piątek, 28 listopada 2008

Co z tego że cham? Piękny jestem i tyle! :)

Czwartek – Czwartek po południu

Bez większego marudzenia udało mi się wstać kwadrans po 5-ej rano. Ale pierwszą kawę piłem z zamkniętymi oczyma a pierwszego papierosa paliłem siedząc na toalecie. Nie docierało jeszcze do mnie nic. I mogło by się palić i walić, nawet bym nie zareagował.

Zimna woda na mojej twarzy spowodowała jednak, że doszedłem do siebie.

Jakaś kobieta z korporacji taksówek, która odebrała w końcu, po kilku minutach telefon chyba również musiała mieć mocny sen, dopytując się trzy razy gdzie ma wysłać taxi. W sumie się nie dziwię, za oknem było jeszcze ciemno.

Potrzebowałem jeszcze dwóch mocnych kaw, aby dotarło do mnie, po co w ogóle wstałem o tak szalonej porze. Spakowana walizka podróżna przypomniała mi o wszystkim, podobnie jak bilet i paszport na blacie kuchennym.

Lecę do Madrytu!!! Lecę do Jose!!!

******

Potrzebowałem blisko godziny, na prysznic, na toaletę i wielokrotne przeglądanie się w lusterku i upewnianie się, że wszystko jest w porządku i że jestem „piękny” jak zawsze :P

Sprawdziłem trzykrotnie zawartość walizki, upewniając się, że mam wszystko co potrzebne plus kilka rzeczy, jak zawsze zbędnych :)

(Za każdym razem, zastanawiam się po co wożę ze sobą plastikowy widelec z Danii lub 20 Stotinek z jakiejś podróży do Bułgarii? O zużytej karcie telefonicznej z Włoch nawet nie wspominam! ).

Ponadto, lecąc na zaledwie dwa dni spakowałem się niczym, jak bym leciał na całe miesiące. Z pewnością wykorzystam 5 kompletów bielizny lub w listopadzie przydadzą mi się szorty oraz klapki plażowe!!! Nie ważne! Spakowałem! Niech leci ze mną!

O 7:30 zadzwonił telefon oznaczający, że taxi jest na miejscu. Na szczęście taksówkarz zaparkował przed oknem, dzięki czemu, za pomocą dziwnych znaków, udało nam się porozumieć, aby zaczekał chwilę. W końcu musiałem jeszcze co najmniej z raz przejrzeć się w lusterku i upewnić o swojej nieskalanej urodzie :) :) :)

Dziesięć minut później, starając się wytaszczyć walizkę, okazało się, że łatwe to nie jest. Ważyło to od cholery i ciut ciut. Miałem ochotę zrzucić ją ze schodów – było by szybciej :) Jednakże postanowiłem, że dam radę i się nie poddam.

Dałem radę!

Taksówkarz, nie kwapił się na początku, aby mi pomóc z wrzuceniem tego torbiszcza do bagażnika, a ja stałem przed otwartym bagażnikiem i tupałem nogą. W końcu, łaskawie wylazł i mi pomógł.

Chwilę po ósmej rano stałem w kolejce po bilety do Manchesteru. Nie spodziewałem się, że w środku tygodnia i o takiej porze mogą być takie kolejki do kas i tłumy w ogóle. A jednak.

Gdy w końcu udało mi się zakupić bilet okazało się, że mam niespełna 10 minut do odjazdu pociągu. Niewiele. Ale to wystarczająco dużo aby zakupić kawę-lurę i zapalić papierosa.

O 8:30 siedziałem w pociągu. Nie było jakiegoś tłoku, to też mogłem osiąść gdzie chciałem. Wybrałem sam środek przedziału, gdzie fotele były zwrócone w obie strony i przedzielone stolikiem.

W przedziale nie było nikogo, kto był by wart zwrócenia większej uwagi. Konduktor również do dupy. A raczej nawet nie do tego.

Dwadzieścia po 9-ej byłem na lotnisku. Nie wiedziałem z którego terminala mam lot, a połapanie się w tym wszystkim do najłatwiejszych nie należało.

W końcu się udało!

Udałem się w kierunku terminala numer 3. Na szczęście większość drogi to ruchome platformy. Poruszanie się z walizką do przyjemnych nie należało. Ale dzięki platformom udało mi się w końcu jakoś dotrzeć na miejsce.

Od razu stanąłem w kolejce do odprawy bagażu, który przebiegł nadzwyczaj szybko. Chwilę później miałem z głowy walizkę, a z portfela 30 funtów mniej, za nadbagaż! :)

Kurwa! Przecież lecę na zaledwie dwa dni!

Jeszcze jedna kawa tego poranka i bym się porzygał. Zamówiłem herbatę. Ekspedienta o mało nie zapadła się pod ziemię pytając czy chcę mleko do herbaty. Jestem pewien, że moja mina w momencie tego pytania była wystarczająco wymowna.

Bardziej od kawy czy herbaty potrzebowałem papierosa. Wylazłem na zewnątrz i zapaliłem na spokojnie papierosa. Kolejnego będę mógł zapalić za kilka godzin.

******

Jak zawsze usiadłem na środku. Nie na kołach i nie z przodu. Nie wiadomo skąd i czemu, w samolocie panował tłok. Skąd Ci wszyscy ludzie się wzięli?

Obok mnie usiadł jakiś 35-o, może 40-o, dobrze zadbany latek. Zapytał, czy nie przesiadłbym się, ponieważ chciałby usiąść od okna. Bezczelnie odpowiedziałem, że nie.

Już wiedziałem, że albo bardzo się nie będziemy lubić podczas lotu albo wręcz przeciwnie.

Samolot w końcu wystartował i po chwilowych turbulencjach wyrównał lot.

Mój sąsiad wyjął The Independent i zaczął czytać. Ja wraz z nim.

Gdy on czytał o jakiejś fuzji, mnie wciągnął artykuł na drugiej stronie o możliwości wychowywania dzieci przez pary homoseksualne na Florydzie.

Przekręcił stronę. A ja po raz kolejny, w bezczelny sposób, przewróciłem jego gazetę na poprzednią stronę. W końcu nie dokończyłem czytać. :)

Nie zdawałem sobie chyba sprawy z tego co zrobiłem bo sąsiad zaczął się śmiać i opowiadać o sobie, swojej żonie i dzieciach. Jak by mnie to cokolwiek interesowało?!

Oczywiście nie udało mi się doczytać artykułu do końca na co byłem zły. A mój sąsiad, doszedł w pewnym momencie, po 45 minutach monologu, że świetnie mu się ze mną rozmawia i że musimy się spotkać na jakieś piwo w Anglii. Nie chciałem i nawet nie zamierzałem wyprowadzać go z błędu, że przez ostatnie dziesiąt minut mówi jedynie on a ja co jedynie przytakuje, udając, że wiem o co mu chodzi i że w ogóle interesuje mnie to co mówi.

Na propozycję wymiany numerów telefonów komórkowych odpowiedziałem, że nie mam i nie korzystam, podobnie jak z radia i telewizji a internet jest dla mnie złem największym i wynalazkiem szatana. (hahaha!!!)

środa, 26 listopada 2008

Z uśmiechem na (w) ustach :)

Piątek – Środa

Przebudziłem się po szóstej. Na ósmą miałem zajęcia na uczelni. Nadal nie dowierzałem w to co się stało ostatniej nocy. Z jednej strony strasznie mi było szkoda kolesia ale z drugiej, jako rasowy egoista, było mi szkoda samego siebie i faktu, że taki przystojniak NIC, ale to dosłownie NIC ani na jotę mnie nie przedmuchał. Byłem zły, wściekły, sfrustrowany i nie doruchany!!! I tego ostatniego przeboleć nie mogłem najbardziej!

Nic nie poradzę na to, że jestem maniakiem i sex jest dla mnie bardzo ważną częścią życia. Każde wyjście do klubu czy na imprezę, z założenia jest wyjściem na polowanie. A celem, porządny kutas, który będzie wiedział jak się mną zająć :P

*****


Przed siódmą zadzwoniłem do Toma, budząc Go jednocześnie i poprosiłem aby był na uczelni co najmniej pół godziny wcześniej. Gdy na swoje pytanie „Po co?” otrzymał odpowiedź „Bo musisz mnie przelecieć” , najpierw zaczął się śmiać, a następnie, gdy już się wyśmiał i zrozumiał, że jestem jak najbardziej poważny, zapytał jedynie:

- Czy ty już do reszty zwariowałeś?
- Zwariuje jeśli mnie nie przelecisz! Czekam na Ciebie o wpół do ósmej przy recepcji na parterze.

Odłożyłem słuchawkę i pobiegłem pod prysznic. Nie miałem za wiele czasu to też i prysznic był szybki. Ubrałem się i spakowałem potrzebne rzeczy, po czym wyszedłem z domu.

Tom był przede mną. W końcu bliżej ma na uczelnię. A może Jemu też się spieszyło i chcicę miał?

Dopadłem Toma i wręcz siłą pociągnąłem za sobą. Wprost do kibla na pierwszym piętrze, skąd ewentualnie blisko mieliśmy na zajęcia z hebrajskiego. Wepchnąłem Go do kabiny i zacząłem namiętnie całować. Zdjąłem spodnie, następnie Jego.

- Gotowy? - Zapytałem. - No to do dzieła. - Po czym odwróciłem nadstawiając tyłek.

Tom zaczął się ponownie śmiać.

- Ale ja nie mogę, ot tak, na zawołanie. – Wydusił z siebie.
- Nie możesz? No to zaraz się przekonamy. - Odpowiedziałem z uśmiechem na ustach.

I te usta odegrały chwilę później znaczącą rolę. Rolę, która udowodniła, że Tom jest gotowy :)

Nie musiałem długo czekać. Aby w końcu poczuć Go w sobie. Tom rżnął mnie jak małą kurewkę a ja, oddawałem się Mu, jak mała kurewka.

Co chwila ktoś się kręcił po toalecie, ale bynajmniej i absolutnie mi to nie przeszkadzało, a nawet dodawało pewnego smaczku.

Co prawda, obaj, staraliśmy się zachowywać jak najciszej, ale najczęściej nam to nie wychodziło. A nasze, dziwne dźwięki, które wydawaliśmy z siebie, czyniły co i rusz jakieś zdziwienia, zakłopotania czy też najzwyklejsze w świecie plotki, na temat tego co się dzieje w kabinie zajmowanej przez nas.

Dziś, z czasem, dochodzę do wniosku, że Tom również musiał mieć chcicę. Nie minęło 15 minut, gdy obaj doszliśmy do końca. Ale te 15 minut uratowało mi życie, a nawet jeśli nie uratowało mi życia, to poprawiło mi humor na cały nadchodzący dzień.

Pocałowałem Go czule i powiedziałem, że muszę obowiązkowo zapalić papierosa i że bez tego nie idę na zajęcia. Tom był podobnego zdania.

Gdy w końcu otworzyliśmy drzwi kabiny, przed nami ukazała się grupka gapiów. Jedni z otwartymi szeroko ustami, inni z wypiekami na twarzy a jeszcze inni z oczami tak wielkimi, że miałem wrażenie, że za chwilę eksplodują.

W kabinie nie było wystarczająco miejsca, aby się ubrać i doprowadzić do porządku, dlatego lepiej było to zrobić na zewnątrz. Co też uczyniliśmy, podciągając sobie spodnie, jednocześnie nie robiąc sobie nic z grupki gapiów.

Przejrzałem się w lusterku. „Jak zawsze jesteś piękny” - powiedziałem sobie w myślach, po czym energicznym ruchem odwróciłem się w stronę tłumu wydając z siebie :

- Buuu! - Towarzystwo podskoczyło. - Jakiś problem? - Zapytałem, po czym wziąłem Toma za rękę i z wysoko podniesioną głową przemaszerowaliśmy przez rozstępujący się tłum.

Zeszliśmy na dół i wyszliśmy z budynku aby zapalić. Obaj parsknęliśmy jednocześnie śmiechem. Byliśmy i tak już spóźnieni więc kilka minut w tą czy w tamtą nie robiło już żadnej różnicy, a trzy minuty, które poświęciliśmy na papierosa już zupełnie nie.

Byłem zadowolony, szczęśliwy i w końcu zaspokojony.

Udaliśmy się na hebrajski. I o ile my już byliśmy spóźnieni ponad 15 minut o tyle wykładowcy jeszcze nie było. Cieszył mnie ten fakt.

*******

Nie zdążysz pierdnąć a już o tym gadają na końcu wsi. Daren, chciał się podzielić najświeższą plotką, pytając czy słyszeliśmy o dwóch kolesiach uprawiających sex w toalecie.

Uwielbiam pocztę „pantoflową”. Jeśli chcesz aby wszyscy o czymś się dowiedzieli wystarczy, że powiesz komuś coś w „TAJEMNICY”. Masz jak w banku, że każdy będzie o tym wiedział.

Spojrzałem na Toma, Tom na mnie i obaj po raz kolejny wybuchnęliśmy śmiechem. Daren, który nie miał pojęcia o co może nam chodzić, odwrócił się z fochem. Ja płakałem i zwijałem się ze śmiechu, Tom tak samo.

Nawet pojawienie się wykładowcy, nie uspokoiło nas. Po prostu nie mogliśmy się opanować. A na jego pytanie z czego się śmiejemy i że było by miło się tym podzielić aby wszyscy się pośmiali, gdy w końcu udało mi się w miarę opanować, zapytałem, czy słyszał o dwóch kolesiach uprawiających sex tego ranka w toalecie, odpowiedział, że obiło mu się coś o uszy.

Jedynie mrugnąłem znacząco do niego oczko, po czym, ponownie zacząłem się zwijać ze śmiechu.

