środa, 26 stycznia 2011

Wez sobie, kurwa, te frytki za darmo

HIM 26 January at 22:05
hi i can never love you again same as you feel for me or i still feel right now for you.........ya know we dont ,.....we cant do it......,,,,,,but special moments like zoo and cremo i cant forget.......hate me and never speak again.......ffs but i put a candle on that grave.....we will always be apart and i accept you will always be part of my life.....hate me or not but i miss waking up and cuddling ya .

ME 26 January at 22:18
XXX, you know i always give 3 chances to anyone...you used all of 'em.... there's no any chance we will be together.... cos' i don't wanna to...now, finally i'd find a peas of mind and i'm chillax completly...don't try to make it harder.

ps. i don't hate you ...i just cannot love you and be with you anymore.

HIM 26 January at 22:41
i actually still really love you and would die before you.........of high service i remember like yesterday...........you may hate it but if i dont come home to you cooking for me what else is left ?! .

HIM 26 January at 22:49
also never knew ya give 3 chances to anyone,,,,,,,,, never told me that......never want you back but miss the cuddles n wake up withsome sexy like you........knew i could never satisfy u other ways x .

ME 26 January at 22:54
u're drunk again....inbox me when ya sober...

how ever..if you miss the cuddles and wakey up with some one just find someone else just like i did .





wtorek, 25 stycznia 2011

A frytki gdzie?

Człowiek uczy się całe życie. Ja się uczę też ślizgając się na własnym gównie. Lądując w nim po pachy, a potem się wycierając z niego i lądując w nim znowu, bo przecież do mnie nie dociera intensywność syngalizacji świetlnych i jestem myślowym daltonistą. Nie rozpoznaję romansu, nie rozpoznaję miłości, o ich definicjach w ogóle nie będę wspominał, a rozróżnienie ich przychodzi mi tak samo trudno jak wspomnianym daltonistom. Gdyby na świecie istniała miłosna policja to chyba codziennie za moje rozmyślunki dostawałbym mandat, punkty karne, albo najzwyczajniej w świecie byłbym przez nich każdego dnia brutalnie pałowany wręcz do nieprzytomności.

Jestem mistrzem w zjebywaniu dobrze zapowiadającego się obiadu. Danie wjeżdża na stół, a ja na to: Kelner, tu jest włos, proszę podać mi inne. Bo ja tak naprawdę nie wiem czego chcę. Nie wiem w zasadzie, czy uda mi się zbudować sensowną notkę z jakimś wstępem, ciałem i zakończeniem, wszak znowu zedrę z siebie skórę i obejrzę wnętrzności i kości. A te wnętrzności zbyt zdrowe z pewnością nie są. Bo u mnie to jest tak, że ja się reflektuję, że coś mogło być fajnego po czasie, po ptokach. A jak coś fajnego może się wydarzyć to ja nie, tupię nogą, kręcę nosem i jednak nie chcę prasować koszul, trzymać się za ręcę publicznie, całować na ulicy mimo że minut wcześniej pięć wydawało mi się, że tego właśnie chcę. Kiedy słyszę słowo "związek" widzę splecione ręce, porozpierdalane skarpety (nie wiedzieć czemu, do nosa natychmiast dociera mi ich woń) i rozmowy - "ja w wannie on na kiblu i gadamy o polityce".

Uciekam w przypadkowy seks, bo nie niesie za sobą nic więcej prócz wymiany kilku czułych gestów i płynów. Czasami numerów telefonów. I niby wcale nie chcę tak żyć, ale jak pomyślę, że mam się przed kimś otworzyć, pokazać siebie, rozebrać się emocjonalnie to pękam, jeżę się i zamieniam w kamień. Albo kostkę lodu. I wycofuję się pięknie dziękując. Ale chyba mam nadzieję, że ten ktoś jednak powalczy, popróbuje stopić, zamknąć w dłoni... Ino komu się chce?Ludzie nie mają czasu na pracę nad innymi ludźmi. Może kiedyś mnie pierdolnie, a może nie jestem zdolny do poświęcenia jakim jest miłość. Zaakceptuję to mimo że przy okazji poranię się nieziemsko, a moje ciało pod koniec żywota przypominać będzie jedną, pooraną bliznami ranę. Może wystrzelę jakim stygmatem z wrażenia albo serce pęknie mi z żalu, że głupi byłem całe życie. Bo zdrowi ludzie gonią za miłością, a ja przed nią wciąż uciekam. Kilka dni temu zdałem sobie z tego właśnie sprawę. Umówiłem się pocałunkiem na jutro na kolejną randkę. Kolejnym pocałunkiem ją zakończę i znowu się pewnie wycofam, zjeżę i podziękuję. I tak w kółko. I kiedy się zastanawiam, czemu jestem sam, odpowiedź nasuwa się sama - bom psychiczny. Schizoidalny odmieniec. Skondensowana kompilacja cech, które większość uważa za pojebane.

