poniedziałek, 13 października 2008

Niech się wstydzi ten kto widzi

Poniedziałek.

Od samego rana miałem telefony z pracy. Nie odebrałem żadnego. W końcu to mój dzień wolny! Całkowicie wolny! Żadnych wykładów, żadnego pośpiechu i zapewne spałbym i do 2-ej po południu, gdyby nie wcześniej umówione spotkanie w agencji nieruchomości.

Wstałem o 11-ej. Śniadanie, prysznic i już musieliśmy się szykować z braciakiem do wyjścia. Wcześniej jeszcze zadzwonił Tom informując, że będzie u mnie późnym popołudniem aby – jak to stwierdził – wspólnie się pouczyć. Zapytałem czy mam kupić wino. Odparł, że tak :)

Uwielbiam „taką” naukę :P

Przed samą dwunastą byliśmy w agencji. Przywitała nas panienka, może 22-a może 23 lata, 150 centymetrów wzrostu w kapeluszu a do tego taka chuda i delikatna, że bałem się ścisnąć jej dłoń, którą do mnie wyciągnęła, abym tejże po prostu nie połamał. Poprosiła aby zwracać się do niej Jessica. Nie wiedziałem, czy mam brać do końca na poważnie tak młoda osobę ale Jess okazała się profesjonalistką. Wiedziała co robi i w jakim przypadku może być pomocna. Najpierw się nas o wszystko wypytała, o nasze oczekiwania względem zakupu domu. Po 20 minutach moich wyjaśnień – nie obyło się bez sprzeczki z bratem – Jess wyciągnęła blisko 30 propozycji, które jej zdaniem, najbardziej odpowiadają naszym oczekiwaniom. Nie myliła się. Ja się upierałem przy wielkim ogrodzie i 4 sypialniach, mój brat przy 3 sypialniach i oknami wykuszowymi. W końcu ustaliliśmy, że będą okna wykuszowe ale i duży ogród, a co do ilości sypialni to się jeszcze okaże.

Z pośród wszystkich propozycji ja wybrałem 5, podobnie mój brat. W przyszły poniedziałek zaczynamy zwiedzanie.

Półtorej godziny później wracaliśmy do domu. Ja wstąpiłem po kilka butelek wina z czego jedną specjalną. Może nie tyle specjalną co drogą jak cholera. Ale tego wina jeszcze po prostu nie piłem i miałem ochotę spróbować czegoś nowego. Obładowany butelkami wina, owocami i kilkoma rodzajami serów udało mi się w końcu to wszystko dotaszczyć do domu. Jednakże zanim wszedłem do mieszkania zauważyłem na billboardzie reklamowym nowy musical : Abba Show. Gdy tylko wszedłem do mieszkania, rzuciłem wszystkie zakupy na podłogę i od razu złapałem za telefon. W takich sytuacjach jedynie Mario (ten sam co od wejściówek do Carling Academy!) może pomóc. Nie myliłem się. Mario jak zawsze dysponuje jakimiś biletami, darmowymi wejściówkami, czy po prostu znajomościami, które ułatwiają życie, aby na jakąś imprezę czy spęd wejść bocznym wejściem lub też dla vip'ow. Poprosiłem o dwa bilety. Powiedział, że oddzwoni za 5 minut. Oddzwonił za minutę i powiedział: „Załatwione! W piątek o 20-ej odbierzesz bilety w kasie.”
Po czym odłożył słuchawkę. Nie zdążyłem nawet mu podziękować. Nadrobiłem to SMS'em.

Zajebiaszczo! - pomyślałem i odkorkowałem wino. Musiałem od razu spróbować tego nowego wynalazku.

Powiem tak! Warto było wydać tyle kasy! Ba! Warto by było wydać i więcej! Barwa tak ciemnoczerwona, że miałem wrażenie, że to krew. Przypominało Burgund. Ale to Australijski Berri Estates Cabernet Sauvignon. Jego czerwony głęboki kolor z rubinowymi refleksami zdradzał aromat porzeczek i śliwki, a w ustach znajdowałem jedynie potwierdzenie tego z dodatkowym akcentem słodkości. Po prostu niebo w gębie.

O winie pisało wiele sławnych osób, jednakże słowa Plutona przemawiają do mnie najbardziej.

