sobota, 31 stycznia 2009

bo boli i boleć będzie....

...jeszcze przez jakiś czas.....




- U broked my nose!
- Why?
- Wot why?
- Why only a nose?

Nooo... jak się okazuje mam w sobie „to” coś.. w sensie w dłoniach...i gdyby nadarzyła się okazja nie zawahał bym się użyć tychże ponownie.


Boli!


Nikt, nigdy wcześniej mnie tak nie potraktował. Nie uważam abym zasługiwał na SMS'a w postaci: To nie działa! Nie pasujemy do siebie!

Po kilku miesiącach znajomości, wspólnych imprez, nocy, zabawy, śmiechu, żartów i planów na przyszłość zasługuję na coś więcej. A zwłaszcza po nocy spędzonej razem!


Boli!
Ale dam sobie radę!



piątek, 30 stycznia 2009

aujourd'hui, demain, toujours

OOO..nie zdążyłem nacieszyć się motylkami a już wiadro zimnej wody wylało mi się za koszulę... ulubioną – swoja drogą.

Związki – interesujące, ciekawe, mistyczne, niepoznane, nie odkryte – ale nie dla mnie.

Dziś, teraz, żyję, oddycham, istnieję... a jutro . Co ma być to będzie. Najważniejsze, że już tak nie boli. Ani paczka od Niego z moimi rzeczami, ani sms, ani wreszcie wspólna rozmowa.

A fakt, że dostał w pysk, jedyne poprawia mi humor :P




bla bla bla..tłumaczenie nawet nie do dupy.. ale za możliwoć spędzenia choćby jednej nocy z obojgiem na raz dal bym wiele.. uuu .. badzo dużo.. dodam jedynie: dot com... :P

środa, 28 stycznia 2009

fuck them all!

...chciało by się rzec... a pieprzyć to wszystko.. ale nie....

... nie poddam się...
... nie dam za wygraną...
... choć walczyć nie będę..



Wygrałem i bitwę i wojnę.
Ponownie.

wtorek, 27 stycznia 2009

When I close my eyes...

Bo gdy zamykam oczy... czuję dotyk Jego dłoni delikatnie pieszczących całe moje ciało. Milimetr po milimetrze.

Bo gdy zamykam oczy... i biorę w dłonie wczorajszą koszulkę to nadal mam wrażenie, że poprawia mi kołnierzyk – tak jak wczoraj.

Bo gdy zamykam oczy... i ręką przesuwam po spodniach, które miałem na sobie, nadal czuję jak je ze mnie zdziera.

Bo gdy zamykam oczy... i mocno wciągam powietrze, czuję że jest obok. Przy mnie. Całym sobą.

Bo gdy zamykam oczy... nie chcę ich otwierać.




Bo gdy otwieram oczy... mam najpiękniejszy widok na całym świecie.



poniedziałek, 19 stycznia 2009

Survive

- Jeżeli miłość jest przestępstwem, to jestem winny Wysoki Sądzie. Przyznaję się do popełnionego czynu jednocześnie nie żałując niczego.


Wiedziałem, że wcześniej czy później i mnie dopadnie. Rzuci się na mnie, skrępuje, a każda moja próba uwolnienia się, zaciskać będzie więzy jeszcze mocniej. I mocniej i mocniej aż do utraty tchu. Oślepi i zatka usta, abym nie próbował powiedzieć słowami tego czego słowami powiedzieć się nie da. Lecz pomimo to, trzymać mnie będzie za dłoń, pozwalając ukradkiem zerkać w te oczy, bezgranicznie szczęśliwe. Lecz mimo to, czuć się będę bezpieczny stojąc nad przepaścią, dziękując za każde „dzisiaj” i modląc się o każde „jutro”. I w tym całym szaleństwie unosić się będziemy... razem.

