Poniedziałek
Obudziłem się przed budzikiem, który był ustawiony na 5:30 rano. Czekał mnie cholernie ciężki dzień. Ale postanowiłem, że załamywać się będę dopiero po wszystkim. Na razie muszę się wziąć w garść. Nie jest to ani łatwe ani proste.
O 6-ej, po wcześniejszym prysznicu, milionie papierosów i kilku kawach, korporacja taxi dała mi znać, że taksówkarz jest na miejscu.
Było jeszcze ciemno, ale może to i lepiej, bo nikt, łącznie z taksówkarzem nie mógł dostrzec moich zapuchniętych oczu. A jeśli nawet, ktoś by to dostrzegł to mało mnie to interesowało. Jest na tym świecie kilka innych, poważniejszych spraw i problemów, którymi człowiek powinien się przejmować, a niżeli własnym wyglądem.
Kwadrans przed 7-ą byłem na lotnisku. Odprawa. Zero bagażu. Wszystko na szczęście przebiegło szybko i sprawnie.
O 8-ej samolot w końcu wystartował. Nie było ani tłoczno ani żadnych cholernych bachorów, które mogły by drzeć japy wniebogłosy. Dziękowałem wszystkim bogom i bożkom za to zrządzenie losu.
Chwilkę po 11-ej polskiego czasu wylądowaliśmy w końcu w Gdańsku na Lechu. Splunąłem zaraz po wyjściu z samolotu i udałem się do odprawy. Ta, o dziwo, również przebiegła szybko i sprawnie.
Po wyjściu z lotniska musiałem zapalić. Nerwy mną szarpały. Cały się trząsłem. Tak bardzo nie chciałem aby stało się to co i tak już jest nieuniknione i co mnie czeka za moment. Przez cały czas nie dopuszczałem myśli, że to co się stało, stało się naprawdę.
Nie musiałem się już spieszyć. On na mnie i tak zaczeka. Wybaczy spóźnienie. Zrozumie. Jak nikt inny.
Ceremonia zaczynała się o godzinie 14-ej w katedrze na cmentarzu Oliwskim, miałem sporo czasu, ale do domu Jego rodziców nie odważyłem się pójść. Spacerowałem ulicami Gdańska ze wzrokiem wbitym w chodnik, potrącając przechodniów, nie zważając na nic i na nikogo uwagi. Nadal do mnie nie docierało to co się stało.
Sam nie wiem, gdzie się znalazłem, ale czasu też nie pozostało mi za wiele. Zatrzymałem pierwszą taksówkę i poprosiłem o kurs na Oliwski.
- Park? - Zapytał.
- A czy ja wyglądam jak bym się do parku wybierał? - dojebałem ze złością.
Zrozumiał, że dalsza dyskusja ze mną nie ma sensu i moim celem bynajmniej nie jest park.
Musiałem, jakoś samoistnie, w niezrozumiały dla mnie sposób, podążać w kierunku cmentarza, bo nie minęło 5 minut jak byliśmy na miejscu. A może tak mi się wydawało?
Mimo to, brakowało mi odwagi aby wejść do kaplicy. Stałem przed, patrząc na wszystkich wchodzących. Nie rozpoznałem nikogo. A przecież mamy tylu wspólnych znajomych!?
Czułem się jak po niezłej ilości dragów. Nie wiedziałem w pewnym momencie, gdzie jestem, co robię i co się ze mną dzieje. Ludzie, a to wchodzili a to wychodzili.
W pewnym momencie musiała mnie dostrzec. Nie zwracając uwagi na nic i na nikogo podbiegła do mnie wpadając mi w objęcia.
Ta mała kobieta po 50-e o mało co mnie nie udusiła i przewróciła. Skąd Ona wzięła taką siłę? Ledwo się utrzymałem na nogach. Przez bardzo długą chwilę nic nie mówiliśmy. Ona ściskała mnie, ja Ją. To wystarczyło za wszystkie słowa.
- Dziękuję, że przyleciałeś – wydusiła, przez płacz z siebie.
- To ja dziękuję – Nasze spojrzenia w końcu się spotkały. Mówiły wszystko!
Wzięła moją dłoń i zaczęła prowadzić ku temu czego najbardziej się obawiałem. Wnętrza.
Trumna musiała stać tu już jakiś czas. Ludzie podchodzili do niej. Zamkniętej. Głaskali. Coś mówili. Stali i milczeli. A Ona nadal mnie prowadziła... na sam przód. Wyrwałem się w pewnym momencie i powiedziałem, że nie mogę, że nie wypada.
- Jeśli czegoś nie wypada, to być w tym miejscu, tu i teraz – odpowiedziała.
Nasze spojrzenia ponownie się zetknęły. Jednakże zaciskanie zębów, które do tej pory pomagało jako-tako tym razem nie przyniosło żadnych rezultatów. A przynajmniej nie takich jak się spodziewałem. Łzy same leciały po moich policzkach i za nic nie mogłem tego powstrzymać. Nie chciałem. I ponownie jak po dużej ilości dragów usiadłem w pierwszej ławce trzymając Ją za dłoń.
Nie pamiętam mszy, nie pamiętam wyprowadzenia ciała, a i szczątkowo pamiętam co się działo nad samym grobem. Moją i nie tylko moją twarz pokrywał niekończący się strumień łez.
Chyba musiało być po wszystkim, bo podeszła do mnie i poprosiła abym choć na moment udał się na stypę. Do Jego domu.
Broniłem się najlepiej jak potrafiłem, jednakże, nie najlepiej, bo 10 minut później siedziałem w specjalnie wynajętym autokarze, specjalnie na tą „okazję”.
W Jego domu było tak dużo osób, ale nikogo znajomego. Znajome były jedynie wszystkie zakamarki, kąty, książki. Nie wiele się zmieniło. Cały On!
W którymś momencie, ponownie wzięła moja dłoń i zaprowadziła do Jego sypialni. Usiedliśmy na Jego łóżku, a ja nie wytrzymałem. Wtuliłem się w Nią mocno i łkałem niczym dziecko. Gładziła mnie po włosach i choć to przynosiło ulgę to nie na tyle aby moje serce przestało myśleć nad tym co się stało.
Podniosła moja głowę ze swojego ramienia, spojrzała mi bardzo głęboko w oczy i wręczyła stos zeszytów.
- Mam nadzieję, że Ty coś z tego zrozumiesz. A jeśli tak się stanie będziesz w stanie mi wytłumaczyć. Dlaczego?
Spakowałem wszystkie otrzymane dzienniki, po czym udałem się bez słowa do wyjścia, następnie do taksówki na lotnisko.
Przez długi okres czasu nie odważyłem się nawet zajrzeć do torby. W końcu w samolocie do Sheffield zajrzałem do zeszytu z numerem 1.
Całą resztę drogi do domu płakałem.
____________________________________
Jak można mieć tylu przyjaciół i być samotnym?
Dobranoc
10 lat temu
2 komentarze:
chyba raczej znajomych a nie przyjaciół :-P
marmella
Od pierwszych akapitów tego tekstu wiedziałem, ze chodzi o pogrzeb :(
Prześlij komentarz