ja jestem starszy. - wypaliłem.
-Ok. Zróbmy to razem. Na trzy-cztery – zaproponował.
-Ok.
-Zatem trzyyyyy... czterryyyy... - nic to nie pomogło. Żaden się nie rozłączył. :)
-Mieliśmy się rozłączyć na trzy-cztery – śmiał się do słuchawki Stan.
-No właśnie.. mieliśmy. Jeszcze jedna próba? - również się uśmiechnąłem.
-Ok.
-Ok.
-Zatem próba numer dwa. Trzyyy.. czterryyy. - Historia się powtórzyła. Prób było jeszcze cztery. W końcu za szóstym podejściem się udało.
Przez kolejne kilka minut patrzyłem na telefon, uśmiechając się do siebie. Gdyby tylko Stan mógł wiedzieć jaką przyjemność właśnie mi sprawił. Całą niedzielę miałem doskonały humor. Miałem wrażenie, że jestem w stanie zrobić po prostu wszystko. Stan i telefon od Niego sprawił, że dostałem skrzydeł.
Późniejszy wypad na zakupy, przeglądanie milion butików w centrum handlowym, zakup kilku fatałaszków i milionowej pary butów, jedynie upewnił mnie w fakcie, ze ta niedziela jest cudowna. Po powrocie, wstąpiliśmy z bratem do wypożyczalni i wzięliśmy kilka filmów. Wieczór spędziłem z butelką wina, winogronami i serem pleśniowym. Przed północą byłem w łóżku. Gdy zamknąłem oczy zobaczyłem Stana.
-Dobranoc i do zobaczenia w środę – pomyślałem.
Drodzy czytelnicy, w związku z moim urlopem i wyjazdem na dwa tygodnie, istnieje możliwość, ze nic nie napiszę przez ten okres. Jednakże, po powrocie nadrobię wszelkie zaległości. Tymczasem miłej lektury. Ja muszę się jeszcze spakować. Buźka.
*)Daffyd - Little Britain
Subskrybuj:
Posty (Atom)