- Jestem winny Wysoki Sądzie. Proszę o najsurowszy wyrok kary.

wtorek, 13 stycznia 2009

W sensie bez sensu

Rozwala mnie bystrość i inteligencja polskiej młodzieży. Chociaż z drugiej strony... wszystko co potrzeba to: niezły kutas, gumki oraz żel nawilżający :))) Inteligencja jest wręcz zbędna :P

Ponad to nie ukrywam, że łechce mnie i to bardzo, fakt, że osiemnastolatki, próbują zarywać taką starą dupę jak ja :P




On:
siema
Ja:
siema... z kim mam przyjemność?
On:
z kolesiem z fellow
On:
fajny koleś z ciebie
Ja:
dziękuje ;)
On:
kogo dokładnie szukasz??
Ja:
właściwie nikogo nie szukam.. jak ma się znaleźć to się znajdzie ;) ...
On:
kapuje
Ja:
...powiedzmy, że nie chcę uczestniczyć w poszukiwaniach.. wolę zostać odnaleziony :P ...
On:
to czuj się odnaleziony
Ja:
... nie to abym był zagubiony :P ale.... lol
On:
spox
Ja:
ok.. a kto zatem mnie odnalazł?
On:
18lat 184 84 18cm opalony palacz i alkoholik po prostu normalny krejzol
Ja:
hmmm... masz sporo ósemek :P
Ja:
ale czy zdajesz sobie sprawę jaka jest różnica wieku pomiędzy nami.. o odległości już nawet nie wspominam ;)
On:
no jakoś takoś wyszło
Ja:
tak urosło :P
On:
ja lubię starsze towarzystwo
On:
mam nadzieje że ty młodsze
Ja:
owszem, potrafię się bawić z młodszymi
On:
no widzisz
On:
sam
Ja:
hmm... właściwie nie widziałem jeszcze :P
Ja:
a Ty mnie owszem :P
On:
no wiem
On:
nie mam teraz jak wysłać foto ale wieczorem jak usiądę na laptopa to ok wyślę
On:
tylko muszę znać mail
Ja:
Nie boisz się?
Ja:
Nie ma problemu:
xxx@xxx.pl
On:
Nie boję się.
On:
nie ma problemu
Ja:
A jak się połamie?
On:
a mogę poznać twoje wymiarki??
On:
Jak co się połamie? O czym ty mówisz?
Ja:
zatem czekam aż mój odkrywca odkryje twarz ;)
Ja:
piszę o laptopie, a o czym ty?
On:
spox
O:
a wymiarki dokładne mogę poznać??
Ja:
jak ujrzę lico Twe :) to pomyślę :P
On:
ok spox
On:
jakieś pytania do mnie??
Ja:
jedno.....
On:
nom
Ja:
Jak Ci na imię?
On:
Norbi
On:
a Tobie
?
Ja:
w sensie Norbert?
On:
nom
Ja:
Noah w sensie Noah :)

niedziela, 11 stycznia 2009

Syrop cebulowy

Od poniedziałku zacznie się od nowa, od nowa polska ludowa. A ja w przerwie świąteczno – noworocznej nawet nie zajrzałem do jednej książki, pomimo iż obiecałem sobie systematyczność. Systematycznie co jedynie choruje. Dopiero co mi jedna grypa przeszła to tak zupełnie dla odmiany pojawiła się kolejna. Dla urozmaicenia. Na szczęście obyło się bez antybiotyków i zwolnienia.

Dobrą stroną medalu moich przeziębień, jest fakt, że chłopcy nauczyli się i doszli do mistrzowskiej wprawy w robieniu grzańca, zarówno na winie jak i piwie. I o ile w przypadku wina mogli to jeszcze jakoś przeboleć o tyle na grzane piwo patrzeć nie mogli.... aż sami nie spróbowali :P

Podobnie sprawa się miała w przypadku, zastania mnie w kuchni (zamiast pod pierzyną), krojącego cebulę.

- Co Ty wyprawiasz? - zapytał ze zdziwieniem Tom.
- Syrop. - odpowiedziałem, nie przerywając krojenia.
- Jak to syrop? Z cebuli?
- Yhy...najlepszy na świecie, bo domowy.

Przez jakiś moment próbował się czegoś więcej dowiedzieć o syropie z cebuli, ale szybko zrezygnował, widząc, ze męczy mnie zbędnymi w tym momencie pytaniami.

- Niebawem będzie gotowy, to spróbujesz. - odparłem, udając się z powrotem wtulić się w nagrzaną i rozłożoną na cały weekend z okazji mojego przeziębienia sofę w salonie.

