- Czy masz już ubraną choinkę? - Zapytał mnie Tom przez telefon, dwa tygodnie przed świętami.
- A czy ja wyglądam na wariata? No może trochę... ale po pierwsze nie mam na to czasu, po drugie nie mam czasu a po trzecie nawet jeśli, to nie ubiorę jej wcześniej jak w wigilię. - odparłem.
Taka sytuacja miała miejsce jeszcze dwa razy, aż Tom w końcu zapytał, gdzie trzymam choinkę i wszelkie ozdoby. Z zadowoleniem przyjął wiadomość, że na poddaszu. Temat ubierania choinki był zakończony.

Me...gangsta... nie podskakuj :P :P :P
Choinka to kolejny komercyjny trick, który nie dość, że zajmuje kupę miejsca, to do tego wymaga poświęcenia mnóstwa czasu, a z tym u mnie ostatnio baaardzo krucho. Właściwie w ogóle go nie mam.
Z tegoż samego powodu, menu świąteczne składa się przede wszystkim z półgotowych bądź gotowych wyrobów i przetworów, które można było dostać w polskim sklepie. Nawet do głowy by mi nie przyszło, stanie i lepienie pierogów z kapustą i grzybami, ewentualnie kręcenie maku na tort makowy. Z potraw, których nie mogło zabraknąć na stole a których nie można było dostać gotowych była ryba po grecku, sernik pieczony z bakaliami oraz barszcz czerwony (uszka już kupne:☺ ) Karp, którego uwielbiam i pomimo iż mrożony, jak co roku smakował wyśmienicie.
Jak co roku, gdy dochodzi do tematu prezentów, wspólnie z braciakiem dochodzimy do wniosku, że każdy z nas kupi sobie to co najbardziej potrzebuje lub najbardziej się podoba. Tak też było i w tym roku.
*******
Weekend przed wigilią odbyła się pracownicza impreza świąteczna. O wypitym darmowym alkoholu nie wspominam.( Na początku grudnia wypowiedziałem pracę na rzecz nowej, jednakże po dwóch wielogodzinnych rozmowach, wyjaśnieniach sytuacji, namowach, przekonaniach i błaganiach na extra podwyżce skończywszy postanowiłem dać im i sobie jeszcze jedną szansę. Postanowiłem zostać.. i tylko czas pokaże czy dobrze zrobiłem?!) Wszyscy się świetnie bawili, jednakże część z nas postanowiła się po pewnym czasie przenieść do bardziej branżowego lokali i tak wraz z Reesche'm, Matt'em i Eliiz wyruszyliśmy na weekendowy podbój klubów gejowskich. Zaczęliśmy od Affinity do którego było najbliżej. Kilka kolejnych drinków i wraz z Elizz przejęliśmy parkiet na własność. W dosłownym znaczeniu tego słowa. Nikt nie odważył się wyjść i nam przeszkadzać. Byliśmy w centrum uwagi i na językach wszystkich. Czyli coś co uwielbiam ☺☺☺
Przed drugą w nocy doszliśmy do wniosku, że czas i pora na zmianę lokalu. Lista obecności w Affinity podpisana. Szoł odstawione... czas na ciąg dalszy :)
Po kilkunastominutowym spacerze udało nam się w końcu dotrzeć do Dempseys. Kolejka przed wejściem była koszmarna, postanowiliśmy skorzystać z wejścia dla VIP'ow i chwilę później byliśmy już w środku. Od razu udaliśmy się na górny poziom gdzie impreza trwała na całego. Parkiet i klatka pękały w szwach. Bary oblężone przez tłumy spragnione kolejnego drinka, w tym i naszą czwórkę. Gdy w końcu udało się i gdy w rękach trzymaliśmy nasze napoje od razu udaliśmy się na parkiet. Wszyscy mieliśmy już nieźle w głowach, ale nikomu to nie przeszkadzało na wyginanie się. Wręcz przeciwnie, na zmianę każde pokazywało co potrafi wyczyniać ze swoim ciałem w takt muzyki wydobywającej się z głośników przy udziale stroboskopa i innych laserowych urządzeń świetlnych. Zabawa trwała na całego.