Wykładowca zaniemówił. Cała sala również. Wszyscy na nas patrzyli, a my z Tomem przybiliśmy sobie jedynie „piątki”.

W końcu udało nam się opanować. Ale każde spojrzenie na siebie powodowało ponowny atak śmiechu. Staraliśmy się przez jakiś czas unikać kontaktu wzrokowego.

Z samych zajęć prawdopodobnie żaden z nas niewiele pamięta, ale gra była warta świeczki. Obaj byliśmy uhahani i zadowoleni z siebie oraz rozwoju wydarzeń.

Po 12-ej skończyliśmy zajęcia i ponownie okazało się, że poczta „pantoflowa” działa całkiem sprawnie. Byliśmy na ustach każdego. Co spowodowało, jeszcze większe zadowolenie z siebie i z życia.


******

Nawet do głowy by mi nie przyszło wracać do domu po zajęciach, ponieważ o 14-ej miałem umówione spotkanie z bratem w agencji nieruchomości. Zastanawiałem się, co tym razem wymyśliła i gdzie nas zawiezie tym razem Jessick'a.

Lunch zjadłem na mieście.

Lodge Moor czyli koniec świata i koniec Sheffield. Czterosypialniowy, piętrowy, wolno stojący dom, z wielkim ogrodem, którego tylna część kończy się urwiskiem, którego dno jest jakieś 350 metrów poniżej. Widok na całe Sheffield. I choć to koniec świata to ma świetne połączenia komunikacji miejskiej z centrum. Zbędny – przynajmniej na razie- garaż. Ogrzewane podłogi i panele słoneczne. A wszystko w cenie domu w centrum.

Zakochałem się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia. Znam Lodge Moor doskonale. Pracowałem w tych okolicach blisko rok, a co za tym idzie, zwiedziłem okolice. Z każdej strony jak nie wrzosowiska to lasy i tak na przemian. Nie wspominając o sztucznych stawach w dolinie. I o tamie. I o mini lotnisku prywatnych awionetek czy też o polu golfowym. O stadninie koni nawet nie będę próbował pisać.

Sam dom, bardzo zadbany, z całkowitym wyposażeniem kuchni i „wysepką” w niej. Czyli czymś co odkąd pamiętam zawsze mnie rajcowało.

Ale wszystko co ma wiele plusów ma również swoje minusy. Zakup tego domu, który nota bene spodobał się również i bratu wiąże się z zakupem samochodów ( w najgorszym wypadku : motorów, skuterów – jeden szlag), czegoś czego unikałem przez całe swoje życie.

I co z tego, że mam prawko, skoro jestem osobą nierozgarniętą i nieodpowiedzialną?

Wolę nadal szukać domu aniżeli stawiać na szali czyjeś życie. Pal sześć z moim. Ale wolę dmuchać na zimne niż płakać nad rozlanym mlekiem.

Czekamy na dalsze propozycje Jessick'y.


*****

Umówiliśmy się o 18-ej przed Piccolino, tj ja, Tom, Laura, Greg, Steve i cała reszta. Zamierzaliśmy wspólnie uczcić pobyt Laury w UK a następnie udać się na jakaś balangę aby się zabawić przed jej wyjazdem.

Udaliśmy się do Plug'a, gdzie London Elektricity dawał pokaz swoich umiejętności drum 'n' bass'owych. Trzeba przyznać, że koleś zna się na rzeczy i chyba nie było nikogo na parkiecie kogo by nie wciągnęły rytmy wydobywające się z głośników.

Niestety, jak na złość, nie mogłem długo zabawić ani za dużo wypić. Dnia następnego musiałem być na 8-ą rano w pracy. A i zmęczenie dawało mi się we znaki.

Przed północą pożegnałem się ze wszystkimi, obiecując Laurze, że następnym razem zabawimy się w Paryżu. I życząc jej wszystkiego co najlepsze uściskałem mocno. Będę tęsknił za tą wariatką ;)

Tom również się pożegnał i wspólnie wróciliśmy do mnie, gdzie grzecznie wzięliśmy wspólny prysznic i jeszcze grzeczniej udaliśmy się do łóżka.

Gdy już razem leżeliśmy, przypomniał mi się poranny incydent z toaletą w roli głównej i uśmiechnąłem się do siebie. Z uśmiechem na ustach – zasnąłem.


*******

6:30 Pobudka. Całus dla Toma na „dzień dobry”. Kawa, papieros, prysznic. Kurwienie pod nosem, że się znowu spóźnię. Jak ja nienawidzę poranków!!!

W pracy byłem przed czasem, ale tam kurwienia był ciąg dalszy. Znowu milion spraw papierkowych. Jak ja nienawidzę tych wszystkich rozliczeń, remanentów i sprawozdań!!!

Przebolałem jakoś kolejne dziewięć godzin, po czym byłem całkowicie wolny, aż do wtorku.
Jak ja uwielbiam mieć wolne!!! :)

Mogłem zająć się swoim najbardziej ulubionym zajęciem tj. nicnierobieniem ;)

Przed 6-ą byłem w domu, gdzie Tom pichcił obiadokolację. Dla mnie tak naprawdę śniadanie. Jakoś nie miałem czasu zjeść nic wcześniej, a i ochoty największej również.

Kurczak z warzywami w sosie teriyaki z dzikim ryżem, wyglądał i pachniał cudownie.

Jak to się dzieje, że potrawy przygotowane przez kogoś, kogoś nam bliskiego smakują nam najbardziej, bardziej niż te przygotowane przez nas samych?

Wręcz pochłonąłem swoja porcję, zastanawiając się nad dokładką, ale czekała mnie niespodzianka w postaci tiramisu. I nie ważne, że deser można było nalewać chochelką :))) Najważniejsze, że był i że smakował równie wspaniale co danie główne.

Po tych smakołykach, miałem ochotę już jedynie na jedno. Wyciągnąć się na sofie i przytulić do Toma. A jeszcze lepiej uciąć sobie drzemkę wtulony w Niego.

Tom zapytał czy mam jakieś plany na wieczór i czy mam ochotę gdzieś wyjść czy też zostać w domu i odpocząć. Słowo „odpoczynek” wzięło górę.

Nakryłem nas kocem, Tom odwrócił się do mnie przodem, wcześniej sprawdziwszy, że nic ciekawego nie ma w TV, przynajmniej do godziny 21-ej, po czym przez jakąś chwilę bawił się moim uchem. Zasnąłem.

Przebudziłem się po dziewiątej. Koncert, który chciałem zobaczyć trwał już od jakiegoś czasu, ale nie narzekałem. Potrzebowałem tej drzemki. Potrzebowałem odpocząć. Tom nadal spał. Widocznie i Jemu potrzebny był odpoczynek. Nie budziłem Go. Widok Jego spokojnej twarzy łechtał moje zmysły, gdzieś tam, głęboko.

Koncert okazał się nudny. Zacząłem „skakać” z kanału na kanał. Sobota wieczór – a w tym pudle nic nie ma ciekawego!

Poszedłem do kuchni, pozmywać poobiednie naczynia, wstawić jakieś pranie i w ogóle trochę ogarnąć mieszkanie.

Z niewinnie zapowiadającego się sprzątania wyszły mega porządki.

Przed północą dopadłem szaf z których zacząłem wszystko wywalać na środek sypialni i przebierać wszystkie ubrania. Okazało się, że dziwnym trafem, mam kupę miejsca w szafach i trzy wory zbędnych ciuchów, które w poniedziałek zamierzałem zanieść dla biednych.

W szufladzie ze skarpetami doliczyłem się ponad osiemdziesięciu par plus blisko trzydzieści bez pary. Nawet nie zamierzałem wszczynać poszukiwań zagubionych, bez pary od razu powędrowały do kosza. Znając życie, zagubione znajdą się w najmniej oczekiwanym czasie i miejscu.

Jedynego miejsca, do którego nie musiałem zaglądać i wiedziałem, że tam jest porządek to dolne pułki z butami. Zresztą, nawet nie chciałem tam zaglądać, aby nie popaść w jakąś depresję spowodowaną faktem, że mam hopla na punkcie kupowania butów i jestem od tego uzależniony.

Przed pierwszą w nocy szorowałem łazienkę, łącznie z umyciem okna.

Tom się przebudził. Gdy wszedł do kuchni, złapał się jedynie za głowę, którą kiwał z niedowierzaniem. Zapytał czy w czymś mi pomóc. Poprosiłem Go o zdjęcie zasłon w salonie, które jeszcze tej nocy zamierzał uprać i rozwiesić. Nadal nie dowierzając w to co przed chwilą usłyszał, udał się do salonu i zdjął zasłony.

- Na trzeźwo tego nie zniosę. - Powiedział Tom, uśmiechając się pod nosem i otwierając jednocześnie butelkę wina.
- Ja również poproszę. - Oświadczyłem, trzymając mopa w dłoni.

Przed czwartą nad ranem i po dwóch butelkach wina, doszedłem do wniosku, że salon posprzątam jak się w końcu wyśpię.

Wspólny prysznic i chwilę później już byliśmy w łóżeczku, chwilę baraszkując i miziając się nawzajem. W końcu zasnęliśmy.

******

Przebudziłem się około godziny drugiej po południu. Tom musiał wstać dużo wcześniej, ponieważ jak zszedłem na dół, to On już przygotowywał obiad. Chyba spodobało Mu się gotowanie i pichcenie. W Jego oczach można było dostrzec entuzjazm i zachwyt każdą kolejną wykonywaną czynnością.

Sam obiad zapowiadał się równie doskonale. Pieczona wołowina, pieczone ziemniaki i pieczona pietruszka w miodzie, a wszystko okraszone ogromną ilością sosu gravy. To takie brytyjskie ;)

Siedziałem w kuchni, pijąc „poranną” kawę, przyglądałem się Jemu i całej Jego krzątaninie. W samych bokserkach i fartuszku wyglądał cuuuudownie i tak apetycznie, że ślinka sama ciekła. ;)

Gdy zabierał się za yorkshire puddingi, zapytałem czy potrzebuje mojej pomocy, ale odpowiedział, że da sobie radę. Nie nalegałem, zresztą siedząc miałem lepsze widoki :)

Przed trzecią wszystko było gotowe. Postanowiliśmy, w końcu się ubrać i zasiąść do obiadu, który wyglądał wspaniale. Co prawda, zbyt wcześnie wyciągnięte puddingi z pieca, troszkę „oklapły”, ale nikomu nie przyszło do głowy aby narzekać. Wołowina była mięciutka i soczysta i wspaniale komponowała się zresztą dania.

Po obiedzie od razu pozmywałem, brat wycierał, a Tom siedział i odpoczywał. Zasłużył sobie ;)

******

Powiesiłem świeżo wyprane firany, wytrzepałem dywan i chodnik, umyłem podłogi oraz okna w salonie i powycierałem wszystkie pierdoły i półkę nad kominkiem z kurzu. Przed piątą, w końcu usiadłem zadowolony, że całe mieszkanie lśni i pachnie świeżością.

Świąteczne porządki mam za sobą!

******

Postanowiliśmy późne popołudnie spędzić na basenie. Nawet brat dał się namówić na wyjście, zamiast gapienie się w telewizor.

15 minut później już byliśmy na miejscu. Ośrodek sportowo-rekreacyjny, mam rzut beretem od siebie, wystarczy przejść przez park, który mam za oknem i już jestem na miejscu.

Nie było wielkiego tłumu, więc i zjeżdżalnie były do naszej dyspozycji. Niczym małe dzieci, mieliśmy radochę z każdego wygłupu i żartu, przytopienia czy ochlapania.

Wszelkie próby wyciągnięcia nas z basenu o ósmej, kiedy to zamykali ośrodek, spełzły na niczym. Udało się w końcu nas wyrzucić pół godziny później, a kolejne pół godziny poświęciliśmy na prysznic, suszenie i przebieranie się. Wyszliśmy jako ostatni ;)

Było cholernie zimno, a może to efekt zmęczenia na basenie? Objąłem Toma, wsadzając swoją dłoń w tylną kieszeń Jego spodni. Nie spieszyliśmy się. Spacerkiem wróciliśmy do domu, wstępując wcześniej po curry. Nikomu się już nic nie chciało, a zwłaszcza gotować.

Musiało być na serio zimno, bo po powrocie do domu odpaliłem od razu kominek. Opatuleni szczelnie kocem, szamaliśmy curry i oglądaliśmy jakiś program rozrywkowy z udziałem Robina Wiliamsa.

Po 11-ej postanowiliśmy wziąć długą i gorącą kąpiel z bąbelkami i świeczkami. Godzinę później wylądowaliśmy w łóżku, a przed 3-ą nad ranem, zmęczeni, zasnęliśmy.

******

W poniedziałek nie miałem żadnych zajęć. Do pracy również nie musiałem iść. Tom zaczynał zajęcia w południe, a ja miałem umówioną wizytę u dentysty. Zrobiłem kawę i śniadanie składające się z lanych klusek na mleku. Nowość dla Toma. Nigdy wcześniej nie jadł czegoś takiego, ale prosząc o dokładkę, wiedziałem, że Mu zasmakowało.

Po śniadaniu szybciutko wszystko pozmywałem. Lubię jak jest czyściutko i wszystko lśni, a tak właśnie jest aktualnie i chciałbym aby ten efekt utrzymał się co najmniej do Nowego Roku. Czy się uda? Zapewne nie :) Ale jak na razie latam ze szmatą i wycieram każdy paproszek czy kropelkę wody.

Wyszorowałem zęby dwa razy. Tak na wszelki wypadek.

Po 11-ej obaj wyszliśmy z domu. Odprowadziłem Toma na przystanek tramwajowy, całując Go na pożegnanie, a sam udałem się w kierunku kliniki stomatologicznej.