Wydaje mi się, że żebym był szczęśliwy, muszę być nieszczęśliwy. Muszę toczyć boje w głowie, w sobie i z kimś, obrzucać się gównem i kopać na leżąco, żeby były siniaki, krew i mocz. Żeby bolało. Bo ja jestem masochistą. Kiedy jest dobrze, kiedy ktoś o mnie dba, czule obrzuca komplementem to ja rączki razem, oczka w górę i paciorek i do Bozi natychmiast chcę, bo nie wiem co ze sobą zrobić. A jak ktoś nieosiągalny, traktuje mnie jak szmatę to pełnia szczęścia, marsz weselny w głowie, a pod okiem pizda. Czasami myślę, że najszczęśliwszy byłbym będąc ofiarą przemocy domowej albo i gwałtów.
-JEBS! Zupa jest za słona!
-To sam se chuju gotuj jak Ci nie pasuje!
-JEBS! JEBS! JEBUT O ŚCIANĘ.
To przerażające. A może to po prostu ja muszę zdobywać? Ale jak zdobędę, to odstawię. Nigdy też nie wezmę pod uwagę kogoś, kto da mi cień wątpliwości, że nie będzie do końca wierny. Nie chcę przedstawiać swojej połówki swoim ładniejszym znajomym, bo znajomi to kurwy, odbijają, próbują, a potem znikają z Twoim Big Mac'iem rzucając jeszcze bezczelnie: A gdzie frytki do tego?


In meantime, this tune shows exacly how i feel :) Ehhh...memories, memories :) Let's a paaarteyyy :)

niedziela, 23 stycznia 2011

Co by... aby by... wpasc :)

Życie bez internetu to nie życie. Ani pracy szukać nie można, ani dobrze konia zwalić, nie mówiąc już o umówieniu się na randkę. Ten wietnamski pizduś, ta pierdolona skośnooka ciota, ten ryżowy kutas, wyprowadzając się anulował kontrakt. Jakby trudno było zagadac i zapytać czy chcemy go przejąć. Decyzję podjął za nas. Jak mi to powiedział to miałem ochotę wypierdolić go tym modemem w tą porcelanową dupę, aż pogubi wszczepione w zęby diamenty. 18 dni bez internetu. Takie rzeczy to tylko tutaj. I tu zaskoczenie - bo w Polsce podłączają go w ciągu 24 godzin. W UK jak zwykle - soon.

Uzależniłem się od masturbacji. Walę konia od 2-9 razy dziennie w zależności od humoru. Czasami dwie godziny, przerywając przed dojściem, co sprawia mi nieziemską rozkosz. Jak tak dalej pójdzie osiągnę zen w nie-dochodzeniu i stanę się ruchaczem Terminatorem, aż będą błagać żebym przestał. (Gdybym tylko byl aktywny...)

Nie wiedzieć czemu, kręci mnie ta wizja. Były lokator zostawił mi na pamiątkę karton z pornolami, ale tak kiepskimi, że wolę przywoływać w pamięci lata bogate w dymanie, spuszczanie, lanie i inne ''..nie'' ...choc tych ostatnich na palcach jednej reki mozna by policzyc :).