„Bóg nie ofiarował ludzkości nic, co było by lepsze i cenniejsze”

Przed 5-ą zjawił się Tom. Obładowany podobnie jak ja zakupami. Jednakże On trzymał w ręku makulaturę. Wszystkie książki i zeszyty rzucił w salonie na ławę, po czym bez skrępowania wziął kieliszek i nalał sobie wina. I to jest TO co po prostu uwielbiam u swoich gości. Nie zależnie kto to jest. Że czują się u mnie jak u siebie w domu. Z wrażenia usiadłem przy stole jadalnym w kuchni i udawałem, że jestem bardzo wczytany w jakiś list urzędowy, który czytałem już kilka razy, tylko po to aby przedłużyć tą chwilę. Tom popijając wino pałaszował ser zagryzając mandarynkami i winogronami. A ja na to wszystko zerkałem ukradkiem.

W końcu nie wytrzymałem, odłożyłem jakiś świstek papieru, podszedłem Go od tyłu i pocałowałem w kark. Nadal stojąc tyłem do mnie , zarzucił mi rękę za głowę i coś powiedział. Ale akurat pożerał kolejne winogrono, więc nie było to dla mnie w ogóle zrozumiałe. Absolutnie nie miałem Mu za złe, że mówi do mnie z pełnymi ustami. Wręcz przeciwnie. Wydało mi się to bardzo podniecające i takie ludzkie, sympatyczne, wspaniałe.

Odwróciłem Go przodem do siebie. Właśnie zajadał cząstkę mandarynki, którą najzwyczajniej w świecie zabrałem Mu z ust swoimi ustami. Chciał ją z powrotem, ale byłem szybszy :) Przez dłuższą chwilę nasze usta połączyły się a języki splotły wzajemnie. Za takie chwile jestem w stanie oddać wiele. Bardzo wiele.

W końcu udało nam się wyswobodzić z tej zabawy po czym przeszliśmy – dajmy na to – do porządku dziennego. Zaniosłem pozostałość sera i owoców do salonu a Tom wziął napoczęte już wino oraz kolejną butelkę. Tak na wszelki wypadek.

Leżeliśmy w salonie na podłodze dosyć mocno dyskutując nad moim drukowanym „alef” (hebrajska litera A ). Tom miał swoje zdanie na ten temat ja swoje. Kompromisem, jak zawsze w takich przypadkach okazał się pocałunek. Jednakże ten przerodził się w coś więcej. Mieliśmy się uczyć, ale ja już po telefonie od Niego wiedziałem co będzie grane :)

Zrzuciliśmy wszystko z siebie całując się namiętnie, gdy nagle za okna dało się usłyszeć jakiś pisk, wrzask. Odwróciłem głowę i już wiedziałem co chodzi. Z piętrowego autobusu spoglądało na nas stadko nastolatków. Nic nie poradzę na to, że mam salon na pierwszym piętrze i że z piętrowego autobusu każdy może do mnie zajrzeć. Mało tego. Nie przeszkadza mi to. Przyzwyczaiłem się.

Ściągnąłem z sofy koc i nakryłem Tom'a. Sam do bardzo wstydliwych nie należę, zatem pomachałem gromadce nastoletnich gapiów i posłałem im całusa. Światło na przejściu musiało zrobić się zielone, bo autobus odjechał. Ja odkryłem Tom'a, który był w kolorze wina, które właśnie piliśmy.

- Czy już odjechali? - zapytał.
- Tak. - odpowiedziałem spokojnie.
- Wiesz.... następnym razem naukę proponuję u Ciebie w sypialni. Na górze.
- Ale tam nie można palić. - Odparłem, zaciskając zęby aby nie wybuchnąć śmiechem.
- Wolę nie palić niż miało by mnie raz jeszcze coś podobnego spotkać. - Powiedział.
- Ale niby co Cię takiego spotkało? Ktoś zrobił Ci przykrość? Ktoś Cię zranił? Ktoś upokorzył? - zapytałem, nadal udając bardzo poważnego.
- Nie... ale.. ale...

Nie mogłem ciągnąć tego dalej! Wybuchnąłem śmichem zarażając nim Toma.

- Wariat jesteś i tyle. - Odpowiedziałem – Czekamy na kolejny autobus? - Zapytałem.
- I kto tu jest wariat?

Nie mogliśmy się już skupić na nauce. Tom ma wykłady rano więc postanowił wracać do siebie, ja mam jeszcze trochę wolnego więc postanowiłem dokończyć wino oglądając jakieś zaległości filmowe.

A telefon z pracy jak wydzwaniał tak wydzwania nadal . A ja jak nie odbierałem tak nie odbieram.

Lecę na kolejny film ;)




2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Kurcze, ależ mam ochotę na takiego gospodarza, któego można odwiedzić a ten własnymi wargami wyciąga mi z ust mandarynkę, którą włśnie chciałem spożyć :P

noah pisze...

hahaha ;) Walpusiu.. to może się zdarzyć jedynie w UK.. czym wcześniej przyjedziesz tym wcześniej się o tym przekonasz ;)