Cały tydzień zapierdziel. Jak nie praca to uczelnia, jak nie uczelnia to praca. A w domu też zawsze jest coś do zrobienia. Czasu właściwie już w ogóle nie mam dla siebie.
Jutro z bratem oglądamy pierwszą nieruchomość. Jestem tym trochę podniecony. W końcu to decyzja na najbliższe kilka, a może i kilkanaście lat. Nie ukrywam, że nie chcę tu ( w UK) dożyć swojej starości, bo tą zamierzam spędzić albo w Australii albo w Izraelu. Przynajmniej takie są moje plany – a te (*stety / niestety) potrafią się zmieniać często bez naszej pomocy.
Wtorek i środę spędziłem najpierw na uczelni, następnie w pracy, a po pracy nad książkami. Nie wiele spałem, to też w czwartek, gdy musiałem iść na 8-ą rano do pracy, byłem wykończony. A do tego atmosfera panująca tam, nie sprzyja najlepszemu humorami. Wszyscy są podminowani z zrzędliwymi minami. Wszyscy przychodzą do pracy „bo muszą”. Ja również. Czekam na kilka odpowiedzi od znajomych. Pożyjemy – zobaczymy.
Dla odmiany, nie spodziewałem się, że powrót do nauki, sprawi mi tyle przyjemności i frajdy. Jeśli jest coś co sprawia mi przyjemność to właśnie uczelnia. Staram się uczęszczać na wszystkie wykłady (choć czasem to trudne). Profesorzy i wykładowcy zawsze idą na rękę i nie ma problemów nie do rozwiązania. To mnie podbudowuje i motywuje. Ale już najbardziej podoba mi się ich wyrozumiałość. Nauka 8-u języków jednocześnie powoduje w mojej głowie często – gęsto mega mętlik, że sam nie raz i nie dwa nie wiem już w jakim języku mówię lub piszę. Ale i to im nie przeszkadza i proszą jedynie o skupienie się nad aktualnie wykładanym.
Do tego wszystkiego ludzie z uczelni. Są cudowni i wspaniali. Zawsze otwarci na propozycje i bezproblemowi jeśli chodzi o pomoc.
Mam nadzieję, że nic się nie zmieni jeśli chodzi o uczelnie.
Czwartek, pół dnia spędziłem w pracy, co chwila patrząc na zegarek kiedy wybije 17-a, ale jak na nieszczęście wskazówki zegarka nie chciały się poruszać, ni jotę. Po pierwsze, chciałem wyjść z pracy zaraz po wejściu, a po drugie miałem trochę zaległości do nadrobienia z portugalskiego.
Gdy w końcu wybiła wymarzona godzina 17-a, nie czekałem nawet 5-u sekund, ubrałem się i wyszedłem. Na ulicy złapałem pierwszą lepszą taxi i chwilę później byłem już w domu. Chciałem być w domu, byłem zmęczony. Może nie tyle fizycznie co psychicznie. Potrzebowałem chwili dla siebie, gdzieś gdzie nikt by mi w niczym nie przeszkadzał i nie zadawał głupich pytań w stylu: czy wszystko ze mną w porządku, gdy od razu widać, że nie jest. Wkurwia mnie praca, zwłaszcza mój zmiennik doprowadza mnie do dupościsku. Ale pieprzyć to. I na to znajdzie się sposób.
Wyszedłem po coś do żarcia, bo gotować bynajmniej ochoty nie miałem. Oczywiście chińszczyzna jak zawsze poszła na ruszt. Do tego dwie butelki wina – dla rozluźnienia – i już siedziałem nad książkami.
Portugalski poszedł mi nadzwyczaj szybko, po czym postanowiłem przypomnieć sobie kilka rzeczy z hebrajskiego i pedagogiki. O 9-ej miałem za sobą całą naukę oraz butelkę wina :)
Postanowiłem wziąć długą i odprężającą kąpiel, gdy nagle zadzwoniła Katie mówiąc, że tej nocy ma ochotę się upić i wytańczyć. Nie musiała mnie namawiać, też miałem ochotę odreagować.
Moja długa kąpiel okazała się błyskawiczną. Pół godziny później byłem w Bio Hoy gdzie Katie sączyła kolejnego drinka. Tam poznałem jej kumpla Chrisa. Fajne ciacho. Niestety Chris nie dał się namówić na dalsze imprezowanie i pojechał do domu. Z Katie postanowiliśmy iść do Crystal i tam się zabawić na maxa.
