Obudziłem się przed budzikiem, który był ustawiony na 5:30 rano. Czekał mnie cholernie ciężki dzień. Ale postanowiłem, że załamywać się będę dopiero po wszystkim. Na razie muszę się wziąć w garść. Nie jest to ani łatwe ani proste.
O 6-ej, po wcześniejszym prysznicu, milionie papierosów i kilku kawach, korporacja taxi dała mi znać, że taksówkarz jest na miejscu.
Było jeszcze ciemno, ale może to i lepiej, bo nikt, łącznie z taksówkarzem nie mógł dostrzec moich zapuchniętych oczu. A jeśli nawet, ktoś by to dostrzegł to mało mnie to interesowało. Jest na tym świecie kilka innych, poważniejszych spraw i problemów, którymi człowiek powinien się przejmować, a niżeli własnym wyglądem.
Kwadrans przed 7-ą byłem na lotnisku. Odprawa. Zero bagażu. Wszystko na szczęście przebiegło szybko i sprawnie.
O 8-ej samolot w końcu wystartował. Nie było ani tłoczno ani żadnych cholernych bachorów, które mogły by drzeć japy wniebogłosy. Dziękowałem wszystkim bogom i bożkom za to zrządzenie losu.
Chwilkę po 11-ej polskiego czasu wylądowaliśmy w końcu w Gdańsku na Lechu. Splunąłem zaraz po wyjściu z samolotu i udałem się do odprawy. Ta, o dziwo, również przebiegła szybko i sprawnie.
Po wyjściu z lotniska musiałem zapalić. Nerwy mną szarpały. Cały się trząsłem. Tak bardzo nie chciałem aby stało się to co i tak już jest nieuniknione i co mnie czeka za moment. Przez cały czas nie dopuszczałem myśli, że to co się stało, stało się naprawdę.
Nie musiałem się już spieszyć. On na mnie i tak zaczeka. Wybaczy spóźnienie. Zrozumie. Jak nikt inny.
Ceremonia zaczynała się o godzinie 14-ej w katedrze na cmentarzu Oliwskim, miałem sporo czasu, ale do domu Jego rodziców nie odważyłem się pójść. Spacerowałem ulicami Gdańska ze wzrokiem wbitym w chodnik, potrącając przechodniów, nie zważając na nic i na nikogo uwagi. Nadal do mnie nie docierało to co się stało.
Sam nie wiem, gdzie się znalazłem, ale czasu też nie pozostało mi za wiele. Zatrzymałem pierwszą taksówkę i poprosiłem o kurs na Oliwski.
- Park? - Zapytał. - A czy ja wyglądam jak bym się do parku wybierał? - dojebałem ze złością.
Zrozumiał, że dalsza dyskusja ze mną nie ma sensu i moim celem bynajmniej nie jest park.
Musiałem, jakoś samoistnie, w niezrozumiały dla mnie sposób, podążać w kierunku cmentarza, bo nie minęło 5 minut jak byliśmy na miejscu. A może tak mi się wydawało?
Mimo to, brakowało mi odwagi aby wejść do kaplicy. Stałem przed, patrząc na wszystkich wchodzących. Nie rozpoznałem nikogo. A przecież mamy tylu wspólnych znajomych!?
Czułem się jak po niezłej ilości dragów. Nie wiedziałem w pewnym momencie, gdzie jestem, co robię i co się ze mną dzieje. Ludzie, a to wchodzili a to wychodzili.
W pewnym momencie musiała mnie dostrzec. Nie zwracając uwagi na nic i na nikogo podbiegła do mnie wpadając mi w objęcia.
Ta mała kobieta po 50-e o mało co mnie nie udusiła i przewróciła. Skąd Ona wzięła taką siłę? Ledwo się utrzymałem na nogach. Przez bardzo długą chwilę nic nie mówiliśmy. Ona ściskała mnie, ja Ją. To wystarczyło za wszystkie słowa.
- Dziękuję, że przyleciałeś – wydusiła, przez płacz z siebie. - To ja dziękuję – Nasze spojrzenia w końcu się spotkały. Mówiły wszystko!
Wzięła moją dłoń i zaczęła prowadzić ku temu czego najbardziej się obawiałem. Wnętrza.
Trumna musiała stać tu już jakiś czas. Ludzie podchodzili do niej. Zamkniętej. Głaskali. Coś mówili. Stali i milczeli. A Ona nadal mnie prowadziła... na sam przód. Wyrwałem się w pewnym momencie i powiedziałem, że nie mogę, że nie wypada.
- Jeśli czegoś nie wypada, to być w tym miejscu, tu i teraz – odpowiedziała.
Nasze spojrzenia ponownie się zetknęły. Jednakże zaciskanie zębów, które do tej pory pomagało jako-tako tym razem nie przyniosło żadnych rezultatów. A przynajmniej nie takich jak się spodziewałem. Łzy same leciały po moich policzkach i za nic nie mogłem tego powstrzymać. Nie chciałem. I ponownie jak po dużej ilości dragów usiadłem w pierwszej ławce trzymając Ją za dłoń.
Nie pamiętam mszy, nie pamiętam wyprowadzenia ciała, a i szczątkowo pamiętam co się działo nad samym grobem. Moją i nie tylko moją twarz pokrywał niekończący się strumień łez.
Chyba musiało być po wszystkim, bo podeszła do mnie i poprosiła abym choć na moment udał się na stypę. Do Jego domu.
Broniłem się najlepiej jak potrafiłem, jednakże, nie najlepiej, bo 10 minut później siedziałem w specjalnie wynajętym autokarze, specjalnie na tą „okazję”.
W Jego domu było tak dużo osób, ale nikogo znajomego. Znajome były jedynie wszystkie zakamarki, kąty, książki. Nie wiele się zmieniło. Cały On!
W którymś momencie, ponownie wzięła moja dłoń i zaprowadziła do Jego sypialni. Usiedliśmy na Jego łóżku, a ja nie wytrzymałem. Wtuliłem się w Nią mocno i łkałem niczym dziecko. Gładziła mnie po włosach i choć to przynosiło ulgę to nie na tyle aby moje serce przestało myśleć nad tym co się stało.
Podniosła moja głowę ze swojego ramienia, spojrzała mi bardzo głęboko w oczy i wręczyła stos zeszytów.
- Mam nadzieję, że Ty coś z tego zrozumiesz. A jeśli tak się stanie będziesz w stanie mi wytłumaczyć. Dlaczego?
Spakowałem wszystkie otrzymane dzienniki, po czym udałem się bez słowa do wyjścia, następnie do taksówki na lotnisko.
Przez długi okres czasu nie odważyłem się nawet zajrzeć do torby. W końcu w samolocie do Sheffield zajrzałem do zeszytu z numerem 1.
.. bez ostatniego słowa? .. bez żartu – który miałeś wrodzony... bez rozmowy wspólnej – którą obaj tak uwielbialiśmy,... bez słowa pociechy? ... bez słowa pocieszenia?
Jak mogłeś???
Ale wiesz doskonale że zarówno to jak i wszystko inne Ci wybaczam!
Cały tydzień zapierdziel. Jak nie praca to uczelnia, jak nie uczelnia to praca. A w domu też zawsze jest coś do zrobienia. Czasu właściwie już w ogóle nie mam dla siebie.
Jutro z bratem oglądamy pierwszą nieruchomość. Jestem tym trochę podniecony. W końcu to decyzja na najbliższe kilka, a może i kilkanaście lat. Nie ukrywam, że nie chcę tu ( w UK) dożyć swojej starości, bo tą zamierzam spędzić albo w Australii albo w Izraelu. Przynajmniej takie są moje plany – a te (*stety / niestety) potrafią się zmieniać często bez naszej pomocy.
Wtorek i środę spędziłem najpierw na uczelni, następnie w pracy, a po pracy nad książkami. Nie wiele spałem, to też w czwartek, gdy musiałem iść na 8-ą rano do pracy, byłem wykończony. A do tego atmosfera panująca tam, nie sprzyja najlepszemu humorami. Wszyscy są podminowani z zrzędliwymi minami. Wszyscy przychodzą do pracy „bo muszą”. Ja również. Czekam na kilka odpowiedzi od znajomych. Pożyjemy – zobaczymy.
Dla odmiany, nie spodziewałem się, że powrót do nauki, sprawi mi tyle przyjemności i frajdy. Jeśli jest coś co sprawia mi przyjemność to właśnie uczelnia. Staram się uczęszczać na wszystkie wykłady (choć czasem to trudne). Profesorzy i wykładowcy zawsze idą na rękę i nie ma problemów nie do rozwiązania. To mnie podbudowuje i motywuje. Ale już najbardziej podoba mi się ich wyrozumiałość. Nauka 8-u języków jednocześnie powoduje w mojej głowie często – gęsto mega mętlik, że sam nie raz i nie dwa nie wiem już w jakim języku mówię lub piszę. Ale i to im nie przeszkadza i proszą jedynie o skupienie się nad aktualnie wykładanym.
Do tego wszystkiego ludzie z uczelni. Są cudowni i wspaniali. Zawsze otwarci na propozycje i bezproblemowi jeśli chodzi o pomoc.
Mam nadzieję, że nic się nie zmieni jeśli chodzi o uczelnie.
