piątek, 28 listopada 2008

Co z tego że cham? Piękny jestem i tyle! :)

Czwartek – Czwartek po południu

Bez większego marudzenia udało mi się wstać kwadrans po 5-ej rano. Ale pierwszą kawę piłem z zamkniętymi oczyma a pierwszego papierosa paliłem siedząc na toalecie. Nie docierało jeszcze do mnie nic. I mogło by się palić i walić, nawet bym nie zareagował.

Zimna woda na mojej twarzy spowodowała jednak, że doszedłem do siebie.

Jakaś kobieta z korporacji taksówek, która odebrała w końcu, po kilku minutach telefon chyba również musiała mieć mocny sen, dopytując się trzy razy gdzie ma wysłać taxi. W sumie się nie dziwię, za oknem było jeszcze ciemno.

Potrzebowałem jeszcze dwóch mocnych kaw, aby dotarło do mnie, po co w ogóle wstałem o tak szalonej porze. Spakowana walizka podróżna przypomniała mi o wszystkim, podobnie jak bilet i paszport na blacie kuchennym.

Lecę do Madrytu!!! Lecę do Jose!!!

******

Potrzebowałem blisko godziny, na prysznic, na toaletę i wielokrotne przeglądanie się w lusterku i upewnianie się, że wszystko jest w porządku i że jestem „piękny” jak zawsze :P

Sprawdziłem trzykrotnie zawartość walizki, upewniając się, że mam wszystko co potrzebne plus kilka rzeczy, jak zawsze zbędnych :)

(Za każdym razem, zastanawiam się po co wożę ze sobą plastikowy widelec z Danii lub 20 Stotinek z jakiejś podróży do Bułgarii? O zużytej karcie telefonicznej z Włoch nawet nie wspominam! ).

Ponadto, lecąc na zaledwie dwa dni spakowałem się niczym, jak bym leciał na całe miesiące. Z pewnością wykorzystam 5 kompletów bielizny lub w listopadzie przydadzą mi się szorty oraz klapki plażowe!!! Nie ważne! Spakowałem! Niech leci ze mną!

O 7:30 zadzwonił telefon oznaczający, że taxi jest na miejscu. Na szczęście taksówkarz zaparkował przed oknem, dzięki czemu, za pomocą dziwnych znaków, udało nam się porozumieć, aby zaczekał chwilę. W końcu musiałem jeszcze co najmniej z raz przejrzeć się w lusterku i upewnić o swojej nieskalanej urodzie :) :) :)

Dziesięć minut później, starając się wytaszczyć walizkę, okazało się, że łatwe to nie jest. Ważyło to od cholery i ciut ciut. Miałem ochotę zrzucić ją ze schodów – było by szybciej :) Jednakże postanowiłem, że dam radę i się nie poddam.

Dałem radę!

Taksówkarz, nie kwapił się na początku, aby mi pomóc z wrzuceniem tego torbiszcza do bagażnika, a ja stałem przed otwartym bagażnikiem i tupałem nogą. W końcu, łaskawie wylazł i mi pomógł.

Chwilę po ósmej rano stałem w kolejce po bilety do Manchesteru. Nie spodziewałem się, że w środku tygodnia i o takiej porze mogą być takie kolejki do kas i tłumy w ogóle. A jednak.

Gdy w końcu udało mi się zakupić bilet okazało się, że mam niespełna 10 minut do odjazdu pociągu. Niewiele. Ale to wystarczająco dużo aby zakupić kawę-lurę i zapalić papierosa.

O 8:30 siedziałem w pociągu. Nie było jakiegoś tłoku, to też mogłem osiąść gdzie chciałem. Wybrałem sam środek przedziału, gdzie fotele były zwrócone w obie strony i przedzielone stolikiem.

W przedziale nie było nikogo, kto był by wart zwrócenia większej uwagi. Konduktor również do dupy. A raczej nawet nie do tego.

Dwadzieścia po 9-ej byłem na lotnisku. Nie wiedziałem z którego terminala mam lot, a połapanie się w tym wszystkim do najłatwiejszych nie należało.

W końcu się udało!

Udałem się w kierunku terminala numer 3. Na szczęście większość drogi to ruchome platformy. Poruszanie się z walizką do przyjemnych nie należało. Ale dzięki platformom udało mi się w końcu jakoś dotrzeć na miejsce.

Od razu stanąłem w kolejce do odprawy bagażu, który przebiegł nadzwyczaj szybko. Chwilę później miałem z głowy walizkę, a z portfela 30 funtów mniej, za nadbagaż! :)

Kurwa! Przecież lecę na zaledwie dwa dni!

Jeszcze jedna kawa tego poranka i bym się porzygał. Zamówiłem herbatę. Ekspedienta o mało nie zapadła się pod ziemię pytając czy chcę mleko do herbaty. Jestem pewien, że moja mina w momencie tego pytania była wystarczająco wymowna.

Bardziej od kawy czy herbaty potrzebowałem papierosa. Wylazłem na zewnątrz i zapaliłem na spokojnie papierosa. Kolejnego będę mógł zapalić za kilka godzin.

******

Jak zawsze usiadłem na środku. Nie na kołach i nie z przodu. Nie wiadomo skąd i czemu, w samolocie panował tłok. Skąd Ci wszyscy ludzie się wzięli?

Obok mnie usiadł jakiś 35-o, może 40-o, dobrze zadbany latek. Zapytał, czy nie przesiadłbym się, ponieważ chciałby usiąść od okna. Bezczelnie odpowiedziałem, że nie.

Już wiedziałem, że albo bardzo się nie będziemy lubić podczas lotu albo wręcz przeciwnie.

Samolot w końcu wystartował i po chwilowych turbulencjach wyrównał lot.

Mój sąsiad wyjął The Independent i zaczął czytać. Ja wraz z nim.

Gdy on czytał o jakiejś fuzji, mnie wciągnął artykuł na drugiej stronie o możliwości wychowywania dzieci przez pary homoseksualne na Florydzie.

Przekręcił stronę. A ja po raz kolejny, w bezczelny sposób, przewróciłem jego gazetę na poprzednią stronę. W końcu nie dokończyłem czytać. :)

Nie zdawałem sobie chyba sprawy z tego co zrobiłem bo sąsiad zaczął się śmiać i opowiadać o sobie, swojej żonie i dzieciach. Jak by mnie to cokolwiek interesowało?!

Oczywiście nie udało mi się doczytać artykułu do końca na co byłem zły. A mój sąsiad, doszedł w pewnym momencie, po 45 minutach monologu, że świetnie mu się ze mną rozmawia i że musimy się spotkać na jakieś piwo w Anglii. Nie chciałem i nawet nie zamierzałem wyprowadzać go z błędu, że przez ostatnie dziesiąt minut mówi jedynie on a ja co jedynie przytakuje, udając, że wiem o co mu chodzi i że w ogóle interesuje mnie to co mówi.

Na propozycję wymiany numerów telefonów komórkowych odpowiedziałem, że nie mam i nie korzystam, podobnie jak z radia i telewizji a internet jest dla mnie złem największym i wynalazkiem szatana. (hahaha!!!)

Brak komentarzy: