środa, 26 listopada 2008

Z uśmiechem na (w) ustach :)

Piątek – Środa

Przebudziłem się po szóstej. Na ósmą miałem zajęcia na uczelni. Nadal nie dowierzałem w to co się stało ostatniej nocy. Z jednej strony strasznie mi było szkoda kolesia ale z drugiej, jako rasowy egoista, było mi szkoda samego siebie i faktu, że taki przystojniak NIC, ale to dosłownie NIC ani na jotę mnie nie przedmuchał. Byłem zły, wściekły, sfrustrowany i nie doruchany!!! I tego ostatniego przeboleć nie mogłem najbardziej!

Nic nie poradzę na to, że jestem maniakiem i sex jest dla mnie bardzo ważną częścią życia. Każde wyjście do klubu czy na imprezę, z założenia jest wyjściem na polowanie. A celem, porządny kutas, który będzie wiedział jak się mną zająć :P

*****


Przed siódmą zadzwoniłem do Toma, budząc Go jednocześnie i poprosiłem aby był na uczelni co najmniej pół godziny wcześniej. Gdy na swoje pytanie „Po co?” otrzymał odpowiedź „Bo musisz mnie przelecieć” , najpierw zaczął się śmiać, a następnie, gdy już się wyśmiał i zrozumiał, że jestem jak najbardziej poważny, zapytał jedynie:

- Czy ty już do reszty zwariowałeś?
- Zwariuje jeśli mnie nie przelecisz! Czekam na Ciebie o wpół do ósmej przy recepcji na parterze.

Odłożyłem słuchawkę i pobiegłem pod prysznic. Nie miałem za wiele czasu to też i prysznic był szybki. Ubrałem się i spakowałem potrzebne rzeczy, po czym wyszedłem z domu.

Tom był przede mną. W końcu bliżej ma na uczelnię. A może Jemu też się spieszyło i chcicę miał?

Dopadłem Toma i wręcz siłą pociągnąłem za sobą. Wprost do kibla na pierwszym piętrze, skąd ewentualnie blisko mieliśmy na zajęcia z hebrajskiego. Wepchnąłem Go do kabiny i zacząłem namiętnie całować. Zdjąłem spodnie, następnie Jego.

- Gotowy? - Zapytałem. - No to do dzieła. - Po czym odwróciłem nadstawiając tyłek.

Tom zaczął się ponownie śmiać.

- Ale ja nie mogę, ot tak, na zawołanie. – Wydusił z siebie.
- Nie możesz? No to zaraz się przekonamy. - Odpowiedziałem z uśmiechem na ustach.

I te usta odegrały chwilę później znaczącą rolę. Rolę, która udowodniła, że Tom jest gotowy :)

Nie musiałem długo czekać. Aby w końcu poczuć Go w sobie. Tom rżnął mnie jak małą kurewkę a ja, oddawałem się Mu, jak mała kurewka.

Co chwila ktoś się kręcił po toalecie, ale bynajmniej i absolutnie mi to nie przeszkadzało, a nawet dodawało pewnego smaczku.

Co prawda, obaj, staraliśmy się zachowywać jak najciszej, ale najczęściej nam to nie wychodziło. A nasze, dziwne dźwięki, które wydawaliśmy z siebie, czyniły co i rusz jakieś zdziwienia, zakłopotania czy też najzwyklejsze w świecie plotki, na temat tego co się dzieje w kabinie zajmowanej przez nas.

Dziś, z czasem, dochodzę do wniosku, że Tom również musiał mieć chcicę. Nie minęło 15 minut, gdy obaj doszliśmy do końca. Ale te 15 minut uratowało mi życie, a nawet jeśli nie uratowało mi życia, to poprawiło mi humor na cały nadchodzący dzień.

Pocałowałem Go czule i powiedziałem, że muszę obowiązkowo zapalić papierosa i że bez tego nie idę na zajęcia. Tom był podobnego zdania.