Bo na przykład - wietnamskie pornole są pixelowanie. Najzwyczajniej w świecie zamiast chuja widać pixele. Może kręci to jakich fanów Tetrisa, ale mnie niekoniecznie. I ten główny ogier dyma wszystkich w okularach przeciwsłonecznych, takich dla technomaniaka z Manieczek. Jestem w stanie to jeszcze zrozumieć, odgradza się od tej brzydoty, która daje mu dupy i jak Kora pewnie myśli, że jest teraz artystą wierzgającym wiertłem w gównie. Jednak jak zaczął dymać kolesia w stroju płetwonurka (google do nurkowania i czepek) to wysiadłem i prawie się własną sliną udławiłem ze śmiechu. Reszta tych porno cudów nie lepsza, prawie niema. Koleś wali drugiego w dupę z całej siły, a tamten ni słowa, ni jęku. Taki rozjebany, czy udaje prawdziwego mężczyznę co to przyjmie każdy kaliber bez słowa?

W związku z trwającą, a raczej gleboko mi wmowiona depresją oraz ''miłosnym'' szambem dookoła, odciąłem się od wszystkich. Nie odbieram telefonów XxX, bo on ma chłopaka, a ja się nie spotykam ze sparowanymi (zazwyczaj). Odwieczna zasada numer 1, której nie złamię, bo ja nie chcę, żeby to się przytrafiło mnie. Włochowi odmówiłem koleżeństwa, bo na niego lecę. 1999-temu oznajmiłem, że też nie będziemy kolegami, bo mi się podoba, z zezem czy bez i ja nie umiem koleżeńsko patrzeć jak zarywa innych, a potem mnie się tym chwali. O nie. Odpowiedzi się nie doczekałem, won. Ale, ale...

Dokonałem odkrycia przełomowego. Otóż 1999-ty nie był 1999-tym, a 1998-mym, co sprawia, że rasta-Jamaikan-taksówkarz Alfie robiący mi dobrze pod obiektem zwanym domem Boga ląduje na pozycji 1999. Jak do tego doszło? Ano, odkopałem na dysku listę kochanków i z przerażeniem odkryłem, że jednego delikwenta policzyłem dwa razy, bo pomyliłem go z imienia, ale ewidentnie chodziło o tego samego.
W końcu pamięta się ludzi na których w trakcie się zwymiotowało. Mniejsza o to. Zresztą to nie był wymiot tylko bełcik, a to różnica.

No i jestem sfrustrowany takim obrotem sprawy. Bo ten "zero/zero/zero" wyszedł tak ni z dupy ni z pietruchy, stało się, trafił do mojego TOP 10 (naprawdę!) i się pogodziłem, że już dwutysieczny, że się w nim nie zakocham, że on we mnie też nie, że ewentualnie spotkam go kolejny raz, zadzwonię by mnie zawiózł/odwiózł i co najwyżej puknie mnie kolejny raz. I mimo propozycji wielu co ja robię? Godzinę lub dwie przed sex mitingiem - odwołuję spotkanie, upijam się samotnie i idę spać.

Wszak jest ktoś kto mnie interesuje dość mocno, czyżby to była prawda z tym ''zerowym''? Zakocham się? Biorąc pod uwagę ostatnie wydarzenia i cztery obciagniete laski w kiblach w klubach nie zdziwi mnie już doszczętnie nic. Jest jednak coś na rzeczy z tymi imionami: Jesus, Alfie, Hussein, ostatnio poznałem Ronaldo, a na przyszły tydzień umówiony jestem z Armandem (Van Heldenem?). Oczywiście nie pójdę. Poczekam, aż na ulicy wpadnę na Orlando. Może być Blooma :)

wtorek, 4 stycznia 2011

Na szybko

W zwiazku z przeprowadzka, instalacja broadband'u, linii telefonicznej itp itd, rozpakowywaniem, uporzadkowywaniem, i milionem innych pierdol, co najmniej do 20ego stycznia jestem poza zasiegiem bloga...czyli robta co chceta :)

Ten tego ten...po raz kolejny..czyli taka moja natura

Oświeciło mnie. Czuję się normalnie jak Newton, tyle, że mnie zamiast jabłka na łeb spadła cała zawartość wirtualnej w moim przypadku jabłoni i w skutek nagłego wstrząsu mózgu, wszystko mi się w głowie poprzestawiało. Chyba padnę na cyce i zacznę modlitwy dziękczynne odmawiać do nocy, bo potem jednak chciałbym zrobić ze sobą coś pożytecznego.