W Crystal bywałem wielokrotnie, ale nigdy nie widziałem tego lokalu tak pustego. Na parkiecie nikogo, przy barach podobnie. Jakieś pojedyncze pary się chill'outowały na czerwonych wielkich sofach.
Przez kolejne pół godziny gadaliśmy z Katie o tym, że chce zerwać ze swoim facetem Jack'em. Są ze sobą już kilka miesięcy, ale Jack jest według niej smętasem i nudziarzem. Jego życie to praca, nauka, dom i telewizja. A ona potrzebuje czasem jakiejś rozrywki, wyjścia do kina czy teatru, do klubu, na imprezę.
Osobiście, przyznam się, że nie posądzałem Jack'a nigdy o nudziarstwo. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się osobą rozrywkową z zajebiaszczym poczuciem humoru, ale mogę się mylić, w końcu nie znam go na tyle dobrze co Katie.
Około 11-ej okazało się że lokal jest wypełniony po brzegi. Crystal jaki znam i jaki lubię :)
Popołudniowa butelka wina oraz późniejsze drinki dawały coraz bardziej o sobie znać.
W którymś momencie podszedł do nas jakiś chłopak i zapytał mnie czy nie mam ochoty wyjść na papierosa. Katie jedynie spojrzała na niego i na mnie niedwuznacznie i się uśmiechnęła.
- Ktoś tutaj ma branie. - Przeszło mi przez głowę po czym uśmiechnąłem się sam do siebie.
Koleś okazał się moim imiennikiem. Jednakże na moje drugie pytanie: czy jest gejem – odpowiedział, że nie.
Od razu sobie odpuściłem. Pogadaliśmy jeszcze przez chwilę, po czym oświadczyłem, że muszę wracać do Katie. Nie zatrzymywał mnie.
Znalezienie jej w tym tłumie nie było łatwe i nie obyło się bez kilku telefonów i SMS'ów. W końcu się odnaleźliśmy. Katie sączyła kolejnego drinka poruszając się w rytm muzyki.
Przeszliśmy na parkiet i tam niespodzianka. Koleś z którym dopiero co gadałem zaczął ze mną tańczyć.
- Co jest grane??? - To jedyne o czym pomyślałem.
Właściwie tańczyliśmy w trójkę. Koleś nie odstępował mnie na krok, cały czas ściskając mnie od tyłu.
W pewnym momencie, gdy zbliżył się do mnie bardziej wyczułem, że ma erekcje. Spojrzałem na niego niewymownie. Ten jedynie zapytał mnie na ucho: czy mam ochotę iść do kibla?
- Potrzebujesz pomocy w toalecie? - zapytałem.
- Hmm.. coś w tym stylu – odparł.
- A sądziłem, że jesteś hetero.
- Jestem
- Aha! A ja jestem CindyFuckinRella.- uśmiałem się sam z własnego tekstu.
Katie nie miała nic przeciwko temu, zatem poszliśmy do kibla. Obaj ściągnęliśmy spodnie w kabinie toalety, po czym Koleś bezpardonowo zaczął mnie ruchać. Nie było żadnych pocałunków, nie było żadnych pieszczot, po prostu Koleś zruchał mnie najlepiej jak potrafił. A potrafi!
Wiedział co ma robić. I choć był krótkodystansowcem to zadowolił mnie wystarczająco tej nocy. Po 20 minutach wróciliśmy na parkiet, gdzie szalała Katie.
Przed 4-ą nad ranem każde z nas postanowiło udać się w swoją stronę. Z Kolesiem nie było żadnej wywiany namiarów, telefonów. Nic. Może i lepiej?! Przecież jest hetero :P:P:P
W piątek miałem wykłady dopiero na 12-ą. Więc mogłem trochę dłużej pospać i podleczyć wczorajszonocnego kaca.
Tom z którym nie widziałem się dwa dni wydawał się rozpromieniony i szczęśliwy. Cieszyłem się Jego szczęściem.
Po zajęciach zapytałem czy lubi Abbę. Odpowiedział, że uwielbia! Nie pozostawało nic innego jak uświadomić Go, że wieczorem idziemy na Abba Show i że o godzinie 19-ej spotykamy się u mnie.
Był u mnie pół godziny wcześniej z butelką Żubrówki, w momencie kiedy szykowałem kolację dla siebie. Załapał się na smażonego tuńczyka ze szpinakiem i suszonymi pomidorami. Zapytałem, skąd wytrzasnął polską wódkę. W odpowiedzi otrzymałem, że ma swoje wtyczki :)
W kiosku za rogiem niestety nie było soku jabłkowego ale był frument ( jabłko+mięta). Wziąłem 3 kartony – tak na wszelki wypadek i kilka minut później dogadzałem swojemu podniebieniu Żubrówką.
Do imprezy mieliśmy blisko godzinę. Tom zapytał czy nie mam ochoty pouczyć się w mojej sypialni. (Po ostatnim wydarzeniu w salonie jakoś dziwnym trafem siada jak najdalej okna). Nie miałem absolutnie nic przeciwko „korepetycjom” w Jego wykonaniu. Poszliśmy na górę, wprost do mojego łóżka.
Szybki prysznic i już musieliśmy wychodzić. Koncert zaczynał się dopiero o 20:30 ale ja musiałem odebrać bilety o dwudziestej.
Przed stadionem Sheffield Arena stało kilka tysięcy osób, odnalezienie kasy biletowej numer 17, w której czekały dwie wejściówki na ten jedyny koncert Abby, do łatwych nie należał. W końcu się udało i kilka minut później miałem w ręku nasze bilety.
Szybki papieros i już mogliśmy wejść na teren stadionu. Ze względów bezpieczeństwa, każda osoba musi przejść przez bramkę wykrywającą metale oraz uśmiechnąć się do kamery która każdemu uczestnikowi robi zdjęcie. Następnie odnaleźliśmy nasze miejscówki i czekaliśmy z niecierpliwością na pojawienie się na centralnie ustawionej scenie gwiazd.
Punktualnie o 20:30 wszystkie światła zgasły, ale tylko po to aby moment później wystrzeliły w niebo salwy sztucznych ogni. Chwilę później rozległy się pierwsze dźwięki „Mamma Mia” - to prawdopodobnie ze względu na promocję filmu. Na scenę wbiegli: Anni, Agnetha, Bjorn oraz Benny w białych, świecących strojach. Publika oszalała, a ja i Tom wraz z publiką. Wszyscy śpiewali, wszyscy tańczyli, wszyscy się świetnie bawili. Na stadionie nie było chyba osoby, której nie dopadła by tej nocy gorączka zwana Abbą! Oczywiście nie mogło zabraknąć ich najwiekszych przebojów: „Waterloo”, „Gimme Gimme Gimme”, „Fernando”, „S.O.S” no i oczywiście „Dancing Queen”, przy której to piosence, nie dało się nie zauważyć, który koleś to ciota :)
Cały zespół, pomimo już niemłodego wieku dawał z siebie po prostu wszystko. Wszystko było dopracowane do perfekcji. Każdy szczegół.
Przy „Take a chance on me” moje szczęście sięgnęło zenitu. Zacząłem się namiętnie całować z Tomem. Nikt na nas nie zwracał najmniejszej uwagi (Cholercia! :P )
O 22-ej koncert się skończył, ale nie mogło się obyć bez bisów. I tak ponownie można było usłyszeć „Mamma Mia”, „Gimme Gimme Gimme” oraz „Honey Honey”.
O wpół do jedenastej zmierzaliśmy z Tomem w kierunku wyjścia, trzymając się za ręce, szczęśliwi i w świetnych humorach. Postanowiliśmy wracać do mnie, gdzie nadal czekała nieskończona butelka Żubrówki. No i miałem ochotę na ciąg dalszy „korepetycji” w Jego wykonaniu :)
Pół godziny później byliśmy u mnie. Cały czas pod mega wrażeniem koncertu. Wódka się skończyła i Tom zaproponował wino, ale ja nie dość, że rano musiałem być w pracy na 8-ą to do tego wolałem przejść do innych przyjemności. Zmieniając słowa tekstu piosenki, zaśpiewałem Mu :
- Gimme, gimme, gimme a man before midnight.
Nie zdążyłem dokończyć, gdy ten zaczął zrzucać wszystko ze mnie i z siebie. Delikatnie dałem Mu do zrozumienia, że nadal jesteśmy w salonie. Wziął moja dłoń i zaprowadził po schodach na górę do sypialni.
Po około godzinie wspólnych pieszczot i pocałunków poszliśmy na całość. Było cudownie!
Przed drugą w nocy, wtuleni w siebie, zasnęliśmy.
W sobotę musiałem być na 8-ą rano w pracy, więc pobudka o wpół do siódmej do najprzyjemniejszych nie należała. Cieszył mnie fakt, że Tom spędził ta noc ze mną i że po otworzeniu oczu mogłem na Niego spojrzeć. Jednakże wolałbym zostać w łóżku niż iść do pracy. Niestety, łatwo nie ma.
Prysznic, kawa, papieros i już musiałem wychodzić. Wcześniej zostawiłem wiadomość dla brata, aby zrobił śniadanie Tomowi jak się obudzi. Sam wszedłem jeszcze na moment na górę do sypialni i pocałowałem Toma na dowidzenia. Przebudził się i zapytał gdzie idę? Odpowiedziałem, że do pracy i żeby się wyspał i o nic nie martwił. I chyba rzeczywiście o nic się nie martwił, bo moment później ponownie zasnął jak dziecko. Cudowny widok, zwłaszcza, że kołdra, którą podtulił sobie pod głowę odkryła jeden Jego pośladek. Uśmiechnąłem się i już musiałem pędzić.
W pracy miałem zmianę z Clare i tylko dzięki temu jakoś wytrzymałem do 17-ej.
Po szóstej byłem w domu. Toma już nie było. Jakieś zakupy po drodze, nowe buty od DD, biało-niebieska koszula w paski a'la marynarska oraz biały kaszkiet z H&M i Paul Smith „London” z perfumerii poprawiły mi humor po pracy na tyle, że po powrocie do domu zadzwoniłem do Katie z pytaniem czy ma jakieś plany na dzisiejszy wieczór. Odpowiedziała, że ma bo wybiera się na jakąś imprezę i liczy, że ja również się pojawię. A do tego Rosie nawiedza Sheffield w ten weekend! Zapytałem jedynie, gdzie się spotykamy i o której. Nie musiała mnie dłużej namawiać ;) Zresztą.. to ja chciałem namówić ją :)
Mieliśmy się spotkać o 22-ej w Boi Hoy, a stamtąd udać się do któregoś z klubów. Gdy ja się pojawiłem, na miejscu już byli wszyscy. Zobaczywszy Rosie, rzuciliśmy się sobie w objęcia i długo nie wypuszczaliśmy.
Okazało się również, że jest kupa fajnych znajomych, w tym Chris, którego poznałem w czwartek.
Po kilku drinkach udało nam się dojść do porozumienia, gdzie spędzamy tą noc. Udaliśmy się w kierunku Cellar 35, a 10 minut później byliśmy już w środku. Tłumy przy barach, na parkiecie, wszędzie. Kolejne drinki i zabawa się zaczęła. Prześmieszny Sun, który przyjechał z Tokio w ramach jakiejś wymiany rozwalał co chwila wszystkich na łopatki żartami i dowcipami sypanymi jak z rękawa. Chris nie pozostawał dłużny. A nam wszystkim pękały brzuchy ze śmiechu.
Piwo zadziałało nie tylko na głowę ale także na mój pęcherz. Musiałem iść do toalety. Za mną udał się Jack (facet Katie) i gdy w końcu z ulgą skończyłem to co miałem skończyć, Jack zapytał się mnie czy chcę wziąć kokainę. No cóż... święty nie jestem. I choć absolutnie nikogo do tego nie namawiam, ja sporadycznie lubię się zabawić na maxa. Chwilę później wciągałem kokę. Po mnie Jack i obaj zadowoleni wróciliśmy do reszty towarzystwa. Proszek zaczął działać natychmiastowo, toteż rozluźnienie i euforia nim spowodowane jedynie potęgował coraz to doskonalszy humor. Z Jack'em wychodziliśmy wspólnie do kibla jeszcze dwukrotnie.
Parkiet był pełen, ale najwięcej i tak było nas. W sensie wszędzie nas było pełno. Naszego towarzystwa. Każdy tańczył z każdym i nikt nie miał o nic pretensji. Co jedynie jakaś lesbijka się do mnie doczepiła, ze tańczę z jej żoną. Ale żona widocznie wolała tańczyć ze mną niż z nią. Cóż.. i tak czasem bywa ;)
Poza tym, jakimś dziwnym trafem wychodziłem do kibla jeszcze trzykrotnie, za każdym razem z kim innym, ale to już nie po to aby wciągać kokę lecz aby zaspokoić swoje potrzeby seksualne. Najprawdopodobniej proszek spowodował u mnie jeszcze większą chcicę niż zwykle. I choć każdy raz był fajny to ten ostatni był najlepszy. Może to również było spowodowane jego rozmiarami.
Czy ja jestem maniakiem seksualnym? Nawet jeśli... phi. Kocham sex i tyle!
Około 5-ej nad ranem upity, naćpany i zdrowo przedmuchany postanowiłem wracać do domu. Miałem dosyć wrażeń na jedna noc.
Taksówka i 20 minut później siłowałem się z zamkiem. Po 15-u minutach w końcu się udało :)
Byłem tak wykończony, że nawet prysznic nie przyniósł mi ulgi. Ta przyszła razem ze snem.
Obudziłem się w niedziele około 14-ej z głową ciężką jak cholera, z gardłem zaschniętym niczym Sahara. Wygramoliłem się jakoś z łóżka i poczłapałem na dół do kuchni!
Moje gardło darło się wniebogłosy : PIIIĆĆĆ!!!!!
Dopadłem apteczki z której wyciągnąłem dwie tabletki aspiryny a następnie kranu z którego bezpośrednio piłem wodę nie zadając sobie trudu aby wziąć szklankę czy kubek. W toalecie bałem się spojrzeć w lusterko obawiając się najgorszego. Ponownie poczłapałem do kuchni teraz parząc sobie bardzo mocną kawę i paląc papierosa. Aspiryna zaczynała działać. I choć głowa nadal była ciężka a kac nadal męczył to udało mi się wystukać numer telefonu do Toma i zapytać czy nie ma ochoty na basen. Odpowiedział, że wieki nie był na basenie i z chęcią popływa.
Był u mnie pół godziny później.
Wiedziałem, że wysiłek (na który nota bene nie miałem najmniejszej ochoty) pozwoli mi się uwolnić z tych wszystkich toksyn z poprzedniej nocy. Nie myliłem się. Po dwóch godzinach zabawy w basenie wyszedłem jak nowo narodzony.
Nie miałem ochoty na bezpośredni powrót do domu, zatem zaproponowałem przejście się do parku. Tom nie widział żadnych problemów. Spacerowaliśmy dokarmiając wiewiórki batonem Mars, który znalazłem u siebie w torbie. Niestety dla łabędzi i kaczek już zabrakło. Te wiewióry są wszystkożerne.
Jak na złość się rozpadało i musieliśmy wracać. Trochę przemarzliśmy, więc zaraz po wejściu zaparzyłem gorącej herbaty. Od pierwszego łyku gorącego napoju zrobiło się lepiej.
Po basenie zawsze dopada mnie mega głód. Jak się okazało nie tylko mnie. Tomowi burczało w brzuchu. Nie pytając o nic wyszedłem na moment z mieszkania i 10 minut później byłem z gorącą pizzą oraz pieczywem czosnkowym. Do tego cola! Jak to się dzieje, ze najbardziej niezdrowe jedzenie jest najsmaczniejsze? Nie mam pojęcia :)
Pochłanialiśmy pizzę, gdy przypomniałem sobie, że mam kilka nowych filmów. Ten wieczór należał do filmowych. Zapaliłem kominek i atmosfera sama się stworzyła. W sam raz na deszczowy wieczór.
Wtuleni w siebie oglądaliśmy jakieś komedie z wypożyczalni i filmy, które udało mi się ściągnąć z sieci.
Przed 11-ą wieczorem Tom musiał wracać do siebie. Ja zresztą również musiałem się wcześniej położyć spać. Od jutra kolejny tydzień. I znowu praca, nauka, nauka, praca. Aż do piątku wieczór :)
10 lat temu
8 komentarzy:
Ależ Ty się łajdaczysz! :P
no cóż.. święty nie jestem :P
Bardzo fajny blog. Ciekawie żyjesz i równie ciekawie o tym piszesz. Ja mam natomiast pytanie odnośnie jednego z wcześniejszych wpisów. Gdzie mianowicie mogę zobaczyć i ewentualnie kupić tę torbę z napisem 'I love my fag bag', czy jakoś tak. Będę zobowiązany za wszelkie wskazówki ;)
Pozdrawiam, zwłaszcza wątrobę, bo się biedaczka chyba męczy!
www.spreadshirt.net - czyli wszystko z Twoim nadrukiem ;)
Dzięki wielkie! xxx
nie ma za co.. jeszcze jak bym wiedział kto czyta i do tego dodaje komantarze było by cudownie ;) xxxx
Przypadkowy internauta z drugiej strony Pienin ;) Jeszcze raz dziękuję za adres. Torba już doszła; zaraz wyjdę z nią na miasto...
Niesamowite, ta koka i wyjścia do kibla tyle razy, zawsze z kimś innym O_O
Prześlij komentarz