Nie musiałem długo czekać, ponieważ dentysta uporał się z pacjentem przede mną szybciej niż się spodziewał i 5 minut później siedziałem już na fotelu.

Pan doktor poprosił o szerokie otwarcie paszczy, co też grzecznie uczyniłem, a 10 minut później zaczął żartować, że przeze mnie nie będzie mógł opłacić swoich rachunków.

Następna wizyta za cztery miesiące.

******

Wróciłem, zadowolony z wizyty u dentysty do domu, w którym czekały mnie trzy, pełne wory ubrań. Nie zamierzałem sam tego wszystkiego targać, a co za tym idzie zapędziłem brata do wyjścia z tymi całymi tobołami razem ze mną. W końcu tam były również i jego ciuchy.

Pani w Czerwonym Krzyżu, podziękowała nam ślicznie za rzeczy, po czym wręczyła po czerwonej kokardce.

Ja się cieszyłem z kokardki a ktoś inny będzie się cieszył z ubrań. Tak nie wiele potrzeba ludziom do szczęścia.

******

Usiadłem do książek. Miałem sporo materiału do przeczytania i przerobienia. I jak zacząłem o 2-ej tak skończyłem przed 8-ą wieczorem. Żołądek przypomniał o sobie, wydając z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki. Odgrzałem wczorajszą pieczeń. Nadal smakowała wyśmienicie.

O 21-ej zaczął się jakiś film, ale widać nie był zbyt interesujący, bo tytułu za żadne skarby świata przypomnieć sobie nie mogę.

Po 23-ej i wcześniejszym prysznicu, postanowiłem się wcześniej położyć spać. Rano musiałem być w pracy na 8-ą.

Będą już w łóżku wysłałem SMS'a do Toma życząc Mu spokojnej nocy i kolorowych snów.

Chwilę później ja dostałem SMS'a od Niego.

Zasnąłem.

******

Pobudka po 6-ej rano nie była tragiczna. Byłem nawet wyspany i wypoczęty.

Wtorek i środę na zmianę pracowałem i byłem na uczelni. Nic ciekawego się nie wydarzyło. Może jedynie to, że w środę wieczorem spakowałem najpotrzebniejsze rzeczy na czwartkowy wyjazd do Madrytu.

Cieszyłem się na samą myśl, że zobaczę się z Jose.

Po 10-ej wieczorem grzecznie udałem się do sypialni i jeszcze grzeczniej, z uśmiechem na ustach zasnąłem.

środa, 19 listopada 2008

Mikrus a la Paryżanka

Poniedziałek – Czwartek

- Żadnych zajęć, żadnych obowiązków, żadnej pracy. Wolne! Całkowicie wolne i mogę robić co tylko mi się podoba! - to były moje pierwsze myśli po przebudzeniu się przed południem.

Tom spał jeszcze smacznie, mocno wtulony we mnie. Odwróciłem się w Jego stronę i patrząc na Jego spokojną twarz gładziłem Go po włosach. Mógłbym tak bez końca. Widok Jego twarzy, zawłaszcza uśmiechniętej twarzy sprawia mi tyle radości. Potrafi mnie uspokoić.

Gładząc Go po włosach myślałem nad tym co powiedział dzień wcześniej, świadomie czy też nie, ale słowa te zapadły mi w pamięć i tam też pozostaną na bardzo długo.

- Kocham Cię.

Większość swoich rozmów telefonicznych i tych w cztery oczy , SMS'ów i meili kończę najczęściej powiedzonkiem : I lov ya!

Nie wiem jak mam odebrać te słowa od Toma. Naprawdę nie wiem. Czy przejść od razu do dnia codziennego udając, że w ogóle tego nie usłyszałem, czy też porozmawiać z Nim na ten temat i wytłumaczyć, że „Kocham Cię” od dawien dawna znaczy dla mnie tyle co „Cześć” lub „Jak leci?”.

Nie chcę tego słyszeć, chcę dowodów. Tom mi je daje na każdym kroku, ale czy ja jestem gotów na przyjęcie Jego i Jego dowodów uczucia ( jakiekolwiek by to uczucie nie było) do mnie? Tego również nie wiem.

Jednocześnie chcę i boję się. Chcę móc każdego poranka gładzić jego włosy, witać pocałunkiem na dzień dobry, parzyć kawę i podpalać papierosa, ale z drugiej strony boję się, że to co teraz razem stworzyliśmy mogło by się jeszcze szybciej rozpaść i ponownie w moim życiu powstała by pustka.

Nie chcę więcej myśleć o nie przygotowanym obiedzie na czas, czy też o tym że nie mając ochoty na nic, zostawiłem brudną szklankę po mleku w zlewie. Nie chcę myśleć już nigdy więcej o tym, że mam stos czyichś ubrań do prania i jeszcze więcej do wyprasowania. Mam dość niańczenia. Zabawiania. Kompromisów i chodzenia na ustępstwa. Tłumaczenia się z każdego swojego ruchu, wyjścia, uśmiechu na twarzy, gdy dostanę od kogoś miłą wiadomość bądź meila o obejrzeniu się na ulicy za innym facetem nie wspomniawszy.

Chcę być niezależny. Chcę robić to na co mam ochotę z kim, kiedy i gdzie popadnie.

Ale pustki boję się bardziej.

Tej pustki boję i obawiam się najbardziej. Nie chcę po raz kolejny przechodzić tego co z moim ex. Nie pozwolę sobie na to. Nie pozwolę na to Tom'owi. Nie pozwolę nikomu aby doprowadził mnie do takiego stanu psychicznego i fizycznego w jakim się znalazłem przed rokiem. NIGDY!!!


******

Na nocnej szafce były Jego zeszyty. Sięgnąłem po zeszyt z numerem „2”. W końcu odważyłem się po nie sięgnąć.

Przed 1-ą po południu obudził się Tom i zobaczywszy moją zapłakaną twarz oraz Jego pamiętnik, nie powiedział nic, jedynie mocno wtulił się we mnie po czy zaczął pieścić.

Sex na ukojenie ran nie jest najlepszym lekarstwem, ale ja tak bardzo pragnąłem się spocić razem z Tomem. Teraz!

Przed 3-ą po południu udało nam się w końcu wygramolić z łóżka i udać do wanny. Braciak, poproszony o zaparzenie kawy, widząc nasze zaspane i zmęczone twarze uczynił to niezwłocznie.

Mydliłem Jego plecy, nałożyłem szampon na włosy a chwilę później okazało się, że obaj dosyć nie mamy :)

Wanna, choć dużych rozmiarów okazała się za mała (tym razem). Przenieśliśmy się na podłogę.

Tom robił mi tak dobrze, że zapomniałem o bożym świecie i zacząłem się wydzierać.

Gdy brał mnie od tyłu, spojrzałem na swoje dłonie, na których żyły podwoiły swoją objętość.

- Nie przestawaj! - wykrzyczałem.

Przed 5-ą po południu, brat zapukał do drzwi od łazienki, abyśmy się pospieszyli bo czekał już od jakiegoś czasu aby w końcu z tejże skorzystać.

Kwadrans później, wychodząc z łazienki na czworaka (dosłownie!), braciak nie zadawał już żadnych pytań i nie domagał się żadnych wyjaśnień. Zaniemówił.

Ja i Tom również. Mocno wtuleni w siebie oglądaliśmy – raczej staraliśmy się oglądać – jakiś program w TV. Z marnym skutkiem. Obaj żyliśmy chwilą, która miała miejsce w toalecie. Było tak cudownie.

*******

Wtorek , środa i czwartkowe przedpołudnie upłynęło na pracy i uczelni.

Kolejne 10 propozycji nieruchomości. Nic, jak to tej pory, czym można by było się zachwycić lub ewentualnie wciągnąć powietrze na dłużej niż 5 sekund.

Późnym popołudniem zadzwoniła do mnie Laura, która oświadczyła, że właśnie przyleciała z Paryża i że jest w Sheffield zaledwie na dwa dni i że obowiązkowo musimy gdzieś tego wieczora wyjść.

Nie musiała mnie namawiać. Nie widzieliśmy się blisko rok. Rodowita Paryżanka. Kumpela do tańca i różańca z którą można konie kraść.

Umówiliśmy się o 10-ej wieczorem przed wejściem do nowego klubu IDentity.

Oboje byliśmy przed czasem. Zobaczywszy się nawzajem, rzuciliśmy się sobie w ramiona.

Ja, jestem dość sporych rozmiarów. 192 centymetry wzrostu, 88 kilogramów żywej wagi, ale Laura to „baba z jajami”. Gdy mnie dopadła, miałem wrażenie, ze wszystkie moje kości właśnie zostały pokruszone na miazgę. Czując, że nie wyrwę się z tego uścisku, poddałem się.

Kolejne pół godziny starałem się dojść do siebie, a w toalecie sprawdzałem, czy aby tak zupełnie przypadkiem, nie zostałem pozbawiony jakiejś części ciała .
Na szczęście, wszystko było na swoim miejscu :P

Plotom i plotkom końca nie było. Podobnie jak wypitemu alkoholowi i późniejszym wygłupom na parkiecie. O podrywaniu nawet nie wspominam, bo z Laurą to zrozumiałe i żadne wyjście na miasto nie mogło by się bez tego obejść.

Nie wiem kiedy i w jaki sposób, ale Laura w którymś momencie przedstawiła mi Hamida. Ten, ponoć, jak się później mi przyznał nie mógł oderwać ode mnie wzroku ( ? ) przez cały wieczór.

Od słowa do słowa, od rozmowy do rozmowy. Laura w końcu mrugnęła do mnie oczko dając tym samym do zrozumienia, żebym się zabawił tej nocy.

Pożegnałem się z Laurą obiecując, że jak tylko wstanę dnia następnego to do niej zadzwonię.

Wyszliśmy z klubu i złapaliśmy pierwszą napotkaną taksówkę. Byłem napalony. Koleś był na serio cholernie przystojny. Jednodniowy, ciemny zarost na jego twarzy, która w pewnym momencie przysunęła się do mnie, a jego usta zaczęły całować, jedynie spotęgowały moją rządzę.

Byłem gotowy. A raczej ugotowany. Koleś rozwalał wyglądem.

Gdy w końcu znaleźliśmy się u mnie, szybciej niż samo wejście do mieszkania odbyło się zrzucenie większości odzienia. On nadal pozostawał w bokserkach.

Zapytał, czy może wziąć szybki prysznic, bo nie czuje się najświeższy. Nie miałem nic przeciwko, wręcz przeciwnie, spodobało mi się to. Zapytałem jeszcze czy potrzebuje pomocy podczas kąpieli, po czym szybko odpowiedział: Nie!

Dodałem, że jestem w sypialni na górze i aby nie bał się tam wejść.

Hamid udał się do łazienki a ja do sypialni, sprzątając naprędce jakieś porozrzucane po całej podłodze zużyte wcześniej gumki.

10 minut później w końcu zawitał na górze i mocno wtulił się we mnie. Nie zamierzałem marnować czasu na pieszczoty tylko od razu przejść do rzeczy.

Moja dłoń bezpardonowo wylądowała na jego kroczu. Po czym jeszcze szybciej się cofnęła.

- Jesteś aktywny czy pasywny – zapytałem.
- Aktywny. - otrzymałem odpowiedź.

Starałem się powstrzymać od wybuchu śmiechu, (wypity wcześniej alkohol nadal działał) i nawet udało mi się.

Ponownie moja dłoń zawędrowała na jego krocze.

- I co chcesz z „tym” zrobić? - zapytałem, trzymając w swoich dłoniach najmniejszego kutasa z jakim się spotkałem w całym swoim życiu.
- Ostro Cię przedmuchać. - otrzymałem w odpowiedzi.

To już nawet nie było śmieszne, to było tragiczne. Koleś przez ponad pół godziny próbował zrobić cokolwiek swoim mikrusem, a ja, wściekły na cały świat z nieudanej nocnej przygody, miałem ochotę wziąć książkę w ręce i poczytać sobie do snu.

Przez cały ten czas, kiedy on usilnie próbował zrobić mi dobrze, ja ziewałem coraz mocniej, aż w końcu nie wytrzymałem i poprosiłem, w najbardziej z możliwych i delikatnych, znanych mi sposobów, aby wracał do siebie, co też uczynił, bez dyskusji wszelakich.

Wcześniej zamówiona taksówka, na szczęście przyjechała na czas, a Hamid obiecał przed wyjściem , że zadzwoni ( po co?).

Gdy w końcu wyszedł, usiadłem z wrażenia i zrobiłem wielkie oczy.

- Co to, do jasnej cholery było? - przeszło mi od razu przez myśl. - „Ostro Cię przedmuchać” ???? - Czym???

Chwilę później wisiałem na telefonie, rozmawiając z Laurą, która mało nie posikała mi się ze śmiechu przez słuchawkę słuchając mojej nocnej przygody.

Godzinę później wróciłem do łóżka. Miałem dosyć.

Żadnych arabów, turków i azjatów więcej!!!

poniedziałek, 10 listopada 2008

I kto, tu kurwa, jest gwiazdą?

Wtorek – Niedziela

Cały tydzień na wariackich papierach. Jak nie oglądanie nieruchomości to spotkania w sprawie nowej pracy, a nawet jak nie to, to praca, uczelnia lub nauka...

Jestem zmęczony.. Na serio zmęczony i czasem mam ochotę jebnąć to wszystko w cholerę i niech się dzieje co chce.

We wtorek miałem dwa, umówione wcześniej spotkania z ewentualnymi pracodawcami. Rozmowy przebiegły .. hmm....- aby nie powiedzieć zwyczajnie - przebiegły po prostu zwyczajnie :P

Nie sądziłem, że aż tyle energii, czasu i uwagi będę musiał poświęcić na to przedsięwzięcie. A jednak.