Dotarło do mnie wczoraj, a dzisiaj już tą jabłkową nawałnicą, że ja wcale nie szukam miłości. Bo ona nigdy w życiu nie była dla mnie najważniejsza. Owszem, przewijała się jak srajtaśma między pośladami, tu i ówdzie, na różnych etapach, na życiowych rozjazdach i powodowała biegunkę, myślową, fizyczną, uczuciową. Ale wytarcie się z miłosnego gówna nigdy nie było dla mnie priorytetem. Najważniejszym uczuciem zawsze pozostawała dla mnie przyjaźń. Z mniejszej lub większej tęsknoty za ludźmi mi bliskimi wymyśliłem sobie, że miłostka, romans, na jakiś czas zadowolą moją tak naprawdę ogromną tu samotność. Bo tak samotny to ja w życiu nie byłem.

Co z tego, że znam tu setkę ludzi, skoro umówienie się z nimi graniczy z cudem? Wszyscy tu zapierdalają, naprawdę zapierdalają. Jeśli poznajesz ludzi - dzieje się to na imprezach, ewentualnie w pracy lub szkole. Trzymasz się więc ich kurczowo, a z tej trzymanki rodzą się przyjaźnie, znajomości lub wrogowie. Jako że obecnie bawię się bardziej we freelancera, te towarzyskie ocieranki mnie omijają. A na imprezach, wiadomo, och, miło Cię widzieć, buziaczek, small talk, super wyglądasz, bye. Brakuje mi kogoś z kim mogę wyjść, najebać się, albo zalac w domu i stoczyć kilku-godzinną słowną bitwę na zwierzenia, na dylematy. Jako kórewna dramatu bowiem, wybieram rozmowy przy winie zamiast romanse. Zresztą na romanse dawno już szanse zaprzepaściłem zniechęcając do siebie kilka osób, bo przespałem się z jednym, z drugim i trzecim też, zamiast jasno ustanowić granicę, hejże, zajebiście nam się spędza czas, nie zrujnujmy tego. Zamiast tej opcji, wybrałem wariant ryzykowny: Hej, podobasz mi się, nie spierdol tego. Ale pierdolenie za każdym razem było, więc i spierdolenie. Szampon Jebaka 2 w 1, nie potrzeba odżywki, bye bye. See you soon. Koniec z poszukiwaniami księcia, ewentualnie ''księżniczki'', którą wszyscy mi ostatnio dokoła przepowiadają. Nie ma rumaków. Są skutery, rowery i samochody. Ja chodzę pieszo ( nieee...w koncu od czego jest tramwaj?!). Nie wyrwę nikogo na sprzęt, ani na znoszone Najki, chyba, że jakiego zboka. Wyrywać zaś mogę na osobowość, którą posiadam i którą mógłbym góry przenosić, gdyby tylko ktoś chciał mi za to płacić. Ram-papapam-papapam, ram-papapam-papapam śpiewa mi właśnie Rihanna z nowej płyty, bo ostatnio staję się też królowa popu i może zajmę tron po Michaelu jeśli dalej gustować będę w prostych brzmieniach, które nie kaleczą mi uszu i dają się podśpiewywać przy zmywaniu naczyń. Czas na stworzenie ludzkiej bazy, która stanie się tarczą na deszcz i smutki w UKulelle. Bo ja tak naprawdę jestem istotą stadną i najszczęśliwszy jestem wśród ludzi. Bo muszę być w centrum? Może, w końcu każdy dramaturg uwielbia być w błysku fleszy. Ram-papapam-papapam! Bo jest jeszcze trzecia sprawa - I am not easy to love. I wcale nikomu nie mam zamiaru tego ułatwiać. Bo przestałbym być sobą, a love games zawsze sprawiały mi największą frajdę. Schizuję? Może. Taka moja natura.

poniedziałek, 3 stycznia 2011

Fuck you!!!