Czwartek, pół dnia spędziłem w pracy, co chwila patrząc na zegarek kiedy wybije 17-a, ale jak na nieszczęście wskazówki zegarka nie chciały się poruszać, ni jotę. Po pierwsze, chciałem wyjść z pracy zaraz po wejściu, a po drugie miałem trochę zaległości do nadrobienia z portugalskiego.
Gdy w końcu wybiła wymarzona godzina 17-a, nie czekałem nawet 5-u sekund, ubrałem się i wyszedłem. Na ulicy złapałem pierwszą lepszą taxi i chwilę później byłem już w domu. Chciałem być w domu, byłem zmęczony. Może nie tyle fizycznie co psychicznie. Potrzebowałem chwili dla siebie, gdzieś gdzie nikt by mi w niczym nie przeszkadzał i nie zadawał głupich pytań w stylu: czy wszystko ze mną w porządku, gdy od razu widać, że nie jest. Wkurwia mnie praca, zwłaszcza mój zmiennik doprowadza mnie do dupościsku. Ale pieprzyć to. I na to znajdzie się sposób.
Wyszedłem po coś do żarcia, bo gotować bynajmniej ochoty nie miałem. Oczywiście chińszczyzna jak zawsze poszła na ruszt. Do tego dwie butelki wina – dla rozluźnienia – i już siedziałem nad książkami.
Portugalski poszedł mi nadzwyczaj szybko, po czym postanowiłem przypomnieć sobie kilka rzeczy z hebrajskiego i pedagogiki. O 9-ej miałem za sobą całą naukę oraz butelkę wina :)
Postanowiłem wziąć długą i odprężającą kąpiel, gdy nagle zadzwoniła Katie mówiąc, że tej nocy ma ochotę się upić i wytańczyć. Nie musiała mnie namawiać, też miałem ochotę odreagować.
Moja długa kąpiel okazała się błyskawiczną. Pół godziny później byłem w Bio Hoy gdzie Katie sączyła kolejnego drinka. Tam poznałem jej kumpla Chrisa. Fajne ciacho. Niestety Chris nie dał się namówić na dalsze imprezowanie i pojechał do domu. Z Katie postanowiliśmy iść do Crystal i tam się zabawić na maxa.
W Crystal bywałem wielokrotnie, ale nigdy nie widziałem tego lokalu tak pustego. Na parkiecie nikogo, przy barach podobnie. Jakieś pojedyncze pary się chill'outowały na czerwonych wielkich sofach.
Przez kolejne pół godziny gadaliśmy z Katie o tym, że chce zerwać ze swoim facetem Jack'em. Są ze sobą już kilka miesięcy, ale Jack jest według niej smętasem i nudziarzem. Jego życie to praca, nauka, dom i telewizja. A ona potrzebuje czasem jakiejś rozrywki, wyjścia do kina czy teatru, do klubu, na imprezę.
Osobiście, przyznam się, że nie posądzałem Jack'a nigdy o nudziarstwo. Wręcz przeciwnie. Wydaje mi się osobą rozrywkową z zajebiaszczym poczuciem humoru, ale mogę się mylić, w końcu nie znam go na tyle dobrze co Katie.
Około 11-ej okazało się że lokal jest wypełniony po brzegi. Crystal jaki znam i jaki lubię :)
Popołudniowa butelka wina oraz późniejsze drinki dawały coraz bardziej o sobie znać.
W którymś momencie podszedł do nas jakiś chłopak i zapytał mnie czy nie mam ochoty wyjść na papierosa. Katie jedynie spojrzała na niego i na mnie niedwuznacznie i się uśmiechnęła.
- Ktoś tutaj ma branie. - Przeszło mi przez głowę po czym uśmiechnąłem się sam do siebie.
Koleś okazał się moim imiennikiem. Jednakże na moje drugie pytanie: czy jest gejem – odpowiedział, że nie.
Od razu sobie odpuściłem. Pogadaliśmy jeszcze przez chwilę, po czym oświadczyłem, że muszę wracać do Katie. Nie zatrzymywał mnie.
Znalezienie jej w tym tłumie nie było łatwe i nie obyło się bez kilku telefonów i SMS'ów. W końcu się odnaleźliśmy. Katie sączyła kolejnego drinka poruszając się w rytm muzyki.
Przeszliśmy na parkiet i tam niespodzianka. Koleś z którym dopiero co gadałem zaczął ze mną tańczyć.
- Co jest grane??? - To jedyne o czym pomyślałem.
Właściwie tańczyliśmy w trójkę. Koleś nie odstępował mnie na krok, cały czas ściskając mnie od tyłu.
W pewnym momencie, gdy zbliżył się do mnie bardziej wyczułem, że ma erekcje. Spojrzałem na niego niewymownie. Ten jedynie zapytał mnie na ucho: czy mam ochotę iść do kibla?
- Potrzebujesz pomocy w toalecie? - zapytałem. - Hmm.. coś w tym stylu – odparł. - A sądziłem, że jesteś hetero. - Jestem - Aha! A ja jestem CindyFuckinRella.- uśmiałem się sam z własnego tekstu.
Katie nie miała nic przeciwko temu, zatem poszliśmy do kibla. Obaj ściągnęliśmy spodnie w kabinie toalety, po czym Koleś bezpardonowo zaczął mnie ruchać. Nie było żadnych pocałunków, nie było żadnych pieszczot, po prostu Koleś zruchał mnie najlepiej jak potrafił. A potrafi!
Wiedział co ma robić. I choć był krótkodystansowcem to zadowolił mnie wystarczająco tej nocy. Po 20 minutach wróciliśmy na parkiet, gdzie szalała Katie.
Przed 4-ą nad ranem każde z nas postanowiło udać się w swoją stronę. Z Kolesiem nie było żadnej wywiany namiarów, telefonów. Nic. Może i lepiej?! Przecież jest hetero :P:P:P
W piątek miałem wykłady dopiero na 12-ą. Więc mogłem trochę dłużej pospać i podleczyć wczorajszonocnego kaca.
Tom z którym nie widziałem się dwa dni wydawał się rozpromieniony i szczęśliwy. Cieszyłem się Jego szczęściem.
Po zajęciach zapytałem czy lubi Abbę. Odpowiedział, że uwielbia! Nie pozostawało nic innego jak uświadomić Go, że wieczorem idziemy na Abba Show i że o godzinie 19-ej spotykamy się u mnie.
Był u mnie pół godziny wcześniej z butelką Żubrówki, w momencie kiedy szykowałem kolację dla siebie. Załapał się na smażonego tuńczyka ze szpinakiem i suszonymi pomidorami. Zapytałem, skąd wytrzasnął polską wódkę. W odpowiedzi otrzymałem, że ma swoje wtyczki :)
W kiosku za rogiem niestety nie było soku jabłkowego ale był frument ( jabłko+mięta). Wziąłem 3 kartony – tak na wszelki wypadek i kilka minut później dogadzałem swojemu podniebieniu Żubrówką.
Do imprezy mieliśmy blisko godzinę. Tom zapytał czy nie mam ochoty pouczyć się w mojej sypialni. (Po ostatnim wydarzeniu w salonie jakoś dziwnym trafem siada jak najdalej okna). Nie miałem absolutnie nic przeciwko „korepetycjom” w Jego wykonaniu. Poszliśmy na górę, wprost do mojego łóżka.
Szybki prysznic i już musieliśmy wychodzić. Koncert zaczynał się dopiero o 20:30 ale ja musiałem odebrać bilety o dwudziestej.
Przed stadionem Sheffield Arena stało kilka tysięcy osób, odnalezienie kasy biletowej numer 17, w której czekały dwie wejściówki na ten jedyny koncert Abby, do łatwych nie należał. W końcu się udało i kilka minut później miałem w ręku nasze bilety.
Szybki papieros i już mogliśmy wejść na teren stadionu. Ze względów bezpieczeństwa, każda osoba musi przejść przez bramkę wykrywającą metale oraz uśmiechnąć się do kamery która każdemu uczestnikowi robi zdjęcie. Następnie odnaleźliśmy nasze miejscówki i czekaliśmy z niecierpliwością na pojawienie się na centralnie ustawionej scenie gwiazd.
Punktualnie o 20:30 wszystkie światła zgasły, ale tylko po to aby moment później wystrzeliły w niebo salwy sztucznych ogni. Chwilę później rozległy się pierwsze dźwięki „Mamma Mia” - to prawdopodobnie ze względu na promocję filmu. Na scenę wbiegli: Anni, Agnetha, Bjorn oraz Benny w białych, świecących strojach. Publika oszalała, a ja i Tom wraz z publiką. Wszyscy śpiewali, wszyscy tańczyli, wszyscy się świetnie bawili. Na stadionie nie było chyba osoby, której nie dopadła by tej nocy gorączka zwana Abbą! Oczywiście nie mogło zabraknąć ich najwiekszych przebojów: „Waterloo”, „Gimme Gimme Gimme”, „Fernando”, „S.O.S” no i oczywiście „Dancing Queen”, przy której to piosence, nie dało się nie zauważyć, który koleś to ciota :)
Cały zespół, pomimo już niemłodego wieku dawał z siebie po prostu wszystko. Wszystko było dopracowane do perfekcji. Każdy szczegół.