Matt, skakał pilotem z kanału na kanał, mało zainteresowany syropem cebulowym. Jednakże Tom z częstotliwością co 5 minut, pytał czy syrop już jest gotowy.

(Are we there yet? No! Are we there yet? No! Are we there yeeet? Noooooo!)


Wiedziałem, że w końcu musi Mu się znudzić. Nie myliłem się i po półtorej godzinie oświadczyłem, że syrop gotowy. Tom, nie pytając o nic wyskoczył spod koca i chwilę później przyniósł salaterkę w której wcześniej pokrojoną cebulę zasypałem cukrem. Podniósł spodeczek, który salaterkę przykrywał i zrobił smutną minę, niczym zawiedziony pięciolatek.

- Tylko tyle? - zapytał, obracając salaterką dookoła, spodziewając się, że pod warstwą cebuli uda Mu się znaleźć coś więcej aniżeli kilka łyżek syropu.
- Tom, ale to nie fabryka. Czego się spodziewałeś?

Tom był zawiedziony, nie wiem czy spodziewał się ujrzeć jakiś cud czy też wylewający się syrop brzegami.

- Spróbuj! - powiedziałem, trzymając łyżeczkę z syropem przed Jego ustami.
- Nie chcę! - odburknął.
- Spróbuj i nie marudź! - już nawet nie namawiałem, po prostu wsunąłem mu łyżeczkę do ust, które były wykrzywione w grymasie, jeszcze zanim zdążył spróbować.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Jego grymas przeistoczył się w uśmiech, usta i język delektowały się zawartością łyżeczki, cmokając i domagając się więcej.

- Pycha! - wykrzyknął.
- A nie mówiłem? A teraz, skoro już wiesz jak się robi, to zasyp cebulę ponownie cukrem i przykryj. Za jakiś czas będzie kolejna porcja. I wracaj szybko pod koc, ktoś musi mnie ogrzać.- odparłem, spoglądając na Matt'a, który w tym samym momencie odłożył pilota i mocno mnie przytulił.


Chwile później Tom uczynił dokładnie to samo.

Chłopcy, znając już skutki samego grzańca i bitwy z grypą, przygotowali się nader porządnie. W skład amunicji wchodziły: Aspiryna, polopiryna C, termometr, chusteczki jednorazowe – sztuk 300, witamina C – 1000 jednostek, Gripexs, Strepsils oraz maść rozgrzewająca. W skład amunicji ciężkiej: Grzaniec (na przemiennie z wina i piwa), syrop cebulowy, kilka zmian bielizny, którą można było i tak zmieniać i wyżymać co 5 minut. W skrzydle szpitalno - rozrywkowym znalazła się książka i laptop.

Chłopcy wtuleni we mnie, zasnęli, a ja w międzyczasie, korzystając, że nie mam zbyt wysokiej temperatury, postanowiłem zadbać choć trochę o bloga.

Mam nadzieję, że do jutra mi przejdzie i nie będzie większych problemów z powrotem na uczelnię, bo nie chcę i nie mogę sobie pozwolić na dłuższą przerwę. Po prostu, nie wyrobię się w czasie z materiałem, kolokwiami i egzaminami. A to ostatnia rzecz, której pragnę.

Zatem zdrówka!




ps. przeziębienie (do czego doszedłem z czasem - teraz!!!) nie wzięło się znikąd, ale z piątkowego wyjścia z Matt'em.. ale o tym może kiedy indziej :P

czwartek, 8 stycznia 2009

ten tego ten :P

Tak, tak , tak....

Sylwestrowy koleś rozjebał mnie maxymalnie. Pozwoliłbym mu na dosłownie wszystko, ale co z tego. Z jednej strony było: Bierz go, z drugiej: Przemyśl, a z trzeciej: Rób jak uważasz.

Uważałem! Serio!

Mariano, jak się okazało po ... hmm (i tu pytanie po ilu?) .. to rodowity Brazylijczyk od niespełna dwóch tygodni w UK.