Nie oszukujmy się - jak dokonuje się takiego odkrycia jak ja, że setny, dwusetny, trzysetny,..., tysieczny jednak nie był setnym, dwusetnym, trzysetnym, ..., tysiecznym, to opcje są dwie: albo szybko to nadrobić, bezboleśnie w sensie, choć zależy kto co lubi, albo czekać na księcia z bajki i wierzyć, że będzie to miłość. Ja mojego ''księcia*'' poznałem wczoraj o drugiej w nocy. Oh fuck me now - taką oto wiadomość wysłałem mu na portalu randkowym. Godzinę później był u mnie, na mnie i wszędzie indziej. Jednakze nadal we mnie. Przyniósł ze sobą gin, którego pić się nie dało oraz kokainę, po której obawiałem się, że odpadnie mi nos. Ta kokaina zresztą wciągana była z różnych części ciała, jako, że bliżej chciałem się przyjrzeć oczywiście tej najważniejszej - chujowi. Mial cudowne usta, jest stylistą i wcale nie ma dziwnego imienia, bo nazywa się po prostu ''MM'' co uważam za jest urocze. Seks był tak dobry, że dzisiaj nie mogę chodzić, bo najzwyczajniej w świecie mam zakwasy. Oraz potwierdzam - czarni oraz latynosi MAJĄ duże pały. Kiedy po którymś razie zaczął się onanizować to normalnie oszalałem. Nie to, żebym nie wiedział jakiego koloru jest sperma murzynów ( w tym przypadku), ale jak dochodził to patrzyłem z taką ciekawością, jakby co najmniej miał strzelać kakao.

''Zerowy'' jubileusz z liczba na przodzie okazał się szczęśliwy. Zaproponował randkowanie na co ja oczywiście przystałem. Dorobiłem się zatem ''chłopaka'' (hahaha), co bawi mnie niesamowicie. Każdy murzyn jest bowiem jak ptasie mleczko: biały tylko w środku, ciemny na wierzchu, ale jak Cię pierdolnie to zużywasz calą paczkę - mleczka bądź kondomów. Stwierdzam też, że Bóg niesprawiedliwie cechy narodom porozdawał - bo na przykład Polacy cierpią na otyłość, a tacy czarni mają ciała prosto z siłowni już po przekroczeniu wrót miednicy i macicy. Silne, umięśnione ramiona, sylwetka w kształcie litery V. Kiedy taki się na Ciebie kładzie modlisz się o jedno: nie schodź ze mnie, nie schodź.


Poczatek roku i wszyscy za coś dziękują. Ja w tym roku nie będę dziękować, bo jak w każdym poprzednim dziękowałem, to każdy następny był gorszy. W tym na przykład chyba limit pecha wykorzystałem na amen, zatem nie będę dziękować. W dupie mam te podziękowania. No i co teraz Mistrzu z Niebios? Ukażesz mnie? Bardziej się już nie da!


*Ps. Milosc to zadna ale chuj po pachy :)

niedziela, 2 stycznia 2011

Noworoczne postanowienia

Moim noworocznym postanowieniem jest brak jakichkolwiek postanowien.

Najwazniejsze to uzywac zycia ile sie da...i uzywam. :P Bo w sumie po co i dlaczego mam sobie zalowac?

Swieta z rodzicami...po raz pierwszy od siedmu lat....czas przelewa sie przez palce nie wiadomo kiedy i w jaki sposob i 3 tygodnie razem zlecialy szybciej niz mozna by bylo sobie to wyobrazic. Ale tak jest chyba zawsze, ze milo i przyjemnie spedzony czas ubiega szybciej aniezeli ten zle i negatywnie?!

Jutro zabieramy z bratem rodzicow na kregle na ktorych nie mieli okazji w swoich dotychczasowych ponad 60-o letnich zyciach bywac...bo z drugiej strony niby kto mialby ich zabrac skoro my jestesmy tutaj?

Ponad to najwiekszym sukcesem minionego/tego roku jest przeprowadzka.
W koncu na wlosciach, w koncu z porzadnym ogrodem, w koncu z trzema podwojnymi sypialniami, w koncu bez sadziadow za sciany, w koncu w cichej okolicy, w koncu rzutem beretem do marketow i w koncu kurwa mac tak jak w koncu porzadny dom wygladac powinien....okna wykuszowe, kominek w salonie, jadalnia na conajmiej 12 osob, osobne toalety i lazienki...czyli tak jak to sobie wymarzylem daaaaawno temu :)


Tymczasem, gdziekolwiek bym nie zajrzal ; blogi, strony, portale, wortale, pelne sa zyczen i postanowien noworocznych...tymczasem ja nie mam nic z tym wspolnego...zycie toczy sie dalej i bedzie tak jak ma byc... :)


Mimo tego, pozwolcie ze i ja zloze Wam zyczenia...jak najmniej zyczen ale jak najwiecej spelnien :)