Przy „Take a chance on me” moje szczęście sięgnęło zenitu. Zacząłem się namiętnie całować z Tomem. Nikt na nas nie zwracał najmniejszej uwagi (Cholercia! :P )
O 22-ej koncert się skończył, ale nie mogło się obyć bez bisów. I tak ponownie można było usłyszeć „Mamma Mia”, „Gimme Gimme Gimme” oraz „Honey Honey”.
O wpół do jedenastej zmierzaliśmy z Tomem w kierunku wyjścia, trzymając się za ręce, szczęśliwi i w świetnych humorach. Postanowiliśmy wracać do mnie, gdzie nadal czekała nieskończona butelka Żubrówki. No i miałem ochotę na ciąg dalszy „korepetycji” w Jego wykonaniu :)
Pół godziny później byliśmy u mnie. Cały czas pod mega wrażeniem koncertu. Wódka się skończyła i Tom zaproponował wino, ale ja nie dość, że rano musiałem być w pracy na 8-ą to do tego wolałem przejść do innych przyjemności. Zmieniając słowa tekstu piosenki, zaśpiewałem Mu :
- Gimme, gimme, gimme a man before midnight.
Nie zdążyłem dokończyć, gdy ten zaczął zrzucać wszystko ze mnie i z siebie. Delikatnie dałem Mu do zrozumienia, że nadal jesteśmy w salonie. Wziął moja dłoń i zaprowadził po schodach na górę do sypialni.
Po około godzinie wspólnych pieszczot i pocałunków poszliśmy na całość. Było cudownie!
Przed drugą w nocy, wtuleni w siebie, zasnęliśmy.
W sobotę musiałem być na 8-ą rano w pracy, więc pobudka o wpół do siódmej do najprzyjemniejszych nie należała. Cieszył mnie fakt, że Tom spędził ta noc ze mną i że po otworzeniu oczu mogłem na Niego spojrzeć. Jednakże wolałbym zostać w łóżku niż iść do pracy. Niestety, łatwo nie ma.
Prysznic, kawa, papieros i już musiałem wychodzić. Wcześniej zostawiłem wiadomość dla brata, aby zrobił śniadanie Tomowi jak się obudzi. Sam wszedłem jeszcze na moment na górę do sypialni i pocałowałem Toma na dowidzenia. Przebudził się i zapytał gdzie idę? Odpowiedziałem, że do pracy i żeby się wyspał i o nic nie martwił. I chyba rzeczywiście o nic się nie martwił, bo moment później ponownie zasnął jak dziecko. Cudowny widok, zwłaszcza, że kołdra, którą podtulił sobie pod głowę odkryła jeden Jego pośladek. Uśmiechnąłem się i już musiałem pędzić.
W pracy miałem zmianę z Clare i tylko dzięki temu jakoś wytrzymałem do 17-ej.
Po szóstej byłem w domu. Toma już nie było. Jakieś zakupy po drodze, nowe buty od DD, biało-niebieska koszula w paski a'la marynarska oraz biały kaszkiet z H&M i Paul Smith „London” z perfumerii poprawiły mi humor po pracy na tyle, że po powrocie do domu zadzwoniłem do Katie z pytaniem czy ma jakieś plany na dzisiejszy wieczór. Odpowiedziała, że ma bo wybiera się na jakąś imprezę i liczy, że ja również się pojawię. A do tego Rosie nawiedza Sheffield w ten weekend! Zapytałem jedynie, gdzie się spotykamy i o której. Nie musiała mnie dłużej namawiać ;) Zresztą.. to ja chciałem namówić ją :)
Mieliśmy się spotkać o 22-ej w Boi Hoy, a stamtąd udać się do któregoś z klubów. Gdy ja się pojawiłem, na miejscu już byli wszyscy. Zobaczywszy Rosie, rzuciliśmy się sobie w objęcia i długo nie wypuszczaliśmy.
Okazało się również, że jest kupa fajnych znajomych, w tym Chris, którego poznałem w czwartek.
Po kilku drinkach udało nam się dojść do porozumienia, gdzie spędzamy tą noc. Udaliśmy się w kierunku Cellar 35, a 10 minut później byliśmy już w środku. Tłumy przy barach, na parkiecie, wszędzie. Kolejne drinki i zabawa się zaczęła. Prześmieszny Sun, który przyjechał z Tokio w ramach jakiejś wymiany rozwalał co chwila wszystkich na łopatki żartami i dowcipami sypanymi jak z rękawa. Chris nie pozostawał dłużny. A nam wszystkim pękały brzuchy ze śmiechu.
Piwo zadziałało nie tylko na głowę ale także na mój pęcherz. Musiałem iść do toalety. Za mną udał się Jack (facet Katie) i gdy w końcu z ulgą skończyłem to co miałem skończyć, Jack zapytał się mnie czy chcę wziąć kokainę. No cóż... święty nie jestem. I choć absolutnie nikogo do tego nie namawiam, ja sporadycznie lubię się zabawić na maxa. Chwilę później wciągałem kokę. Po mnie Jack i obaj zadowoleni wróciliśmy do reszty towarzystwa. Proszek zaczął działać natychmiastowo, toteż rozluźnienie i euforia nim spowodowane jedynie potęgował coraz to doskonalszy humor. Z Jack'em wychodziliśmy wspólnie do kibla jeszcze dwukrotnie.
Parkiet był pełen, ale najwięcej i tak było nas. W sensie wszędzie nas było pełno. Naszego towarzystwa. Każdy tańczył z każdym i nikt nie miał o nic pretensji. Co jedynie jakaś lesbijka się do mnie doczepiła, ze tańczę z jej żoną. Ale żona widocznie wolała tańczyć ze mną niż z nią. Cóż.. i tak czasem bywa ;)
Poza tym, jakimś dziwnym trafem wychodziłem do kibla jeszcze trzykrotnie, za każdym razem z kim innym, ale to już nie po to aby wciągać kokę lecz aby zaspokoić swoje potrzeby seksualne. Najprawdopodobniej proszek spowodował u mnie jeszcze większą chcicę niż zwykle. I choć każdy raz był fajny to ten ostatni był najlepszy. Może to również było spowodowane jego rozmiarami.
Czy ja jestem maniakiem seksualnym? Nawet jeśli... phi. Kocham sex i tyle!
Około 5-ej nad ranem upity, naćpany i zdrowo przedmuchany postanowiłem wracać do domu. Miałem dosyć wrażeń na jedna noc.
Taksówka i 20 minut później siłowałem się z zamkiem. Po 15-u minutach w końcu się udało :)
Byłem tak wykończony, że nawet prysznic nie przyniósł mi ulgi. Ta przyszła razem ze snem.
Obudziłem się w niedziele około 14-ej z głową ciężką jak cholera, z gardłem zaschniętym niczym Sahara. Wygramoliłem się jakoś z łóżka i poczłapałem na dół do kuchni!
Moje gardło darło się wniebogłosy : PIIIĆĆĆ!!!!!
Dopadłem apteczki z której wyciągnąłem dwie tabletki aspiryny a następnie kranu z którego bezpośrednio piłem wodę nie zadając sobie trudu aby wziąć szklankę czy kubek. W toalecie bałem się spojrzeć w lusterko obawiając się najgorszego. Ponownie poczłapałem do kuchni teraz parząc sobie bardzo mocną kawę i paląc papierosa. Aspiryna zaczynała działać. I choć głowa nadal była ciężka a kac nadal męczył to udało mi się wystukać numer telefonu do Toma i zapytać czy nie ma ochoty na basen. Odpowiedział, że wieki nie był na basenie i z chęcią popływa.
Był u mnie pół godziny później.
Wiedziałem, że wysiłek (na który nota bene nie miałem najmniejszej ochoty) pozwoli mi się uwolnić z tych wszystkich toksyn z poprzedniej nocy. Nie myliłem się. Po dwóch godzinach zabawy w basenie wyszedłem jak nowo narodzony.
Nie miałem ochoty na bezpośredni powrót do domu, zatem zaproponowałem przejście się do parku. Tom nie widział żadnych problemów. Spacerowaliśmy dokarmiając wiewiórki batonem Mars, który znalazłem u siebie w torbie. Niestety dla łabędzi i kaczek już zabrakło. Te wiewióry są wszystkożerne.
Jak na złość się rozpadało i musieliśmy wracać. Trochę przemarzliśmy, więc zaraz po wejściu zaparzyłem gorącej herbaty. Od pierwszego łyku gorącego napoju zrobiło się lepiej.
Po basenie zawsze dopada mnie mega głód. Jak się okazało nie tylko mnie. Tomowi burczało w brzuchu. Nie pytając o nic wyszedłem na moment z mieszkania i 10 minut później byłem z gorącą pizzą oraz pieczywem czosnkowym. Do tego cola! Jak to się dzieje, ze najbardziej niezdrowe jedzenie jest najsmaczniejsze? Nie mam pojęcia :)
Pochłanialiśmy pizzę, gdy przypomniałem sobie, że mam kilka nowych filmów. Ten wieczór należał do filmowych. Zapaliłem kominek i atmosfera sama się stworzyła. W sam raz na deszczowy wieczór.