O szukaniu własnego domu nie wspominam. Bo ten temat doprowadza mnie do kurwicy.

Ostatnie dwie nieruchomości, nie dość, że nie spełniały warunków przedłożonych ani przeze mnie ani braciaka, to do tego koszt dziwnym trafem zwiększył się o drugie tyle. Nic, tylko idzie się powiesić lub pociąć tępym nożem.


W środę zaczęło się. Od białego rana. Guy Fawkes Night – czyli święto z okazji rocznicy zamachu na Izbę Lordów i próby jej wysadzenia w powietrze. Tego dnia, nawet przez pięć minut nie dało się nie usłyszeć lub nie zobaczyć sztucznych ogni czy petard. Co gorsza, nie spodziewałem się i nie liczyłem, aby obchody tegoż święta, skończyły się szybciej jak w przyszłym tygodniu.

Wszelkie próby skoncentrowania się na środowym teście z walijskiego, spełzły na niczym i nadal nie wiem jak w ogóle udało mi się ten test zaliczyć.

Przed 19-ą przyszedł Tom z kolejną porcją filmów. Tym razem wieczór postanowiliśmy spędzić z horrorem. Silent Hill, Saw IV i Hostel III.

W momencie największego napięcia zadzwonił telefon. Obaj podskoczyliśmy do góry. To dzwonił Nicksy (DJ Essenstial – Manchester) z pytaniem, czy nie mógłbym grać dla nich dnia następnego. Potrzebowali kogoś pomiędzy 1-ą a 3-ą w nocy.

- Czyżby nie mieli już nikogo lepszego???

Zgodziłem się. Prawdę powiedziawszy, liczyłem na spotkanie z Gary'm H. Moim bożyszczem z GayDarRadio. Koleś potrafi rozłożyć na łopatki swoimi umiejętnościami dj'skimi!

Po seansie filmowym, Tom chciał uciekać do siebie. Nie udało Mu się. Zatrzymałem Go namiętnym pocałunkiem i propozycja wspólnej, długiej kąpieli. Która okazała się na serio długą. Przed 3-ą nad ranem wspólnie udaliśmy się do sypialni.. ale zasnąć nadal nie mogliśmy. Nasza bezsenność została wykorzystana. Aż do 5-ęj nad ranem.

W czwartek, 3 godziny później obaj musieliśmy być na zajęciach. Obaj kurwiliśmy, obaj chcieliśmy wracać do cieplutkiego wyra.

Nawet udało Nam się nie spóźnić. Tom pobiegł na zajęcia z psychologii, a ja na pedagogikę.

Dziwnym trafem przetrwałem do południa, po czym, biegiem udałem się na kolejne spotkanie w spawie pracy. Spotkanie okazało się porażką – nie mam zamiaru wchodzić w jeszcze większe gówienko w jakim się znajduję teraz.

Na 14-ą musiałem być w pracy.

Praktycznie nie zdążyłem wejść do środka, nim się dowiedziałem o „nowościach”, że Kathy, Jack oraz Clare zrezygnowali z pracy i że Reesche chciałby ze mną porozmawiać.

Starałem się opanować, ale nie mogłem. Parsknąłem śmiechem. NIKT nie zakumkał o co chodzi. Może i lepiej?!

Reesche próbował pogadać ze mną tego popołudnia kilkakrotnie. Za każdym razem udałem, że nie mam czasu i że jestem zajęty. Nie chciałem z nim rozmawiać. Zresztą po co? Decyzja o zmianie pracy już dawno została podjęta, a liczne, wcześniejsze, moje rozmowy jakby jednym uchem wpadły drugim wypadły. Nie ma sensu ciągnąć tego dalej i bawić się w podchody.

O wpół do dziesiątej wieczorem byłem umówiony z Tomem na późną kolację na mieście. Przyszedł wcześniej do mnie do pracy i bezpośrednio stamtąd udaliśmy się do Wok-Manii na jakieś chińskie żarcie. Nie siedzieliśmy długo. Efekt niewyspania ostatniej nocy obojgu dawał się we znaki. Obaj byliśmy zmęczeni. Jakąś godzinę później pożegnaliśmy się wymieniając przed wejściem do lokalu namiętne buziaki. Po czym obaj złapaliśmy po taksówce i udaliśmy się w swoich kierunkach. Tom do akademika, ja do siebie, do domu.

Szybki prysznic i już leżałem w wyrku. Nie wiem kiedy, zasnąłem jak dziecko.


Obudziłem się o 7-ej rano. O ósmej musiałem być w pracy, w której jakoś musiałem wytrzymać do 15-ej. Nawet się udało bez większych problemów. Następnie, popędziłem do biblioteki uniwersyteckiej, bo jedynie tam mogłem znaleźć potrzebne mi materiały do projektu z hiszpańskiego.

W końcu po dwóch godzinach szperania w milionie książek udało mi się znaleźć to czego szukałem. Następnie zadzwoniłem do Toma, pytając czy jedzie dziś wieczorem ze mną do Manchesteru. Niestety. Miał sporo zaległości i musiał to kiedyś nadrobić. Poprosił również, abym nie robił żadnych planów na niedziele, bo ma pomysł jak mi wynagrodzić fakt, że tego wieczora nie może ze mną pojechać. Starałem się dopytać, co takiego wymyślił specjalnego na niedzielę, ale pomimo podchodów wszelakich, nie zdradził nawet rąbka tajemnicy.

Z tą niewiedzą i różnymi domysłami co do niedzieli, wróciłem do domu, wziąłem długi prysznic i zjadłem zamówione wcześniej tajskie żarcie. Nie mam pojęcia co to było, ale smakowało fajnie i było cholernie ostre. Zjadając ostatni kęs musiałem otrzeć czoło, które pokryte było kroplami potu. Oczy mi łzawiły, ale byłem męski i dzielny. Zjadłem wszystko :) Wypita butelka pepsi nie ugasiła mojego pragnienia. Przez dłuższy czas, co i rusz podchodziłem do kranu, aby napełnić szklankę lodowata wodą. W końcu pieczenie przeszło samoistnie a ja moglem się skupić na przeglądaniu swojej płytoteki i wybraniu czegoś na dzisiejszą noc.

Nie jestem najlepszym DJ'em. Robiłem to zaledwie kilkanaście razy w swoim życiu i nadal mnie zastanawia, czemu Nicksy zadzwonił akurat do mnie, skoro mógł do miliona innych, lepszych. A do tego Essential to klub z renomą na skalę światową, porównywany do londyńskiego Heaven. Najgorsze, to fakt, że miałem straszną tremę. Grałem dwukrotnie w Essential i znałem już ten sprzęt, ale to nie zmieniało faktu, że moglem coś spieprzyć. A tego bym na serio nie chciał.

Pięć po dziewiątej miałem przedostatni pociąg do Manchesteru. Na dworcu byłem pół godziny wcześniej. Chciałem jeszcze, na spokojnie napić się mocnej kawy przed podróżą i zapalić papierosa.

Pociąg był punktualnie i punktualnie o 10-ej byłem na Manchester Piccadilly, skąd miałem 5 minut piechotą do klubu. Cudowna i wspaniała atmosfera panująca w Manchesterze daje się odczuć jeszcze na dworcu. Nowości techniczne i budowlane wdzierają się w każdy możliwy zakamarek tego miasta wręcz siłą.

Nie spieszyłem się do klubu, miałem sporo czasu, który postanowiłem poświęcić na zwiedzenie tylko mnie znanych - z wcześniejszych, wielokrotnych wizyt w Manchesterze – miejsc.

Piccadilly to doskonałe miejsce, z którego wszędzie jest blisko i wszędzie łatwo trafić. To taki punk centralny, miejsce spotkań, niczym warszawska kolumna Zygmunta lub metro centrum.

Przechodząc się, utartymi szlakami, dotarłem do samego centrum, gdzie na placu, jak zawsze było mnóstwo ludzi, przeważnie studentów, zapatrzonych w ulicznych artystów. Ludzi, którzy jeszcze się nie zdecydowali jak i gdzie spędzą ten wieczór a raczej noc. A wybierać jest naprawdę w czym.

Pokręciłem się trochę, przeglądając sklepowe wystawy, aż dotarłem do deptaka, którym idąc prosto, dotarłem do knajpy znajomych. Wszedłem na moment, przywitać się i wypić kolejną tego dnia kawę. Chwilę pogadaliśmy, powspominaliśmy i umówiliśmy się na jakąś dłuższą wizytę.

Tą samą trasą wróciłem do centrum, a stamtąd poszedłem do Gay Village i na Canal Street czyli dzielnicy gejowskiej, w której nawet żarcie jest przegięte. Kluby, bary i knajpy prześcigają się w zdobyciu klientów każdej nocy, wymyślając co i rusz nowe atrakcje.

Przed północą zjawiłem się w końcu w klubie, w którym, zapewne od jakiegoś już czasu panował gwar i tłok. Wszystkie bary oblężone, podobnie jak i 3 parkiety. Lokal składa się z trzech kondygnacji, gdzie na każdej z nich jest grana inna muzyka. W sali głównej odnalazłem za konsoletą Nicksy'ego. Przywitałem się i podziękowałem za zaproszenie. Pogadaliśmy chwilkę, po czym zapytałem, gdzie dziś mam grać. Odpowiedział, że na samej górze, na zamkniętej imprezie sponsorowanej przez „Zubrowska” (zapisałem jak usłyszałem). Nie zajarzyłem w pierwszej chwili przez co lub przez kogo jest sponsorowana ta impreza, aż do momentu, gdy nie zobaczyłem wielkiego plakatu promującego Żubrówkę – skądinąd nie wiedzieć czemu, nazywaną Zubrowska.

Przeciśnięcie się na samą górę, łatwe nie było. Na serio było tłoczno, a ludzi nadal przybywało.

Przy deckach stała Aphrodite, czyli rezydentka Essential. Gdy w końcu mnie zobaczyła, pomachała do mnie i gestem zaprosiła za konsoletę. Byłem i zdenerwowany i podniecony, za chwilę sam miałem objąć stanowisko DeeJay'a. Rozejrzałem się wokół, upewniając się, że wszystko jest na swoim miejscu i czy coś się zmieniło. Na szczęście, wszystko było tak jak pamiętałem z ostatniej imprezy kilka miesięcy temu. Chciałem napić się drinka, na tremę, ale znałem panujące tu zasady : Pijesz – Nie grasz! W sumie bardzo słuszna zasada, której wszyscy się trzymają. Ja również zamierzałem.

Kilka minut przed samą 1-ą w nocy Aphrodite podziękowała zebranej publice, zapowiadając mnie. Jako specjalnego gościa (???what the fuck??? ) z Polski, skąd pochodzi Zubrowska. Spojrzałem na nią i zrobiłem minę jak bym za moment miał ją udusić gołymi rękoma.

Byłem wściekły. Po jasną cholerę wspominała, skąd jestem? Komu i na co to potrzebne. Towarzystwo już i tak mające nieźle w czubie jutro tego pamiętać nie będzie, podobnie jak i mnie, ale całą imprezę będą mnie zaczepiać i wypytywać o jakieś pierdoły.

Zanim opuściła konsoletę, zapytałem czy jest Gary H. Odpowiedziała, że zaniemógł.

Kawałek, który na sam koniec zapodała Aphrodite dobiegał końca, zarzuciłem na ruszt Axwella i I found U, przygasiłem światła i czekałem. Nie zrobiłem żadnego przejścia, po prostu z cierpliwością czekałem aż sam usłyszę rozmowy ludzi zebranych w tej sali. Gdy w końcu usłyszałem, zapodałem pierwsze dźwięki wcześniej przygotowanego utworu i automat sterujący oświetleniem. Na tym zawsze można polegać i nie trzeba się zajmować kilkoma rzeczami naraz a jedynie skupić na samym graniu. Czterokanałowy Pioneer DJM700 to prawdziwa, profesjonalna machina, która potrafi wyczyniać cuda i cudeńka i z pierwszego, oryginalnego utworu, trwającego trochę ponad trzy minuty, wymodziłem ponad piętnaście. Już wiedziałem, że wszystko będzie dobrze i że wszystko sprawnie mi pójdzie. Już o nic się nie martwiłem i niczego się nie obawiałem.

Nawet, ludzi wiecznie proszących o jakieś kawałki, których i tak nie zamierzałem grać tej nocy. Miałem przygotowaną swoja playlistę i tego zamierzałem się trzymać.

Przed 2-ą w nocy przyszedł do mnie Nicksy, pytając, czy wszystko w porządku. Odpowiedziałem, że w jak najlepszym. Po czyj jego głowa zwróciła się w stronę wejścia. Moja mimowolnie również. W wejściu do tej sali stała sama Tyra Banks!!!

- Zapomniałem Ci powiedzieć. Tyra jest dzisiejszym gościem specjalnym. – oświadczył mi Nicksy, po czym obrócił się na pięcie i poleciał się z nią przywitać.

Ponownie tego wieczora, byłem wściekły. Czemu nikt mnie o tym nie poinformował wcześniej?

Chwilę później cała gromada ludzi wepchała mi się za konsolę. Wiedziałem, że wszyscy managerzy jak i DJ'e chcieli pokazać się tłumowi w towarzystwie Tyra'y, ale czy ktokolwiek z nich zdawał sobie sprawę, jak bardzo mi przeszkadzają? Jestem pewien, że nie!

Gdy tylko Tyra zdążyła się wgramolić za konsolę od razu zrzuciła część moich płyt. Spojrzałem na nią wściekle, a ta zaczęła mnie przepraszać. Przez zęby wydusiłem z siebie, że nie ma sprawy i starałem się wrócić do grania. Ta jednak nie poprzestała na tym, pytając, czy zagram dla niej coś Davida Guetty. Spojrzałem na nią i prosto z mostu odpowiedziałem: Nie!

Popatrzyła na mnie, tymi swoimi olbrzymimi oczami, nie dowierzając, w to co przed chwilą usłyszała. Stojący za nią Nicksy, wyglądał jak by za moment miał się rozpłakać, a ja stałem przed tą całą szopką z obojętną miną. Tyra przewróciła jedynie oczami po czym powiedziała:

- Masz rację! To Ty jesteś tu dziś gwiazdą.- Po czym pocałowała mnie w policzek.

Nicksy i cała reszta jakby zaczęli ponownie oddychać. Ja się odwróciłem i w ogóle się już więcej niczym i nikim nie przejmowałem.

Schodząca ze sceny Tyra, o mało co nie wywinęła orła, ale któryś z jej ochroniarzy ( a może przydupasów) podtrzymał ją w ostatniej chwili. Pokręciła się jeszcze przez jakiś moment po czym zaczęła się zwijać. Przed wyjściem pomachała do mnie a ja do niej. Wiedziałem, że to jedyna osoba dzisiejszego wieczora, która będzie mnie pamiętać.

Dzięki bogu, zbliżała się trzecia nad ranem, a mój czas grania dobiegał końca. Chwilę przed trzecią zjawił się Nicksy i Aphrodyte. Ta ostatnia miała grac ponownie po mnie. Nicksy, popatrzył na mnie, pokręcił głową i powiedział, że na serio byłem gwiazdą dzisiejszej nocy, bo Tyra i całe jej towarzystwo o niczym i o nikim innym nie rozmawiali. Jedynie o mnie.

- Rozumiem, że dzisiaj piję i bawię się na koszt firmy? - Właściwie bardziej oświadczyłem niż zapytałem.
- Yyyy! Jasne! - Wydusił z siebie, ponownie kręcąc głową z niedowierzania.

- No cóż! Ktoś tutaj jest gwiazdą :)

Bawiłem się na maxa! Takiej ilości Żubrówki - przepraszam – Zubrowskiej, nie pochłonąłem chyba przez całe swoje życie, aniżeli tej nocy. Jacyś ludzie co i rusz do mnie podchodzili i ściskali mi dłoń. ( po co?)

O 6-ej nad ranem, napruty w trzy dupy, powiedziałem sobie : Dość!!!

Pożegnałem się ze wszystkimi, po czym udałem się w kierunku Piccadilly. Na szczęście, na zewnątrz było jeszcze ciemno, więc nie miałem efektu stroboskopu, a co za tym idzie, w jednym kawałku, patrząc na jedno oko ( drugie było baaardzo zmęczone :P ) udało mi się dotrzeć do celu.

Pierwszy pociąg powrotny miałem za dwadzieścia minut. Ten czas poświęciłem na odnalezienie coffe shopu i zamówienie potrójnego espresso oraz na papierosa. O ile udało mi się w miarę sprawnie wydukać z siebie sprzedawczyni, że moim marzeniem jest mocna kawa, o tyle z podpaleniem papierosa poszło mi już gorzej. Męczyłem się przez pięć minut, aż w końcu zapalniczka zapaliła, a ja poczułem w płucach, cudowny dym papierosowy.

- Tego było mi potrzeba! - Powiedziałem na głos sam do siebie.

Następnie, udałem się na peron, na którym stał już mój pociąg. Wszedłem do środka i zapytałem napotkanego konduktora, czy aby na pewno ten pociąg jedzie do Sheffield i gdzie ma stację końcową. Odpowiedział, że jedzie i kończy właśnie w Sheffield.

Lepiej już być nie mogło. Poprosiłem go, aby w razie czego obudził mnie na miejscu, po czym ulokowałem się w pierwszym lepszym fotelu. Mogłem wybierać i przebierać w miejscach, bo pociąg był praktycznie pusty. Ale nie miałem już na to siły.

Godzinę później, konduktor, wedle mojej prośby, starał się mnie dobudzić. Gdy mu się w końcu to udało, podziękowałem i udałem się grzecznie w kierunku postoju taksówek. Wsiadłem do pierwszej i 20 minut później padłem do wyra.

Rzadko mi się zdarza spać w ubraniu, ale tym razem to miało miejsce. Gdy się przebudziłem, na budziku dochodziła 2-a po południu.

- Dobrze, że chociaż buty zdjąłem. - Pomyślałem, gdy w końcu doszedłem do siebie, jako tako.

Zlazłem na dół i poprosiłem brata o kawę, sam udając się z paczką papierosów do łazienki a następnie do gorącej wanny pełnej piany.

Wiedziałem, że to mi pomoże. Chwilę później braciak przyniósł mi kawę, którą, jeszcze gorącą wypiłem jednym duszkiem. Wręczając kubek z powrotem bratu. Ten jedynie popatrzył na mnie i pokręcił głową.

Zanurzyłem głowę pod wodę i leżałem tak, tak długo aż płuca nie zaczęły się domagać tlenu. Było mi tak dobrze, tak błogo.
Półtorej godziny moczenia dupska w gorącej wodzie, doprowadziło mnie, i moje ciało do używalności.

Co prawda, żołądek nadal szwankował i nie chciał myśleć o jedzeniu, ale bynajmniej mi to nie przeszkadzało.

Pokręciłem się trochę po mieszkaniu, odebrałem pocztę, na którą i tak nie miałem zamiaru tego dnia odpowiadać, połaziłem po jakichś portalach i stronach, po czym musiałem się wyszykować do pracy na 17-ą. Bardzo mi się nie chciało tego dnia nigdzie wychodzić. Ale jak mus to mus.

W pracy miałem stos pracy papierkowej, na którą bynajmniej ochoty nie miałem. Moja głowa i moje myśli były zupełnie gdzie indziej. Przypomniałem sobie o prośbie Toma i o nie planowaniu niczego na niedzielę. Złapałem za telefon i zadzwoniłem do Niego.

- To co? Jaki masz plan na niedzielę? - Wypaliłem od razu.
- Po pierwsze: Dobry wieczór, a po drugie : dowiesz się w niedzielę. - odpowiedział.

I ponownie, jak za pierwszym razem tak i tym nie dał się podejść, aby uszczknąć choć malutkiego rąbka tajemnicy.

Pogadaliśmy dłuższą chwilę ( półtorej godziny :P ) i opowiedziałem Mu o spotkaniu z Tyrą Banks. Gdy skończyłem, zaczął się śmiać i powiedział, że jestem nieprawdopodobny. Upewniłem Go, że doskonale o tym wiem, ale, że nadal może mi to powtarzać :)

Umówiliśmy się na jutrzejszy (sobotni) wieczór. Będzie u mnie nocować.

Starałem się wrócić do obowiązków, ale nic z tego nie wyszło, cały wieczór spędziłem na nicnierobieniu w biurze i nie miałem z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia.

Po powrocie do domu, wziąłem szybki prysznic i zarzuciłem „Efekt motyla”. Dawno nie oglądałem tego filmu, a cholernie go lubię. W międzyczasie przypomniałem sobie, że nic nie jadłem cały dzień, ale byłem na tyle leniwy, że nie chciało m się nic robić do jedzenia, a już tym bardziej dzwonić po coś na dostawę. Po filmie, głodny, udałem się do sypialni i szybko zasnąłem. Zresztą znowu musiałem być dnia następnego na 8-ą rano w pracy.


W sobotę, w końcu udało mi się uporać z całą papierkową robotą. Od rana siedziałem nad tym wszystkim, starając się dojść do ładu i składu. Przed piątą po południu w końcu się udało.

W międzyczasie, Reesche, wielokrotnie próbował podchodów, aby ze mną porozmawiać, a ja uparcie udawałem, że jestem zajęty. Prawdę powiedziawszy, byłem naprawdę zajęty. Chciałem mieć za sobą tą papierkową robotę.

Punktualnie o 17-ej wyszedłem z pracy. Po drodze wstąpiłem do H&M i dokonałem zakupu dwóch koszulek ( różowa i biała), oczojebnej, żółtej czapki oraz w takim samym kolorze torby. Sklepy obuwnicze omijałem szerokim łukiem. Brat zapowiedział mi, że jak zobaczy nową parę butów to wyrzuci mnie wraz z nimi :) LOL

Po 6-ej byłem w domu. Wściekle głodny ( od przedwczoraj nic nie jadłem) dopadłem lodówkę i pożerałem wszystko co napatoczyło mi się pod rękę. Siedząc na podłodze, przy otwartej lodówce i wcinając kabanosa, brat przyszedł do kuchni i powiedział, że ktoś dzwonił w sprawie pracy. Zostawił wiadomość na sekretarce.
Wiadomość była najmniej ważna. Nawet nie zamierzałem jej odsłuchiwać tego dnia.

Parę minut później zjawił się Tom, z torbą wypchaną po brzegi. Widząc mnie siedzącego przed lodówką, zapytał, czy może dołączyć do mnie. Zrobiłem więcej miejsca i chwilę później obaj pałaszowaliśmy zawartość lodówki, świetnie się przy tym bawiąc i karmiąc nawzajem.

W pewnym momencie zaczęliśmy się wygłupiać jak małe dzieci. Tom wysmarował mi twarz ketchupem, ja, nie pozostając Mu dłużny, majonezem a następnie musztardą, którą i On w końcu dopadł, wyrywając mi butelkę z dłoni.

Zaczęliśmy się śmiać z samych siebie. Tom nagle wstał, pogrzebał w szufladzie z pierdołami, czyli ze wszystkim i niczym, coś wyciągnął, następnie udał się do łazienki i wracając pokazał mi grzebień.

Nie miałem najmniejszego pojęcia co zamierza zrobić. Usiadł za mną i zaczął mnie czesać. Zrobił mi przedziałek przez środek głowy, po czym dwa kucyki. Następnie poprosił abym się odwrócił do Niego twarzą i wybuchł śmiechem, tak strasznym, że zwijał się ze śmiechu po całej kuchennej podłodze.

Wstałem i udałem się do łazienki, aby zobaczyć co też nawyprawiał z moimi włosami. Umorusany ketchupem i musztardą z dwoma kucykami wyglądałem niczym Pippi Langstrump. Sam zacząłem się śmiać z własnego odbicia w lusterku. Tom wyjął telefon i zaczął robić zdjęcia.

Sam poszedłem za ciosem i pobiegłem do schowka wynajdując różnego rodzaju materiały, w tym tiule, woale i inne alabastry. Zacząłem przebierać i ubierać Toma we wszystko co znalazłem robiąc Mu śliczną plisowaną spódniczkę z przezroczystego tiulu a la balerina, przewieszając przez ramię srebrny kawałek materiału, wiążąc to wszystko z tyłu. Gdzieś znalazłem czarną perukę na wiedźmowa modłę ( to zapewne z jakiejś Halloween'owej imprezy) i moment później sam starając się opanować śmiech robiłem Mu sesję zdjęciową, podczas której, Tom wyginał i przeginał się na maxa. Cudowny widok.

Brat, przestraszył się i uciekł do siebie do sypialni a Tom dopadł mnie i zaczął najpierw całować a następnie zlizywać całą zawartość lodówki, którą miałem na twarzy.

Podłoga kuchenna, choć dosyć chłodna okazała się najlepszym miejscem w tamtym momencie aby na zlizywaniu ketchupu, majonezu i musztardy nie poprzestać.

Dwie godziny później, nadal na podłodze paląc papierosy, postanowiliśmy wziąć szybki prysznic. Który, o dziwo, okazał się na serio szybki i udaliśmy się do sypialni. Tom poprosił abym ustawił budzik na 7-ą rano.

Czyś Ty zwariował??? - zapytałem. - Jutrzejszy dzień jest moim jedynym, całkowicie wolnym dniem od pracy i uczelni. Kiedyś muszę się wyspać i odpocząć. - powiedziałem.
Wiem, ale to ważne. Czym wcześniej wstaniemy, tym wcześniej zobaczysz niespodziankę, którą mam dla Ciebie. - odpowiedział.

Nie dyskutowałem już więcej. Bardziej interesowała mnie niespodzianka aniżeli, brak snu czy wypoczynku.

Tom wtulił się mocno we mnie a ja w Niego. Nie poprzestałem na tym i dalej drążyłem temat niespodzianki. Tom pozostał nie ugięty. Nie powiedział nic na ten temat. Pocałował mnie i życzył dobrej nocy. Nie długo zajęło mi zaśnięcie.
O 7-ej zadzwonił budzik. Tom obudził się pierwszy, pocałował mnie na dzień dobry, po czym zszedł na dół do kuchni i zaparzył kawę. Następnie dało się usłyszeć, że bierze prysznic. Chciałem do Niego dołączyć, ale jeszcze bardziej chciałem pozostać w łóżku.

Tom starał się mnie dobudzić kilkakrotnie, w końcu przed samą ósmą zrzucił kołdrę na podłogę, rzucił się na mnie i powiedział:

- Wstawaj śpiochu!
- Jeszcze pięć minut, mamusiu. - odpowiedziałem, udając bardzo zaspanego.

Uśmiechnąłem się i przytuliłem Go mocno do siebie.

Kawa, która była gotowa od blisko godziny, zaczęła działać od razu. A wraz z porannym papierosem poczułem, że dostaję skrzydeł.

Zimny prysznic sprawił jedynie, ze dobudziłem się do końca i wiedziałem co się dzieje wokół mnie.

Gdy skończyłem poranną toaletę, Toma zapytał ile czasu potrzebuję na wyjście z domu oraz wcześniejsze spakowanie cieplejszych ubrań. Odpowiedziałem, ze 20 minut powinno wystarczyć, po czym złapał za słuchawkę telefonu i zadzwonił po taxi.