Gdy w końcu otworzyliśmy drzwi kabiny, przed nami ukazała się grupka gapiów. Jedni z otwartymi szeroko ustami, inni z wypiekami na twarzy a jeszcze inni z oczami tak wielkimi, że miałem wrażenie, że za chwilę eksplodują.

W kabinie nie było wystarczająco miejsca, aby się ubrać i doprowadzić do porządku, dlatego lepiej było to zrobić na zewnątrz. Co też uczyniliśmy, podciągając sobie spodnie, jednocześnie nie robiąc sobie nic z grupki gapiów.

Przejrzałem się w lusterku. „Jak zawsze jesteś piękny” - powiedziałem sobie w myślach, po czym energicznym ruchem odwróciłem się w stronę tłumu wydając z siebie :

- Buuu! - Towarzystwo podskoczyło. - Jakiś problem? - Zapytałem, po czym wziąłem Toma za rękę i z wysoko podniesioną głową przemaszerowaliśmy przez rozstępujący się tłum.

Zeszliśmy na dół i wyszliśmy z budynku aby zapalić. Obaj parsknęliśmy jednocześnie śmiechem. Byliśmy i tak już spóźnieni więc kilka minut w tą czy w tamtą nie robiło już żadnej różnicy, a trzy minuty, które poświęciliśmy na papierosa już zupełnie nie.

Byłem zadowolony, szczęśliwy i w końcu zaspokojony.

Udaliśmy się na hebrajski. I o ile my już byliśmy spóźnieni ponad 15 minut o tyle wykładowcy jeszcze nie było. Cieszył mnie ten fakt.

*******

Nie zdążysz pierdnąć a już o tym gadają na końcu wsi. Daren, chciał się podzielić najświeższą plotką, pytając czy słyszeliśmy o dwóch kolesiach uprawiających sex w toalecie.

Uwielbiam pocztę „pantoflową”. Jeśli chcesz aby wszyscy o czymś się dowiedzieli wystarczy, że powiesz komuś coś w „TAJEMNICY”. Masz jak w banku, że każdy będzie o tym wiedział.

Spojrzałem na Toma, Tom na mnie i obaj po raz kolejny wybuchnęliśmy śmiechem. Daren, który nie miał pojęcia o co może nam chodzić, odwrócił się z fochem. Ja płakałem i zwijałem się ze śmiechu, Tom tak samo.

Nawet pojawienie się wykładowcy, nie uspokoiło nas. Po prostu nie mogliśmy się opanować. A na jego pytanie z czego się śmiejemy i że było by miło się tym podzielić aby wszyscy się pośmiali, gdy w końcu udało mi się w miarę opanować, zapytałem, czy słyszał o dwóch kolesiach uprawiających sex tego ranka w toalecie, odpowiedział, że obiło mu się coś o uszy.

Jedynie mrugnąłem znacząco do niego oczko, po czym, ponownie zacząłem się zwijać ze śmiechu.

Wykładowca zaniemówił. Cała sala również. Wszyscy na nas patrzyli, a my z Tomem przybiliśmy sobie jedynie „piątki”.

W końcu udało nam się opanować. Ale każde spojrzenie na siebie powodowało ponowny atak śmiechu. Staraliśmy się przez jakiś czas unikać kontaktu wzrokowego.

Z samych zajęć prawdopodobnie żaden z nas niewiele pamięta, ale gra była warta świeczki. Obaj byliśmy uhahani i zadowoleni z siebie oraz rozwoju wydarzeń.

Po 12-ej skończyliśmy zajęcia i ponownie okazało się, że poczta „pantoflowa” działa całkiem sprawnie. Byliśmy na ustach każdego. Co spowodowało, jeszcze większe zadowolenie z siebie i z życia.