Wtuleni w siebie oglądaliśmy jakieś komedie z wypożyczalni i filmy, które udało mi się ściągnąć z sieci.
Przed 11-ą wieczorem Tom musiał wracać do siebie. Ja zresztą również musiałem się wcześniej położyć spać. Od jutra kolejny tydzień. I znowu praca, nauka, nauka, praca. Aż do piątku wieczór :)
Od samego rana miałem telefony z pracy. Nie odebrałem żadnego. W końcu to mój dzień wolny! Całkowicie wolny! Żadnych wykładów, żadnego pośpiechu i zapewne spałbym i do 2-ej po południu, gdyby nie wcześniej umówione spotkanie w agencji nieruchomości.
Wstałem o 11-ej. Śniadanie, prysznic i już musieliśmy się szykować z braciakiem do wyjścia. Wcześniej jeszcze zadzwonił Tom informując, że będzie u mnie późnym popołudniem aby – jak to stwierdził – wspólnie się pouczyć. Zapytałem czy mam kupić wino. Odparł, że tak :)
Uwielbiam „taką” naukę :P
Przed samą dwunastą byliśmy w agencji. Przywitała nas panienka, może 22-a może 23 lata, 150 centymetrów wzrostu w kapeluszu a do tego taka chuda i delikatna, że bałem się ścisnąć jej dłoń, którą do mnie wyciągnęła, abym tejże po prostu nie połamał. Poprosiła aby zwracać się do niej Jessica. Nie wiedziałem, czy mam brać do końca na poważnie tak młoda osobę ale Jess okazała się profesjonalistką. Wiedziała co robi i w jakim przypadku może być pomocna. Najpierw się nas o wszystko wypytała, o nasze oczekiwania względem zakupu domu. Po 20 minutach moich wyjaśnień – nie obyło się bez sprzeczki z bratem – Jess wyciągnęła blisko 30 propozycji, które jej zdaniem, najbardziej odpowiadają naszym oczekiwaniom. Nie myliła się. Ja się upierałem przy wielkim ogrodzie i 4 sypialniach, mój brat przy 3 sypialniach i oknami wykuszowymi. W końcu ustaliliśmy, że będą okna wykuszowe ale i duży ogród, a co do ilości sypialni to się jeszcze okaże.
Z pośród wszystkich propozycji ja wybrałem 5, podobnie mój brat. W przyszły poniedziałek zaczynamy zwiedzanie.
Półtorej godziny później wracaliśmy do domu. Ja wstąpiłem po kilka butelek wina z czego jedną specjalną. Może nie tyle specjalną co drogą jak cholera. Ale tego wina jeszcze po prostu nie piłem i miałem ochotę spróbować czegoś nowego. Obładowany butelkami wina, owocami i kilkoma rodzajami serów udało mi się w końcu to wszystko dotaszczyć do domu. Jednakże zanim wszedłem do mieszkania zauważyłem na billboardzie reklamowym nowy musical : Abba Show. Gdy tylko wszedłem do mieszkania, rzuciłem wszystkie zakupy na podłogę i od razu złapałem za telefon. W takich sytuacjach jedynie Mario (ten sam co od wejściówek do Carling Academy!) może pomóc. Nie myliłem się. Mario jak zawsze dysponuje jakimiś biletami, darmowymi wejściówkami, czy po prostu znajomościami, które ułatwiają życie, aby na jakąś imprezę czy spęd wejść bocznym wejściem lub też dla vip'ow. Poprosiłem o dwa bilety. Powiedział, że oddzwoni za 5 minut. Oddzwonił za minutę i powiedział: „Załatwione! W piątek o 20-ej odbierzesz bilety w kasie.” Po czym odłożył słuchawkę. Nie zdążyłem nawet mu podziękować. Nadrobiłem to SMS'em.
Zajebiaszczo! - pomyślałem i odkorkowałem wino. Musiałem od razu spróbować tego nowego wynalazku.
Powiem tak! Warto było wydać tyle kasy! Ba! Warto by było wydać i więcej! Barwa tak ciemnoczerwona, że miałem wrażenie, że to krew. Przypominało Burgund. Ale to Australijski Berri Estates Cabernet Sauvignon. Jego czerwony głęboki kolor z rubinowymi refleksami zdradzał aromat porzeczek i śliwki, a w ustach znajdowałem jedynie potwierdzenie tego z dodatkowym akcentem słodkości. Po prostu niebo w gębie.
O winie pisało wiele sławnych osób, jednakże słowa Plutona przemawiają do mnie najbardziej.
„Bóg nie ofiarował ludzkości nic, co było by lepsze i cenniejsze”
Przed 5-ą zjawił się Tom. Obładowany podobnie jak ja zakupami. Jednakże On trzymał w ręku makulaturę. Wszystkie książki i zeszyty rzucił w salonie na ławę, po czym bez skrępowania wziął kieliszek i nalał sobie wina. I to jest TO co po prostu uwielbiam u swoich gości. Nie zależnie kto to jest. Że czują się u mnie jak u siebie w domu. Z wrażenia usiadłem przy stole jadalnym w kuchni i udawałem, że jestem bardzo wczytany w jakiś list urzędowy, który czytałem już kilka razy, tylko po to aby przedłużyć tą chwilę. Tom popijając wino pałaszował ser zagryzając mandarynkami i winogronami. A ja na to wszystko zerkałem ukradkiem.
W końcu nie wytrzymałem, odłożyłem jakiś świstek papieru, podszedłem Go od tyłu i pocałowałem w kark. Nadal stojąc tyłem do mnie , zarzucił mi rękę za głowę i coś powiedział. Ale akurat pożerał kolejne winogrono, więc nie było to dla mnie w ogóle zrozumiałe. Absolutnie nie miałem Mu za złe, że mówi do mnie z pełnymi ustami. Wręcz przeciwnie. Wydało mi się to bardzo podniecające i takie ludzkie, sympatyczne, wspaniałe.
Odwróciłem Go przodem do siebie. Właśnie zajadał cząstkę mandarynki, którą najzwyczajniej w świecie zabrałem Mu z ust swoimi ustami. Chciał ją z powrotem, ale byłem szybszy :) Przez dłuższą chwilę nasze usta połączyły się a języki splotły wzajemnie. Za takie chwile jestem w stanie oddać wiele. Bardzo wiele.
W końcu udało nam się wyswobodzić z tej zabawy po czym przeszliśmy – dajmy na to – do porządku dziennego. Zaniosłem pozostałość sera i owoców do salonu a Tom wziął napoczęte już wino oraz kolejną butelkę. Tak na wszelki wypadek.
Leżeliśmy w salonie na podłodze dosyć mocno dyskutując nad moim drukowanym „alef” (hebrajska litera A ). Tom miał swoje zdanie na ten temat ja swoje. Kompromisem, jak zawsze w takich przypadkach okazał się pocałunek. Jednakże ten przerodził się w coś więcej. Mieliśmy się uczyć, ale ja już po telefonie od Niego wiedziałem co będzie grane :)
Zrzuciliśmy wszystko z siebie całując się namiętnie, gdy nagle za okna dało się usłyszeć jakiś pisk, wrzask. Odwróciłem głowę i już wiedziałem co chodzi. Z piętrowego autobusu spoglądało na nas stadko nastolatków. Nic nie poradzę na to, że mam salon na pierwszym piętrze i że z piętrowego autobusu każdy może do mnie zajrzeć. Mało tego. Nie przeszkadza mi to. Przyzwyczaiłem się.
Ściągnąłem z sofy koc i nakryłem Tom'a. Sam do bardzo wstydliwych nie należę, zatem pomachałem gromadce nastoletnich gapiów i posłałem im całusa. Światło na przejściu musiało zrobić się zielone, bo autobus odjechał. Ja odkryłem Tom'a, który był w kolorze wina, które właśnie piliśmy.
- Czy już odjechali? - zapytał. - Tak. - odpowiedziałem spokojnie. - Wiesz.... następnym razem naukę proponuję u Ciebie w sypialni. Na górze. - Ale tam nie można palić. - Odparłem, zaciskając zęby aby nie wybuchnąć śmiechem. - Wolę nie palić niż miało by mnie raz jeszcze coś podobnego spotkać. - Powiedział. - Ale niby co Cię takiego spotkało? Ktoś zrobił Ci przykrość? Ktoś Cię zranił? Ktoś upokorzył? - zapytałem, nadal udając bardzo poważnego. - Nie... ale.. ale...
Nie mogłem ciągnąć tego dalej! Wybuchnąłem śmichem zarażając nim Toma.
- Wariat jesteś i tyle. - Odpowiedziałem – Czekamy na kolejny autobus? - Zapytałem. - I kto tu jest wariat?
Nie mogliśmy się już skupić na nauce. Tom ma wykłady rano więc postanowił wracać do siebie, ja mam jeszcze trochę wolnego więc postanowiłem dokończyć wino oglądając jakieś zaległości filmowe.
A telefon z pracy jak wydzwaniał tak wydzwania nadal . A ja jak nie odbierałem tak nie odbieram.
Coraz częściej przekonuję i utwierdzam się w fakcie, że ludzie (bardziej czy mniej znajomi) albo mnie ubóstwiają, albo wręcz nienawidzą. Ci pierwsi kochają mnie za szczerość , a ci drudzy dokładnie za to samo nienawidzą. Odkąd pamiętam, nie miałem problemów z mówieniem co myślę i co czuję. I z tą zasadą idę przez życie. Nie wszystkim to odpowiada – ale nie musi!
Od jakiegoś czasu David jest managerem. Tak się rozbestwił, tak się tym chwali, że dzisiaj postanowiłem to ukrócić. W sposób perfidny i doskonale wcześniej przemyślany. Czyli w towarzystwie wszystkich. Tak aby dać do myślenia. Nie tylko jemu ale i wszystkim.
Miałem bardzo dużo pracy papierkowej związanej z końcem tygodnia. A ten co i rusz miał jakiś problem i chory pomysł na poprawę czegoś tam. Poprawę w/g niego. A to zrób to , a to zrób tamto.
W końcu nie wytrzymałem, i wybuchłem. Tym sposobem udało mi się zebrać uwagę dosłownie wszystkich. ( W końcu tak miało być!)
Gówniarzowi wygarnąłem, że odkąd uważa się za managera nie robi absolutnie nic, jedynie wskazuje palcem, ale to i tak na nikim wrażenia większego nie robi, a już przede wszystkim nie na mnie. Bo kazać o zrobienie czegokolwiek to może swoją panienkę lub siebie samego, a innych co jedynie poprosić. I to też jeśli ktoś będzie miał dobry humor, to spełni jego prośbę. Ale nie nakaz!
David, dziwnym trafem musiał udać się do biura, z którego nie wychodził przez kilka godzin a mnie się dostało brawa.
To kolejny powód dla którego chcę zmienić pracę. Mam dosyć gówniarstwa.
[...]Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech, którym śmiać się nie umiem.[...]
Zauważ, że nie pukam do Twoich drzwi.
Skasowałeś konto. Nie szkodzi. Ja i tak wiem, że nasze drogi wcześniej czy później się skrzyżują.. i jeśli nie na tym to na tamtym świecie.
Mało tego. Ty o tym też wiesz.
Praca doprowadza mnie do mega kurwicy. Wykonałem kilka telefonów i mam kilka możliwości, ale nie chce się pchać w coś w czym już byłem. Potrzebuję odmiany. Pożyjemy – zobaczymy.
Podobnie sprawa ma się z mieszkaniem. Mam już dosyć dopłacania komuś do kieszeni skoro od ponad pół roku mam kredyt hipoteczny w banku i wystarczy, że wybiorę sobie lokal w którym chciałbym zamieszkać. Ale, to wbrew pozorom wcale łatwe nie jest. Chce dom z ogrodem. Dom na tyle zadbany, że mnie nie odrzuci na pierwszy rzut oka. Niestety, w większości przypadków tak właśnie jest. Ponadto potrzebuję wielką sypialnie! Wiem, wiem – jestem wymagający! Ale gdzie ja do jasnej cholery wcisnę swoje łóżko? Sypialnia poniżej 10 na 10 metrów odpada! W końcu muszę też gdzieś upchnąć blisko 60 par butów i 20 nakryć nakryć głowy. Łatwo nie ma! Wierzcie mi!
Nie ukrywam, że przydało by się co najmniej cztery zamiast trzech sypialni, o których rozmawiałem z bratem. W końcu nasi rodzice za moment przylatują, i ja też nie zamierzam spać w salonie, mało tego nie zamierzam się ograniczać w sprowadzaniu sobie fagasów na jedną noc w momencie jak Oni będą u mnie. W końcu będą u mnie a ja u siebie!
Zresztą! Nie ma co gdybać! W poniedziałek mam umówionych kilka spotkań w sprawie domów na sprzedaż.
A co do Ciebie Radku. Dziś skasowałeś konto tutaj, jutro założysz gdzie indziej. A życie toczy się dalej. I pomimo tego całego koła które bezustannie się toczy, NIC nie zmieni faktu, że pozostaniesz w moim sercu. Na zawsze! Czy tego chcesz czy nie!
Jestem pod wielkim wrażeniem. Za momencik wygnie się tysięczna osoba na moim blogu a ja nie wiem co mam powiedzieć. Zaniemówiłem. Może powiem po prostu: dziękuję!
Nie spodziewałem się takiej liczby odwiedzin w przeciągu trzech i pół miesiąca . Odkąd prowadzę tego bloga. Bardzo wiele to dla mnie znaczy. Więcej niż moglibyście się spodziewać.
Przez ponad trzy miesiące starałem Wam się przedstawić choć cząstkę tego co czuję, co przeżywam, co tkwi we mnie. Nie wiem na ile mi się to udało, bo komentarzy nadal jak na lekarstwo. Ale, to i tak nie ma większego znaczenia.. wiem, że czytacie i to mnie mobilizuję do dalszego pisania.
Ktoś, gdzieś, kiedyś napisał: milczenie jest złotem – miał rację.
Pomimo pracy i uczelni nadal obiecuję, że będę dość regularnie dodawał wpisy na blogu. Przynajmniej tak długo jak wiem,że czytacie to co piszę.
Przywiozłem z Polski swoje pamiętniki – śmieję się – czytając je teraz. I zapewne śmiać się będę z tego bloga za czas jakiś. Ale na dzień dzisiejszy to moja odskocznia. I choć nie czuję się od dawien dawna stłumiony, stłamszony i poniewierany o tyle nadal tkwi we mnie cząstka gejów i lesbijek, którzy/które są sponiewierane i tłamszone. I sprowadzane do przysłowiowej „ziemi”. Moje wszelkie próby „naprawienia świata” w Polsce spełzły na niczym, choć wiele osób do tej pory powtarza mi czy to meilowo czy to osobiście: bez Ciebie nie miało by to znaczenia! Bez Ciebie nie miało by to sensu.
Chciałbym wierzyć ze darmowy magazyn „Outsider” , który ukazywał się w kilku klubach gejowskich, całkowicie za free przyniósł komuś ulgę, chciałbym wierzyć, że zarówno kabaret Szymona Niemca : Szczęśliwa 13-ka jak i późniejszy mój: ToTuToTam przemówił do Was, chciałbym wierzyć, że którakolwiek impreza portalu gejowo, a zwłaszcza świętej pamięci chat'a zorganizowana przeze mnie miała jakikolwiek odzew w środowisku. Chciałbym wierzyć, że zebranie ponad 800 osób w jednym miejscy na kolejnym spędzie gejowo nie poszło na marne.. tak samo chciałbym wierzyć, że mój występ u Drzyzgi wraz z ówczesnym mężem dało do myślenia heterom.
Tak bardzo chciałbym.. ale uciekłem. Poddałem się. Tyle niewdzięczności, tyle nienawiści , tyle nietolerancji w naszym środowisku, że postanowiłem, się wycofać. Nie żałuję. Nadal działam na rzecz polskiego środowiska, ale w zupełnie inny sposób. Sposób, który nie jest w stanie dotknąć mnie bezpośrednio. I to mi się podoba.
Ok.. przysmęciłem.. Ale czekam na młodszych, którzy pójdą w ślady Szymona, a może i moje?... wszystkich stałych uczestników Rudawki czy Mykonosa, którzy podniosą rękę i powiedzą : NIE!
Między hebrajskim a pedagogiką miałem blisko godzinne okienko. Nie miałem jakoś specjalnie ochoty na wychodzenie na miasto. Pozostałem na terenie uczelni. Nie byłem głodny. Z uczelnianej knajpy wziąłem jedynie wodę niegazowaną do picia i udałem się w kierunku placu głównego. Ni to polana ni to park ni to boisko. Wszystko w jednym.
Pomimo października, zżółkłych liści, zarówno na drzewach jak i pod nimi to pogoda dopisywała. Zamierzałem skorzystać z ostatnich promieni słońca w tym roku.
Rozłożyłem się centralnie.. na samym środku tegoż placu podkładając sobie pod głowę moją cudowną, różowa torebkę. Na uszach miałem słuchawki w których brzmiał Ivri Lider. Chyba nie istnieje żaden Jego kawałek którego nie znał bym na pamięć i którego bym po prostu nie ubóstwiał. Ivri to taka moja niespełniona miłość – niczym szczeniackie zaloty gówniarza do nauczyciela/nauczycielki.
Leżałem, słuchając Ivri'ego i cały czas patrząc w niebo. Na przemieszczające się, tylko sobie znanym sposobem chmury, co i raz zasłaniające słońce.
- Czemu, ludzie, wiecznie patrzą pod nogi, gdy nad nimi, istnieje najpiękniejsza rzecz. Niebo. Rzecz, której nie dostrzegają? - pomyślałem, jeszcze mocniej zadzierając nosa do góry.
Leżałem na jeszcze zielonej trawie, patrząc się w przemieszczające się chmury, raz to przymykając a raz otwierając oczy szeroko, wyobrażając sobie różne dziwne i tylko mnie znane postacie, zdarzenia, rzeczy związane z moim życiem. Każda z nich coś przedstawiała. A nawet jeśli nie, to moja wyobraźnia działała.
Kwadrans później dostałem SMS'a od Tom'a.
Gdzie jesteś?
Odpowiedziałem: Gdzieś pośrodku tego pieprzonego lasu bez drzew. Znajdź mnie :P
Przez kilka kolejnych minut zastawiałem się czy zakumkał i zrozumiał. Nadal patrzyłem w niebo.
Zrozumiał. Znalazł mnie.
Położył się na trawie o 180 stopni odwróconym ode mnie i zapytał : Co robię? Dotykaliśmy się czubkami głów.
Odpowiedziałem, że patrzę w niebo.
Również spojrzał i choć mrużył oczy od słońca, nie przestawał patrzeć.
- Co widzisz? - zapytałem wskazując mu kolejną chmurę. - Nie bądź dziecinny! - odpowiedział. - Co złego w fantazji? Każdy z nas je ma. Szkoda tylko, że nie każdy dąży do ich spełnienia. - odpowiedziałem.
Przez moment milczał.
- Widzę wielką plażę i palmy, i Nas. A w oddali szczyty górskie wiecznie pokryte śniegiem - powiedział po chwili. - Ale, proszę Cię, nie śmiej się z tego. - Daj mi powód do śmiania. - odpowiedziałem.
Nie rozmawialiśmy więcej . Tom jedynie przypomniał, że jesteśmy umówieni na 6-ą w centrum.
Zamknąłem oczy i odpłynąłem. Pedagogika przebiegła jako tako, chociaż nie bardzo wiedziałem co się dzieje. Nie chciałem wiedzieć.
O 12:30 byłem w pracy. Kolejny moment mega wkurwienia w moim życiu o którym nawet nie warto wspominać. Przeżyłem! Ale to zawdzięczam Katie i Clare. I tylko nim!
O 17-ej byłem już całkowicie wolny. Znając popołudniowy szczyt, zamówiłem taxi. 15-e minut później brałem kąpiel.
Umówiliśmy się z Tom'em w centrum. Wszędzie blisko i do knajpy jakiekolwiek i do teatru.
Przedstawienie zaczynało się o 20:30 zatem mieliśmy chwilkę dla siebie i na kolacje. „Nandos” wie jak ugościć swoich klientów. Blisko 250 potraw w bufecie robi wrażenie.. Do wyboru, do koloru.... jedz ile wlezie za śmieszną wręcz kasę.
Szefowa kuchni – co wyczytałem z ulotki - była nadworną kucharką gdzieś w Indiach u jakiegoś Maharadży. Zajebioza! Zajebioza żarcie, zajebioza atmosfera, zajebioza klimat.
Wielki ukłon w stronę szefowej kuchni.
Kwadrans po ósmej weszliśmy do środka teatru. Przy wejściu dostaliśmy malusieńkie pistoleciki na wodę. Spojrzałem na Tom'a a ten się jedynie uśmiechnął. Nie miałem zielonego pojęcia po co to i do czego miało by służyć w teatrze. Sala była już właściwie zapełniona po brzegi. I wcale się nie dziwię. W końcu to jedyne przedstawienie tego musicalu w roku.
Gdy w końcu udało nam się odnaleźć nasze miejsca i usiedliśmy grzecznie, ja sobie o czymś przypomniałem i parsknąłem śmiechem. Śmiałem się tak bardzo, że wszyscy się na mnie patrzyli. (Znowu w centrum uwagi! Jak ja to uwielbiam! :) ) A co najgorsze, nie mogłem się opanować. Tom zapytał, czy wszystko ze mną w porządku. Jedynie kiwnąłem głową, że tak, nadal zakrywając sobie dłońmi usta, aby dźwięki, które się ze mnie wydobywały choć trochę stłumić. Gdy w końcu, doszedłem do siebie, powiedziałem Tom'owi na ucho, co mnie rozbawiło.
- Przypomniałem sobie, że znajomy napisał mi w meilu, że zabrał w podróż do Holandii sos holenderski, chcąc sprawdzić czy jest jakaś różnica pomiędzy kupionym w Polsce a tym w Holandii.
Na reakcję czekać nie musiałem. Tym razem to Tom parsknął śmiechem.
Światła zgasły. Wszyscy milczeli w podnieceniu.
Padły pierwsze dźwięki musicalu. Wsunąłem się mocniej w fotel trzymając Tom'a za rękę i całkowicie dałem się ponieść przedstawieniu. Wyobraźni.
Nie będę opowiadał o przedstawieniu. Napisze jedynie! TO TRZEBA ZOBACZYĆ!!!
Od ponad 35 lat ten musical jest grany na wielu scenach całego świata, a ja musiałem wylądować akurat w Sheffield aby zobaczyć to kultowe show.
W rolach głównych można było zobaczyć między innymi : *Jonathan'a Walkes'a jako Frank 'n' Futer – transwestyta z kosmosu (dosłownie!) *Robin Cousin jako Rocky – suuuper ciacho i do tego, jak się później dowiedziałem znany łyżwiarz. Ponadto wystąpili również Darren Day, Anthony Head, Rhona Cameron, Christine Hamilton oraz Nick Bateman – ten ostatni to celeb z brytyjskiego Big Brother'a.
Ostatnia scena odbywała się w dmuchanym basenie, gdzie wychodzi na jaw, że Frank 'n' Futer jest kosmitą i śpiewa swoja pożegnalną piosenkę tłumacząc się ze wszystkiego. Wtedy też dowiedziałem się po co nam te pistolety na wodę. Cała widownia piszcząc i psikając w „obcych” chciała uratować od niechybnej śmierci Frank'a i Rocky'ego. Niestety, mimo największych chęci nie udało się to nikomu. Nie wziąłem ze sobą torebki, bo poszedł bym i zajebał obcych :P (hahaha!) A tym samym uratował obu i został bohaterem :P (hahaha)
Uśmiani, uhahani i w doskonałych humorach postanowiliśmy z Tom'em iść jeszcze na jakieś wino lub browar do któregoś z pubów. Cały czas rozmawialiśmy o właśnie obejrzanym musicalu. Około północy postanowiliśmy wpaść jeszcze do mnie na kolejną lampkę wina... jak się później okazało nie tylko wina. Jednakże przed 3-ą w nocy Tom musiał wracać do siebie, ponieważ rano miał zajęcia na uczelni. Ja mogłem sobie pospać.
Przykładając głowę do poduszki i zamykając oczy miałem przed sobą widok wszystkich postaci wieczornego show. I pomyśleć, że blisko 35 lat temu Richard O'Brien oraz Jim Sharman poruszyli temat tabu, z doskonałym skutkiem.
Ps. Na uczelni pojawiły się dwie kolejne torebki z napisem „I love my Fag Bag” - jednakże, żadna nie jest różowa. Jest żółta i czerwona. Robi się tęczowo ;)
Znalazłem Cię na NK i łzy jakoś same się polały. Ale łzy szczęścia. Zobaczyłem Cię. Szczęśliwego. Radosnego. Spontanicznego.
Nikt, nikt i raz jeszcze NIKT nie wie więcej o spontaniczności od Ciebie. (Twój niespodziewany przyjazd do mnie do Warszawy - szaleństwo na maxa! Cały czas mam przed oczami nasze pierwsze spotkanie pod blokiem moich rodziców, późniejsze "ukrywanie" Cię w swoim pokoju przez kilka nocy i wiele innych cudownych chwil)
Kilka wpisów poniżej popełniłem KOMUS, bardzo ważnemu dla mnie, Nasz wiersz. "Kamień" był, jest i na zawsze będzie Nasz! I nic tego nie zmieni! Zgadnij czemu?
Przecież wiesz.
Będąc w Polsce zabrałem kilka fotek, wśród nich jest Twoja, jednakże, nadal brakuje mi jednej. Naszej. Wspólnej. Może, kiedyś takowa powstanie?
Jest mi zimno! Tak strasznie zimno! Tęsknię za Retkinią. Za Łodzią. Za wspólnie spędzonym, cudownym czasem. Tęsknię za Tobą - Rumcajsie. Przytul mnie! Tak jak wtedy! Proszę.
Pomimo, mega zmęczenia, natłoku zajęć i obowiązków, sobotni wieczór postanowiłem spędzić z przyjaciółmi. Musiałem w końcu jakoś odreagować pierwszy tydzień na uczelni i nie tylko. W pracy też za wesoło nie było ostatnio. Wiecznie coś nie tak, wiecznie coś nie po mojej myśli, wiecznie coś jest źle.
Dosyć! Basta! Wystarczy! Mam tego dość! Nie musicie dokładać do pieca! Odpierdolcie się ode mnie i dajcie mi wszyscy święty spokój! Ja też mam życie. Mało tego, nie żyję samą pracą!
Brakuje mi strasznie Stana. Rozmawialiśmy kilkakrotnie przez telefon, ale to nie to samo. Stan się zmienił. Po prostu nie poznaję Go. Nie poznaje Jego zachowania. Niby wszystko jest w porządku.. ale jednak jak by .. jak by nie do końca. I co wkurza mnie najbardziej to fakt, że nie chce mi powiedzieć o co chodzi. Wrrrr!
Piątkową noc spędziłem z Olivierem i Jacques'em. Było fajnie. Jak zawsze. Ale moje myśli i ja sam, byłem chyba gdzie indziej. Oni robili swoje... tj dobrze mnie, ale ja, jakby w tym nie uczestniczyłem. I sam już nie wiem czy to na serio zmęczenie czy coś innego.