Taxi było przed czasem, a ja na szczęście przed czasem gotowy do wyjścia. Nie było korków i jechało się cudownie. 15 minut później byliśmy na dworcu.

Tom poprosił abym poszedł po kawę a sam stanął w kolejce po bilety. Obaj kilka minut później spotkaliśmy się na środku dworca, wręczając sobie nawzajem kawę i bilety.

Gdy spojrzałem na swój bilet, miejscem docelowym miał być Manchester Piccadilly. Popatrzyłem na bilet i na Toma dziwnym wyrazem twarzy.

- Po co chcesz jechać do Manchesteru? - zapytałem.
- Przekonasz się za godzinę, a teraz chodźmy na papierosa – odpowiedział, uśmiechając się pod nosem.

Nadal nie wiedziałem, co wymyślił i wykombinował tego dnia.

Po kawie i papierosie udaliśmy się na peron. Zaczekaliśmy kilka minut, po czym pociąg się w końcu zjawił. Wsiedliśmy i zajęliśmy pierwsze wolne miejsca obok siebie.

Tom złapał mnie za dłoń i nie wypuszczał aż do czasu, kiedy to nie wysiedliśmy w Manchesterze.

- Czy mogę zapytać, co robimy w Manchesterze i jaki jest powód wizyty w tym mieście? - zapytałem w końcu.
- To część niespodzianki. Tu mamy przesiadkę i 15 minut na papierosa. Proponuje od razu udać się na zewnątrz i zapalić. - Odpowiedział.

Nie musiał mnie do tego zmuszać ani namawiać. Chwilę później obaj paliliśmy przed wejściem na dworzec.

Jak się dowiedziałem, czasu nie mieliśmy za wiele, więc musieliśmy się streszczać.

Dwa szybkie papierosy później, wsiadaliśmy do kolejnego pociągu. Nie wiedziałem gdzie podążamy, do momentu kiedy Tom nie wręczył mi kolejnego biletu. Blackpool. To był cel niespodzianki. Tyle o tym mieście słyszałem i tyle czytałem, ale nigdy nie udało mi się tam pojechać. Tom zamierzał to zmienić. Udało Mu się. Zrobił mi niespodziankę i cieszę się, że do samego końca nie powiedział nic na ten temat.

Przed 11-ą byliśmy na miejscu, skąd od razu udaliśmy się do ZOO, w którym czekała mnie niespodzianka w postaci oceanarium. Będąc pod basenem wspólnie obserwowaliśmy, najpierw rekiny, następnie orki aż w końcu delfiny. Te ostatnie reagowały na dotyk szyby akwarium i zbliżały swoje cudowne mordki do szyby, gdy ktokolwiek dotknął tejże.

Siedzieliśmy na ławce, nad nami znajdowało się kilka tysięcy hektolitrów wody i wodnych stworzeń oraz roślin.

Cztery godziny później, Tom oznajmił mi, że i tak wszystkiego nie udało nam się zwiedzić i zobaczyć.

Na samo Zoo, a zwłaszcza część Safari potrzeba co najmniej dwóch dni. Do tej części nawet nie udało nam się dojść.

Z Zoo udaliśmy się do centrum , z którego jest rzut beretem do wszystkich mol w tym mieście.

Zaczęliśmy od północnego, pełnego sklepików z pamiątkami, kilkoma knajpkami, po czym udaliśmy się do centralnego, w którym przoduje, niczym w Londynie Diabelski Młyn.

Nie było możliwości abym się nie przejechał na tym kole, co też wspólnie, po odstaniu 25 minut z Tomem uczyniliśmy.

Po tych przeżyciach przeszliśmy się deptakiem dalej, w kierunku Pleasure Beach Blackpool, w którym znajduje się największy rollercoaster w Europie.

Pepsi Big Max One było moim wyzwaniem tego wieczora. Tom kilkakrotnie odradzał mi ten pomysł, ale ja postawiłem na swoim. Po odczekaniu co swoje w kolejce, w końcu usiedliśmy, wspólnie w trzecim wagoniku.

Przerażony, tym co wyczyniam, darłem mordę :

- Dawaj! Dawaj! Dawaj!

Tom zamknął oczy i nie otwierał ich do czasu zanim kolejka nie znalazła się na samej górze.

Ostatnie słowa, które pamiętam i które wykrzyczał, brzmiały: Kocham Cię!

Moja dłoń, którą ciskał z całej siły, straciła czucie wszelakie.

wtorek, 4 listopada 2008

Niebieska szczoteczka do zębów

Poniedziałek

- Jesteśmy spóźnieni. - Powiedziałem bardzo spokojnie, gdy w końcu otworzył jedno oko, które przed chwilą całowałem.

Na zegarze dochodziła 7:30 a na 8-ą obaj mieliśmy zajęcia. Wyskoczył jak poparzony i zaczął poszukiwania swojej bielizny i ubrania, które ostatniego wieczora latały po całym salonie. Zresztą tak samo jak i moje.

- Czy 20 minut nam wystarczy na wyszykowanie się? - Zapytałem równie spokojnie. Wiedziałem, że i tak się spóźnimy i tak.
- Ja będę gotowy za 5 minut. - Odpowiedział.

Zamówienie taksówki przed 8-ą rano nie jest proste, ale w końcu w 4-ej korporacji się udało, ta miała się pojawić za dziesięć 8-a.

Na spokojnie wstałem. Poszedłem pod prysznic, w czasie kiedy Tom palcem „mył zęby”. Wyszedłem spod prysznica i zacząłem grzebać w szafce.

- Czegoś mi tutaj brakuje. - Oznajmiłem. - Wolisz niebieski czy czerwony? - Zapytałem.
- Niebieski. - Odparł.

Chwilę później wręczyłem Mu nowiutką, niebieską szczoteczkę do zębów. Wytarłem się, a Tom rozpakował szczoteczkę. Ja wziąłem swoją i nałożyłem pastę, najpierw na Jego, następnie na swoją.

Po porządnym wyszczotkowaniu zębów, obie szczoteczki wylądowały w jednym kubeczku. Popatrzyłem przez chwilę na nie i powiedziałem.

- O tak! Tego mi właśnie brakowało. - Po czym uśmiechnąłem się a Tom ofiarował mi pierwszego buziaka tego dnia.

Ubrałem się, sprawdziłem czy wszystko co potrzebne mam spakowane i nie pozostało już nic innego jak czekać na taxi, która na szczęście przybyła na czas.

Przebicie się przez poranne korki i dotarcie na uczelnię zajęło nam 25 minut, czyli nie było najgorzej. Zaledwie kwadrans po czasie. Zanim Tom zdążył otworzyć drzwi auli, ja już się wydzierałem.

- Slach li, slach li, slach li.... (*) - Powtarzałem bez opamiętania. - Ale kredka do oczu mi się złamała i razem ją temperowaliśmy. - Wypaliłem, trzepocząc rzęsami i robiąc smutną minę.

Tom pokrył się już nie tylko czerwienią ale purpurą. Z auli dało się usłyszeć śmiech oraz zawodne : „Ooojjjjj” - To wszystkie EMO wiecznie umalowani, zrozumieli mój ból.

Profesor, zasłaniając twarz dłonią śmiał się również i jedynie kiwał głową. W końcu poprosił abyśmy zajęli miejsca, co też posłusznie uczyniliśmy. Znowu w centrum uwagi. Jak ja to kocham! :)

Zajęcia przebiegły szybko i przyjemnie. W południe skończyliśmy.

Tom chciał wracać do siebie, przebrać się i w ogóle, ale przypomniałem Mu, że mamy coś do załatwienia. Wspólnie. Zapomniał kompletnie i nie wiedział o czym mówię, aż do momentu, kiedy to stanęliśmy przed biurem podroży Thomson Holidays na West Street. 10 minut później wychodziliśmy z potwierdzeniami rezerwacji lotu i zakwaterowania w Tel Aviv'e na 26 czerwca przyszłego roku. Tom patrzył na nie z niedowierzaniem.

- Jesteśmy świrami, wiesz o tym? - Zapytał.
- To co? - Odparłem, jak gdyby nic się nie stało i jak gdybym zakupił przed chwilą gazetę.

Musiałem się trochę streszczać, ponieważ kwadrans po 1-ej byłem umówiony z Mario w sprawie rozmowy kwalifikacyjnej w ewentualnej nowej pracy.

Tom również musiał wracać do siebie. Pocałował mnie gorąco, ponownie spojrzał na potwierdzenie i pokręcił głową. Powiedziałem, że zadzwonię do Niego później, jak uporam się ze wszystkim i powiem jak poszła rozmowa kwalifikacyjna. Zanim zniknął za rokiem posłał mi jeszcze buziaka a ja Jemu.

Naprawdę musiałem się spieszyć. Nie chciałem się spóźnić na to spotkanie. Na szczęście byłem na czas. Mario przedstawił mnie Jessice. Na oko 30 kilka lat. Blondynka, szczuplutka i schludnie ubrana. Pogadaliśmy przez chwilę, po czym wyciągnąłem swoje CV.

Jessica czytała je i czytała, kiwając głową. W końcu skończyła, odłożyła na biurko i popatrzyła na mnie.

- Imponujące CV, bogate doświadczenie... a te referencje od Steven'a Seagal'a to od TEGO Seagal'a? – Zapytała.
- Yhy. Od tego. – Odparłem.

W jej oczach pojawiły się iskierki. Nie pozostało nic innego jak omówić warunki finansowe. Miałem tą pracę nawet od jutra.

Nie ukrywam, że warunki przedstawione mi były kuszące. Ba! Nawet bardzo kuszące. Ja jednak, odpowiedziałem, że zanim podejmę jakąkolwiek decyzję, muszę najpierw spotkać się z innymi ewentualnymi pracodawcami z którymi jestem umówiony w tym tygodniu. Chciałem być z nią szczery i chyba na dobre to wyszło. Było widać, że to docenia. Powiedziałem, że na początku przyszłego tygodnia zadzwonię i powiem co i jak. Pożegnaliśmy się.

Mario czekający na mnie przed wejściem, zapytał jak mi poszło. Wskazałem kciuk uniesiony do góry. Uśmiechnął się i poklepał mnie po plecach.

- Wiedziałem, że dostaniesz tą pracę.
- Mogę zacząć choćby i od jutra, ale umówiłem się z Jessicą, że zadzwonię do niej po odbyciu wszystkich umówionych spotkań w tym tygodniu.

Podziękowałem Mario za pomoc i za umówienie mnie na to spotkanie i powiedziałem, że nie wiem jak ja mu się za to wszystko odwdzięczę. Uśmiechnął się jedynie i powiedział, że to żaden problem.

Mario musiał wracać do siebie do pracy, a ja zadzwonić do Stana, aby dowiedzieć się gdzie mamy się spotkać.

5 minut później siedzieliśmy na tarasie Cafe Rouge. Słońce świeciło na tyle mocno, że nie trzeba było siedzieć w środku. No i na zewnątrz można było palić. Zamówiliśmy po podwójnym espresso i już mogliśmy na spokojnie porozmawiać.

- Ja już nie mogę! Ja już sam nie wiem czego chcę. To znaczy, chcę aby było tak jak dawniej. - Wypalił Stan.
- Czyli jak? Oszukując siebie i innych? - Zapytałem. - Musisz sam się na coś zdecydować. Jakąkolwiek drogę wybierzesz, ja to uszanuję i będę się starał Cię w tym wspierać. Ale musisz sam do tego dojść, czego chcesz od życia. Nikt Ci w tym nie pomoże. Nikt, poza Tobą nie może podjąć takiej decyzji.
- Wiem. Ale to takie trudne. - Odparł.
- Nikt nie powiedział, że życie jest łatwe, ale to my sami, najczęściej jeszcze je sobie utrudniamy.

Rozmawialiśmy blisko godzinę i cały ten czas starałem się przetłumaczyć Stan'owi kilka oczywistych spraw. Poniekąd, chyba mi się to udało. Gdy się żegnaliśmy, nie miał już takiej smutnej miny. Pocałowałem Go najczulej jak potrafiłem i przytuliłem mocno do siebie. Stan obiecał częściej się do mnie odzywać.

Będąc w tramwaju dostałem wiadomość. To od Stana.

- Dziękuję za rozmowę. Bardzo mi było tego potrzeba. Dziękuję że jesteś. Xxx

Odpowiedziałem:

- To ja dziękuję i cieszę się, że mogłem Ci pomóc. Xxx

Byłem w domu przed 16-ą. Od razu zabrałem się za zaległości w postaci poczty, bloga, forum i innych spraw. Gdy się z tym wszystkim uporałem zadzwoniłem do Toma i opowiedziałem jak poszło mi spotkanie w sprawie pracy. Ucieszył się, że poszło tak dobrze i obiecał, że będzie u mnie około 20-ej. Poprosiłem, aby był trochę później, ponieważ, na serio mam trochę zaległości i muszę to wszystko nadrobić, a z czasem u mnie krucho. Powiedział, że nie ma sprawy i że będzie zatem chwilkę po dziewiątej. Posłał buziaka przez słuchawkę a ja Jemu.

Przez ponad 3 godziny siedziałem nad książkami, notatkami i wyszukując w internecie potrzebnych mi informacji. Nawet nie zorientowałem się jak wybiła wpół do 10-ej. Tom zadzwonił i powiedział, że będzie za 5 minut i czy jadłem już kolację. Prawdę powiedziawszy, nie przypominam sobie abym jadł śniadanie. Odpowiedziałem, że nie. Zapytał, czy ma coś kupić do jedzenia. Zaproponowałem pizzę.

Kwadrans później obaj siedzieliśmy wtuleni w siebie, wcinając pizzę, zagryzając ją pieczywem czosnkowym. Oglądaliśmy komedię, którą Tom wypożyczył, a której ostatniej nocy nie udało nam się obejrzeć.