******

Nawet do głowy by mi nie przyszło wracać do domu po zajęciach, ponieważ o 14-ej miałem umówione spotkanie z bratem w agencji nieruchomości. Zastanawiałem się, co tym razem wymyśliła i gdzie nas zawiezie tym razem Jessick'a.

Lunch zjadłem na mieście.

Lodge Moor czyli koniec świata i koniec Sheffield. Czterosypialniowy, piętrowy, wolno stojący dom, z wielkim ogrodem, którego tylna część kończy się urwiskiem, którego dno jest jakieś 350 metrów poniżej. Widok na całe Sheffield. I choć to koniec świata to ma świetne połączenia komunikacji miejskiej z centrum. Zbędny – przynajmniej na razie- garaż. Ogrzewane podłogi i panele słoneczne. A wszystko w cenie domu w centrum.

Zakochałem się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Znam Lodge Moor doskonale. Pracowałem w tych okolicach blisko rok, a co za tym idzie, zwiedziłem okolice. Z każdej strony jak nie wrzosowiska to lasy i tak na przemian. Nie wspominając o sztucznych stawach w dolinie. I o tamie. I o mini lotnisku prywatnych awionetek czy też o polu golfowym. O stadninie koni nawet nie będę próbował pisać.

Sam dom, bardzo zadbany, z całkowitym wyposażeniem kuchni i „wysepką” w niej. Czyli czymś co odkąd pamiętam zawsze mnie rajcowało.

Ale wszystko co ma wiele plusów ma również swoje minusy. Zakup tego domu, który nota bene spodobał się również i bratu wiąże się z zakupem samochodów ( w najgorszym wypadku : motorów, skuterów – jeden szlag), czegoś czego unikałem przez całe swoje życie.

I co z tego, że mam prawko, skoro jestem osobą nierozgarniętą i nieodpowiedzialną?

Wolę nadal szukać domu aniżeli stawiać na szali czyjeś życie. Pal sześć z moim. Ale wolę dmuchać na zimne niż płakać nad rozlanym mlekiem.

Czekamy na dalsze propozycje Jessick'y.


*****

Umówiliśmy się o 18-ej przed Piccolino, tj ja, Tom, Laura, Greg, Steve i cała reszta. Zamierzaliśmy wspólnie uczcić pobyt Laury w UK a następnie udać się na jakaś balangę aby się zabawić przed jej wyjazdem.

Udaliśmy się do Plug'a, gdzie London Elektricity dawał pokaz swoich umiejętności drum 'n' bass'owych. Trzeba przyznać, że koleś zna się na rzeczy i chyba nie było nikogo na parkiecie kogo by nie wciągnęły rytmy wydobywające się z głośników.

Niestety, jak na złość, nie mogłem długo zabawić ani za dużo wypić. Dnia następnego musiałem być na 8-ą rano w pracy. A i zmęczenie dawało mi się we znaki.

Przed północą pożegnałem się ze wszystkimi, obiecując Laurze, że następnym razem zabawimy się w Paryżu. I życząc jej wszystkiego co najlepsze uściskałem mocno. Będę tęsknił za tą wariatką ;)

Tom również się pożegnał i wspólnie wróciliśmy do mnie, gdzie grzecznie wzięliśmy wspólny prysznic i jeszcze grzeczniej udaliśmy się do łóżka.

Gdy już razem leżeliśmy, przypomniał mi się poranny incydent z toaletą w roli głównej i uśmiechnąłem się do siebie. Z uśmiechem na ustach – zasnąłem.


*******

6:30 Pobudka. Całus dla Toma na „dzień dobry”. Kawa, papieros, prysznic. Kurwienie pod nosem, że się znowu spóźnię. Jak ja nienawidzę poranków!!!

W pracy byłem przed czasem, ale tam kurwienia był ciąg dalszy. Znowu milion spraw papierkowych. Jak ja nienawidzę tych wszystkich rozliczeń, remanentów i sprawozdań!!!