W sobotę pracowałem od 8-ej rano. O 17-ej skończyłem. Po piątkowej nocy miałem jedyne marzenie: Iść się wyspać. Jakoś nie dane mi to było. Godzinę udało mi się „odsapnąć” przeglądając lekturę obowiązkową z uczelni po czym telefonom i SMS'om końca nie było.
A propos uczelni i hebraistyki. Jako pierwszy, zaliczyłem egzamin ustny i pisemny z liczebników głównych i porządkowych. Musiałem sobie jedynie przypomnieć wszystko, a że wykład o liczebnikach bynajmniej do ciekawych nie należał, zrobiłem więc to podczas tegoż i 20 minut później zgłosiłem się na ochotnika. I choć mieliśmy na to dwa tygodnie czasu, to ja wolałem mieć to już za sobą. Nie muszę chyba dodawać, że ponownie byłem w centrum uwagi. Jak ja to kocham! Nawet Tom był zaskoczony i mi to odradzał. Ale ja wiedziałem, że jestem przygotowany do tego i zdam to z zamkniętymi oczami.
Ale wracając do sobotniego wieczora...
O 21-ej , dałem się w końcu namówić. Tom (yhy – ten sam, uczelniany! :P ) wydzwaniał do mnie co 5 minut. W końcu odebrałem telefon. Nie dał mi właściwie dojść do słowa, że jestem naprawdę zmęczony i jedyne o czym marzę, to przespać się w końcu. Po prostu podjął decyzję! O 23- mieliśmy się spotkać pod Carling Academy.
Największej dyskotece heteryckiej w Sheffield, w której (nota bene i o zgrozo!) jest najwięcej ciot! A właściwie same cioty! :P I wszystkie udają, że niby żadna ciotą nie jest. Bull shit!
Tak właśnie sobie pomyślałem, czy koleżanki chadzają do klubów heteryckich aby się wytańczyć i wyszaleć oraz na moment zmienić otoczenie czy też moda na heterola dopadła nie tylko mnie? A może jest jeszcze inny, nieznany mi powód? Nie ważne.
Gdy skończyłem rozmowę, a raczej monolog Toma, przystąpiłem do ciężkiej pracy. Tymczasem to ja obdzwaniałem znajomych i namawiałem na wyjście do klubu. Udało się. Jednakże, na samym początku zadzwoniłem do Mario (mój były ... manager :P, aktualnie w Cardiff, ale częsty gość w Sheffield), który ma pełno, różnych i różniastych kontaktów w Sheffield i poprosiłem Go o kilka darmowych wejściówek. 5 minut później oddzwonił i poinformował mnie, że mam ich 10. Jak ja go uwielbiam za to!
Następnie telefony do Clare, Katie, Jack'a, Matt'a, Reesche'ego, Anki, Adama i Grześka. Wszyscy, bez wyjątku, nie mieli nic przeciwko wyjściu tego wieczora do Carling Academy. Łącznie z Tom'em i mną było nas 10 osób. Zajeeeebioza!
O dziwo, nikt się nie spóźnił. Wszyscy byli na czas. Wiedzieli, że nie mogą się spóźnić, bo wejściówki vip'owskie, których byłem posiadaczem, były na określoną godzinę. Spóźnisz się – bulisz przy wejściu z door selection i nie masz pewności, że w ogóle wejdziesz.
Weszliśmy jako drudzy. I mega zaskoczenie! W środku całkowita pustka. Ale to totalna! Na parkiecie nikogo. Przy jednym z sześciu barów nikogo! Co jest grane? - zapytałem sam siebie robiąc przy tym minę dziecka, któremu ktoś zabrał lizaka.
Reesche i Clare zauważyli to i od razu mnie uspokoili. Żebym zaczekał pół godziny a nie dopcham się do baru. Nie chciałem i nie mogłem im uwierzyć. Zapełnienie 3 dancefloor'ów wymaga kilku godzin, nie pół. Myliłem się. O kurwa! W jakim ja byłem błędzie! Niespełna 15 minut później do klubu wlało się kilka tysięcy osób. Skąd oni wszyscy się wzięli? Pojęcia nie miałem. W momencie kiedy my wchodziliśmy do środka, przed klubem stała garstka ludzi, kwadrans później musiałem czekać po tequille 20 minut.
Klub jest tak gigantyczny, że łatwiej się zgubić niż odnaleźć, dlatego wspólnie ustaliliśmy, że naszym „centrum dowodzenia” będzie miejsce pod sceną w sali głównej, gdzie jakaś DJ'ka zapodawała starocie. Ja tymczasem postanowiłem przeszperać zakamarki. Tom, szwendał się za mną przez jakiś czas, aż w końcu ustąpił. Głupek! Po co? Dlaczego?
Na górze, odbywała się imprezka w stylu: techno, rave i house. Przez dłuższą chwilę, gdy wpadłem w rytm i byłem na parkiecie nie liczyło się nic i nikt. Byłem w swoich klimatach. Robiłem to co uwielbiam.
Następnie zszedłem na najniższy poziom, gdzie chill' out i ludzie tam przebywający spowodowali, że we mnie coś walnęło. Coś dużego i z mega szybkością. Chwilę później wiedziałem co to. W końcu przyszedłem tu z przyjaciółmi i nimi się powinienem zająć nie sobą. Czym prędzej udałem się w umówione miejsce, gdzie wszyscy świetnie się bawili przy dźwiękach DJ'ki, która w końcu się rozkręciła.
Tom tańczył samotnie. Podszedłem do Niego i wziąłem Jego dłoń w swoją. Przytuliłem się do Niego i w ucho powiedziałem:
- Przepraszam. Nie powinienem Was... Ciebie zostawiać samego. Przepraszam.
Tom nic nie odpowiedział, jedynie spojrzał mi w oczy i się uśmiechnął. Jak wtedy, w środę, gdy najpierw zamrugał do mnie i spojrzeniem wskazał wolne miejsce przy stoliku w kafejce. Zaczęliśmy się całować, a Clare i Katie wydały z siebie niedwuznaczny dźwięk: Ooooooo!
Już wiedziałem że na tym : Oooooo! - się nie skończy. 10, może 15 minut później Wszyscy jakoś dziwnym trafem musieli gdzieś uciekać, namawiając nas przedtem, że obowiązkowo musimy jeszcze tej nocy wpaść do Dempsey's.
Doskonale wiedziałem, do czego wszyscy zmierzają. Tom jest uroczy i potrafi oczarować. Oczarował nie tylko mnie. Ale całe towarzystwo. Ma gadane. Właściwie w ogóle się nie zamyka i to mi imponuje. W końcu mam przeciwnika :P Ale boję się jednego. Tom, choć znamy się dopiero kilka dni, snuje jakieś plany. Albo tak mi się wydaje. Nie chcę tego. Nie myślę o przyszłości w taki sposób i myśleć nie chcę. Fajnie jest mieć kogoś u boku, na stałe, ale jeszcze fajniej jest móc robić wszystko na co ma się ochotę. Nie musząc dbać o to czy skarpetki i majtki są uprane. O nie! Przeszedłem przez to i wiem co mówię! Nie chcę. Nie jestem gotowy na coś poważnego. Tak mi lepiej.
Jako ostatni, około 3:30 nad ranem lokal opuścił Reesche, żegnając się, powiedział na ucho, abym zabrał Tom'a do Dempsey's lub bezpośrednio do siebie.
Spojrzałem na niego i aż nie dowierzałem swoim uszom. Jeśli mam cokolwiek zrobić tej nocy nie zrobię tego dla Was, kochani. Zrobię to dla siebie.
Kwadrans później Tom zapytał co robimy z tak ciekawie rozpoczętą nocą.
Co miałem robić? Zaproponowałem kolejny klub. Tymczasem gejowski. Zgodził się bez wahania. Kolejne 10 minut w taxi i byliśmy na miejscu. W Dempsey's tłumy. Wejście dla VIP'ów wolne. Wchodzimy. Udaję się bezpośrednio do baru. Muszę się napić! Dwie tequille na miejscu oraz dwie kolejne do stolika. Parkiet zawalony tłumem. Mimo to Tom chce się bawić. Ja w sumie również. Zawaliłem i tak swój odpoczynek, zatem niech też coś z tego mam. Idziemy na parkiet. Tom czule się do mnie zbliża i tuli mocno. Podoba mi się to cholernie. Nie chcę aby przerywał. Całuje moją szyję. Usta. Uszy. Ja, całkowicie się temu poddałem. Alkohol działał. Zauważył, że mam erekcję i nie zwlekał. Od razu zaproponował, że musimy opuścić lokal. Co też uczyniliśmy. Byłem tak podniecony, że żadne udawanie i zabawy w gry wstępne nie miały sensu. Taxi i prosto do mnie.
Po wyjściu z taxi Tom przywarł do mnie i staliśmy tak na deszczu, który właśnie padał blisko pół godziny. Żadnemu z nas jednak nie przeszkadzało, że jesteśmy przemoczeni do suchej nitki.
Na schodach do mnie, Tom ponownie zaczął, tym razem zdejmując ze mnie i z siebie wszystko co zbędne. 10 minut, później śmiejąc się z zaistniałej sytuacji, pozbieraliśmy wszystkie nasze ubrania i popędziliśmy wprost do mojej sypialni.