Po filmie udaliśmy się pod prysznic. Nawet w miarę grzeczny :P Następnie Tom wycierał mnie a ja Jego. Stanęliśmy nad umywalką, a Tom wyciągnął swoją niebieską szczoteczkę, dając mi do zrozumienia, że chce abym nałożył Mu pastę. Uczyniłem to z niemałą przyjemnością. Szczotkowaliśmy sobie zęby, patrząc sobie w oczy w lusterku. Z ustami pełnej piany Tom pocałował mnie a ja Mu się odwdzięczyłem.

Udaliśmy się do sypialni i kochaliśmy się. Po wszystkim Tom wtulony we mnie oznajmił.

- Wiesz co sprawiło mi dziś największą przyjemność? - Zapytał.
- Nie. Zabookowanie biletów? - Zapytałem.
- To również, ale najbardziej cieszę się ze swojej nowej niebieskiej szczoteczki do zębów.

Wtulił się jeszcze mocniej i pocałował na dobranoc.

Ja nie mogłem zasnąć. Patrzyłem na Niego, gładząc Go po głowie.


- Takie małe NIC, a jak cieszy. - Pomyślałem i również wtuliłem się w Toma.




(*)Slach Li = Przepraszam.

poniedziałek, 3 listopada 2008

November barbecue

Niedziela

Przebudziłem się około południa, ale, że nie musiałem nigdzie wychodzić to postanowiłem poleniuchować jeszcze przez jakiś czas w łóżku. Zresztą, komu by się chciało wychodzić z cieplutkiego i wygrzanego łóżeczka i brutalnie stanąć twarzą w twarz z ogólnie panującym chłodem? Bo z pewnością nie mnie.

Kolejną godzinę kręciłem się po całym łóżku, przeginając i wyginając się niczym kocica w rui. A to zwiesiłem głowę w dół, a to nogi zarzuciłem na ścianę. Zachowywałem się dosłownie jak 5-o latek. I co najdziwniejsze... cholernie mi się to podobało ;)

Z tego błogiego nicnierobienia brutalnie wyrwał mnie brat, drąc się na całe gardło, że mój telefon dzwoni już od pół godziny i że łaskawie mógłbym się wygrzebać z pieleszy i odebrać w końcu ten telefon.

Chciał – nie chciał, wygrzebałem się spod kołdry i zszedłem na dół. Obojętnym wzrokiem spojrzałem na telefon na ekranie którego było „zaledwie” 34 nie odebrane połączenia.

- Jak kocha, to poczeka.- Pomyślałem i udałem się do toalety w której spędziłem kolejne pół godziny. Stojąc przed lusterkiem kombinowałem nowe fryzury. Wyobraziłem sobie nawet ,że jestem łysy – ale ta myśl na szczęście szybko mi przeszła.

Ponownie w brutalny sposób, brat wtargnął w chwilę mojej prywatności i dnia wolnego, ponownie się wydzierając, że od pół godziny czeka aż zwolnię toaletę.

- Jak jeszcze raz się na mnie wydrzesz to będziesz tego gorzko żałował. - oznajmiłem, wychodząc z toalety i strzeliłem odpowiedniego focha jak na ciotkę przystało.

Braciak nie mógł się powstrzymać od śmiechu w jaki sposób strzeliłem focha i śmiał się przez cały czas pobytu w toalecie jak również długo po wyjściu z niej. Starał się mnie naśladować, jednakże z marnym skutkiem. W końcu takie FOCHY to potrafią strzelać jedynie prawdziwe damy :)

W końcu sam się zacząłem z tego śmiać.

Miałem mnóstwo nie odebranych połączeń, kilka SMS'ów oraz wiadomości na skrzynce głosowej. Naście razy dzwonił Stan, Tom również, ktoś z pracy i mój ex. Zacząłem oddzwaniać. Najpierw do ex, który oświadczył, że chciałby zabrać swoje rzeczy.

W końcu! Będę miał miejsce na swoje buty. - Pomyślałem. - W grudniu minie rok jak się wyprowadza i wyprowadzić się nie może, a ja nie mam już gdzie chować swoich butów.

Chciał przyjechać za pół godziny, ale szybko wybiłem mu to z głowy, oznajmiając, że jestem jeszcze w papilotach i bez makijażu i niech nie liczy, że ktokolwiek mu otworzy drzwi wcześniej niż godzina 16-a.

Następnie zadzwoniłem do Toma, który również nie wiele miał tej niedzieli do roboty. Wynajął kilka filmów i chciałby je ze mną obejrzeć. Zapytałem jedynie, czy muszę wychodzić do sklepu po wino. Odpowiedział, że o wszystko już się zatroszczył i o której ma się zjawić. Odpowiedziałem, że jak najszybciej.
(Niektórzy mają u mnie względy inni nie :P :P :P )

Kolejny telefon jaki wykonałem był do Stana. Za pierwszym razem nie odebrał, ale za drugim się udało. Zapytałem się jak się czuje i czy wszystko w porządku. Odpowiedział, że względnie w porządku i że chciałby się ze mną spotkać, aby pogadać. Powiedziałem Mu, że dziś jest to nie możliwe, ale jutro, nie widzę najmniejszych problemów. Umówiliśmy się na 14-ą w centrum.

Do pracy nie zadzwoniłem wcale.. w końcu to mój jedyny dzień wolny w tygodniu, bez pracy i bez uczelni. Niech się walą na ryj.

Z mojego nicnierobienia nie wiele wyszło. Do sklepu i tak musiałem wyjść. W końcu pora obiadowa się zbliżała, a wszystko co na obiad się nadawało znajdowało się w zamrażalce, zamrożone na kość.

Stojąc przed półkami wypchanymi po brzegi mięsidłem i rybami, nie byłem w stanie sam zdecydować co wybrać. Zadzwoniłem najpierw do domu do brata z pytaniem, na co ma dziś ochotę a następnie do Toma. Obaj uparli się na polędwicę wołową z grilla. Cóż mi pozostało? Nic więcej jak kupienie 3-ech befsztyków z polędwicy, szparagów, sera pleśniowego i pomidorów cherry.

Stojąc w gigantycznej kolejce do kasy, ponownie zadzwoniłem do brata z prośbą o wytarganie grilla i rozpalenie go na podwórku. Braciak oświadczył, że jestem pieprznięty aby w listopadzie rozpalać grilla, ale obiecał, że moją prośbę spełni.

25 minut później byłem z powrotem w domu gdzie Tom ( który w końcu przyjechał) i brat siłowali się z grillem.

Starałem się być jak najbardziej poważny, ale Tom zauważył, że śmieję się pod nosem z Ich podchodów i sztuczek graniczących z cyrkowymi aby złożyć i rozpalić grilla. Podszedł do mnie i dał mi buziaka.

- Dzień dobry. - Powiedział.
- Dzień dobry . Odpowiedziałem. - Dacie sobie radę czy potrzebujecie mojej pomocy?- Zapytałem spoglądając na grilla, którego wszystkie części walały się po całym podwórku.
- Daj nam 5 minut, a wszystko będzie tak jak być powinno.
- Dam Wam nawet więcej, jeśli potrzebujecie. Tylko czy wyrobimy się przed 20-ą z obiadem – uśmiechnąłem się.
- O nic się nie martw. - Odparł i ponownie mnie pocałował.

Ostatnią osobą która by się martwiła o cokolwiek tego dnia byłem z pewnością ja.

W końcu udało się. Grill zapłonął, polędwica, którą od razu zamarynowałem w czosnku i ziołach powędrowała na grilla, szparagi do wrzącej wody, pomidorki do pieca wraz z ziołami prowansalskimi, czosnkiem i oliwą z oliwek a ser pleśniowy do garnka w którym od jakiegoś czasu była śmietana.

Nie zorientowałem się kiedy wybiła 16-a i zjawił się mój ex. Widząc twarze pełne uśmiechu i szczęścia, wycofał się na początku, jednak ja go zauważyłem i zaprosiłem do środka.

Nasza rozmowa ograniczyła się do : Czy wszystko w porządku? Tak. Co u ciebie? Również ok.

- Wiesz, gdzie co leży, nie krępuj się, w końcu mieszkałeś tu ponad 3 lata – powiedziałem w pewnym momencie i wróciłem do Toma i braciaka, którzy w rękawiczkach i czapkach, grzebali patykami w żarzącym się węglu.

Sos był właściwie gotowy, pomidorki również, szparagi dogorywały na malutkim ogniu, czekaliśmy właściwie na samo mięcho.

Nawet nie wiem kiedy Tom otworzył butelkę wina i nalał 3 kieliszki. Nawet mój brat, który uwielbia robić wino własnej, domowej roboty ale jest totalnym abstynentem upił trochę z kieliszka.

W pewnym momencie mój ex zawołał mnie i poprosił o rozmowę.

- Czemu przez blisko 10 lat, gdy byliśmy razem nie udało mi się zobaczyć takiego szczęścia na twojej twarzy jakie masz dziś. - Zapytał.
- Sam sobie odpowiedz na to pytanie. - Odpowiedziałem.

Patrzył mi w oczy, głęboko. A ja żałowałem. Żałowałem jego i tych wszystkich, którzy zaczynają myśleć po wszystkim, po fakcie, gdy jest już za późno.

Zabrał wypakowaną po brzegi walizkę i znikł za rogiem podwórka. Szafy nadal są pełne jego.

Tom i brat wygłupiali się na całego gdy do Nich w końcu dołączyłem. Tom zapytał jedynie czy wszystko w porządku. Odparłem, że w jak najlepszym.

Chwilę później, gdy wszystko było w końcu gotowe udało nam się zasiąść do stołu kuchennego i cieszyć się obiadem. Ten minął w okamgnieniu, a na talerzach nie pozostało dosłownie nic. Czyli tak jak lubię.

Wspólnie dogadaliśmy się, że damy bratu pół godziny na grę, w czasie kiedy my będziemy zmywać po obiedzie. Ja zmywałem a Tom wycierał naczynia. Tj był bardziej do mnie przytulony i to Mu jedynie był w głowie aniżeli wycieranie naczyń. Ale absolutnie mi to nie przeszkadzało ;) Robiliśmy wszystko aby „zmywanie” przedłużyć ile się da. Po 45 minutach i wielokrotnie umytym każdym talerzu i sztućcu, braciak w końcu oznajmił, że się nagrał i że wynosi się do siebie do sypialni. Salon należał już tylko i wyłącznie do nas.

Nawet nie zdążyliśmy wejść do salonu gdy Tom rzucił się na mnie i zaczął łapczywie całować i pieścić. Nie pozostałem Mu winny. Obaj w jakimś dzikim szale zrzuciliśmy wszystko z siebie i kochaliśmy się. Tom tego popołudnia był bardzo stanowczy i dominujący. Cholernie mi się to podobało. Za każdym razem gdy już prawie dochodziłem, On przerywał. Dawał na wstrzymanie, na chwilę oddechu, po czym zaczynał wszystko od początku. Za piątym razem nie udało Mu się. Doprowadził mnie do szału a moje całe ciało do eksplozji przypominającej wybuch wulkanu. Całe moje ciało się trzęsło i było mi tak cudownie. Kolejne minuty spędziliśmy mocno wtuleni w siebie.

Tom włączył jakiś film, który wypożyczył, następnie wtulił się mocno we mnie i opatulił nas zupełnie nagich kocem. Nie zwracałem najmniejszej uwagi na film. Wolałem bawić się Jego włosami, karkiem i plecami aniżeli oglądać film.

Zarzuciłem nogę na Jego nogi i chyba zasnąłem. Przebudziłem się na moment gdy się przekręcał twarzą do mnie. Ściskając i całując w usta na dobranoc.

Byłem taki szczęśliwy!

A życie musi toczyć się dalej

Cały wtorek starałem się dojść do siebie. Na szczęście z pomocą przyszedł Tom, który zabrał mnie na długi spacer i do kina. O ile spacer był cudowny, włączając parkowe szaleństwo w stosie opadłych liści o tyle przedpremierowy pokaz „Quantum of Solace” czyli najnowszy Bond... James Błond - to strata czasu. Osobiście nie polecam.

Tego wieczora chciałem, aby Tom został na noc. Nie chciałem zostawać sam. Miałem ochotę się poprzytulać. Został.



Następnego dnia, żadne z nas nigdzie nie musiało się spieszyć, Tom miał zajęcia na 14-ą , a ja dzień całkowicie wolny. Cudowna pobudka w ramionach Toma, wspólny prysznic, wspólne śniadanie... wiedziałem, że ten dzień będzie fajny, skoro tak fajnie się rozpoczął.

Zamierzałem ten dzień spędzić w mój ulubiony sposób i zawsze poprawiający mi humor czyli na zakupach.

Już od jakiegoś czasu nosiłem się z zamiarem zakupem większego telewizora, bo z czasem 32 cale okazały się jakby małe.

Wspólnie z Tomem i braciakiem wyruszyliśmy na podbój wszystkich okolicznych super i hiper marketów ze sprzętem AGD i RTV. W trzecim znalazłem to co chciałem. Przy kasie ustaliłem, że dostawę życzę sobie jeszcze tego samego dnia około godziny 16-ej, po czym, z dumnie uniesioną głową, wstukałem swój PIN do karty kredytowej i wyczyściłem w większości jej stan.