Przebolałem jakoś kolejne dziewięć godzin, po czym byłem całkowicie wolny, aż do wtorku.
Jak ja uwielbiam mieć wolne!!! :)

Mogłem zająć się swoim najbardziej ulubionym zajęciem tj. nicnierobieniem ;)

Przed 6-ą byłem w domu, gdzie Tom pichcił obiadokolację. Dla mnie tak naprawdę śniadanie. Jakoś nie miałem czasu zjeść nic wcześniej, a i ochoty największej również.

Kurczak z warzywami w sosie teriyaki z dzikim ryżem, wyglądał i pachniał cudownie.

Jak to się dzieje, że potrawy przygotowane przez kogoś, kogoś nam bliskiego smakują nam najbardziej, bardziej niż te przygotowane przez nas samych?

Wręcz pochłonąłem swoja porcję, zastanawiając się nad dokładką, ale czekała mnie niespodzianka w postaci tiramisu. I nie ważne, że deser można było nalewać chochelką :))) Najważniejsze, że był i że smakował równie wspaniale co danie główne.

Po tych smakołykach, miałem ochotę już jedynie na jedno. Wyciągnąć się na sofie i przytulić do Toma. A jeszcze lepiej uciąć sobie drzemkę wtulony w Niego.

Tom zapytał czy mam jakieś plany na wieczór i czy mam ochotę gdzieś wyjść czy też zostać w domu i odpocząć. Słowo „odpoczynek” wzięło górę.

Nakryłem nas kocem, Tom odwrócił się do mnie przodem, wcześniej sprawdziwszy, że nic ciekawego nie ma w TV, przynajmniej do godziny 21-ej, po czym przez jakąś chwilę bawił się moim uchem. Zasnąłem.

Przebudziłem się po dziewiątej. Koncert, który chciałem zobaczyć trwał już od jakiegoś czasu, ale nie narzekałem. Potrzebowałem tej drzemki. Potrzebowałem odpocząć. Tom nadal spał. Widocznie i Jemu potrzebny był odpoczynek. Nie budziłem Go. Widok Jego spokojnej twarzy łechtał moje zmysły, gdzieś tam, głęboko.

Koncert okazał się nudny. Zacząłem „skakać” z kanału na kanał. Sobota wieczór – a w tym pudle nic nie ma ciekawego!

Poszedłem do kuchni, pozmywać poobiednie naczynia, wstawić jakieś pranie i w ogóle trochę ogarnąć mieszkanie.

Z niewinnie zapowiadającego się sprzątania wyszły mega porządki.

Przed północą dopadłem szaf z których zacząłem wszystko wywalać na środek sypialni i przebierać wszystkie ubrania. Okazało się, że dziwnym trafem, mam kupę miejsca w szafach i trzy wory zbędnych ciuchów, które w poniedziałek zamierzałem zanieść dla biednych.

W szufladzie ze skarpetami doliczyłem się ponad osiemdziesięciu par plus blisko trzydzieści bez pary. Nawet nie zamierzałem wszczynać poszukiwań zagubionych, bez pary od razu powędrowały do kosza. Znając życie, zagubione znajdą się w najmniej oczekiwanym czasie i miejscu.

Jedynego miejsca, do którego nie musiałem zaglądać i wiedziałem, że tam jest porządek to dolne pułki z butami. Zresztą, nawet nie chciałem tam zaglądać, aby nie popaść w jakąś depresję spowodowaną faktem, że mam hopla na punkcie kupowania butów i jestem od tego uzależniony.

Przed pierwszą w nocy szorowałem łazienkę, łącznie z umyciem okna.

Tom się przebudził. Gdy wszedł do kuchni, złapał się jedynie za głowę, którą kiwał z niedowierzaniem. Zapytał czy w czymś mi pomóc. Poprosiłem Go o zdjęcie zasłon w salonie, które jeszcze tej nocy zamierzał uprać i rozwiesić. Nadal nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszał, udał się do salonu i zdjął zasłony.

