wtorek, 22 lutego 2011

Ponieważ życie z odrobina iluzji zwyczajnie jest lepsze!

Porque la vida con un poco de ilusión siempre se vive mejor! - Absolutely Ego


To miała być jedna z tych wiecznie powtarzających się nocy. Poznajesz kogoś nowego, flirtujesz, zapraszasz do siebie lub idziesz do niego. Robisz co do zrobienia masz czyli nadstawiasz tyłek i na tym koniec. Pa! Zadzwoń do mnie! Albo lepiej nie dzwoń! Ja zadzwonię do Ciebie z góry zakładając, ze tak się nie stanie. I tak tez zapowiadało się i tym razem.

Jednakże, myliłem się! O kurwa jak ja bardzo się myliłem!

Czy zdarzyło Ci się kiedykolwiek, ze poznajesz kogoś nowego, kompletnie wcześniej Ci nie znajomego osobnika i od momentu kiedy Wasze oczy w końcu postanawiają skupić się na tym samym punkcie czyli oczach tego drugiego, coś, gdzieś tam głęboko przez cala wieczność się ukrywającego wreszcie wystrzela niczym korek od szampana upajając Cie do stopnia w którym nogi robią Ci się miękkie, serce dygoce jakby za moment miało wyrwać Ci się z piersi a Twoje cale ciało przeszyło miliony magicznych, niewidzialnych igiełek? Ja tak własnie się poczułem.

Najczęściej, tego typu ''spotkania'' ograniczają się do kilku slow, czasem nawet do milczenia, tym razem, ku memu zdziwieniu, od Jego przekroczenia progu mojego domu nasze usta się nie zamykały ( z drobnymi przerwami ) wyrzucając z siebie setki tysięcy liter, sylab, słów i zdań. Zdań niedokończonych, bo kończyć ich nie było potrzeby, ponieważ każdy z nas wiedział doskonale co ten drugi ma na myśli.

Noc przeobraziła się w świt z prędkością Super-Nowej, nie wiadomo kiedy i w jaki sposób czas ulatniał się niczym bąbelki z wcześniej otwartego ''szampana''. Wspólny prysznic, śniadanie i chcąc nie chcąc musiał nadejść czas pożegnania.

Tym razem nie było : Ja zadzwonię do Ciebie. Było: Zadzwoń do mnie! Do zobaczenia!


wtorek, 8 lutego 2011

Się przyznać muszę

Przyznam się do czegoś - nigdzie, ale to nigdzie na świecie, kawa nie smakuje mi tak jak w domu. W samotności, w ogrodzie, walcząc z nieśmiałymi, wiosennymi promieniami słońca, chowając się za okularem czy kapeluszem, nie myśląc o niczym, rozkoszując się chwilą ze sobą. Tak jak umysłową ciszą pomasturbacyjną. Nie lubię mówić po orgazmie. Rozgrzane ciało jest zbyt leniwe, aby wyduszać z siebie i tak zbędne słowa, głoski, sylaby, chyba, że po jednorazówce, kiedy resztkami przytomności umysłu mam ochotę powiedzieć: "No już, spierdalaj", co brzmi trochę jak jęk, który wydaję z siebie kiedy dochodzę.

Jestem po trzydziestce i dla dwudziestolatków jestem w stanie rozkładu. Dla obecnych trzydziestolatków jestem zaś w niewystarczająco zaawansowanej formie rozkładu. Cioty, pedały - upudrowany ryj, umysł traktorzysty. "Nosisz Ray Bany!". So? "To takie ciotowate". Dobrze, że oni nie wyglądają jak cioty kiedy na czworaka przyjmują czyjegoś gnata w dupę ze spustem przez jelita. Większość pedałów to buraki cukrowe które zdają się tylko na jedno - starcie.

Od pewnego czasu zastanawiam się czy ja jestem zdolny do jakiejkolwiek miłości. Czy przemawia przeze mnie sama idea bycia zakochanym, czy może ta prawdziwa chęć związania się z kimś czy może ten cudowny, rozrywający klatkę ból, który przychodzi w momencie kiedy stoisz na granicy słowa "ja" i "my". I pytasz sam siebie czy jeszcze jesteś sobą, czy jesteś już "nami". Czy ja boję się utraty swojej nieposkromionej wolności? Bo ja tak naprawdę przecież uciekam przed związkami. Wiążę się na odległość, niedbale, bylejak, na szybko i na teraz, dla samej idei bycia zakochanym (?), bycia z kimś. Substytut miłości. Emocje są, jest lekki rausz, posmak nowości, nie ma miejsca na zranienie. Okay, jest, ale płytkie jak zadrapanie tipsem po dupie, więc goi się dzień, może dwa. Nie wiem nawet czy podświadomie nie wybieram sobie tubylców. To by było zabawne - mój łeb jak radar - nie, tym razem nie, za blisko, za bardzo podjarany, za szybko pierścionek zaręczynowy. Jestem masochistą. Fakt ten nie podlega już żadnej dyskusji czy to w samotności czy na spotkaniu anonimowych S/M. Zawsze wiedziałem, że jestem sam dla siebie najlepszym psychoterapeutą.



A dla ciotek traktorzystek w ramach rehabilitacji jelitowo-odbytowych...Let's strike a pose :)