Tom musiał uciekać na zajęcia. Dał mi buziaka na pożegnanie i obiecał, że wieczorem przyjdzie przetestować nowy sprzęt. Po czym mrugnął do mnie oczko. Już wiedziałem, że nie tylko nowy sprzęt będzie testował :P :P :P

Było mi mało, zatem z bratem poszliśmy na dalsze zakupy. Kolejna, zbędna para butów. Czarny płaszcz ¾ , biały szalik, białe rękawiczki i biały kaszkiet od Debenhams'a. Tego było mi potrzeba. Bratu też się dostało. Przechodząc obok WH Smith'a, brat dostrzegł na wystawie jakąś grę (wszystkie PS3, Nintendo, Wii itp. to dla mnie czarna magia, a wszelkie gry komputerowe w które grywam ograniczają się do Scrabble na Kurniku). Wszedłem, kupiłem i wręczyłem. Obaj szczęśliwi wracaliśmy do domu.

Chwilę po 16-ej dwóch osiłków wniosło, podłączyło i zainstalowało cały nowy sprzęt. Centralnie na środku salonu stanęła 42 calowa plazma, a w każdym kącie kolumna od zestawu kina domowego. Usiadłem na sofie i zapodałem na maxa głośność.

- Nooo! To sąsiedzi mają przeeeejebane! :) - uśmiechnąłem się sam do siebie, zadowolony z zakupu.

Brat od razu przetestował nowa grę, a ja udałem się do sypialni, w której, jakby najmniej dawało się odczuwać efekty trzęsienia szybami i podłogą. Musiałem powtórzyć na następny dzień cały materiał z Walijskiego. I gdyby tylko by mi się chciało tak bardzo jak mi się nie chciało to z pewnością wszystko poszło by i szybciej i łatwiej i przyjemniej. A tak to ślęczałem nad tym wszystkim do 8-ej wieczorem.

Przed 9-ą przyszedł Tom, przynosząc ze sobą dwie butelki Gallo. Przygotowałem szybką kolację, czyli wrzuciłem do mikrofali wcześniej zakupionego kurczaka w sosie Korma i ryż pilaw, a do pieca wrzuciłem czosnkowe naanbredy. Uwielbiam szybkie gotowanie. 5 minut później kolacja była gotowa ;) Tom wyciągnął kieliszki, otworzył wino i wspólnie powędrowaliśmy do salonu.

Tom był przerażony gabarytami ekranu nowiutkiej plazmy. Ale szybko Mu to minęło. Usadowił się wygodnie obok mnie na sofie i wcinając Kormę oglądaliśmy film z mojej podroży do Tel Aviv'u.

Trzeba przyznać, że efekty wizualno – foniczne, dało się zauważyć od razu.

Następnie, w ruch poszedł 3-i sezon QAF oraz druga butelka wina, która jakimś dziwnym trafem skończyła się już na drugim odcinku. Trzeba było sięgnąć po moje zapasy i otworzyć kolejną.

Trzecią butelkę później, nieźle wstawieni, postanowiliśmy najpierw przenieść się pod prysznic a następnie do sypialni, gdzie Tom dał z siebie wszystko.

Nie chciało nam się spać, rozmawialiśmy blisko do 3-ej nad ranem. O wszystkim i o niczym. O pierdołach. O naszych marzeniach i pragnieniach, aż w końcu Tom powiedział, że zazdrości mi strasznie podróży do Izraela. Że bardzo chciałby kiedyś tam pojechać i na własnej skórze poczuć tamtejszą kulturę, język i wszystko co z tym związane. Odpowiedziałem Mu, że 600 funtów to nie majątek, bo tyle kosztuje tydzień w Tel Aviv'ie łącznie z hotelem i przelotem, a wrażenia są bezcenne. Umówiliśmy się, że następnego dnia idziemy zabookować miejsca na lipiec.

Obaj podnieceni samą myślą wspólnej podróży kochaliśmy się jeszcze raz, aby przed 4-ą nad ranem paść z wycieńczenia, wtuleni w siebie.



Pobudka o 10-ej rano do najgorszych nie należała. Zważywszy, że Tom obudził się wcześniej i zanim zszedłem do kuchni kawa była już gotowa.

Od południa miałem zaleczenie materiału z Walijskiego. Nie poszło mi rewelacyjnie, ale najważniejsze, że zaliczyłem. Co prawda mogłem się lepiej do tego przyłożyć, ale jakoś tak wyszło.

Następnie zajęcia z historii Anglii i przeróbka okresu celtyckiego. Przed wpół do 5-ą mogłem zabrać wszystkie swoje rzeczy i udać się w kierunku pracy. Byłem przeraźliwie głodny, więc po drodze zahaczyłem o fast-food'a. Idąc ulicą i pochłaniając kanapkę z Sub-Way'a natknąłem się na Stana.

Zmienił się od naszego ostatniego spotkania, zmizerniał. W ogóle był jakiś smutny, Jego oczy również. Chciał pogadać. Umówiliśmy się na sobotę wieczór.

Szedłem do pracy myśląc o Stanley'u. Zresztą w pracy również o Nim myślałem. Coś musiało się stać.- pomyślałem. Nie był sobą. - Może powinienem do Niego zadzwonić?

Wszelkie próby dodzwonienia się do Niego spełzły na niczym. Nie wiedziałem co sądzić na ten temat, zatem postanowiłem po pracy podjechać do Niego. Niestety, nie zastałem Go.

Wróciłem do domu przed 1-ą w nocy cały czas myśląc o Stanie. Po prostu nie dawał mi spokoju.

Wziąłem gorącą kąpiel i położyłem się spać. Moją ostatnią myślą była : Mam nadzieję, że nic złego się nie stało.



W piątek o 9-ej byliśmy z bratem umówieni na obejrzenie ostatnich dwóch nieruchomości. Obaj byliśmy na miejscu przed czasem. Oba ostatnie domy bardziej mnie podpasowały aniżeli bratu.

Cztery sypialnie i wielki ogród, czyli tak jak chciałem, ale i cena większa. Jak na razie żaden z nas nie ma swojego upatrzonego domu, więc chyba na tych propozycjach się nie zakończy. Pożyjemy – zobaczymy.
O 12-ej byłem na uczelni, zaliczając kolejny materiał, tym razem z hiszpańskiego. Tego powtarzać na szczęście już nie musiałem. A o 3-ej udałem się do pracy.

W międzyczasie zadzwonił Mario z propozycją pracy. Co prawda szukam pracy, ale nie chcę się ładować w podobne gówienko w jakim jestem aktualnie. Gówienko, w którym atmosfera jest aktualnie tak niezdrowa i chora, że przychodzę, odwalam co swoje i wychodzę. Umówiłem się z Mario na poniedziałek na rozmowę wstępną. Zobaczymy co mi zaoferują.

Przed 11-ą przyszedł do mnie do pracy Tom i powiedział, że idziemy gdzieś do klubu. Zabawić się.
Nie miałem nic przeciwko. Mało tego, strasznie tego potrzebowałem. Jakoś, mało mnie interesował fakt, że dnia następnego muszę być na godzinę 8-ą rano w pracy. Chciałem się rozerwać i zabawić.

Poszliśmy do Affinity a następnie do Plug'a. W tym ostatnim ochroniarze robili jakieś problemy względem mojego sportowego obuwia, ale w końcu im przeszło i moment później obaj bujaliśmy się w rytm house zapodawanego przez DJ'a.

Musiałem wyjść do toalety, w końcu piwo dawało o sobie znać, nie tylko w głowie :P

W kiblu spotkałem Steve'a – instruktora z siłowni. Na mój widok zaczął piszczeć jak 15-o latka zobaczywszy swojego idola. Wciągnął mnie do kabiny i zaczął całować. Gdy w końcu udało mi się oswobodzić z jego objęć, oświadczyłem, że nie jestem sam. Nie wiem czy zrozumiał czy też było mu już wszystko jedno, ale wyciągnął torebkę z kokainą. Wysypał trochę na kartę bankową, drugą utworzył dwie ścieżki, po czym jedną sam wciągnął a drugą zapodał mnie.

- Here we go again – No to zaczynamy imprezkę – przeszło mi przez myśl.

W kilkutysięcznym tłumie, w końcu udało mi się odnaleźć Toma, który i tak był już nieźle wcięty aby zauważyć, że właśnie wciągałem koks.

Bawiliśmy się do 3-ej nad ranem, po czym pojechaliśmy do mnie. Tom był wykończony. Ja również. Dziś nici z przytulanek. Zasnęliśmy jak potulne baranki.



O 6:30 myślałem, że wywalę budzik przez okno. Łeb mi pękał, kac żyć nie dawał a wyschnięte na pieprz gardło darło się wniebogłosy o choć kroplę wody. Tom spał w najlepsze, nie słysząc nawet budzika, ani tego te kurwię pod nosem. Zlazłem do kuchni, z zamkniętymi oczami zaparzyłem kawę po czym udałem się do łazienki i wziąłem prysznic. O wpół do 8-ej zadzwoniłem do Clare z którą miałem tego dnia pracować, że będę później o jakieś 15 minut, bo się nie wyrobię. Byłem 45 minut spóźniony. Żadne z nas jakoś się tym faktem zbytnio nie przejęło.

Kwadrans przed 9-ą, gdy Clare mnie zobaczyła, oświadczyła jedynie:

- U la la. Zaszalałeś.
- Shiii... nie tak głośno – poprosiłem.

Poszedłem do biura w którym udawałem, że bardzo ciężko pracuję, a tak naprawdę robiłem wszystko aby nie robić nic. Miałem ochotę wrócić do łóżka, ponownie przytulić się do Tom'a i zasnąć. I tak przebiegł mi cały dzień w pracy aż do godziny 5-ej.

Byłem wykończony i nie miałem ochoty na jazdę tramwajem czy autobusem w godzinach szczytu. Zamówiłem taxi i 20 minut później byłem w domu.

Nie zwracając uwagi na nic udałem się do sypialni i walnąłem się do wyra. Niestety Tom'a już w nim nie było. Wcześniej poprosiłem brata aby obudził mnie przed 9-ą.

Musiałem zasnąć od razu, bo nic nie pamiętam. Ale może to i lepiej.

Zgadnie z prośbą braciak obudził mnie o 9-ej wieczorem. Chyba potrzebowałem tego snu, bo udało mi się w miarę dojść do siebie.

Po przebudzeniu i zejściu do kuchni pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, było zajrzenie do lodówki. Żołądek mnie ściskał z głodu. W końcu cały dzień nic nie jadłem. Niestety, w lodówce nie znalazłem nic co mogło by mnie jakoś specjalnie zainteresować. Moja głowa i mój żołądek podpowiadały mi jedno: JOGURT OWOCOWY.

Myśl o jogurcie nie dawała mi żyć, zatem ubrałem się i poszedłem na sklepu. Jeżeli tak się czują kobiety w ciąży to szczerze im współczuję. 10 minut później zajadałem jogurt truskawkowy, jednakże moja ochota na tenże przeszła mi szybciej niż przyszła. W połowie odłożyłem kubeczek i udałem się do łazienki, wziąłem gorąca kąpiel i przed 11-ą byłem gotowy na wyjście do klubu, gdzie byłem umówiony ze Stanem.

Taxi przyjechało na czas, ale mgła, która pojawiła się nagle była tak ogromna, że nie było widać własnych dłoni. Taksówkarz, trasę, którą zwykle inni pokonują w 15 minut, pokonał w 45.

Byliśmy ze Stanem umówieni w nowym klubie IDentity. Kolejny gejowski moloch na kilka tysięcy osób.

Klub ogólnie ma fajny i nowoczesny wygląd. Dwa piętra, kilka barów, chillout room, darkroom i jednego fajnego barmana imieniem Dan :)

Stan czekał na mnie na dolnym poziomie przy barze. Na dzień dobry zapytałem, czemu nie odbiera moich telefonów. Odpowiedział, że nie miał ochoty na rozmowę z kimkolwiek. Zrozumiałem, sam nie raz i nie dwa, również nie mam ochoty rozmawiać z kimkolwiek.

Stan pochłaniał niewyobrażalne ilości alkoholu, w końcu nie wytrzymałem i sam zapytałem co jest grane.

- Dziwka, zostawiła mnie – wypalił w pewnym momencie.
- A czego się spodziewałeś? - odpowiedziałem. - Każdy, poza nią znał prawdę. Nie byleś z nią szczery, zresztą nadal nie jesteś, nie wspominając już o tym, że szczery nie jesteś z samym sobą. Czego się spodziewałeś? Podziękowań? Zrozumienia? Wybaczenia? Że będziesz miał przygodę z facetem i będziesz to kontynuował przy każdej możliwej okazji i zachciewajce? Stan! Na jakim świecie Ty żyjesz? - Musisz zdecydować, czego chcesz od świata, od siebie i od innych.

Stan zamilkł. Nie rozmawialiśmy już więcej na ten temat. Tego wieczora obaj bawiliśmy się tak jak wcześniej. Razem. Cudownie i wspaniale.

O 5-ej nad ranem Stan zaproponował abyśmy pojechali do niego. Odmówiłem. Powiedziałem Mu, że jeśli w końcu coś przemyśli, zdecyduje się na coś to niech da mi znać... pocałowałem Go namiętnie na dowidzenia i złapałem pierwszą taksówkę. Do której wszedłem nie oglądając się za siebie. W taksówce myślałem cały czas o Stanie. Czy aby na pewno dobrze postąpiłem. Nadal tego nie wiem.

Byłem w domu przez 6-ą nad ranem, a gdy kładłem się spać nadal o Nim myślałem.

_______________________

Jego pamiętniki leżą u mnie w sypialni. Ale udaję, że nie mam czasu, że jestem zajęty , a tak naprawdę boję się je czytać. Potrzebuję czasu.

_______________________


Wiele osób mnie się pyta czy z Tom'em to coś na poważnie. Zatem odpowiadam.

Każdą swoja przyjaźń biorę bardzo na poważnie. Tom jest dla mnie kimś specjalnym i wyjątkowym. Przyjacielem. Jednakże, bardzo wiele brakuje abym powiedział : kocham Cię.

To musi wystarczyć ;)