Po kolejnym (a może kolejnych razach) wspólnie doszliśmy do wniosku, że mamy dosyć tej imprezy i dobrze by było się ulotnić. A gdzie lepiej się ulotnić nad ranem jak nie do mojej sypialni? Takie miejsce nie istnieje :P

Taksówkarz, który doprowadził mnie do kurwicy jest mało ważny w tym momencie. (przydało by się kilka lekcji angielskiego) I po kwadransie wyjaśnień gdzie chcemy jechać i po kolejnym pokazując „ręcoma” prawo i lewo, w końcu udało dojechać się nam na miejsce. Co zwykle zajmuje 15 minut.

Obaj staraliśmy się opanować. Jednakże na marne nasze wszelkie opieranie.

Nie zdążyliśmy wyjść z taxi, gdy nasze usta, zachłannie czerpały korzyści wzajemnie. Jestem pewien, że gdyby nie mróz ogólnie panujący, nie potrzebowalibyśmy nawet mojej sypialni.

Ale w sumie dobrze, że mróz był. Po przebudzeniu nie miałem odruchu wymiotnego, Mariano, jak był wcześniejszej nocy, niczym z bajki tak nadal był (jest), tyłek mnie napierdala nadal (czyli alkoholowe wymiary pozostały w normie), śniadanie ( o ile tak to można nazwać siedząc na jego kutasie) wypadło znakomicie..


..szczęśliwego :P

środa, 7 stycznia 2009

Ooooops :) Jizz in my pants :P




Nie bez przypadku zapodałem ten kawałek, nie dosc, że nuta wpada w ucho to do tego ten refren. A przed refrenem ostrzegam. Zwłaszcza w najmniej oczekiwanym miejscu i w najmniej zainteresowanym towarzystwie (czyt. trwamwaj)

Cóż, życie, życie.. życie :P

sobota, 3 stycznia 2009

Mój mały harem ;)

Wszystko ma swój umiar. I wcześniej czy później nadmiar musi się w jakiś sposób uzewnętrznić. W moim przypadku nawał pracy, miliony egzaminów i kolokwiów, wieczna bieganina i walka z czasem dała znać o sobie najpierw w postaci przeziębienia w drugi dzień świąt, aż w końcu na grypie, zapaleniu płuc i antybiotykach skończywszy. Dzień przed Sylwestrem!!!

Na szczęście Tom i Matt, powiedzmy bezinteresownie ☺ ,ale bardzo profesjonalnie się mną zajmują i obchodzą jak z jajkiem. Nie to abym narzekał, wręcz przeciwnie ;) A sama bezinteresowność kończy się w łóżku. ;)

W poniedziałek miałem pracować jedynie od 8-ej rano do południa. Gdy w końcu udało mi się dotrzeć po 9-ej wieczorem do domu, kolacja i gorąca kąpiel była gotowa. Chłopcy naprawdę się starają i bardzo dobrze im to wychodzi. Są tacy kochani.


*****


Matt'a poznałem, a właściwie poznaliśmy z Tom'em poprzez Facebook'a. Takie połączenie NK, Fellow i MySpace w jednym. Miejsce w sieci od którego jestem całkowicie uzależniony i nie wyobrażam sobie dnia aby tam nie zajrzeć.

A sam Matt to 28-o latek, oryginalnie z East Coast, na stałe zamieszkały w Dancaster, a ostatnio w moim mieszkaniu :P Po wielu godzinach wspólnie przegadanych przez różnego rodzaju komunikatory, telefony, chaty itp. wspólnie z Tom'em postanowiliśmy się spotkać z Matt'em.

Matt okazał się osobą przede wszystkim wesołą, mającą wiele do powiedzenia w każdym temacie a co za tym idzie nie mającą klapek na oczkach. Szczerość i nie owijanie w bawełnę to z pewnością Jego atut. Jeśli coś Mu się podoba to wyraża to uśmiechem i radością, jeśli coś się nie podoba, potrafi nawet krzyczeć z niezadowolenia. Ponadto, jak rzadko kto, Matt należy do osób, które najczęściej zdobywają to co osiągnąć chcą. I mam nadzieję, że kiedyś zdradzi mi swoje tajniki.