- Na trzeźwo tego nie zniosę. - Powiedział Tom, uśmiechając się pod nosem i otwierając jednocześnie butelkę wina.
- Ja również poproszę. - Oświadczyłem, trzymając mopa w dłoni.

Przed czwartą nad ranem i po dwóch butelkach wina, doszedłem do wniosku, że salon posprzątam jak się w końcu wyśpię.

Wspólny prysznic i chwilę później już byliśmy w łóżeczku, chwilę baraszkując i miziając się nawzajem. W końcu zasnęliśmy.

******

Przebudziłem się około godziny drugiej po południu. Tom musiał wstać dużo wcześniej, ponieważ jak zszedłem na dół, to On już przygotowywał obiad. Chyba spodobało Mu się gotowanie i pichcenie. W Jego oczach można było dostrzec entuzjazm i zachwyt każdą kolejną wykonywaną czynnością.

Sam obiad zapowiadał się równie doskonale. Pieczona wołowina, pieczone ziemniaki i pieczona pietruszka w miodzie, a wszystko okraszone ogromną ilością sosu gravy. To takie brytyjskie ;)

Siedziałem w kuchni, pijąc „poranną” kawę, przyglądałem się Jemu i całej Jego krzątaninie. W samych bokserkach i fartuszku wyglądał cuuuudownie i tak apetycznie, że ślinka sama ciekła. ;)

Gdy zabierał się za yorkshire puddingi, zapytałem czy potrzebuje mojej pomocy, ale odpowiedział, że da sobie radę. Nie nalegałem, zresztą siedząc miałem lepsze widoki :)

Przed trzecią wszystko było gotowe. Postanowiliśmy, w końcu się ubrać i zasiąść do obiadu, który wyglądał wspaniale. Co prawda, zbyt wcześnie wyciągnięte puddingi z pieca, troszkę „oklapły”, ale nikomu nie przyszło do głowy aby narzekać. Wołowina była mięciutka i soczysta i wspaniale komponowała się zresztą dania.

Po obiedzie od razu pozmywałem, brat wycierał, a Tom siedział i odpoczywał. Zasłużył sobie ;)

******

Powiesiłem świeżo wyprane firany, wytrzepałem dywan i chodnik, umyłem podłogi oraz okna w salonie i powycierałem wszystkie pierdoły i półkę nad kominkiem z kurzu. Przed piątą, w końcu usiadłem zadowolony, że całe mieszkanie lśni i pachnie świeżością.

Świąteczne porządki mam za sobą!

******

Postanowiliśmy późne popołudnie spędzić na basenie. Nawet brat dał się namówić na wyjście, zamiast gapienie się w telewizor.

15 minut później już byliśmy na miejscu. Ośrodek sportowo-rekreacyjny, mam rzut beretem od siebie, wystarczy przejść przez park, który mam za oknem i już jestem na miejscu.

Nie było wielkiego tłumu, więc i zjeżdżalnie były do naszej dyspozycji. Niczym małe dzieci, mieliśmy radochę z każdego wygłupu i żartu, przytopienia czy ochlapania.

Wszelkie próby wyciągnięcia nas z basenu o ósmej, kiedy to zamykali ośrodek, spełzły na niczym. Udało się w końcu nas wyrzucić pół godziny później, a kolejne pół godziny poświęciliśmy na prysznic, suszenie i przebieranie się. Wyszliśmy jako ostatni ;)

Było cholernie zimno, a może to efekt zmęczenia na basenie? Objąłem Toma, wsadzając swoją dłoń w tylną kieszeń Jego spodni. Nie spieszyliśmy się. Spacerkiem wróciliśmy do domu, wstępując wcześniej po curry. Nikomu się już nic nie chciało, a zwłaszcza gotować.

Musiało być na serio zimno, bo po powrocie do domu odpaliłem od razu kominek. Opatuleni szczelnie kocem, szamaliśmy curry i oglądaliśmy jakiś program rozrywkowy z udziałem Robina Wiliamsa.