- Zrób co chcesz. - powiedziałem.
Zrobił. Chyba tego potrzebowałem?! Jednakże obawiałem się, że rozmawiamy po raz ostatni. Tak bywa najczęściej. Ulżyj sobie, ulżyj mnie i pa. Norma.
O 7-ej rano zniknął. Obiecał, że zadzwoni. Ja musiałem być w pracy na 1-ą. Byłem. Choć miałem wrażenie.. nie.. raczej byłem pewien, ze nadal mam w sobie koszmarną ilość alkoholu. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Nie wiedziałem co dzieje się wokół mnie. Ogólnie – dajcie mi moja podusię i już idę lulu :)
Nie odezwał się przez całą niedzielę i pół poniedziałku. W końcu zadzwonił, dziś. Przed 18-ą, pytając czy widziałem The Rocky Horros Pictures Show. Ponoć kultowy film. Odpowiedziałem, że nie. Na co On, że to dobrze się składa, bo właśnie grają w Sheffield ten musical i że jutro wieczorem musimy to zobaczyć razem.
Studia, które właśnie zacząłem, biorę bardzo na poważnie. Są moją bramą na przyszłość. Nie chcę przez całe życie robić tego co robię obecnie. Zresztą, blisko 17 lat w zawodzie to i tak więcej niż się sam po sobie spodziewałem. Potrzebuję zmiany, odmiany. Poza tym, nie ma co ukrywać – to ostatnia szansa na zmianę – stara dupa ze mnie. I jeśli nie teraz to już nigdy.
Dlaczego akurat filologia angielska, iberystyka i hebraistyka? Po kolei...
Filologia angielska przede wszystkim ze względu na miejsce w którym mieszkam. Nadal nie zdobyte, nie odkryte, nie poznane. Tutejsza kultura, obyczaje. To coś, co mnie fascynuje. Ale jeszcze bardziej fascynuje mnie historia tego kraju.
Iberystykę wybrałem głównie ze względu na Jose. Na fakt, że mam jedne z najwspanialszych wspomnień w moim życiu z pobytu w Hiszpanii. To taki hołd w kierunku naszego związku, naszej miłości, naszej przyjaźni, naszej znajomości.
Hebraistyka... hmm... to przede wszystkim ze względów na moje korzenie. Nic dodać nic ująć.
Tydzień przed zajęciami byłem już praktycznie gotowy. Gotowy na swój sposób. Czekałem jeszcze na przesyłkę w postaci zamówionej wcześniej torby. W końcu, w poniedziałek kurier dostarczył przesyłkę. Podniecony,otwierałem jej zawartość, próbując dostać się do środka. I milion metrów taśmy samoprzylepnej nie odwiódł mnie od żądzy dostania się do środka.
- Jest! - krzyknąłem!
W moich rękach znajdowała się nowiusieńka torebka na ramię w kolorze różowym z wielkim napisem : I love my Fag Bag!!!
Od razu spakowałem do niej wszelkie skoroszyty, zeszyty, długopisy i ołówki. A wszystko w kolorze różu. Z bocznej części torebki jest miejsce na wizytówkę. W takim że samym kolorze co sama torebka. Wyciągnąłem, różowym długopisem uzupełniłem brakujące pola i wsadziłem z powrotem. Byłem z siebie taki dumny!
Jestem gotowy!
W środę moja brama na przyszłość została otwarta. Bezwzględnie. Nie ma powrotu.
O godzinie 7-ej rano musiałem być na miejscu. Wstanie o 6-ej jakoś, dziwnym trafem nie było żadnym problemem.
Pierwszy meeting integracyjno – zapoznawczo – omówieniowo – plotkarski z Iberystyki przebiegł nadzwyczaj cudownie. Jose – o zgrozo, czy to przypadek czy zbieg okoliczności – jest naszym opiekunem grupy. Materiały do zaliczenia zawierają podstawy gramatyki z hiszpańskiego, portugalskiego oraz łaciny. Na zaliczenie mam 24 miesiące. Mogę to zrobić oczywiście nawet jutro, jeśli dam radę. Nie dam :P
O 9:30 odbył się zlot wszystkich z grupy filologi angielskiej. John – ciężki przypadek ( już to wiem) – nie okazywał żadnych uczuć. Na jego twarzy nie pojawiła się ŻADNA mina. Ni to radości, ni to smutku, ni to żadnego innego uczucia. Omówienie wszelkich spraw, planu zajęć przebiegło niczym w wojsku. Aaaaaaa!
Do 12:30 czyli do kolejnego spotkania, tymczasem w grupie hebraistyków miałem ponad pół godziny.
Pora lunchu w tym uniwerku wydawała mi się .. nie... nie wydawała.. była koszmarem. Tłum wypełzł zewsząd. Wszelkie próby dostania się do jednej z 5-u kawiarni znajdujących się na terenie uczelni graniczyły z cudem. A fakt, że nikogo nie znam, powodował, coraz większą żenadę i frustrację we mnie.
Nie na długo. Moja torebka przyciąga oczy! Jak się chwilę później okazało nie tylko oczy :P
Tom spojrzał na mnie, biednego, stojącego samotnie i mrugnął okiem. Wzrokiem wskazał wolne miejsce obok niego. Nie czekałem. Od razu poszedłem w jego i w jego towarzystwa stronę. Przywitałem się. I chwilę później wszyscy gadaliśmy jakbyśmy znali się od wieków. Po lunchu przeprosiłem i powiedziałem, że muszę uciekać na pierwsze zajęcia z hebraistyki.
Tom uśmiechnął się jedynie i powiedział: - Do zobaczenia.
10 minut później dowiedziałem się czemu tak powiedział. Wszedł do auli jako ostatni i usiadł obok mnie. Ja już dawno wyciągnąłem na biurko wszystkie swoje różowe przybory, które nota bene okazały się zbędne.
Usiadł. Spojrzał. I pokiwał głową uśmiechając się przy tym cudownie.
Sam przyjrzałem się temu wszystkiemu i się uśmiechnąłem. Brakowało mi jedynie jakiegoś ratlerka w torebce i mógłbym się czuć niczym Legalna Blondynka.
Byłem zawiedziony, że przez cały ten czas, czas meetingu, Tom nie spoglądał na mnie. A może spoglądał tylko o tym nie wiem? W każdym bądź razie udawał wsłuchanego w Josche. Wykładowcę i prowadzącego naszą grupę hebraistyki.
Przed godziną 14-ą wyszedłem z kilkoma kilogramami makulatury z którą nie wiedziałem co mam zrobić.
- To trochę za dużo jak na jeden raz. - Pomyślałem. - Ale nie poddam się. Dam radę.
Z litości mogę przenieść ślimaka z ulicy na chodnik. Z litości mogę przenieść żabę z chodnika na trawnik. Ale jeśli miałbym kochać Cię z litości to z tej samej litości wolę podciąć sobie żyły!!!
Litość?
Jesteś, co powtarzam i powtarzać będę, dla mnie niczym brat, syn, największy przyjaciel. Skarb!
Litość?
Cieszę się jak Ty się cieszysz, martwię się jak Ty się martwisz, wspólnie wylewamy rzekę łez.
Litość?
Pozwól, że z litości zadedykuję Ci jeden z moich ulubionych wierszy Szymborskiej
Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Chcę wejść do twego wnętrza, rozejrzeć się dookoła, nabrać ciebie jak tchu.
- Odejdź - mówi kamień. - Jestem szczelnie zamknięty. Nawet rozbite na części będziemy szczelnie zamknięte. Nawet starte na piasek nie wpuścimy nikogo.
Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Przychodzę z ciekawości czystej. Życie jest dla niej jedyną okazją. Zamierzam przejść się po twoim pałacu, a potem jeszcze zwiedzić liść i kroplę wody. Niewiele czasu na to wszystko mam. Moja śmiertelność powinna cię wzruszyć.
- Jestem z kamienia - mówi kamień - i z konieczności muszę zachować powagę. Odejdź stąd. Nie mam mięśni śmiechu.
Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Słyszałam, że są w tobie wielkie puste sale, nie oglądane, piękne nadaremnie, głuche, bez echa czyichkolwiek kroków. Przyznaj, że sam niedużo o tym wiesz.
- Wielkie i puste sale - mówi kamień - ale w nich miejsca nie ma. Piękne, być może, ale poza gustem twoich ubogich zmysłów. Możesz mnie poznać, nie zaznasz mnie nigdy. Całą powierzchnią zwracam się ku tobie, a całym wnętrzem leżę odwrócony
Pukam do drzwi kamienia. - To ja, wpuść mnie. Nie mogę czekać dwóch tysięcy wieków na wejście pod twój dach.
- Jeżeli mi nie wierzysz - mówi kamień - zwróć się do liścia, powie to, co ja. Do kropli wody, powie to, co liść. Na koniec spytaj włosa z własnej głowy. Śmiech mnie rozpiera, śmiech, olbrzymi śmiech, którym śmiać się nie umiem.
Jestem sobą i jednym się to podoba innym wręcz przeciwnie - ale to już nie mój problem.
************
I would rather die misunderstood than spend the rest of my life trying to explain myself...
************
Never try to change me... just like me the way I am...