poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Hey Joe

Matt i Tom nabijają się ze mnie, że przez tyle czasu, każdy z nich usilnie starł się mnie usidlić, aż tu nagle pojawił się Joe i od razu zawrócił mi w głowie. Cóż... ukrywać nie będę, że zawrócił i to maksymalnie. Ale po prostu Joe był odpowiednią osobą, w odpowiednim miejscu i czasie, której nota bene ja nie szukałem. Ale tak jest chyba zawsze... jak za wszelką cenę chcesz znaleźć swoją drugą połówkę to ta za nic odnaleźć się nie chce.. ale gdy tylko zwolnisz tempo i próby upolowania zdobyczy przechodzą na dalszy plan, wtedy nie wiadomo skąd i kiedy zdobycz pojawia się sama.

Koniec puszczalstwa, balang do wczesnych godzin popołudniowych. Koniec poranków spędzonych codziennie z kimś innym, dragów, alkoholu i innych używek. Czas się unormować i ustatkować. (Sam jeszcze w to nie wierzę, co piszę, ale od czegoś do jasnej cholery trzeba zacząć?!)

Oczywiście, życie było by zbyt słodkie, gdyby każdy z każdym się we wszystkim zgadzał i podobnie my z Joe również w wielu sprawach mamy odmienne zdanie. I jak w większości takich przypadków najczęściej są to pierdoły i mało istotne sprawy, jednakże nawet i takie duperele potrafią urosnąć do rangi strzelania fochów....ale, nawet sprzeczki i awantury mają swoja dobrą stronę w postaci wspólnego przepraszania i godzenia się :) O wzajemnym śmiechu z własnej głupoty nawet nie wspominam.


**********


Wspólny weekend w Plymouth nie popsuła ani okropna pogoda ani lodowata woda w morzu. Zresztą, kto by się tym przejmował? My byliśmy bardziej zajęci sobą nawzajem niż aurą pogodową za oknem XVI wiecznego dworku, w którym mieliśmy okazję spędzić trzy dni. Nawet skrzypiące drzwi, podłogi czy też łóżko nie było w stanie popsuć nam humorów. Wręcz przeciwnie... to dodawało swojego rodzaju romantyzmu, zatrzymania się w czasie, a może raczej cofnięcia się w nim. A nasz pokój, jakby zaczarowany, gdy nieśmiało przez szczeliny wpadające przez znalezione tylko swoimi znanymi sposobami promienie słoneczne odkrywały kolejno, kawałek po kawałeczku, czerń mahoniu, na tle którego można było dostrzec wielkie, poczerniałe lustra w przybrudzonych srebrnych ramach, które w równie zaczarowany sposób odbijały światło dalej na mosiężną wannę stojącą praktycznie na środku w przy pokojowej łazience czy też na wielkie mahoniowe łoże z baldachimem. Już sam ten widok spowodował, że poczułem się cudownie, specjalnie i wyjątkowo, a fakt, że kolejne trzy noce będę dzielił ten cudowny pokój z Joe, jedynie umocnił mnie w przekonaniu, że do szczęścia nie wiele potrzeba.

Stadnina koni znajdująca się na miejscu, umożliwiła nam zwiedzenie pobliskich wsi, w których czas również jakby się zatrzymał wieki temu, ale których przyszłość, niestety nie jest zbyt wesoła ze względu na posuwające się w głąb lądu w zastraszającym tempie klify i urwiska, które co prawda są przecudowne ale i bardzo niebezpieczne jednocześnie.

W sobotę postanowiliśmy urządzić sobie piknik. Wszelkie próby przedarcia się słońca poprzez chmury spełzały na niczym. Na szczęście nie padało. Zaopatrzeni w lokalne „smakołyki” , butelkę wina i dwa rumaki, udaliśmy się w stronę pobliskiego lasu, gdzie według zaczerpniętych wcześniej informacji, miała się znajdować wspaniała polana z widokiem na całą okolicę. Jednym słowem idealne miejsce na piknik. Po blisko godzinie błądzenia udało nam się w końcu odnaleźć to miejsce. Miejsce, które naprawdę warte było zobaczenia i spędzenia choćby momentu. Miejsce w którym zapomina się o problemach i sprawach przyziemnych. Miejsce, które przez swój urok i rozprzestrzeniające się widoki powoduje wstrzymanie oddechu oraz przeszycie ciarkami i gęsią skórkę na całym ciele. Aż w końcu miejsce w którym nie sposób się nie zakochać od pierwszego wrażenia.

Hasające po całej polanie zające czy bażanty nic nie robiły sobie z faktu naszej obecności i nadal zajmowały się swoimi sprawami. My postanowiliśmy uczynić to samo i zająć się sobą. ;)

Wiatr, szelest pobliskich drzew, szum morza w oddali i nasze jakby szybciej bijące serca to wszystko w co obaj wsłuchiwaliśmy się przez dłuższy czas. Nasze oddechy również jakby się nasiliły, a nasze usta.. a nasze usta jakby po raz kolejny odkrywały się nawzajem.

Sobotnio-wieczorny spacer po plaży zakończył się próbami kąpieli w morzu. Ale i próby skończyły się na fiasku, podobnie jak wspólne próby ogrzania się w tej lodowatej wodzie. O późniejszym „ogrzaniu” się na plaży też nie za bardzo było mowy ze względu na wysoką kamienistość tejże. Po kilkunastu „Auciach!” doszliśmy do wniosku, że seks na kamienistej plaży to nie najlepszy pomysł, po czym wróciliśmy do pokoju dokończyć to co zaczęliśmy, poprzedzając wszystko wspólną, gorącą kąpielą.

Niedziela upłynęła pod wspólnym zwiedzaniem Plymouth w towarzystwie moich znajomych, którzy pokazali nam przede wszystkim mniej znane, ale równie warte zobaczenia miejsca. Czyli tak jak lubię, żadnych książkowych przewodników turystycznych i utartych szlaków. Oczywiście nie mogło by się obyć bez zakupów pamiątek i miliona innych zbędnych dupereli. Z całym nadbagażem udaliśmy się do pobliskiego pubu na niedzielny obiad, którym okazała się pieczona owca.

Obżarci, opici, trochę już zmęczeni ale bardzo zadowoleni wróciliśmy do hotelu, gdzie po kolejnej wspólnej kąpieli, spakowaniu swoich manatków oczekiwaliśmy taksówki, która miała zabrać nas na dworzec.

Będąc już w taksówce, obejrzałem się za siebie... chciałem ten widok zapamiętać, uwietrzyć w pamięci... w końcu z tym miejscem będę miał wiele wspaniałych wspomnień i wiem, że do tego miejsca powracać będę często.. jeśli nie w rzeczywistości to z pewnością w pamięci.


2 komentarze:

Świstak pisze...

O matko, koniec świata, Noah chce się ustatkować :D Ale jak widać na każdego przychodzi czas. Życzę Wam bardzo dużo szczęścia na nowej, wspólnej drodze :)
Buziak :*

noah pisze...

dzięki wielgaśne Świstaczku :) xxx

ps.. najgorszy ambarans w tym całym "ustatkowaniu się"....ale czas pokarze ;)Będzie co ma być ;)