Po 11-ej postanowiliśmy wziąć długą i gorącą kąpiel z bąbelkami i świeczkami. Godzinę później wylądowaliśmy w łóżku, a przed 3-ą nad ranem, zmęczeni, zasnęliśmy.

******

W poniedziałek nie miałem żadnych zajęć. Do pracy również nie musiałem iść. Tom zaczynał zajęcia w południe, a ja miałem umówioną wizytę u dentysty. Zrobiłem kawę i śniadanie składające się z lanych klusek na mleku. Nowość dla Toma. Nigdy wcześniej nie jadł czegoś takiego, ale prosząc o dokładkę, wiedziałem, że Mu zasmakowało.

Po śniadaniu szybciutko wszystko pozmywałem. Lubię jak jest czyściutko i wszystko lśni, a tak właśnie jest aktualnie i chciałbym aby ten efekt utrzymał się co najmniej do Nowego Roku. Czy się uda? Zapewne nie :) Ale jak na razie latam ze szmatą i wycieram każdy paproszek czy kropelkę wody.

Wyszorowałem zęby dwa razy. Tak na wszelki wypadek.

Po 11-ej obaj wyszliśmy z domu. Odprowadziłem Toma na przystanek tramwajowy, całując Go na pożegnanie, a sam udałem się w kierunku kliniki stomatologicznej.

Nie musiałem długo czekać, ponieważ dentysta uporał się z pacjentem przede mną szybciej niż się spodziewał i 5 minut później siedziałem już na fotelu.

Pan doktor poprosił o szerokie otwarcie paszczy, co też grzecznie uczyniłem, a 10 minut później zaczął żartować, że przeze mnie nie będzie mógł opłacić swoich rachunków.

Następna wizyta za cztery miesiące.

******

Wróciłem, zadowolony z wizyty u dentysty do domu, w którym czekały mnie trzy, pełne wory ubrań. Nie zamierzałem sam tego wszystkiego targać, a co za tym idzie zapędziłem brata do wyjścia z tymi całymi tobołami razem ze mną. W końcu tam były również i jego ciuchy.

Pani w Czerwonym Krzyżu, podziękowała nam ślicznie za rzeczy, po czym wręczyła po czerwonej kokardce.

Ja się cieszyłem z kokardki a ktoś inny będzie się cieszył z ubrań. Tak nie wiele potrzeba ludziom do szczęścia.

******

Usiadłem do książek. Miałem sporo materiału do przeczytania i przerobienia. I jak zacząłem o 2-ej tak skończyłem przed 8-ą wieczorem. Żołądek przypomniał o sobie, wydając z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki. Odgrzałem wczorajszą pieczeń. Nadal smakowała wyśmienicie.

O 21-ej zaczął się jakiś film, ale widać nie był zbyt interesujący, bo tytułu za żadne skarby świata przypomnieć sobie nie mogę.

Po 23-ej i wcześniejszym prysznicu, postanowiłem się wcześniej położyć spać. Rano musiałem być w pracy na 8-ą.

Będą już w łóżku wysłałem SMS'a do Toma życząc Mu spokojnej nocy i kolorowych snów.

Chwilę później ja dostałem SMS'a od Niego.

Zasnąłem.

******

Pobudka po 6-ej rano nie była tragiczna. Byłem nawet wyspany i wypoczęty.

Wtorek i środę na zmianę pracowałem i byłem na uczelni. Nic ciekawego się nie wydarzyło. Może jedynie to, że w środę wieczorem spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy na czwartkowy wyjazd do Madrytu.

Cieszyłem się na samą myśl, że zobaczę się z Jose.

Po 10-ej wieczorem grzecznie udałem się do sypialni i jeszcze grzeczniej, z uśmiechem na ustach zasnąłem.

Brak komentarzy: