Dobrą stroną medalu moich przeziębień, jest fakt, że chłopcy nauczyli się i doszli do mistrzowskiej wprawy w robieniu grzańca, zarówno na winie jak i piwie. I o ile w przypadku wina mogli to jeszcze jakoś przeboleć o tyle na grzane piwo patrzeć nie mogli.... aż sami nie spróbowali :P
Podobnie sprawa się miała w przypadku, zastania mnie w kuchni (zamiast pod pierzyną), krojącego cebulę.
- Co Ty wyprawiasz? - zapytał ze zdziwieniem Tom.
- Syrop. - odpowiedziałem, nie przerywając krojenia.
- Jak to syrop? Z cebuli?
- Yhy...najlepszy na świecie, bo domowy.
Przez jakiś moment próbował się czegoś więcej dowiedzieć o syropie z cebuli, ale szybko zrezygnował, widząc, ze męczy mnie zbędnymi w tym momencie pytaniami.
- Niebawem będzie gotowy, to spróbujesz. - odparłem, udając się z powrotem wtulić się w nagrzaną i rozłożoną na cały weekend z okazji mojego przeziębienia sofę w salonie.
Matt, skakał pilotem z kanału na kanał, mało zainteresowany syropem cebulowym. Jednakże Tom z częstotliwością co 5 minut, pytał czy syrop już jest gotowy.
(Are we there yet? No! Are we there yet? No! Are we there yeeet? Noooooo!)
Wiedziałem, że w końcu musi Mu się znudzić. Nie myliłem się i po półtorej godzinie oświadczyłem, że syrop gotowy. Tom, nie pytając o nic wyskoczył spod koca i chwilę później przyniósł salaterkę w której wcześniej pokrojoną cebulę zasypałem cukrem. Podniósł spodeczek, który salaterkę przykrywał i zrobił smutną minę, niczym zawiedziony pięciolatek.
- Tylko tyle? - zapytał, obracając salaterką dookoła, spodziewając się, że pod warstwą cebuli uda Mu się znaleźć coś więcej aniżeli kilka łyżek syropu.
- Tom, ale to nie fabryka. Czego się spodziewałeś?
Tom był zawiedziony, nie wiem czy spodziewał się ujrzeć jakiś cud czy też wylewający się syrop brzegami.
- Spróbuj! - powiedziałem, trzymając łyżeczkę z syropem przed Jego ustami.
- Nie chcę! - odburknął.
- Spróbuj i nie marudź! - już nawet nie namawiałem, po prostu wsunąłem mu łyżeczkę do ust, które były wykrzywione w grymasie, jeszcze zanim zdążył spróbować.
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Jego grymas przeistoczył się w uśmiech, usta i język delektowały się zawartością łyżeczki, cmokając i domagając się więcej.
- Pycha! - wykrzyknął.
- A nie mówiłem? A teraz, skoro już wiesz jak się robi, to zasyp cebulę ponownie cukrem i przykryj. Za jakiś czas będzie kolejna porcja. I wracaj szybko pod koc, ktoś musi mnie ogrzać.- odparłem, spoglądając na Matt'a, który w tym samym momencie odłożył pilota i mocno mnie przytulił.
Chwile później Tom uczynił dokładnie to samo.
Chłopcy, znając już skutki samego grzańca i bitwy z grypą, przygotowali się nader porządnie. W skład amunicji wchodziły: Aspiryna, polopiryna C, termometr, chusteczki jednorazowe – sztuk 300, witamina C – 1000 jednostek, Gripexs, Strepsils oraz maść rozgrzewająca. W skład amunicji ciężkiej: Grzaniec (na przemiennie z wina i piwa), syrop cebulowy, kilka zmian bielizny, którą można było i tak zmieniać i wyżymać co 5 minut. W skrzydle szpitalno - rozrywkowym znalazła się książka i laptop.
Chłopcy wtuleni we mnie, zasnęli, a ja w międzyczasie, korzystając, że nie mam zbyt wysokiej temperatury, postanowiłem zadbać choć trochę o bloga.
Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie i nie będzie większych problemów z powrotem na uczelnię, bo nie chcę i nie mogę sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Po prostu, nie wyrobię się w czasie z materiałem, kolokwiami i egzaminami. A to ostatnia rzecz, której pragnę.
Zatem zdrówka!
ps. przeziębienie (do czego doszedłem z czasem - teraz!!!) nie wzięło się znikąd, ale z piątkowego wyjścia z Matt'em.. ale o tym może kiedy indziej :P
3 komentarze:
Też mi się wydawało, że syrop z cebuli to jakieś paskudztwo, dopóki nie spróbowałem sobie tego zrobić :)
Zdrówka :)
od niedawna czytam sobię Twjego bloga. Bardzo fajnie pisze, aż chce się czytać! Pozdrawiam:*
woow.. dzięki.. to bardzo bardzo miłe co napisałeś arrdox
Rownież pozdrawiam , bardzo cieplutko
Prześlij komentarz