*****


Nasze pierwsze, wspólne spotkanie miało miejsce w Lion's Liar, a że był to środek tygodnia to i tłumów nie było i można było pogadać. Dość nieśmiała z początku rozmowa szybko przerodziła się w śmiechy, żarty i dowcipy, których końca nie było. Podobnie jak tematów-rzek, plotek i ploteczek. A rozmawiało nam się tak swobodnie i tak przyjemnie, że nie spostrzegliśmy się gdy było zdrowo po północy i wszyscy przegapiliśmy ostatni pociąg Matt'a do Dancaster.

Nie musieliśmy się już nigdzie spieszyć, ale widziałem lekkie zdenerwowanie w oczach Matt'a, które trwało aż do 3-ej nad ranem, kiedy to nie szturchnąłem Tom'a pod stołem i nie puściłem do Niego oczka. Tom za kumał od razu.

- To co? Jedziemy do mnie? Trzeba się trochę przespać. - Właściwie sam podjąłem decyzje, nie pytając nikogo o zdanie.
- Dobrze by było. - Wtórował mi Tom.

Na twarzy Matt'a pojawiło się pełne rozluźnienie – powiedzmy spowodowana kilkoma browarami ☺ - ale i tak wszyscy wiedzieli jak ta noc się skończy.

Taxi, szybka kolacja, prysznic i cała nasza trójka wylądowała w końcu w sypialni. Wszyscy się wiercili, i choć wszyscy byliśmy podnieceni to żaden z nas nie odważył się podjąć kolejnego kroku, aż do momentu kiedy to Tom, który leżał od ściany, nie zechciał mnie pocałować „na dobranoc”, musząc to zrobić przez leżącego pośrodku nas Matt'a. Pocałunek przerodził się w pieszczoty, a sam Matt, nie pozostał bierny i dołączył do nas szybciej niż się spodziewałem. W międzyczasie zapytałem Matt'a jedynie:

- Czy przegapienie pociągu było tak zupełnie przypadkiem?
- Nie do końca... - usłyszałem w odpowiedzi, którą i tak znałem dużo wcześniej.


*******


Wstałem po 8-ej. Nie to, że nie chciało mi się spać... ale Matt ma jedną słabość. Chrapie gorzej ode mnie. Chciał nie chciał, zazdroszcząc Tomowi tak mocnego snu, udałem się na dół do kuchni i przygotowałem kawę. W międzyczasie musiałem wyjść po papierosy, które mi się właśnie kończyły , a co za tym idzie postanowiłem zajrzeć do piekarni po świeże pieczywo.

Nikogo od dawien dawna, nie przeraża już widok mnie w bokserkach, papuciach i szaliku. Ivy w kiosku zapytał jedynie czy chcę jedną czy od razu dwie paczki papierosów, zdziwiony jednocześnie, że biorę 6 pint mleka. ( tak tak.. w tym kraju, mleko, jest w KAŻDYM sklepie, nawet w obuwniczym) (Joke!)

4 paczki papierosów i 6 pint cięższy udałem się do piekarni, w której bułki maślane wydały mi się najświeższe. Nie myliłem się. Nadal były gorące i chrupkie.

Obładowany, wróciłem do domu. Kawa skończyła się parzyć i pachniała w całym domu. Sam zabrałem się za ulubioną od pewnego czasu zupę mleczną Tom'a.

Przed 9-ą rano postanowiłem przerwać sielankę, wszedłem na górę do sypialni i .. i mnie rozwaliło. Widok, który zastałem rozwalił mnie maksymalnie. Dwa Cherubinki, Aniołki, mocno wtulone w siebie. Widok zapierający dech w piersiach. I jak tu im przeszkadzać?

Usiadłem na brzegu łóżka i zacząłem na zmianę, to jednego to drugiego, łaskotać. Łaskotki okazały się najlepszym sposobem na dobudzenie obu i ....

Godzinę później, szczęśliwy i podwójnie przerżnięty tego poranka, doszedłem (tj. doszedłem trzykrotnie :P ) do wniosku, że cholernie podoba mi się taki układ. Że potrafimy się sobą dzielić nawzajem i że żaden nie jest zazdrosny o drugiego. Układ idealny.





A w Nowym Roku życzę Wszystkim jak najmniej obietnic i przyrzeczeń na rok 2009. Im ich mniej tym mniej rozczarowań, a rozczarowań nie życzę nikomu!