Za pierwszym i drugim razem udawałem, że nie dostrzegam Jego spojrzenia, ale On nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie wytrzymałem i podszedłem do Niego, łapiąc w pół, nawet nie zapraszając do wspólnego tańca, porwałem nas w wspólne szaleństwo tej nocy. Nie opierał się. Oddał się bez słowa. Nie opierał się również gdy moje usta zbliżyły się do Jego ust. I w tej pozie spędziliśmy resztę wieczoru, gdzie nasze usta właściwie się od siebie nie odrywały, zarówno na parkiecie, jak i w klatce jak i przy barze jak i w toalecie.
- Jak masz na imię – zapytałem w końcu.
- Konrad – usłyszałem w odpowiedzi, nie kojarząc i nie zdając sobie sprawy z tego co się dzieje wokół mnie.
Papieros, drink, drink, papieros i ponowne pytanie jak ma na imię.... akcent bynajmniej nie był brytyjski.
- Skąd jesteś? - zapytałem.
- Z polski – usłyszałem w odpowiedzi.
- Zatem czemu rozmawiamy po angielsku? - odpowiedziałem spoglądając Mu w oczy.
- Nie mam pojęcia. - Właściwie wyjąkał z siebie nie spodziewając się rodaka.
Nasze usta ponownie przywarły do siebie, podobnie jak nasze ciała. Resztę nocy spędziliśmy w swoich ramionach.
*******
Przed 5-ą nad ranem wychodząc na papierosa wraz z Konradem zobaczyłem zapłakaną Ellie. Na pytanie : co się stało, odpowiedziała: że gnój Ją zwyzywał i wkurwił niemiłosiernie. Reesche próbował załagodzić sprawę, ale ja przejąłem pałeczkę i zaprosiłem koleżkę za róg aby „pogadać”. Niespodziewanie strzeliłem go w ryj, ten się jedynie osunął na ziemię, z niedowierzaniem w oczach podniósł się i uciekł. I tyle go było widać.
- Naucz się chuju traktować DAMY z respektem – przeszło mi przez myśl – w końcu jestem jedną z nich!
Wszyscy to widzieli ale wszyscy udawali, że nic się nie stało. Ja również. Ma gówniarz nauczkę. Następnym razem przytemperuję języczek. I będzie uważał z kim ma do czynienia.
*******
Pożegnaliśmy się ze wszystkimi po 5-ej rano. Nie wypuszczając Konrada z dłoni i prowadząc najdłuższą znaną mi trasą do taxi – czyli przez całe miasto -doszliśmy do katedry. W przeciągu całego swojego życia nie usłyszałem tylu komplementów co w trakcie tego spaceru.
To co że mój Mikołaj miał zaledwie 19 lat???
*******
Czy kiedykolwiek poczuliście uczucie PRZYJAŹNI od pierwszego spojrzenia? Nie, nie miłości.. Przyjaźni?! Nie? Żałujcie! Ja i Ellie to właśnie taki przypadek. Przypadek gdzie wystarczy wspólne spojrzenie i wszystko jest jasne. Coś niesamowitego i coś wspaniałego. Coś, czego życzę każdemu.
*******
Wigilię, pomimo iż miałem mieć wolną spędziłem w pracy. Zabawiłem się w świętego mikołaja, urządzając zbiórkę na general managera czyli na Reesche'go. Ten się popłakał jak dziecko nie spodziewając się niczego. Takie chwile i momenty warte są każdej ceny. Nawet poświęcenia swojego dnia wolnego od pracy.
*******
Po wigilijnej imprezie w pracy udałem się wprost na dworzec skąd miałem 20 minut do Dancaster i do Matt'a S. (długa historia i nie na dziś)....
*******
Jest piątkowy (świąteczny) wieczór, który spędzam w wyrku, pod opieką Tom'a który dziś wrócił z Manchesteru. Z temperaturą, osłabiony, i z jedyną myślą : kiedy w końcu mi przejdzie? Ale wiem ,że z TAKĄ opieką przejdzie mi szybciej niż się spodziewam.
******
Na święta miałem i nadal mam ubraną choinkę, pod którą znalazłem cudowny prezent, i choć cudowna osoba nie mogła spędzić ze mną całych świąt to ostatni dzień opiekuje się mną niczym dzieckiem i każda moja zachciewajka jest spełniona. Czy powinienem wymagać od życia i od innych czegoś więcej? Może jedynie tego aby uwierzyli w Ducha Świąt Bożonarodzeniowego.
Wesołych i pogodnych świąt Kochani!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz